AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Woland zmienia garnitur

Fot. Mateusz Wajda  

Premiera Mistrza i Małgorzaty zamykająca sezon 2013/2014 w Teatrze im. J. Osterwy w Lublinie  to spektakl, który mierzy się z arcydziełem literackim poprzez świadomą rezygnację z niektórych jego wątków, zdarzeń i postaci. Artur Tyszkiewicz, reżyserując spektakl na podstawie własnego scenariusza, pominął w nim opowieść biblijną, co na etapie zapowiedzi zdawało się niebezpieczną szarżą wobec klasycznej pozycji. Jednak widowisko, mimo pewnych przesunięć tematycznych, okazało się niezwykle interesujące.

Nieobecność historii Jeszui i Poncjusza Piłata pozbawiła przedstawienie możliwości porównania par bohaterów. O ile więc Mateusz Lewita i Ha-Nocri oraz mistrz i Małgorzata skupiają uwagę odbiorcy wokół problemu wierności, oddania drugiemu człowiekowi i poczucia winy, to bez tego paralelnego układu akcent przesuwa się na kwestię metafizycznych potrzeb człowieka. W tym układzie silniej wybrzmiewa wołanie o transcendentne przeżycie i istotniejszej wagi nabiera rozważanie o istocie dobra i zła.

W związku z tą redukcją nie ma odległych o tysiąclecia czasów i diametralnie różnych miejsc akcji, a rzeczywistość Mistrza i Małgorzaty mieści się pod kopułą variétés (scenografia i kostiumy Justyna Elminowska), która jest właściwie tancbudą na kształt polskich wyobrażeń – z girlandami nagich żarówek w różnych kolorach i przebojami Violetty Villas, przy których bawią się wciągani na scenę widzowie. Albo wesołego miasteczka z karuzelą o charakterystycznych figurach – koniem i łabędziem. A może i cyrkiem , bo nad estradą góruje maska uśmiechniętego clowna. Jak nie odczytywać, to terytorium niższej sztuki, gdzie się serwuje prostą rozrywkę i proponuje jarmarczny klimat. Realistyczna opowieść o życiu zniewolonych systemem politycznym obywateli i wydarzenia baśniowej natury splatają się w groteskę, dając przy tym świadectwo namysłu nad duchowością człowieka i refleksji nad światem.

Posadzka rozrywkowego teatrzyku w czarno-biały wzór jest zarazem szachownicą, na której Woland rozegra partię szachów z kotem. W jednej z figur karuzeli z czasem rozpoznajemy przemienionego w wieprza lokatora z parteru, Mikołaja Iwanowicza , na grzbiecie którego Natasza odbywa swój lot. Scena obrotowa, powolniejąca w ruchu i zatopiona w chłodnym błękicie światła, staje się depresyjnym miejscem więzienia dla niewygodnych w stalinowskim systemie ludzi – szpitalem psychiatrycznym, a szaleńczo wirująca z Małgorzatą o złocistym ciele – sceną triumfalnego uwolnienia od wszelkich lęków w imię miłości. Taka kondensacja, kiedy literalne składniki przedstawienia zyskują siłę metaforycznego przesłania, stanowi ważną jakość tego teatralnego przedsięwzięcia.

Naturalnie inscenizator musiał się zmierzyć z problemem przełożenia na język sceny tekstu, którego świat przedstawiony składa się z tak różnorodnych gatunkowo partii. Ponadto musiał znaleźć teatralną ekwiwalencję dla zdań podobnej natury: „I wtedy skwarne powietrze zgęstniało nad Berliozem i wysunął się z owego powietrza przezroczysty, nad wyraz przedziwny obywatel” albo: „Tylko teraz nie był już ulepiony z powietrza, był normalny z krwi i kości”. A przecież takim opisem świat Bułhakowa stoi.

Dla osiągnięcia tego efektu kapitalne znaczenie miała decyzja przekomponowania wnętrza teatru, w wyniku której scena została umieszczona w miejscu widowni. Ten manewr dał naturalną scenografię w postaci zdobnych łóż na parterze i dwu pięter balkonów. A co ważne, obrotówka zyskała nie tylko bogatą architektonicznie oprawę, ale powstało specyficzne miejsce gry, którego wysokość ma znaczenie dla budowanych obrazów. Te z kolei oddziałują nie tylko swą urodą, gdyż topografia wydarzeń przekłada się na ich aksjologiczne wartościowanie. Mała sylwetka bohatera ukazująca się „na wysokościach” nabiera bowiem uświęcającej wartości.

Kapitalne znaczenie miała decyzja przekomponowania wnętrza teatru, w wyniku której scena została umieszczona w miejscu widowni..W tak przykrojonej powieści i tak skonstruowanym miejscu gry Woland (Przemysław Stippa) staje się wiodącą postacią. Wyróżnia się na tle ludowego miejsca rozrywki i pstrokatego towarzystwa swojej świty. A jest w niej Korowiow (Daniel Dobosz) z białym od pudru obliczem, kryzą niczym Pierrot, w kraciastych pumpach i meloniku, Behemot (Wojciech Rusin), brodaty i długowłosy kot-giermek, Azazello (Jacek Król), typ z twarzą pokrytą czarnym tatuażem i ubrany w naćwiekowane skóry, oraz słodka Hella (Lidia Olszak) – z misternym kopczykiem upiętym z blond włosów.

Przy nich postać o znieruchomiałej pod grubą warstwą make upu twarzą, w wytwornym – początkowo białym – garniturze, ze starannie przygładzonymi włosami i powściągliwa w ruchach, które wykonuje z przesadną elegancją, musi wzbudzać pewien niepokój pomieszany z zainteresowaniem: kimże on jest?

Różnie się o nim mówi, bo i on się przedstawia rozmaicie. Ten „nieznajomy”, „cudzoziemiec”, „konsultant”, „poliglota”, „profesor czarnej magii” i historyk, który wie, „że Annuszka już kupiła olej słonecznikowy, i nie dość, że go kupiła, ale już go nawet rozlała”, nosi w sobie pewien paradoks. Będąc maską galanterii charakteryzującej dżentelmena, w istocie zdradza skłonność do przekraczania wszelkich norm, nielicujących z prezentowaną ogładą. Jeżeli więc domyślamy się w nim przedstawiciela ciemnej mocy, to mamy prawo się spodziewać prób czynienia przez niego wyłącznie zła. Jednak ten zakłóca znany porządek. To on staje się strażnikiem pozytywnych wartości. Przyjmuje rolę ogniwa pośredniego między Wszechwiedzącym, który ujmuje każdego w swych dalekosiężnych planach, a człowiekiem zostawionym w otchłani niewiedzy i przerastającej go odpowiedzialności, bo – jak Bezdomny mówi do Berlioza, ateisty – „po to, żeby czymś kierować, trzeba bądź co bądź mieć dokładny plan, obejmujący jakiś możliwie przyzwoity okres czasu. Pozwoli więc pan, że go zapytam, jak człowiek może czymkolwiek kierować, skoro pozbawiony jest nie tylko możliwości planowania na choćby śmiesznie krótki czas, no, powiedzmy, na tysiąc lat, ale nie może ponadto ręczyć za to, co się z nim samym stanie następnego dnia?” I w dalszym wywodzie sugeruje wniosek: „Czy nie słuszniej byłoby uznać, że pokierował nim ktoś zupełnie inny?

Tu miejsce na Wolanda – spiritus movens różnych dziwnych wydarzeń w powieściowej Moskwie – zamiany kart w czerwońce i czerwońców w kawałki papieru w bufetowej kasie, seansu, po którym dwa tysiące widzów wyskoczyło na ulicę jak ich Pan Bóg stworzył, udziału Małgorzaty w wiosennym balu pełni Księżyca w roli gospodyni, porwanie pięciu naczelników z wydziału rozrywek, powrotu pisarza i kobiety z kwiatami mimozy do sutereny przy zaułku Arbackim oraz „wielu jeszcze innych rzeczy, których się nawet nie chce powtarzać”. 

W teologii Bóg zakreśla horyzont dążeń, a diabeł w ramach sprzecznego dążenia stara się je pokrzyżować. Tymczasem u Bułhakowa i w inscenizacji Tyszkiewicza wyraźnie widać, że obydwie siły sprawcze wyrastają „z tego samego pnia”, z metafizycznych tęsknot człowieka, bo jak Bezdomny zwraca się do Berlioza: „[…] na pożegnanie błagam pana, niech pan uwierzy chociaż w to, że istnieje diabeł. O nic więcej nie proszę. Niech mi pan wierzy, że na to istnieje siódmy dowód, nie do obalenia, i dowód ten niebawem zostanie panu przedstawiony”. W zateizowanym świecie, w którym najwyższą instancją jest milicja i częściej się jej wzywa niż imienia Najwyższego, jakiś byt pośredni zdaje się konieczny dla sprostania trudom ludzkiej egzystencji.

Toteż Woland w finale występuje w kostiumie identycznego co na początku kroju, ale już czarnego koloru. Kiedy jego tożsamość może się już potwierdzić jako kogoś, kto dał ludziom trochę szczęścia, a przynajmniej wyrównał rachunki krzywd. Zanim to jednak nastąpi, przedstawiciel ciemnej siły, jakby sam dociekał własnej istoty, znika z terenu wesołego miasteczka i z wysokości balkonu spogląda na ten świat. Widzimy jego nagą sylwetkę – uwzniośloną zajmowanym miejscem i „szczerością ciała”. Potem zakłada czarny trykot i koźli łeb. Chwilę trwa w triumfalnej pozie, poddając się ostremu rytmowi muzyki, by wrócić na dół już w czarnym garniturze identycznego co poprzednio kroju. Świadomy, że jest „częścią tej siły/, która wiecznie zła pragnąc,/ wiecznie czyni dobro”. Odebrał Bogu część atrybutów, ale tym samym uprawdopodobnił istnienie mocy nadprzyrodzonej. A w społeczeństwie z Mistrza i Małgorzaty, utrzymywanym w ryzach przez inwigilację i donosy, to wyzwalające radość chwilowe zadośćuczynienie ludzkim krzywdom wydaje się wartością bezcenną.

10-09-2014

galeria zdjęć Mistrz i Małgorzata, reż. Artur Tyszkiewicz, Teatr Osterwy w Lublinie Mistrz i Małgorzata, reż. Artur Tyszkiewicz, Teatr Osterwy w Lublinie Mistrz i Małgorzata, reż. Artur Tyszkiewicz, Teatr Osterwy w Lublinie Mistrz i Małgorzata, reż. Artur Tyszkiewicz, Teatr Osterwy w Lublinie ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr im. J. Osterwy w Lublinie
Michaił Bułhakow
Mistrz i Małgorzata
przekład: Irena Lewandowska i Witold Dąbrowski
adaptacja i reżyseria: Artur Tyszkiewicz
scenografia i kostiumy: Justyna Elminowska
muzyka i opracowanie muzyczne: Jacek Grudzień
ruch sceniczny: Maćko Prusak
premiera: 27.06.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (7)
  • Użytkownik niezalogowany lublinianka
    lublinianka 2017-05-24   16:33:59
    Cytuj

    Wygląda na to, że nie wszyscy skumali cza-czę, ale bez obaw, przyjdzie na to czas :] Ja bawiłam się świetnie :)

  • Użytkownik niezalogowany Cartman
    Cartman 2017-05-22   23:30:56
    Cytuj

    Niestety zgadzam się z malkontentami. "Mistrz i Małgorzata" tylko w Hollywood z wykorzystaniem efektów specjalnych, tylko wierna ekranizacja. Woland zbyt krzykliwy. Dosłownie.

  • Użytkownik niezalogowany XYZ
    XYZ 2017-05-04   23:17:50
    Cytuj

    xxx napisał(a):

    Helle grała HALSZKA LEHMAN
    W początkowych spektaklach Helle grała Lidia Olszak, dopiero później wcielała się w nią i nadal wciela Halszka Lehman.

  • Użytkownik niezalogowany xxx
    xxx 2017-04-24   17:24:38
    Cytuj

    Helle grała HALSZKA LEHMAN

  • Użytkownik niezalogowany Ewa Tendera
    Ewa Tendera 2017-04-19   18:48:56
    Cytuj

    Panie Arturze... jestem Pana niewolnicą! Majstersztyk! Oglądam już któryś raz z rzędu teatr telewizji.. i cieszę się bo już myślałam że po Panu Wojtyszce nikt nic nie wyda ciekawego... oglądam dalej .... wielbicielka "Mistrza i Małgorzaty"

  • Użytkownik niezalogowany tomeksss
    tomeksss 2016-12-26   18:31:34
    Cytuj

    Niestety, słabizna. Jakiś wykastrowany "Mistrz i Małgorzata". Poplątane i pomieszane dialogi w innych scenach i w wykonaniu innych postaci. Ogólnie chała.

  • Użytkownik niezalogowany trzy grosze
    trzy grosze 2015-07-06   03:22:45
    Cytuj

    No cóż, recenzja świetna, zachęcająca, ale chyba nietrafna - przedstawienie niestety pozbawione czaru, tajemnicy, ezoteryki, którą cechuje się powieść. Ciężko znaleźć jakieś plusy tej interpretacji Mistrza i Malgorzaty... Kreacja Wolanda była dobra, ale Behemot zdecydowanie zrobiony powierzchownie. Azazello był dobry, świetny głos, takiej głębi zabrakło trochę u Wolanda, Mistrz przynudzał, Malgorzata tak samo, kreacja Elli to dobra robota, choć oczywiście postać dużo prostsza niż główna bohaterka, która powinna była hipnotyzować. Motyw szachów to bardzo tandetny, chyba najgorszy element całości... Generalnie zakończenie ciągnęło się niemiłosiernie chyba pół godziny... Ale o czym mówimy, gdy po kultowej kwestii Behemota, o damie i wódce, publiczność parska śmiechem - czyżby ktoś jeszcze nie znał tego na pamięć? Cóż.