AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Tata słoika

Fot. Marta Zgierska  

Ten spektakl ma swoją historię. I to od niej trzeba zacząć. Bodajże w 2009 roku ówczesny student specjalności teatrologicznej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej – Daniel Adamczyk stworzył w lubelskiej Chatce Żaka grupę teatralną Scena 21.

Obok warsztatów Scena 21 rozpoczęła poszukiwania repertuarowe – dość oryginalne, jak na tego typu inicjatywy. Zamiast adaptacji ulubionych lektur czy prób samodzielnego tworzenia scenariuszy Adamczyk zaczął czytać współczesną dramaturgię. Tak narodziła się Czytelnia Dramatu, która z czasem obok organizacji kolejnych czytań performatywnych zajęła się również przygotowaniem pełnych teatralnych realizacji. Zanim jednak do tego doszło, jeszcze pod szyldem Scena 21 powstała pierwsza wersja spektaklu według sztuki Szymona Bogacza W imię ojca i syna.

Pamiętam tamto przedstawienie, zrobione jeszcze wyłącznie siłami amatorów – głównie studentów. Niemal zupełnie pozbawione „studenckości”, dojrzałe, grane z zaangażowaniem i bardzo dobrze widoczną pracą nad wydobyciem z tekstu tego, co twórców obchodziło i dotykało. Dość nierówny, nie zawsze precyzyjny tekst Bogacza w ustach młodych ludzi brzmiał jednak szczególnie wiarygodnie. Miało się wrażenie, że w trudnych (ale nie patologicznych) relacjach głównego bohatera z ojcem odbijały się ich własne relacje z rodzicami – często mieszkającymi z dala od dużych miast, nierozumiejącymi ich fascynacji czymś tak dla powiatowej Polski egzotycznym jak teatr.

Bogacz napisał bowiem sztukę, w której dostrzec można odbicie jednego z najważniejszych zjawisk społecznych ostatnich lat – mianowicie ogromną falę młodych ludzi, którzy przenieśli się z prowincji do dużych miast. Przy tej okazji udało mu się uchwycić szczególną sytuację – kochający, ale wychowani w innych warunkach i innymi sposobami pięćdziesięciolatkowie zmuszeni zostali do konfrontacji ze swoimi dwudziesto- czy trzydziestoletnimi dziećmi, które zamiast szukać stabilizacji i szans na ustawienie się, myśleli przede wszystkim dość egoistycznie o samorealizacji i pozwalali sobie na wieloletnie próby znalezienia odpowiedzi na poniekąd ważne pytanie – „co chcę w życiu robić”. Na marginesie można dodać, że ten „luksus” właśnie się na naszych oczach kończy – fetysz samorealizacji zastąpiony został przez przyziemny pragmatyzm – i dziś najzdolniejsi nastoletni humaniści i artyści wybierają się za radą rodziców najczęściej na medycynę…

Spektakl balansuje pomiędzy serio a buffo, dobrze oddając wymyśloną przez Bogacza śmieszno-smutną historię.Adamczyk i jego teatr miał jednak wtedy pecha – spektakl według Bogacza powstał niemal równolegle z przedstawieniem Sceny Prapremier InVitro Ostatni taki ojciec Łukasza Witta-Michałowskiego według tekstu Ojcze nasz Artura Pałygi. Dwóch granych jednocześnie „ojców” było jak na Lublin za wiele – tym bardziej, że spektakl Witta-Michałowskiego zebrał (zasłużone zresztą) laury, a po przedstawieniach Adamczyka część publiczności wychodziła przekonana, że zbyt mocno inspirował się tym, co zrobił jego starszy kolega. Tymczasem, jak mówi twórca Sceny 21, nie miał on nawet okazji w trakcie własnej pracy zobaczyć realizacji Sceny Prapremier InVitro. W kolejnych przedstawieniach zmienił jednak fragmenty najbardziej kojarzące się widzom z Ostatnim takim ojcem. Chodzi przede wszystkim o scenę pogrzebu ojca graną na ruchomych podestach, które mogły przypominać poruszaną przez aktorów widownię w przedstawieniu Witta-Michałowskiego.

Do sztuki Bogacza Adamczyk wrócił ponownie po kilku latach, po ukończeniu studiów polonistycznych i Akademii Praktyk Teatralnych w Gardzienicach, ważnych rolach w gardzienickich przedstawieniach (m. in. w granym pod szyldem Ośrodka Praktyk Teatralnych Znaku Kaina w reżyserii Jamesa Brennana), powołaniu i prowadzeniu w Chatce Żaka (obecnie w Centrum Kultury w Lublinie) Czytelni Dramatu. Spektakl z 2013 roku nie jest już realizacją studencką – do osób związanych jeszcze z dawną Sceną 21 (Justyna Kazek, Ludwika Mroczkowska) dołączył Michał Zgiet z Kompanii Teatr, Gabriela Jaskuła i Konrad Biel z lubelskiego Teatru im. Hansa Ch. Andersena, a także Jan Żórawski – absolwent gardzienickiej APT. Powstają jego kolejne wersje (początkowo był grany w sali Warsztatów Kultury, później w Inkubatorze Medialnym ACK UMCS „Chatka Żaka”, by wreszcie trafić do Centrum Kultury), przy okazji zmienia się nieco obsada, inscenizacja ewoluuje, zachowując jednak zasadnicze zręby. Zresztą ten rys swego rodzaju stałej work in progress wydaje się charakterystyczny dla przedstawień Adamczyka (podobnie jest w przypadku spektaklu Wejście smoka. Trailer wg Mateusza Pakuły – drugiej pełnowymiarowej realizacji granej obecnie przez Czytelnię Dramatu).

W imię ojca i syna lubelskiej Czytelni Dramatu jest jak na głos młodego pokolenia mało drapieżne. Praktycznie nie ma w tym spektaklu publicystyki.Przestrzeń gry została umieszczona pomiędzy widzami. Reżyser zachował zaproponowany przez Bogacza rytm dramatu, wyznaczany kolejnymi wyciemnieniami, w czasie których narrator (tożsamy z głównym bohaterem – synem) głosem Konrada Biela odczytywał nieco tajemnicze wprowadzenia, oparte na wyliczaniu cyfr i liczb związanych zwykle z jakimiś czynnościami. Te szczególne komentarze pozwalają na zwrócenie uwagi na specyficzną kompozycję dramatu, napisanego przecież przez autora o muzycznym wykształceniu. Wymieniane z offu ciągi liczb wydają się również świadectwem podjętej przez bohatera dość rozpaczliwej i mętnej próby uporządkowania rzeczywistości, w której rozpadły się nie tylko podstawowe więzy rodzinne, ale i pewien elementarny ład świata.

W pierwszej scenie bohater Bogacza opisuje oniryczną wizję spotkania z Bogiem – „facetem w lekko wymiętym garniturze, trochę niewyspanym, z kilkudniowym zarostem”, w którym po kilku chwilach rozpoznaje własnego ojca. Trudno po takim początku skomplikowanych stosunków syna i ojca nie odnieść do relacji współczesnego człowieka do Boga. Oczywiście W imię ojca i syna nie jestem tekstem religijnym, pierwszą scenę (a pewnie i tytuł) trzeba raczej potraktować jako rodzaj interpretacyjnej furtki, która może posłużyć poszerzeniu problematyki dramatu poza kontekst psychologiczny i społeczny. Nawiasem mówiąc – Bogacz wyraźnie podkreśla, że pośmiertna rozmowa głównych bohaterów jest w gruncie rzeczy monologiem wewnętrznym syna, a nie jego spotkaniem z duchem ojca.

Adamczyk dokonał w procesie adaptacji znaczących skrótów, ograniczył sceny z rodziną i gośćmi na stypie do minimum, skupiając się przede wszystkim na wydobyciu specyficznej Hassliebe łączącej ojca i syna. Spektakl opiera się zatem na aktorskim duecie Michała Zgieta (w roli Ojca) i reżysera (odtwarzającego postać Ja-syna). Pozostałe role – Matki (Justyna Kazek) i Siostry (Gabriela Jaskuła) – budują przede wszystkim ciekawe epizody. W grze Adamczyka i Zgieta dostrzec można dwie aktorskie strategie. Ten pierwszy gra emocjonalnie, angażując się mocno w kreowaną rolę, drugi z lekkim dystansem tworzy postać, której jednym z charakterystycznych rysów jest beztroska. Dzięki temu spektakl balansuje pomiędzy serio a buffo, dobrze oddając wymyśloną przez Bogacza śmieszno-smutną historię. Adamczyk unika przy okazji dosłowności i nadmiaru realizmu – rodzice współżyjąc ze sobą, nie symulują stosunku, a po prostu prowadzą dialog z towarzyszeniem wiolonczeli (której dźwięki stanowią zresztą istotny element muzycznej warstwy przedstawienia).

Relacje rodzinne w dramaturgii, a także całej naszej literaturze pierwszych lat XXI wieku, będące terenem przede wszystkim ideologiczno-światopoglądowych sporów, w lubelskim przedstawieniu nabierają innego znaczenia. Zupełnie nieważne stają się pytania o to, kto ma rację w pokoleniowym sporze, kto jest winny temu, że rodzice i dzieci nie mogą się ze sobą dogadać i czy można było to wszystko lepiej poukładać. Zamiast tego oglądamy niezwykłą próbę dogadania się pomimo wszelkich różnic wynikających z całkowicie odmiennych doświadczeń, poprzez odwołanie się do tego, co odwieczne w relacjach ojciec-syn. Nie do końca na poważnie, ale również i bez dyskredytowania tego typu poszukiwań Adamczyk zdaje się dążyć do odkrycia źródeł i bogactwa tych relacji (chociaż sam Bóg pojawia się na początku sztuki tylko po to, by pożyczyć od bohatera dwadzieścia złotych).

W imię ojca i syna lubelskiej Czytelni Dramatu jest jak na głos młodego pokolenia mało drapieżne. Praktycznie nie ma w tym spektaklu publicystyki, a jednocześnie jest on paradoksalnie dojmująco aktualny, choć bardziej w osobistej niż publicznej pespektywie. Być może dzięki specyficznej poetyce marzenia sennego to zbliżające się chwilami do surrealizmu przedstawienie mówi więcej o współczesnych „młodych, wykształconych z wielkich ośrodków” „słoikach”, „lemingach” i ich rodzicach niż sążniste analizy socjologiczne czy błyskotliwe felietony pisane po wszystkich stronach dzielących Polskę ideologicznych barykad.

7-05-2014

galeria zdjęć W imię ojca i syna, reż. D. Adamczyk, Teatr Czytelni Dramatu Centrum Kultury w Lublinie W imię ojca i syna, reż. D. Adamczyk, Teatr Czytelni Dramatu Centrum Kultury w Lublinie W imię ojca i syna, reż. D. Adamczyk, Teatr Czytelni Dramatu Centrum Kultury w Lublinie W imię ojca i syna, reż. D. Adamczyk, Teatr Czytelni Dramatu Centrum Kultury w Lublinie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Czytelni Dramatu
Centrum Kultury w Lublinie
Szymon Bogacz
W imię ojca i syna
reżyseria, scenografia: Daniel Adamczyk
światło: Marcin „Kabat” Kowalczuk
występują: Daniel Adamczyk, Gabriela Jaskuła, Justyna Kazek, Ludwika Mroczkowska, Michał Zgiet, Mirella Biel, Konrad Biel
pokaz w Centrum Kultury w Lublinie: 16.04.2014 r.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: