AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Tygiel form teatru

5. Międzynarodowy Festiwal Teatru Formy „Materia Prima”, Kraków, 15-23 lutego 2019.
Pracuje w Katedrze Teatru i Dramatu Uniwersytetu Jagiellońskiego.
A A A
Patricia Guerrero, Katedra,
fot. Juan Conca  

Tegoroczna, piąta już edycja odbywającego się w dwuletnim cyklu festiwalu Materia Prima była bardzo udana. Zaproszono spektakle głośne w świecie. Postawiono na różnorodność, zarówno odnoszącą się do formy – teatry tańca, teatry lalkowe, muzyczne czy mieszające gatunki, także nowy cyrk – jak i do tematyki. Były spektakle stawiające na widowiskowość, pogodzone ze światem, dające widzom czystą (i mądrą) radość, ale były też spektakle mroczne, prowokujące, pokazujące wstydliwie ukrywane i nieuświadamiane niekiedy aspekty człowieczeństwa, rządzące życiem społecznym i indywidualnymi decyzjami. Formalne poszukiwania i eksperymenty stanowią istotny składnik kształtowania programu Materii. Tegoroczna edycja programowo i artystycznie przebiła, jak sądzę, największe polskie festiwale.

***
Daniele Finzi Pasca kojarzony jest z wielkimi widowiskami Cirque du Soleil czy przygotowywaniem ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich. Jednak jego oczkiem w głowie jest autorski teatr – Compagnia Finzi Pasca. Ta szwajcarska grupa łączy estetykę teatru ze zdobyczami nowego cyrku. Spektakle odwołują się często do wielkich dzieł przeszłości czy nawet życia artystów. Dwa lata temu kontekstem spektaklu pokazywanego na Festiwalu Materia Prima był obraz Salvadora Dali, teraz – twórczość Antoniego Czechowa.

Spektakl Donka – list do Czechowa zapierał dech w piersiach. Był po prostu atrakcyjny – i to na wielu poziomach. Miał sprawiać widzom radość – i to robił. W jednej z pierwszych scen trzy młode dziewczyny, ubrane w białe sukienki, siedzą obok siebie na zawieszonym kilka metrów nad sceną trapezie. Plotkują, droczą się, żartują, dokazują. Wyglądają ogromnie radośnie, szczęśliwie. Mamy wrażenie całkowitej swobody, lekkości. Gdyby scena działa się na ziemi, byłaby mistrzowsko rozegraną scenką rodzajową. Ale trapez jest kilka metrów nad ziemią – to w odbiorze zmienia wszystko. Dziewczyny się wiercą, przepychają, droczą... Jedna z nich, wsparta nogą na zwisającej z tej „huśtawki” stopie drugiej i ramieniem na kolanach trzeciej, jakby nigdy nic zwisa sobie pod trapezem; to znów siedząca w środku próbuje się przepchnąć na bok, prawie spada, delikatnie podtrzymana nie zwraca uwagi, że upadek kończyć musi się katastrofą. Ta lekkość, niefrasobliwość były zwyczajnie fascynujące. Ot, „trzy siostry” na trapezie.

Sceny z życia pokazywane były nieustannie w połączeniu z akrobatycznymi wyczynami. Jakby świat uzyskał nową konwencję zachowań. Nostalgia przyobleczona została w akrobację. Piękno kształtowanych obrazów scenicznych miało radować oko. Ale spektakl miał i drugie dno – mroczne, a może raczej smutne i nieuchronne. Czyli umieranie. Z listów Czechowa wyłania się też obraz choroby i śmierci. Finałowa scena pierwszej części Donki łączy przejmujące piękno obrazu z nieuchronnością końca. Scena zaczyna się niewinnie, mężczyzna żongluje przezroczystymi kulami. Oczywiście w sposób mistrzowski. Nad sceną wisi ogromny ozdobny kryształowy żyrandol. Na przyciemnionej scenie w głębi majaczą jeszcze inne postaci. Żongler w trakcie wspaniałego pokazu upuszcza kulę, kula się rozbija – to lód. Kontynuuje żonglerkę, ale upuszcza kolejne kule. Inne postaci też rzucają lód na scenę. Wysoko nad sceną jak anioły w długich białych sukniach wirują dziewczyny. Żyrandol okazuje się być nie kryształowy, ale lodowy. Poszczególne „kryształy” spadają. Głośna muzyka, spadający zewsząd (także z nadscenia) lód, walący się świat...

Spektakl ma zaskakującą konstrukcję – druga jego część jest bardziej wyciszona, choć równie atrakcyjna. Po tym onirycznym, pięknym i mrocznym zakończeniu pierwszej części już tak „monumentalnych” wizualnie scen nie będzie. Choć humor i mistrzostwo wciąż będzie zachwycać.

Chciałbym przywołać wiele fragmentów tego spektaklu z obu części, niekiedy tak absurdalnych, że patrząc na scenę, widownia płakała ze śmiechu. Na przykład scena w szpitalu (wiadomo przecież, że Czechow był lekarzem). Mężczyzna jest badany przez konsylium studentów w białych kitlach. Jego ciało jest zwijane w kłębek, wyginane w sposób niemożliwy do wyobrażenia: nogi stawiane za głowę, ręce przeginane we wszystkie strony. Znów wszystko robione w lekkim, niezobowiązującym stylu. W nienagannym teatralnym tempo-rytmie. Chciałoby się opisywać dziesiątki jeszcze scen. Na przykład lekcję aktorstwa w manierze Stanisławskiego... Ale w opisie wychodzi cyrk, tymczasem – powtórzę – był to poetycki, lekko nostalgiczny spektakl. Piękno, które cieszy.

***
Festiwal Materia Prima przygotowywany jest programowo przez Zuzannę Głowacką, Małgorzatę Zwolińską i Adolfa Weltschka – dyrektora artystycznego festiwalu i Teatru Groteska. Oczywiście nie sposób przyporządkować konkretnym osobom zaproszeń dla konkretnych zespołów. Lecz różnorodność wyborów niekiedy oszałamiała.

Niezwykle kontrowersyjnym przedstawieniem okazało się Requiem pour L., przygotowane przez les ballets C de la B w reżyserii Alaina Platela i muzycznym opracowaniu Fabrizio Cassoli. Współproducentami były festiwale w Marsylii i Berlinie. Szczególnie to drugie miasto ma znaczenie, bo scenografia przypomina jako żywo berliński Pomnik Pomordowanych Żydów Europy. Czyli dziesiątki równo poustawianych w rzędy różnej wysokości sześciennych sarkofagów wypełniało całość sceny. Na dodatek widz „gwałcony” jest jeszcze poprzez obraz – przez cały spektakl na wielkim ekranie wypełniającym horyzont pokazywana jest filmowana z nieruchomej kamery twarz umierającej kobiety. Patrząc na sceniczne wydarzenia, nie da się uniknąć patrzenia na agonię. Na szczęście na tyle uszanowano intymność śmierci, że darowano widzom patrzenia na moment zgonu.

W tym przedstawieniu les ballets C de la B tańca jest niewiele. Czternastu muzyków, w większości czarnoskórych, spotyka się wokół Requiem Mozarta. Instrumentarium jest zupełnie niesymfoniczne: gitary elektryczne, rozbudowany zestaw perkusyjny, akordeon, tuba tenorowa i afrykańskie instrumenty perkusyjne. Także sposób śpiewania Requiem, a raczej jego fragmentów, odbiega zdecydowanie od symfonicznych wykonań. Trójka wokalistów podejmuje Mozartowskie tematy, zmienia tempa, przekształca chóralne fragmenty na pojedyncze głosy. No i oczywiście w tle brzmią wspomniane instrumenty. Ta zmiksowana muzyka zderza się, niekiedy współbrzmi z afrykańskimi zaśpiewami kultowymi dotyczącymi zmarłych (o ile dobrze to rozpoznaję). Ale trzeba jasno powiedzieć, że ta – naprawdę mistrzowsko wykonywana – partytura nie jest ani Mozartowska, ani rytualna. To raczej są jedynie nawiązania do jednej i drugiej tradycji. I właśnie „choreografia” śpiewu, powiązanego z nim ruchu, niekiedy tańca towarzyszącego zaśpiewom, staje się istotą przedstawienia. Paradoksalnie – wizualnie bardzo interesującego i precyzyjnie skomponowanego.

I teraz wypada napisać, co z tego przedstawienia wynika. Można nazwać ten spektakl pochwałą wielokulturowości. Syntezą tradycji. Muzycznym przekształceniem muzyki Mozarta. Ale...

Umierająca biała kobieta, na której twarz nie chcemy patrzeć, unikamy jej wzrokiem. Taniec czarnoskórych na żydowskich grobach, strzępy Requiem Mozarta, śpiewane nie w europejskiej, lecz afrykańskiej aranżacji. W zakończeniu porzucenie Requiem i zastąpienie go ekstatycznym afrykańskim śpiewem i tańcem. To przecież spektakl o umieraniu starej, judeochrześcijańskiej, odzianej w tradycję Europy. Nie da się tego spektaklu inaczej odczytać. Z dawnej przestrzeni kultury europejskiej zostają cytaty, cmentarze... Rodzi się nowa, inna, multikulturowa cywilizacja...

Ale trzeba też zarazem wspomnieć o wielkiej delikatności spektaklu. Śpiewacy kładą na grobach – jak to przyjęte w żydowskiej tradycji – kamyki. Zgrupowani nad grobami wyglądają jak wspominający zmarłych. Nie ma w tym spektaklu jakichkolwiek celowych grubych zabiegów profanacyjnych. Rzeczywiście wygląda to jak czuwanie nad zmarłymi, jak afrykańskie Dziady. A dokładniej – jak Dziady zasymilowanych w Europie przybyszów z Afryki. Bo raczej to nawiązania do tradycji Afrykańskiej niż teatr rytualny.

No i wreszcie sprawa Requiem Mozarta. Muzycznie spektakl jest na najwyższym poziomie. Zaśpiewanie Requiem w takiej aranżacji jest prawdziwym zaskoczeniem i wyrazem wielkiego kunsztu. Zadziwił mnie jednak finał. W mszy Requiem, a więc też w kompozycji Mozarta, która jest przecież muzycznym opracowaniem części mszy, ostatni fragment jest inny niż w spektaklu. Stała część mszy – a więc i ostatnia w kompozycji Mozarta – wykorzystuje słowa: Agnus Dei, qui tollis peccata mundi: dona eis requiem – „Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, daj im wieczne spoczywanie”. Chodzi oczywiście o zmarłych, by zostali zbawieni. W spektaklu natomiast ta część nie jest wzięta z mszy za zmarłych, lecz za żywych: „Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami”. Znów przekaz spektaklu jest jasny – zmiłuj się nad nami, którzy żyjemy tu i teraz, którzy patrzymy na umieranie kobiety na ekranie, którzy nie radzimy sobie ze sobą i światem wokół nas. Którzy zmieszaliśmy wszystko ze wszystkim. Ale którzy wciąż chcemy modlić się za naszych zmarłych.

***
Bardzo ważnych spektakli było w programie tegorocznego festiwalu Materia Prima jeszcze kilka. Dla mnie objawieniem była Katedra w wykonaniu Compañía Patricia Guerrero. To najlepsze przedstawienie XIX Biennale Flamenco w Sewilli. Po prostu nie wyobrażałem sobie, że tak można tańczyć flamenco. W warstwie narracyjnej spektakl był prosty. Główna tancerka – Patricia Guerrero – wychodzi z Kościoła. W finałowej scenie jej koleżanki w potężnych sukniach zmierzają na nabożeństwo, a ona, w czerwonej sukience bez rękawów, wykracza poza przestrzeń sceny – nie idzie z nimi. Znów jednak nie jest to prostackie ukazanie apostazji. Na koniec przedstawienia dwóch bliźniaków w czerwonych strojach, przypominających habity, śpiewa Remember Me („Pamiętaj mnie”) z opery Purcella Dydona i Eneasz. Takie zerwanie nie odbywa się w tym spektaklu bez obustronnego bólu.

Fabuła jest więc prosta – ale taniec mówi o wiele więcej. Pełen namiętności, zadziwiającej siły, skomplikowanych rytmów. Jakby cała dola człowiecza, wszystkie uczucia zostały w zawarte we flamenco. Namiętności, wątpliwości, niezgoda. Patricia Guerrero tańczy niezwykle intensywnie, mocno. Rytmy stóp wzmacniane są przez mikrofony, zestawione w dialogicznej współpracy z instrumentami perkusyjnymi. Oczywiście brzmi też gitara i niezwykły śpiew cante jondo José Ángela Carmona. Dla mnie najmocniejsza scena spektaklu to dialog śpiewaka i tancerki. On wyszedł w przestrzeń sceny, ona tańczyła przed nim. Żadnej interakcji na poziomie partnerowania – natomiast napięcie miedzy śpiewem i tańcem miało taką siłę, że przekraczało barierę znaczeń.

***
Na koniec jeszcze napiszę choć kilka zdań o spektaklu 300 el x 50 el x 30 el, przygotowanym przez Toneelhuis oraz FC Bergman z Belgii. Tytuł nawiązuje do wymiarów arki Noego, podanej w łokciach. A więc spektakl jest o potopie, a dokładniej o katastrofie, która nadejść musi. Ale lepiej powiedzieć, że już nadeszła. Scena przedstawia leśną polanę, wokół której ustawione są koślawe drewniane domki, a raczej budy. Na wprost widzów siedzi rybak, który łowi ryby w maleńkim brudnym bajorze. Nad sceną wisi ekran – i to na nim będziemy widzieć, co dzieje się w domkach. Wokół sceny bowiem poruszać się będzie wózek z kamerą i operatorem – i to on, będzie wybierał, co zobaczymy na ekranie.

W kolejnych domkach dziać się będą rodzajowe scenki przepełnione odrażającą nudą – a to kilkunastoletnia dziewczynka będzie męczyć żywego gołębia, to jakiś mężczyzna będzie się obojętnie onanizował, kilku brzuchatych pracowników obierze sobie za ofiarę czwartego, znęcając się nad nim niemiłosiernie, kobieta objadać się będzie nieustająco... Kamera zataczać będzie kolejne kręgi wokół sceny, a w domkach dziać się będą rzeczy coraz bardziej surrealne i potworne. Mężczyznom wyrosną głowy jakichś dziobatych ptaków, kobieta wydalać będzie monstrualne muszle, z nieba jak pociski ognia lecieć będą bryły ziemi, jodły otaczające polanę staną dęba, zwracając się koronami ku ziemi... Jakby potworność i obojętność ludzkich relacji przemieniała się w coraz bardziej przerażające, wstrętne i obrzydliwe obrazy... Z bajorka zamiast ryby wędkarz wyciągnie truchło rozkładającego się baranka, który zniekształcony, ociekający wodą zawiśnie nad polaną już do końca przedstawienia. Nawet miłość w tym przedstawieniu nie może się spełnić. Młody chłopak i dziewczyna próbują uciec z tego osiedla. Lecz dziewczyna, czując jakąś perwersyjną więź z tą pokrętną gromadą ludzi, rezygnuje z ucieczki, wydaje chłopca. Pochwycony i zamknięty w swoim domku popełnia samobójstwo.

W tym świecie bez Boga na każdym kroku dostrzegamy religijne symbole. W domach są krzyże, baranek nad sceną kojarzyć się musi z Barankiem Paschalnym. Gołąb – z Duchem Świętym. Mężczyzna rejterujący na początku jest jak opuszczający wszystkich Bóg Ojciec. Na dodatek pojawiają się piosenki religijne o zbawieniu. No i sugerowane w tytule konteksty związane z ocalającą ludzkość barką...

Ale FC Bergman pokazuje już świat, w którym wszystkie te symbole zostały przeinaczone, odrzucone, nawet nie poniżone. Są one wykoślawione na podobieństwo ludzi pogrążonych w obrzydliwej papce poszukiwania przyjemności. Ale z tych perwersyjnych przyjemności nie sposób wykrzesać już ani odrobiny ciepła, radości, empatii. To świat, w którym człowiek zatarł ślady Boga. To nie arka, ale Sodoma.

Na koniec spektaklu wszyscy mieszkańcy baraków wychodzą na polanę. Tańczą nieskomplikowany układ, a między nich wchodzą dziesiątki statystów – młodych ludzi zapewne stąd, z Krakowa, ubranych w codzienne stroje. Statyści dołączają się do tańca. Jakby twórcy przedstawienia chcieli tym gestem zakomunikować: to, co pokazaliśmy, to także wasz świat. Wszyscy w nim jesteśmy – pokraczni, ohydni pod niebem z ociekającym szlamem Barankiem, który już nie zmartwychwstanie.

Cóż odpowiedzieć na takie przesłanie, na taką diagnozę? Zapewne pokazali kawałek świata, ale nie cały.

***
Festiwal Materia Prima jest bardzo różnorodny. Obok tych wielkich widowisk prezentowane były także spektakle lalkowe, w większości bardzo kameralne. Brawurowa historia miłości odważnej pchły do słonicy w Circus funestus Sofie Krog Teater z Danii, marionetkowy Cyrk na sznurkach Wiktora Antonowa z Rosji czy wreszcie posępne i bezlitosne Domy klaunów Merlin Puppet Theatre z Grecji stanowiły ważny element festiwalu. Kontrapunkt, zderzający wielkie wizualnie rozpasane widowiska z kameralną, niekiedy skromną formułą jedno czy dwuosobowego teatru lalek. Te spektakle udowadniały, że o podobnych, bolesnych i pięknych sprawach świata można wypowiadać się na różny sposób.

Ważnym elementem festiwalu Materia Prima były też występy teatrów tańca. Obok wspomnianych powyżej przedstawień Patricii Guerrero czy Alaina Platela i Fabrizio Cassoli, na festiwalu wystąpiły gwiazdy francuskiego baletu – Théâtre du Corps Pietragalla-Derouault. Marie-Claude Pietragalla była solistką Opery Paryskiej i dyrektorką Baletu Narodowego w Marsylii; Julien Derouault solistą marsylskiego baletu. Wspólnie stworzyli dwuosobową grupę, która wykorzystując mistrzowskie umiejętności baletu klasycznego, stara się mówić o sprawach współczesności. O miłości i samotności. Spektakl Spotkanie z tobą było moim przeznaczeniem to oniryczna opowieść, pełna tęsknot, niedomówień, nostalgii. Patrzeć na kunszt tych aktorów było samo w sobie przyjemnością.

Powinienem wspomnieć jeszcze o kolejnych przedstawieniach. O National Dance Company Wales, o mrocznym spektaklu brytyjskiego teatru Gecko, o dowcipnym i technicznie doskonałym występie grupy Jakopa Ahlboma, odwołującym się w spektaklu Lebensraum do slapstickowych koncepcji kina, i o innych jeszcze przedstawieniach... Ale pora skończyć tekst.

01-03-2019

5. Międzynarodowy Festiwal Teatru Formy „Materia Prima”, Kraków, 15-23 lutego 2019.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: