AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Sztuka przetrwania

Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
 

Zaczyna się intrygująco. Widzowie muszą wybierać, po której stronie zasiąść.  Scena znajduje się bowiem pomiędzy dwiema widowniami, usytuowanymi równolegle naprzeciw siebie. Każdą z widowni oddziela od miejsca gry przezroczysty ekran. Kiedy na scenie zapalają się światła, przeciwna widownia znika, zamieniając się w czarną ścianę.

Prosty i skuteczny zabieg scenograficzny sprawia, że więcej widzów ma bliski dostęp do aktorów. Podczas przedstawienia mogą się rozwijać dwie równoległe opowieści, wedle tych, co siedzą po lewej i tych, co po prawej. Wszystko to w zgodzie z postulatami „teatru metacodziennego” Helmuta Kajzara. Teatr ma inspirować każdego widza do snucia własnej, osobnej opowieści.

Paternoster, swój pierwszy dramat, Kajzar napisał w roku 1969. Prapremiera sztuki odbyła się rok później we wrocławskim Teatrze Współczesnym. Reżyserował wielki Jerzy Jarocki, a inscenizacja uznana została za najlepszy spektakl w sezonie 1970/1971. Czterdzieści i cztery lata później Paternoster powraca do Współczesnego, tym razem w reżyserii dyrektora Marka Fiedora. W rozmowie z „Gazetą Wrocławską” reżyser zdradził, że w latach 80. zdawał na reżyserię z egzemplarzem Paternoster w rękach. W finale sezonu 2013/2014 dyrektor sięgnął więc po pewniaka, w dodatku dobrze oswojonego.

Spektakl rozpoczyna się od kopulacji. Olbrzymia kołdra na wielkim stole rytmicznie unosi się w górę. Ktoś pod nią stęka. Też rytmicznie. Rutynę przerywa Matka. Wynurza się spod kołdry, bo słyszy pukanie. My nic nie słyszymy. Ojciec, który dopiero po chwili się wyłania, również niczego nie słyszy. Oboje znikają pod kołdrą. Sytuacja się powtarza. Matka słyszy pukanie. Wreszcie i my słyszymy, że ktoś puka. W drzwiach ukazuje się Józio. Powraca z obczyzny do domu. Klęczy. Ojciec go nie poznaje. Podejrzewa napad. Chce Józia przepędzić. Rozpogadza się dopiero na widok pieniędzy. Józio daje tacie kasę i tata zaprasza Józia do środka… żeby go sprać paskiem po gołej dupie.

Powrót do domu rodzinnego okazuje się niemożliwy. Wujowie nie załapują głębokich rozważań Józia o Strindbergu, tata nakłada rzeźniczy fartuch i próbuje Józia zaszlachtować jak wieprzka. Zapłodniona przez Józia kobieta ma mu za złe biseksualizm. Na koniec jeden z wujów powie Józiowi, żeby odszedł i nie wracał więcej. Trochę tak, jak Szymon Piotr mówił Ciemnemu/Chrystusowi w finale Apocalypsis cum figuris Jerzego Grotowskiego. Ze spektaklu Fiedora możemy się dowiedzieć, że Kajzar Grotowskiego nie lubił. Jednak zerżnął od Grotowskiego zakończenie…

Aktorzy grają w Paternoster wręcz koncertowo. Jerzy Senator, wybitny artysta średniego pokolenia, jako Józio jest znakomity. Tylko pod koniec spektaklu reżyser każe mu stanąć za przepierzeniem i ryczeć do mikrofonu. Akustyk zaś robi, co może, żeby słowa nie dało się uchwycić z tego wrzasku. A w zamierzeniu Kajzara mógł to być kluczowy monolog postaci Józia. W każdym razie Senator, kiedy już wreszcie odkłada ten mikrofon i wraca na scenę, zachowuje się tak, jakby przed chwilą powiedział coś bardzo ważnego. Nie pamiętałem dokładnie słów sztuki, pewnie jak większość widzów, więc monolog, a z nim finał przedstawienia mi umknął.

Aktorzy grają w Paternoster wręcz koncertowo. Jerzy Senator, wybitny artysta średniego pokolenia, jako Józio jest znakomity. Pozostali artyści z oddaniem i talentem partnerowali Senatorowi. Krzysztof Boczkowski jako Wuj Jacuś stworzył kilka rewelacyjnych etiud, a przede wszystkim brawurowo sportretował hitlerowca. Krzysztof Zych jako Ojciec zagrał jedną z lepszych ról w swej karierze. Zina Kerste jako Matka bywała poruszająca. Beata Rakowska jako Gwiazda budziła szacunek odwagą swych kreacji. Renata Kościelniak i Anna Błaut stworzyły zabawne portrety Ciotek. Poczuciem humoru wyróżniał się też Tomasz Orpiński. Do tego wszyscy nieźle śpiewali w chórkach, trochę jak podczas autorskich przedstawień sławnego Christopha Marthalera.

Czy jednak cała ta wysoce profesjonalna machina teatralna została sensownie użyta? Mam wątpliwości. We wspomnianej już rozmowie Fiedor skarży się, że nie może zapomnieć uśmieszków i kpin komisji egzaminacyjnej, kiedy przedstawiał egzemplarz reżyserski Paternoster. Żali się swej rozmówczyni: „Kajzara uważano za naśladowcę Gombrowicza i Różewicza, ekshibicjonistę, twórcę grafomańskiej literatury”. Komisja jednak mogła mieć rację. W każdym razie Paternoster nie przetrwał próby czasu. Wbrew zaklęciom Fiedora. To dziś ramota. Pomimo ciekawej przestrzeni performatywnej, pomimo dobrej gry aktorów – od słów wypowiadanych na scenie tylko bolał zadek.

Już wcześniej kilka razy próbowałem oglądać inscenizacje dramatów Kajzara, ale się na ten jego metacodzienny teatr nie załapałem. Zawsze miałem wrażenie, że to jakieś wypracowania dla polonistów, a teatralność Paternoster wydawała mi się po prostu wtórna i mało nośna, w porównaniu ze sztukami innego zaadoptowanego wrocławianina, Tadeusza Różewicza. Spektakl Fiedora, choć solidny, przypomina inscenizacje z lat 70. Jakby Trubadurzy w pierwszym składzie zawitali znowu do Wrocławia.

Mam tylko nadzieję, że źródłem reanimacji Kajzara jest zew serca, niespełniona wciąż miłość młodzieńcza Marka Fiedora. Znalazł nawet w piwnicach Teatru Współczesnego kamienną tablicę poświęconą Kajzarowi i widzowie mogli ją sami odsłonić przed premierą. Serce nie sługa… Można też jednak podejrzewać pana dyrektora o chłodne wyrachowanie. Zmasowany atak Kajzarem na Wrocław zaplanował wszak na dwa lata, a kulminację obchodów przewiduje dopiero w roku 2016, kiedy Wrocław zostanie Europejską Stolicą Kultury. Do tego czasu będzie więc nie do ruszenia z sympatycznego stanowiska, choć za jego dyrekcji sławny jeszcze niedawno i głośny w świecie Teatr Współczesny przy ulicy Rzeźniczej we Wrocławiu porasta mchem.

18-06-2014

galeria zdjęć Paternoster, reż. Marek Fiedor, Wrocławski Teatr Współczesny Paternoster, reż. Marek Fiedor, Wrocławski Teatr Współczesny Paternoster, reż. Marek Fiedor, Wrocławski Teatr Współczesny Paternoster, reż. Marek Fiedor, Wrocławski Teatr Współczesny ZOBACZ WIĘCEJ
 

Wrocławski Teatr Współczesny im. Edmunda Wiercińskiego
Helmut Kajzar
Paternoster
scenariusz, scenografia, reżyseria: Marek Fiedor
kostiumy: Nika Jaworowska-Duchlińska
muzyka: Tomasz Hynek
światło: Jan Sławkowski
asystentka reżysera, inspicjentka, suflerka: Elżbieta Kozak
obsada: Jerzy Senator, Krzysztof Zych, Zina Kerste, Beata Rakowska, Jolanta Solarz, Renata Kościelniak, Anna Błaut, Tadeusz Ratuszniak, Krzysztof Boczkowski, Tomasz Orpiński
premiera: 14.06.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany Recenzentrecenzenta
    Recenzentrecenzenta 2014-07-05   18:47:24
    Cytuj

    Lektura recenzji z przedstawień Wrocławskiego Teatru Współczesnego, który pracuje pod nową dyrekcją, skłania do wielu refleksji i to niezbyt wesołych. Mam tu na myśli poczynania Szanownych Krytyków, a nie to, do czego odnoszą się ich teksty. Wygląda bowiem na to, że im lepszy spektakl, tym recenzje są bardziej niechętne. Więcej nawet, coraz silniej daje o sobie znać sen krytyka o potędze, o wpływie na to, co, kto, z kim. Preludium do tego była wprost awantura o „Pomarańczyka”, które to przedstawienie z niezrozumiałych powodów uznane zostało za szarganie lokalno-narodowych świętości. Okazało się, że podjęcie przez teatr, w którego nazwie jest i współczesność, i wrocławski, nie powinien podejmować wrażliwych i drażliwych kwestii. Oburzenie niektórych krytyków było tak duże, że tego, co niejednoznaczne i dynamiczne w tekście i przedstawieniu, nie zrozumieli. Po raz kolejny ujawniło się, że ze śmiechem, który może stać się trampoliną do wcale nie tylko komicznych kwestii, nie dajemy sobie rady. Trawestując klasyka, coś, co zrodziło się jako komedia, musi dla nas stać się tragedią. Innym przykład krytycznego niezrozumialstwa (to również odwołanie do pewnego, choć mniejszej rangi, klasyka) stanowi recenzja prof. Pułki z „Bram raju”. I to niezrozumialstwa wielopiętrowego – począwszy od tego, czym jest recenzja jako gatunek literacki, do wymowy dzieła literatury pięknej, na której oparty został wspomniany spektakl. Pominę, że ktojak kto, ale wymieniony wyżej recenzent powinien unikać językowej gry z nazwiskami. Bardziej zasmucające jest to, że jego tekst poświadcza jedynie o częstej lekturze Pudelka, tak chyba intensywnej, że stłumione zostały kompetencje obcowania z bardziej skomplikowanymi treściami. A wiadomo, długie zajmowanie się tzw. kulturą popularną bywa bardzo szkodliwe. Wysokie walory tekstu dramatycznego okazały się – o dziwo – wadą także dla recenzenta „Pater Noster”. Ale skoro do teatralności nie można było nic zarzucić, to zawsze zdyskwalifikować można literackość. Najlepiej radykalnie i bezdyskusyjnie (to znaczy argumentom nie przeciwstawiając swoich kontrargumentów), co jednak nie zaskakuje, gdy zwrócić uwagę na ostatnie zdania wskazanego wyżej tekstu. Zawiedziony w swych oczekiwaniach względem recenzji jej czytelnik ma już jasność, że krytyk prowadzi głównie, a raczej – jedynie kampanię przeciw nowej dyrekcji, bo bardzo tęskni za poprzednią. Zasadniczy jednak problemem w tym, że trudno zrozumieć, skąd się to bierze, bo pochwały, które wygłasza, mogą zwodzić jedynie tego, kto był daleko bądź słyszał o jedynie o ważnych eventach. Przy okazji „Pomarańczyka” dostało się miejskim urzędom odpowiedzialnym za życie teatralne, dlaczego jednak nie przedstawiono teraz powodów i racji zmiany dyrekcji. Może były zbyt uzasadnione? Czyżby sen krytyka o potędze był snem o powrocie czasu minionego? Tylko bardzo naiwni mogą tkwić w przeświadczeniu, że to tylko sen, i dlatego nie pytają o jego genezę, funkcje i intencje. Pozostaje zatem życzyć Wrocławskiemu Teatrowi Współczesnemu trzeźwiej i poważniej myślących krytyków, a im przypomnieć, że czytelnicy ich tekstów nie łatwowierni i mało krytyczni, jak im się wydaje.

  • Użytkownik niezalogowany Recenzentrecenzenta
    Recenzentrecenzenta 2014-07-05   18:46:01
    Cytuj

    Lektura recenzji z przedstawień Wrocławskiego Teatru Współczesnego, który pracuje pod nową dyrekcją, skłania do wielu refleksji i to niezbyt wesołych. Mam tu na myśli poczynania Szanownych Krytyków, a nie to, do czego odnoszą się ich teksty. Wygląda bowiem na to, że im lepszy spektakl, tym recenzje są bardziej niechętne. Więcej nawet, coraz silniej daje o sobie znać sen krytyka o potędze, o wpływie na to, co, kto, z kim. Preludium do tego była wprost awantura o „Pomaryńczyka”, które to przedstawienie z niezrozumiałych powodów uznane zostało za szarganie lokalno-narodowych świętości. Okazało się, że podjęcie przez teatr, w którego nazwie jest i współczesność, i wrocławski, nie powinien podejmować wrażliwych i drażliwych kwestii. Oburzenie niektórych krytyków było tak duże, że tego, co niejednoznaczne i dynamiczne w tekście i przedstawieniu, nie zrozumieli. Po raz kolejny ujawniło się, że ze śmiechem, który może stać się trampoliną do wcale nie tylko komicznych kwestii, nie dajemy sobie rady. Trawestując klasyka, coś, co zrodziło się jako komedia, musi dla nas stać się tragedią. Innym przykład krytycznego niezrozumialstwa (to również odwołanie do pewnego, choć mniejszej rangi, klasyka) stanowi recenzja prof. Pułki z „Bram raju”. I to niezrozumialstwa wielopiętrowego – począwszy od tego, czym jest recenzja jako gatunek literacki, do wymowy dzieła literatury pięknej, na której oparty został wspomniany spektakl. Pominę, że ktoj ak kto, ale wymieniony wyżej recenzent powinien unikać językowej gry z nazwiskami. Bardziej zasmucające jest to, że jego tekst poświadcza jedynie o częstej lekturze Pudelka, tak chyba intensywnej, że stłumione zostały kompetencje obcowania z bardziej skomplikowanymi treściami. A wiadomo, długie zajmowanie się tzw. kulturą popularną bywa bardzo szkodliwe. Wysokie walory tekstu dramatycznego okazały się – o dziwo – wadą także dla recenzenta „Pater Noster”. Ale skoro do teatralności nie można było nic zarzucić, to zawsze zdyskwalifikować można literackość. Najlepiej radykalnie i bezdyskusyjnie (to znaczy argumentom nie przeciwstawiając swoich kontrargumentów), co jednak nie zaskakuje, gdy zwrócić uwagę na ostatnie zdania wskazanego wyżej tekstu. Zawiedziony w swych oczekiwaniach względem recenzji jej czytelnik ma już jasność, że krytyk prowadzi głównie, a raczej – jedynie kampanię przeciw nowej dyrekcji, bo bardzo tęskni za poprzednią. Zasadniczy jednak problemem w tym, że trudno zrozumieć, skąd się to bierze, bo pochwały, które wygłasza, mogą zwodzić jedynie tego, kto był daleko bądź słyszał o jedynie o ważnych eventach. Przy okazji „Pomarańczyka” dostało się miejskim urzędom odpowiedzialnym za życie teatralne, dlaczego jednak nie przedstawiono teraz powodów i racji zmiany dyrekcji. Może były zbyt uzasadnione? Czyżby sen krytyka o potędze był snem o powrocie czasu minionego? Tylko bardzo naiwni mogą tkwić w przeświadczeniu, że to tylko sen, i dlatego nie pytają o jego genezę, funkcje i intencje. Pozostaje zatem życzyć Wrocławskiemu Teatrowi Współczesnemu trzeźwiej i poważniej myślących krytyków, a im przypomnieć, że czytelnicy ich tekstów nie łatwowierni i mało krytyczni, jak im się wydaje.