AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szekspir na Majdanie

Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, filolog, medioznawca, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr. oraz w Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. Autor, współautor i redaktor książek z zakresu literaturoznawstwa i medioznawstwa. Był recenzentem teatralnym, m.in. „Gazety Wyborczej” i „Dziennika Gazety Prawnej”.
A A A
Fot. Marek Grotowski  

– To nas tu o mało nie wykastrowały, a ty cycki będziesz sobie, cyganie, przyprawiał! – westchnąłem za klasykiem widząc szczelnie okutane kostiumami wiedźmy na scenie Hali Stulecia. Opera, jeden z naprecyzyjniej zdefinowanych gatunków, jednak nie powinna stać w estetycznym rozkroku. Tymczasem Makbet Bruno Bergera-Gorskiego to ni to, ni owo: trochę opery, trochę musicalu, nieco widowiska cyrkowego i galeria grymasów z kina niemego rodem.

Od wielu lat wzorcem megagatunkowej zabawy z Szekspirem jest dla mnie Tytus Andronicus Julie Taymor. Z kilku powodów: świetnego, ekspresyjnego aktorstwa, pomysłowej, zmetaforyzowanej, lecz przejrzystej scenografii, błyskotliwej muzyki, atrakcyjnych kostiumów i zrozumienia ponadczasowej wymowy tekstu. Żadnego z tych kryteriów przedstawienie Bergera-Gorskiego oraz Ewy Michnik raczej nie spełnia, choć obie realizacje mówią o tym samym: o związku zbrodni i władzy.

Czy współczesność ma się zmetaforyzować, czy metafora uwspółcześnić? Na tle aktualnych wydarzeń politycznych wrocławski spektakl wydaje się po prostu kolejną harrypotterowską hybrydą. Orkiestra we frakach, a za nią magia wróżb, pomazane farbą sztuczne biusty wiedźm, kilkumetrowe dziwostwory wież i na tle mrocznego nieboskłonu kominiarki i mundury specnazu. Że niby Majdan wokół nas – był i będzie, a sztuka powinna się wypowiedzieć. 

Mniejsza o background medialny – taśmy popularnego tygodnika przekonują, że polityka, oddalając się od metafor Szekspira, czerpie raczej ze scenariusza Tygrysów Europy, więc wprowadzanie na scenę kostiumów wojny znanych z ekranów i dzienników – a tak ubrani są siepacze Makbeta – nie ma po prostu sensu. Ważniejsze, że język libretta oddala nas o lata świetlne od tego, co za oknem. Szekspir przetransponowany przez Piavego 167 lat temu na scenę operową jest dziś nie do słuchania. 

O to się złoszczę, że to spektakl, który nie wzrusza. Zapętlony w ariach i chórach traci wiarygodność – nawet tę teatralną, bo przecież nie psychologiczną. Mylą zachowania sceniczne postaci, ponieważ jak to u Verdiego bohaterowie głównie przechadzają się – z prawej na lewą i odwrotnie – na tle skamieniałego z bólu chóru i zachmurzonego nieba. Z pieskiem lub bez, z koniem lub bez. Postaci, nie chmury. Berger-Gorski i tak zaszalał – wprowadza klan Makbetów kilkakroć na stół-podest, by ich dramat wewnętrzny wynieść ponad chóralny los statystów. Są zatem ambiwalencje.

Pytanie zabić, czy nie zabić, a jeśli zabić, to jak się z tego wytłumaczyć przed publiką i samym sobą, mogłoby być pytaniem ważnym, gdyby nie liche aktorstwo i mało logiczna inscenizacja. Oto król Duncan, kandydat do skrytobójczego mordu, paraduje przez scenę bite pięć minut w towarzystwie artystów cyrkowych, pułku rycerzy, koni i sztandarów, by nie mrugnąwszy okiem zejść z padołu łez w zaciszu pracowicie stawianego namiotu. Następne pięć minut zabiera wznoszenie katafalku i wyprowadzanie zwłok.

Dla dramaturgii i narracji nie wynika z tego absolutnie nic, gdyż Makbetowie i tak wszystko wcześniej wyśpiewali, oprócz okoliczności chóralnych – otóż chór ma tło do pośpiewania o traumie władców, podczas gdy ekipa pracowicie namiot zwija. Na domiar złego telebimy zdemaskowały absolutny brak scenicznego prawdopodobieństwa głównych postaci. Wytrzeszczający oczy niczym fryzjerczyk z Neapolu Makbet Lucia Galli oraz monumentalna – delikatnie mówiąc – Lady Makbet Marii Pii Piscitelli ogołocili dzieło Verdiego/Szekspira ze scenicznej urody i mądrości.

Niby jest intryga: król umarł zakłuty sztyletem, wątpić zaczyna król sztyletujący, lecz morduje na wszelki wypadek świadka, Banka. Krew się leje, duch Banka straszy, lasy wędrują, potwory z obrazów Beksińskiego rodem machają wielkimi łapami, wiedźmy harcują – ale z przyprawionymi cyckami śmieszą, gdyż plączą się w doszytych wokół cycków szkieletach, bo to teatr hipokryzji, gdzie nawet nagość musi być wymalowana i doszyta, aby nikogo nie urazić, czyli nie wzruszyć.

Ewa Michnik poprowadziła orkiestrę – jak zawsze – na dobrym poziomie. O to się złoszczę, że to spektakl, który nie wzrusza. Z tego smętnego udawania psychoz i melancholii, z masek tragicznych tak, że aż kompletnie niewiarygodnych, kiedy myślimy o smutnym końcu tyranów, dla opery nie wynika nic dobrego. Zwłaszcza że konie nic z tego nie rozumieją i pierwsze – nie czekając na pauzę – wychodzą. Irytuje i to, że musimy trafić na właściwą obsadę, żeby cokolwiek na scenie zaiskrzyło. Premiera była obsadzona średnio – świetnie śpiewała partię Lady Makbet Maria Pia Piscitelli – pal licho monumentalizm i chaplinowskie miny postaci, ale przebicie o oktawę chóru rzadko się na wrocławskiej scenie zdarza – i niezwykle naturalny Makarij Pihura (Banko).

Ewa Michnik poprowadziła orkiestrę – jak zawsze – na dobrym poziomie. Pod jej batutą słyszymy dramatyczne i liryczne frazy brzmiące czysto, klarownie, soczyście, sprawnie wypełniające zarówno bel canto, jak i canto brutto śpiewaków i chórów, warto bowiem docenić wyjątkową urodę zbiorowych pieśni wykonanych nad ciałem Duncana i w scenie pierwszych omamów Makbeta. Chór śpiewał w świetnej równowadze do partii solowych – brawa dla Anny Grabowskiej-Borys m.in. za ustawienie Patria oppressa z początku IV aktu – przejmująca interpretacja niemałego przecież zespołu.

Reszta raczej w stylu zdecydowanie plażowym. Zwłaszcza, że Hala nie ma żadnej klimatyzacji, a siedzenie półdupkiem na ciasnym krzesełku z łokciami sąsiadów pod żebrami jest mało dowcipne i utrudnia koncentrację. Na refleksje estetyczne także owa połowiczność dobrze nie wpływa. O toaletach – gdzie nawet nie szekspirowskie, lecz dantejskie sceny – i szatniach, gdzie złupią wam skórę za pozostawiony parasol, szkoda nawet gadać. Panowie ratowali się w okolicznych krzakach, panie nie miały wyboru. Jedyne wyjście – piorunem do domu!

Miejscem opery jest teatr operowy. Zdania nie zmienię. Jak chcę megawidowiska, jadę do Spodka np. na koncert Nine Inch Nails – jest zdumiewająco wrażliwie, prawdziwie, głośno, współcześnie i z klimatyzacją. Może po prostu pora na operę Putin. Makbet niech już raz na zawsze zaśnie. 

25-06-2014

galeria zdjęć Makbet, reż. Bruno Berger-Gorski, Opera Wrocławska Makbet, reż. Bruno Berger-Gorski, Opera Wrocławska Makbet, reż. Bruno Berger-Gorski, Opera Wrocławska Makbet, reż. Bruno Berger-Gorski, Opera Wrocławska ZOBACZ WIĘCEJ
 

Opera Wrocławska
Giuseppe Verdi
Makbet
libretto: Francesco Maria Piave na podstawie dramatu Williama Szekspira
inscenizacja i reżyseria: Bruno Berger-Gorski
kierownictwo muzyczne i dyrygent: Ewa Michnik
scenografia: Paweł Dobrzycki
choreografia i ruch sceniczny: Bożena Klimczak
kostiumy: Małgorzata Słoniowska
premiera: 13.06.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: