AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Uroki farsy

Żona potrzebna od zaraz, reż. Zdzisław Derebecki, Teatr im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim
Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
 

„Farsa nie znosi żadnej umowności. Farsa to samo życie, tylko bardzo skoncentrowane, wierniej odtworzone, bez zbędnych szczegółów i pauz. (…) Patrząc na farsę, widz powinien mieć przeświadczenie, że wszystko, o czym mówi sztuka, istotnie działo się w życiu, w rzeczywistości, a nie na scenie”. (Mikołaj Gorczakow, Lekcje reżyserskie Stanisławskiego).

Cytując te słowa Konstantina Stanisławskiego, pozwoliłem sobie na przekłamanie: „melodramat” zastąpiłem „farsą”. Uczyniłem to, wierząc, że ta podmianka nie zmienia istoty rzeczy – że sformułowania wielkiego mistrza teatralnych fachów odnoszące się do melodramatu pasują jak ulał także do farsy. Bo przecież obiegową prawdą jest, iż farsę trzeba grać bardzo serio, jak gdyby to wariactwo ze sceny było całkiem prawdopodobne i zgodne ze zdrowym rozsądkiem, bo dopiero wtedy widzowie będą pękać ze śmiechu. Im aktorzy są bardziej serio, tym widzowie lepiej się bawią – tak głosi Święta Teatralna Tradycja.

Zespół realizatorów angielskiej farsy Żona potrzebna od zaraz w gorzowskim Teatrze im. Juliusza Osterwy wziął sobie tę zasadę do serca (nawiasem mówiąc: w końcu nawet szacowny Patron miał na swym koncie wiele mistrzowsko zagranych farsowych ról). W obejrzanym przeze mnie 6 stycznia 2017 roku spektaklu nie było grepsików, robienia oka do widza: „że to postać jest taka głupia, nie ja”, nie było nieustających „fajerwerków komicznej gry”, a dominowało rzetelne, poważne podejście do aktorskich zadań – kiedy trzeba, gramy śmiertelnie serio, jak w życiu (tylko takim dziwnym życiu, z podkręconym tempem i z przestawionymi regułami prawdopodobieństwa), a erupcje komicznych efektów prezentujemy tylko wtedy, kiedy z całą pewnością możemy sobie na to pozwolić.

Pierwsza scena sztuki Edwarda Taylora służy, zgodnie z żelaznymi regułami kompozycji farsy, przedstawieniu głównego bohatera i zarysowaniu intrygi. Jim Watt (Jan Mierzyński) nie jest postacią świetlaną i bez skazy – jego rozmamłana poranna „półobecność” w gaciach i podkoszulku rodzi skojarzenia z osobnikiem bardzo słabo uporządkowanym, wręcz bałaganiarskim, a potem się jeszcze okazuje, że na dodatek samolubnym, któremu raczej nie warto ufać. Niezgrabne podrygi Watta, mające na celu poprawienie kondycji fizycznej, kończą się nieuchronnym przywołaniem bólu w krzyżu, który cierpliwie czeka z ujawnieniem się na jakiekolwiek usiłowania gimnastyczne. Zresztą cały ten „pseudo-fitness”, polegający między innymi na oszukiwaniu partnerki co do ilości zrobionych „pompek”, jest czystą ściemą, podobnie jak wiele innych poczynań Jima, nie tylko zresztą porannych i nie tylko gimnastycznych.

Watt jest typowym reprezentantem współczesnych Piotrusiów Panów z londyńskiego City oraz wielu podobnych miejsc na naszym globie. Owi wciąż nieodmiennie młodzi ludzie nie mają żadnych kłopotów materialnych i mogą w związku z tym nieumiarkowanie korzystać z uroków życia, codzienne troski spychając na barki innych. Pierwszą taką „inną” jest życiowa partnerka Jima, piękna modelka Helen Foster (Joanna Rossa), łącząca wyczerpującą pracę zawodową z prowadzeniem domu i czułą opieką nad trzydziestopięcioletnim chłopcem. Z kolei w pracy Watt bezlitośnie wykorzystuje menedżerskie uzdolnienia adorującej go z cicha, zahukanej okularnicy Terri Prince (Joanna Ginda), której uderzeniowy sex appeal zostanie w końcu brawurowo ujawniony, lecz na razie jest skrzętnie ukryty pod tweedowym kostiumikiem w stylu casual i komponującym się z nim berecikiem. Trzecią z kobiet-życiowych protez Jima Watta jest sprzątaczka Edna Chapman (Anna Łaniewska), dzielnie wspomagająca Helen Foster w utrzymaniu jakiego takiego ładu w jego domu.

Nie ma co dalej streszczać sztuki Taylora (jej fabuła jest krańcowo pokręcona, jak na farsę przystało) ani tym bardziej pogrążać się w banalnych realiach codziennego życia jej bohaterów, bo gdy jeszcze w pierwszej scenie akcja doznaje typowego dla fars przyspieszenia, gdy podkręca się z nagła rytm scenicznych wydarzeń, gdy bohaterowie zaczynają się coraz bardziej miotać i motać w pokraczne fałdy, zawikłania i zapętlenia coraz to dziwniejszych wypadków, które „po nich chodzą” (jak to po ludziach), warto się skupić na niuansach aktorskiej gry.

Reżyser spektaklu Zdzisław Derebecki ustawił Jima, Helen i Terri jako postacie raczej realistyczne, nie pozwalając aktorkom i aktorowi na szarżę, trzymając na ogół ich ekspresję w ryzach. Nawet westchnienia i jęki zgiętej „w scyzoryk”, ukrywającej się za kanapą Helen-Rossy, pomimo że komiczne, nie są przesadnie ekspresyjne. Z kolei Mierzyński jako Jim Watt miota się po scenie w jakimś obłędnym tańcu-popaprańcu tylko dwa razy: kiedy usiłuje zagrodzić kilku kolejnym osobom drogę do drzwi lub do kanapy w obawie przed wykryciem swych matactw z podstawionymi „żonami” oraz w scenie z „nawróconą” Helen, która z nagła odzyskuje motywację, by się z nim pogodzić i odegrać rolę kochającej żonki. Tyle że Jim ma już jedną „zgodzoną” pseudomałżonkę, a druga, to znaczy właściwie trzecia, jest już w drodze, o czym oboje nie wiedzą.

Joanna Ginda ma z kolei tylko jedno bardzo mocne wejście – brawurową farsową szarżę, po której sala gorzowskiego teatru wybrzmiewa homeryckim śmiechem i oklaskami: gdy nieświadoma niczego Terry wpada na scenę jako trzecia już z kolei „żona” Jima w szałowej czerwonej kreacji z dłuuugim wycięciem od biodra w dół, przez które bardzo „seksownie” wystawia lewą nogę. Tyle że, chcąc jeszcze bardziej wzmocnić swój sex appeal, zdjęła przed tym efektownym wejściem okulary i oto rzuca się w ramiona nie Jima, czyli swego „niby-męża”, lecz jego nowojorskiego szefa. I się robi naprawdę gorąco!

Również ten ostatni – purytański (ale nie do końca) rekin finansowy z Wall Street, Bill McGregor (Krzysztof Tuchalski) oraz jego małżonka Nancy (Beata Chorążykiewicz) nie mają zbyt wiele okazji do nasilenia intensywności gry. Nawet gdy świętoszek McGregor zostaje sprytnie zaszantażowany przez poderwaną niegdyś przezeń skutecznie Terry, nie miota się, nie wzdycha, nie unosi rąk do góry – Tuchalski gra tutaj oszczędnie, realistycznie, stosownie do powagi sytuacji. Również Chorążykiewicz jest raczej powściągliwa, akcentując tylko – ze sporym jednak umiarkowaniem – coraz intensywniejsze upojenie alkoholowe Nancy oraz jej euforię z powodu zwyżki kupowanych przez męża akcji.

Imprezę rozkręca za to nieustannie Anna Łaniewska. Jej Edna Chapman to właściwie jedyna w tej farsie postać charakterystyczna, której plebejskie maniery są zresztą wyraźnie podkreślone w tekście. Derebecki ochoczo wykorzystał wspólnie z aktorką ten trop, pozwalając Łaniewskiej na nieustanną właściwie szarżę. Już samo pojawienie się Edny z odkurzaczem w ręku, w pomarańczowym fartuchu, złotym, „tygrysim” dresie i adidasach na grubaśnej podeszwie powoduje wybuch niepowstrzymanego śmiechu na widowni. A potem każda właściwie odzywka sprzątaczki, odpowiednio zaakcentowana w stylu „raz na ludowo” i podkreślona niedwuznaczną sekwencją gestów, uwodzi widzów niewymuszonym komizmem. Gdy w końcu Edna pojawia się na scenie jako „zgodzona”, fałszywa małżonka Jima, odziana w (a jakże) „złototygrysią” suknię z czarnym paskiem i złoto-czarną kryzą, w siatkowe pończochy i czarne kozaki, przyozdobiona w dodatku rudą, wylokowaną peruką i grubym złotym łańcuchem na szyi, czegóż chcieć więcej – dziki śmiech jest tutaj prostym, fizjologicznym odruchem.

Gdy Edna znika za drzwiami kuchni, by jako „żona” Jima szykować wystawną kolację, spektakl Derebeckiego ratuje farsowa feeria nieporozumień, wejść, wyjść, schowań, pretekstów, intryg i podstępów. (Swoją drogą, można by te sceny rozegrać nieco szybciej, w prawdziwie farsowym czy wręcz sitcomowym tempie, ale to tylko takie przelotne recenzenckie wybrzydzanie). Przeczekujemy zatem chwile nieobecności Łaniewskiej na scenie raczej bezboleśnie, a kiedy jej Edna znowu wkracza do akcji, szykujemy przeponę na kolejne chwile wytężonego wysiłku.

Spektakl kończy się brawurowym wejściem Edny po wybuchu w kuchni – perukę biednej sprzątaczki-pseudożony zdobi pokaźna garść makaronu, a w oczach jej maluje się solidny obłęd, ale to tylko godne zwieńczenie komicznych efektów, bo w sferze akcji wszystko jest skrupulatnie „pozamiatane” i dokładnie wszyscy bohaterowie spektaklu są usatysfakcjonowani utrzymaniem bądź polepszeniem swego społecznego i majątkowego statusu. Nawet niepoprawny Piotruś Pan – wciąż bezkarny, uratowany jak zwykle przez kobiety.

Brawa 6 stycznia były długie, na koniec nawet stojące, ale zasłużone. Prawidła inscenizacji farsy respektowano tu konsekwentnie po obu stronach rampy i tak oto widzowie oraz aktorzy wspólnie, spolegliwie doszli do satysfakcjonującego wszystkich finału. Nie było zbędnej szarży, nie było bezguścia, nie było pustego rechotu, była za to poważna, wytężona aktorska praca, na ogół zgodna z dzikim, niepohamowanym rytmem farsy. Czysta rozrywka? Grunt, że dobra.

16-01-2017

galeria zdjęć Żona potrzebna od zaraz, reż. Zdzisław Derebecki, Teatr im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim <i>Żona potrzebna od zaraz</i>, reż. Zdzisław Derebecki, Teatr im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim <i>Żona potrzebna od zaraz</i>, reż. Zdzisław Derebecki, Teatr im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim <i>Żona potrzebna od zaraz</i>, reż. Zdzisław Derebecki, Teatr im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim
Edward Taylor
Żona potrzebna od zaraz
przekład: Elżbieta Woźniak
reżyseria: Zdzisław Derebecki
scenografia: Wojciech Stefaniak
kostiumy: Natalia Kołodziej
opracowanie muzyczne: Adrian Adamowicz
obsada: Beata Chorążykiewicz, Joanna Ginda, Joanna Rossa, Anna Łaniewska, Jan Mierzyński, Krzysztof Tuchalski
premiera: 12.11.2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Mariusz Pilawski
    Mariusz Pilawski 2017-01-18   11:51:18
    Cytuj

    No, dobrze... miło się czyta takie recenzje dowiadując się, że ktoś pilnuje w Polsce dobrego smaku dając produkt szlachetny i zabawny . Pytanie jedynie brzmi czy widząc pod tekstem kilka fotek , na których obie panie mają kostiumy cokolwiek wątpliwej urody może to potwierdzać. Chyba się przejadę do Gorzowa zweryfikować te wątpliwości. By nie być gołosłownym pojechałem ostatnio wraz z małżonka na spektakl gościnny grany w Teatrze Gnieźnieńskim . Zaproszono porównywalny gabarytowo Nowy Teatr z Zabrza. Pierwszy raz odwiedziłem tę scenę i pozostaję pod wrażeniem estetyki zarówno budynku jak i wnętrza. Gniezno wszak to niewielkie miasto, a Teatr Dramatyczny działa tu od wielu lat. Także i sztuka , którą zobaczyliśmy to zabawna farsa, albo komedia ( czort wie jak to rozróżniać?) Może bardziej komedia bo drzwi nie trzaskały zbyt często, (a nawet wcale) napisane przez szefa artystycznego zabrzańskiej sceny Zbigniewa Stryja "Wysokie napięcie". I nie żałuje przejechanych 400 km , wszak całkiem zgrabnie napisany tekst zagrany w zupełnie dobrym stylu ze znakomicie dobrana muzyką.. Teatralna Polska "B" wydaje się całkiem przyzwoicie prząść.. Sosnowiec, Lublin, Bielsko Biała... Skromność , umiar i przyzwoity smak mogą iść w parze towarzysząc na wyprawie po " złote runo" teatralnej kultury..