AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczelina, czyli pętla

Berek, reż. Maja Kleczewska, Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich
fot. Magda Hueckel  

Warszawa, róg Nowego Światu i Świętokrzyskiej. Rozświetlone okna sali na parterze przyciągają uwagę. Przechodnie zaglądają do wnętrza. Niektórzy pomimo zimna grudniowego wieczoru przystają na dłużej, wyciągają smartfony i usiłują schwytać, zabrać ze sobą ten dziwny teatr. To już nie spacerowicze, a performerzy. Widzę ich za szybą, jak chcąc nie chcąc, wpisują się w Berka – przedstawienie wyreżyserowane przez Maję Kleczewską. Opowieść o bojownikach i pamięci.

Reżyserka wspólnie z dramaturgiem Łukaszem Chotkowskim ułożyła spektakl z rzadziej eksponowanych kart historii polskich Żydów. Przykładów ich walki o wolność, często rozumianą jako niepodległość Rzeczpospolitej. Przykładem w randze symbolu jest Berek Joselewicz, pułkownik insurekcji kościuszkowskiej, twórca i dowódca Pułku Lekkokonnego Starozakonnego, oficer Legionów, poległy pod Kockiem. To od jego życiorysu streszczanego przez Barbarę Szeligę zaczyna się wędrówka po muzealno-galeryjnej przestrzeni, zaprojektowanej przez Zbigniewa Liberę. Akcja bywa nielinearna, od decyzji widza zależy, czy na przykład zostanie w głównej sali i będzie obserwował musztrę młodych żołnierzy, czy też pójdzie za Markiem Węglarskim w mundurze Legionisty do foyer, aby słuchać relacji świadków okupacji i Zagłady. Oprowadzający aktorzy przypominają postaci z Kantorowskiego Wielopola, Wielopola. Nie tylko przez mundury, ale i trupo pobielone twarze. Trop znajduje swoją kontynuację w wykorzystaniu fragmentów Powrotu Odysa Stanisława Wyspiańskiego. Kantor inscenizował tę sztukę w okupowanym Krakowie. Jeszcze jeden poeta stawia się na usługi. Zygmunt Krasiński wraz ze swoją Nie-Boską komedią ustanawia drugi początek przedstawienia. Wskazuje na artystycznie, a więc kulturowo sankcjonowany antysemityzm i charakteryzuje polskość jako coś niedostępnego Żydom. Rafał Rutowicz dostaje chasydzką czapkę i tałes. Wtłoczony w Przechrztę jest jak nakręcona lalka, zaczyna podrygiwać niby w Austerii Kawalerowicza. Dookoła niego po kibicowsku skacze Marcin Błaszak – silny, sprawczy, polski, w kościuszkowskim mundurze.

Wszystko, co oglądamy później, zdaje się sprawozdaniem z prób udowodnienia, że inny los jest polskim Żydom dostępny. Dowodów nie brakuje, ale nie ma pewności, czy kolejne waleczne zrywy przybliżają do zwycięstwa w boju według twórców największym – z polskim antysemityzmem. Postać Joselewicza jest wobec Krasińskiego Mickiewiczowską kontrą, o której pisała Maria Janion, charakteryzując pułkownika: „Nie przyjął chrztu, nie odciął się od religijnej, żydowskiej rodziny, a przystąpił do polskiej sprawy”. W tym samym tekście Krew i duch. Żydzi romantyków badaczka konstatuje: „Krwawy i bezlitosny był nasz mord na romantycznym marzeniu żydowskim o wolnej Polsce”. Berek jest tego artystyczną egzemplifikacją, ale także powtórzeniem romantycznego fantazmatu polskości. Włącza weń perspektywę żydowską, lecz bez ambicji oporu wobec fantazmatu samego w sobie. Początek odnaleziony w romantycznym dramacie i kontynuacja w postaci historycznych zrywów oraz klęsk to nic innego, jak jeszcze jeden wariant romantycznego łańcucha, na którym bezustannie się szarpiemy. Kleczewska nie szuka rzeczywistego wyzwolenia – w zamian pozwala uwolnić emocje i kontemplować zniewolenie.
*
Słuchamy wyimków z kolejnych wezwań do walki. Nadzieja pobrzmiewa w cytatach z 1915 roku, wzruszenie w tym, co 3 września 1939 roku mówił Związek Rabinów Rzeczypospolitej Polskiej. Patos podkręcają marsze i śpiewy – do wtóru zasiadającej u szczytu sali orkiestry dętej, wzbogaconej o fortepian. Bywa ckliwo, wręcz kiczowato, gdy aktorzy intonują Rotę w jidysz, a odpowiedzialna za choreografię Kaya Kołodziejczyk (choreografka i tancerka współpracowała z Kleczewską już wcześniej w realizowanych w Teatrze Żydowskim Dybuku i Malowanym ptaku) włącza część widzów w widmową grupę zmierzającą ku Zagładzie. Okiełznanie patosu przynosi dużo lepsze efekty. Jak przy śpiewaniu Piechoty. Marszowy krok kontruje Kołodziejczyk w bogato zdobionej, jasnej sukni – intensywne linie, które wytycza, przecinając drogi aktorów, uruchamiają dotkliwy niepokój. Gdy wybiegnie w białej kurtce na zewnątrz i zacznie tańczyć wokół przechodniów, słupów i kosza na śmieci, gdy przebiegnie na drugą stronę ulicy Świętokrzyskiej, by wspiąć się na ścianę kamienicy, stanie się jasne, że obserwujemy nie jedno z widm, a śmierć. Nie sposób oderwać wzroku od jej tańca harpii przed Odysem (Jerzy Walczak), który mówi: „W ojczyźnie własnej odnalazłem piekło”. Bywa, że Kołodziejczyk (wraz z resztą aktorów) staje na kilka centymetrów przed widzami. W tak bliskim kontakcie miałem wrażenie, że nie w oczy mi patrzy, a przez oczy – przez czaszkę. Jakbym to ja był widmem. Status światów wydaje się zachwiany. Aktorzy w szeregu śpiewają żydowską pieśń partyzancką, napisaną na wieść o powstaniu w getcie. Stoją twarzami do ulicy Świętokrzyskiej. Można sobie wyobrazić, że poprzez budynki i kolejne ulice patrzą na bunkier przy Miłej, gdzie zginął przywoływany wcześniej Mordechaj Anielewicz, przywódca powstania. Z tamtej strony szyby odpowie im później hymn polski, śpiewany w jidysz przez dwoje aktorów. Stoją w szarych PRL-owskich paltach, niepozorni, przygaszeni, jakby już pogrzebani – nie w ziemi co prawda, lecz w tłumie. Czy translacja wystarczy, abyśmy uznali, że jeszcze nie zginęła, bo i oni nie zginęli? Nie dlatego jednak, że mieli szczęście, a przynajmniej nie tylko dlatego. Żydzi walczyli na frontach drugiej wojny światowej, w wielu armiach i formacjach partyzanckich, o czym przypominają twórcy – nie pomijając dalszego ciągu ich walki, czyli historii powstania i trwania państwa Izrael, wraz z towarzyszącymi jej kontrowersjami.

Kleczewska, uruchamiając tak wysokie rejestry, rezygnuje z dystansu, nie mówiąc o ironii. Berek jest całkowicie serio, jest głosem w sprawie, spektaklem nie tyle zaangażowanym, ile misyjnym. Balans przywraca publiczność, zarówno ta zgromadzona w jasno oświetlonej sali, jak i ta za oknami. Oświetlenie daje dyspensę na komentarze, ciche rozmowy, używanie telefonów, ironiczne uśmieszki, prychnięcia i poprawianie aktorów, którzy pomylili datę.

*
Chronologiczny układ przedstawienia skutkuje niekiedy monotonią, ale jednocześnie uwydatnia fatalizm. Jakby polscy Żydzi przez pokolenia grali w upiornego berka. Skutkiem jakiejś klątwy, wcale niemetaforycznej. Na środku sali staje Henryk Rajfer i opowiada historię młodego żydowskiego chłopaka. Kołodziejczyk bez słowa wskazuje, żebym spojrzał za siebie, na ścianę, przy której stanąłem. Wisi tam zdjęcie Rajfera wraz z synem i ojcem, Szymonem. To właśnie on jest bohaterem opowiadania. Jego tragiczny finał przypada na 1968 rok i rozgrywa się na pogrzebie matki (w tle jest oczywiście Marzec), podczas którego Szymon rzuca na syna niewyartykułowane przekleństwo. Jaka jest jego treść? To pytanie o los polskiego Żyda. Odpowiedź zdaje się rozproszona. Jej element znajdujemy w nagraniu z widowiska Gwiazdy na dachu, które wyemitowano w TVP w roku 1979. Oglądamy wyświetlony na ścianie wycinek, w którym młody Henryk Rajfer śpiewa Pieśń pokolenia. Czterdzieści lat później podchwytuje przeszłą melodię i dawne kroki. Dołączają pozostali aktorzy. Fragmenty odpowiedzi słyszymy także w „Apelu Poległych” z 2013 roku, który wygłoszono przed Pomnikiem Bohaterów Getta. Walczak stoi jak manekin. Na jego zielonym mundurze przybywa odznaczeń i medali. Pojawiają się biało-czerwona szarfa i flaga. A potem dostaje mikrofon i mówi słowa listu otwartego Symchy „Kazika” Rotema do Andrzeja Dudy. Słowami ocalałego krytykuje niedawną nowelizację ustawy o IPN, która wywołała polsko-izraelski kryzys dyplomatyczny. Przede wszystkim przestrzega jednak przed niebezpiecznym zrównywaniem cierpienia Polaków i Żydów w trakcie drugiej wojny światowej. Domaga się zabezpieczenia osobności tych losów. „Nie tolerujemy łączenia naszych cierpień z cierpieniami kogokolwiek innego” – pisała Susan Sontag. Nie ma więc mowy o zjednoczeniu. Ale jest – i musi być – rozmowa o wspólnocie. Można ją budować choćby na postaci Joselewicza. Czy to wystarczająco mocny fundament?

Finalna teza zaczerpnięta z listu Rotema poddaje w wątpliwość wcześniejszą narrację spektaklu. Skoro musimy pamiętać o żydowskiej odrębności zasadzonej na niewspółmierności cierpień, a więc i nierównowadze poświęceń, to staje się jasne, że historie żydowskiej i polskiej walki o niepodległość Rzeczpospolitej będą osobne. Czyżby Berek był ponurą diagnozą niemożliwego do sklejenia pęknięcia, które możemy jedynie kontemplować? Stajemy się wtedy strażnikami świętego podziału. Jego likwidacja byłaby zbrodnią, bowiem niosłaby ze sobą niesprawiedliwe zrównanie. W rytuał zamienia się więc uruchomiona klątwą gra w berka – przekazywanie piętna. Biorą w tym udział zarówno Żydzi, jak i Polacy, i choć Żyd może dotknąć zarówno Żyda, jak i Polaka (i odwrotnie), to wszyscy pracują na utrwalenie struktury jednego możliwego podziału. Chciałoby się skończyć te grę, ale jak? Kto nie odda, będzie przegrany. 

20-01-2020

galeria zdjęć Berek, reż. Maja Kleczewska, Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich <i>Berek</i>, reż. Maja Kleczewska, Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich  <i>Berek</i>, reż. Maja Kleczewska, Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich  <i>Berek</i>, reż. Maja Kleczewska, Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich  ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich
Berek
reżyseria: Maja Kleczewska
dramaturgia: Łukasz Chotkowski
scenariusz sceniczny: Łukasz Chotkowski, Maja Kleczewska
scenografia: Zbigniew Libera
kostiumy: Konrad Parol
muzyka: Cezary Duchnowski
choreografia: Kaya Kołodziejczyk
obsada: Marcin Błaszak, Ewa Dąbrowska, Joanna Przybyłowska, Henryk Rajfer, Rafał Rutowicz, Wanda Siemaszko, Piotr Sierecki, Barbara Szeliga, Gołda Tencer, Jerzy Walczak, Marek Węglarski, Teresa Wrońska, Kaya Kołodziejczyk
premiera: 07.12.2019

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: