AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Wszędzie Spotkania Teatralne (odc. 1)

40. Warszawskie Spotkania Teatralne
Transfugium, reż. Krzysztof Rekowski  

Domowe festiwale, cóż to za przygoda! Artyści na scenie, kamera na widowni, ja przed telewizorem, przed laptopem, na kanapie, na krześle, na wsi, w mieście, z piwem, z herbatą w dłoni, z kocem, z kotem na kolanach. Albo antrakt! Zamiast przygnębiającego foyer, tłumu kurtuazyjnych uśmiechów i uciekających spojrzeń, balkon i widok na noc, co zjadła pole i sarny. Takie to wszystko zwyczajnie niezwykłe, że aż głupio pisać o tych tam, rolach, scenografiach, interpretacjach… Kot myje łapę, Hipolit uderza w bębny – zaczynają się czterdzieste Warszawskie Spotkania Teatralne. Onlajnowe, więc ogólnopolskie.

Jest do tego stopnia na żywo, że nawet z opóźnieniem względem czasowej rozpiski. To rozstrzyga wszelkie wątpliwości, czy rzeczywiście, gdy ja tu w Zalesiu patrzę, to Katarzyna Figura tam w Gdańsku wolno zmierza ku proscenium, ku kamerze (w otwierającej festiwal Fedrze z Teatru Wybrzeże w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego). Kuratorami tegorocznej edycji są zarządzający stołecznym Teatrem Dramatycznym Tadeusz Słobodzianek i Wojciech Majcherek. Nie zaskakuje więc fakt, że na WST oglądamy głównie spektakle, które wpisują się w (prawda, że szeroką) kategorię „teatru środka”. Ma to zresztą sens, ponieważ czytelna fabuła i wyraźni bohaterowie sprzyjają widzowi, który w pieleszach więcej ma do pokonania pokus i nikt na niego nie syknie jadowicie, gdy zacznie zerkać w telefon.

WST ocalały przed przekleństwem pierwszego wywołanego pandemią rzutu spektakli w sieć – marną jakością. Transmisje festiwalowych propozycji są znakomicie zrealizowane – wyreżyserowane. Operatorzy wiedzą, kiedy kamerę zbliżyć, kiedy oddalić, czy warto pominąć scenę i pokazać bezpośrednio wyświetlany gdzieś na niej film, czy też kosztem jakości zaprezentować go wkomponowanego w scenografię. Jednak nawet najlepsze kadrowanie obarczone jest nieuchronną stratą perspektywy, co dobrze widać w Fedrze. Chwilami chciałoby się kamerę zatrzymać na panoramicznym ujęciu całej sceny i pozwolić, aby o kadrach decydowała znakomita gra świateł, wydobywająca coraz to nowe kształty i plany z surowej skrzyni/klatki z pordzewiałych płyt (za scenografię i kostiumy odpowiada Mirek Kaczmarek). W tej ascetycznej przestrzeni nic nie odwracało uwagi od aktorów.  

To, co w Fedrze najbardziej dojmujące, to niemożliwe do przerwania sprzężenie zwrotne miłości i krzywdy, istniejące między Fedrą, Hipolitem (Jakub Nosiadek) i Arycją (Katarzyna Dałek) – przez nich powodowane, ale i nimi powodujące. Na biorących się z tego nieszczęściach rolę tytułową zbudowała Katarzyna Figura, brawurowo stąpająca na granicy komedii – nawet w rozpaczy i szaleństwie. Groźna jest kobieca energia, która bije zarówno z niej, jak i z Arycji, a którą podkreślają demonicznie pobielone twarze. Dlatego Hipolit ze swym obnażonym muskularnym torsem i pogardą dla kobiet wydaje się nie tyle silny, co śmieszny. Kobieco-męski front rozciąga się przez kolejne festiwalowe propozycje.

***
Kupiec wenecki w reżyserii Szymona Kaczmarka z Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku rozbił pomorski bank z teatralnymi nagrodami za sezon 2018/19. Zdaje się, że słusznie. To Szekspir doskonale uwspółcześniony. I nie chodzi tylko o to, że Jessika (Anna Kończal) z Lorenzem (Kacper Sasin) wciągają kreski. Scenografia Kai Migdałek nie tylko zaktualizowała, ale i zeswojszczyła Wenecję. Pośród portowych kontenerów przesuwają się plamy marynarek w stonowanych kolorach – bogaci kupcy nie mają w sobie nic z uciechy bogactwa, nic z ekstrawagancji. Więcej jej w Shylocku i jego kolorowych dresowych spodniach. Nic tu nie imponuje – nawet majestat prawa. Sala sądowa z drugiego aktu jest nie tyle surowa, co improwizacyjnie sklecona, jakby zrecyklingowana. Nastrój znakomicie podsumowują i lokalizacje dookreślają sample z piosenki Synów – Świnoujście. „Fale biją, biją” – rapuje melancholijnie Piernikowski. A ten retro posmak, który unosi się nad muzyką duetu podkreślają szkatułki, które Porcja (Monika Janik) stawia przed zalotnikami. To kontenery, do których kluczem są kasety VHS. Porcja w jednym z nich nie ukrywa portretu, lecz samą siebie. Dopóki z niego nie wyjdzie, widzimy ją na ekranie. W jednej ze scen jej dłoń zajmuje cały telewizor – to nowy rodzaj bliskości, niedostępny w żywym teatrze, ponieważ pozbawiony kontekstu widowni i ingerujący w naszą prywatną przestrzeń. Podobny, choć bardziej niepokojący efekt uzyskano w gnieźnieńskiej Historii przemocy (reż. Ewelina Marciniak) – w scenach, w których aktorzy zwracają się wprost do kamery (ale o tym w drugim odcinku).

Wróćmy do historii Porcji i Shylocka (Igor Chmielnik) – ta dwójka bohaterów jest w przedstawieniu Kaczmarka najważniejsza. Szekspirowska przebieranka Porcji w Baltazara (młodego prawnika) jest przede wszystkim zadaniem, które stawia przed sobą bohaterka: „muszę dogłębne studia przeprowadzić nad tym, czym jest męskość”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest słabością, co widać w poruszającej scenie wręczania listów. Łzy w jej oczach to żadna tkliwość, a rodząca się z gorzkiego zwycięstwa świadomość zła, którego pożywką stają się: walka o sprawiedliwość, pragnienie wierności, miłosne porywy i chrześcijańskie miłosierdzie. Wątpliwy status tego ostatniego unaocznia los żydowskiego kupca. Zarówno jego monolog o zemście, jak i świetna przemowa w sądzie (jednocześnie zimna i zapalczywa) sprawiają, że niezwykle trudno zaliczyć się między jego wrogów, byłby to bowiem akces jednoznacznie antysemicki. Shylock, choć wzbudza współczucie, jest koniec końców jeszcze jednym elementem patriarchalnej układanki. „Mój dom to piekło” – mówi jego córka i ucieka. Fatalny wybór, bo ojcowską opresję zamienia na przemoc kochanka. Niewiele zostało w słupskim przedstawieniu z komedii, co nie znaczy, że nic – dowodem świetnie zagrana kłótnia o pierścień Porcji i Bassania (Wojciech Marcinkowski).

***
Ale i postawienie na teatr środka bywa ryzykowne, czego znakomitym przykładem Transfugium z kaliskiego Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego. Krzysztof Rekowski wyreżyserował i zaadaptował opowiadanie Olgi Tokarczuk. Futurystyczna historia o tytułowym centrum transmedycznym, gdzie ludzie poprzez zabieg transfugacji mogą przezwyciężyć człowieczą egzystencję, w której od reszty istnienia „rozdzielają nas jedynie fugi – drobne szczeliny bytu” – ma w kaliskiej inscenizacji retro-sznyt. Brzmi dobrze, a nawet modnie. Ale to nie takie retro. „Zero naftaliny!” – woła młoda i postępowa Hanna (Aleksandra Pałka), córka głównej bohaterki Renaty (Agnieszka Dzięcielska). Oj tak, byłoby wspaniale, niestety Transfugium to teatr sprzed kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu lat. Nabożne aktorskie skupienie, zamyślone spojrzenia szybujące gdzieś pod sufitem, nowocześnie rozsuwane, diabolicznie świszczące drzwi… W transgresyjną i ekologiczną wizję przejścia do natury, którą zajęła się Tokarczuk, Rekowski wpisał konflikt pokoleniowy. Całość wypada nieznośnie naiwnie i stereotypowo. W finale Renata zamienia się w wilczycę i na tratwie odpływa na drugi brzeg jeziora. Częstując nas wcześniej mądrościami w rodzaju „wilki potrafią się tak zorganizować, żeby rządził nimi wilczy filozof, a nie awanturnik”. Oczywiście ludzie tego nie potrafią, a ich zasługującą na metamorfozę (jeśli nie zagładę) patriarchalną cywilizację reprezentuje sędziwy ojciec (Maciej Grzybowski), któremu młodzi barbarzyńcy odebrali największą życiową przyjemność – polowania. A przecież – jak poucza – „człowiek krwi potrzebuje i lepiej żeby to była krew zwierzęcia”. Wyrazem jego bestialstwa jest nieustanne mlaskanie, choćby i nic nie jadł (bowiem jest to teatr, w którym posiłek spożywa się niemetaforycznie) ani nawet nic nie mówił. Uważajcie, ci co oglądacie w słuchawkach! Nie dajcie się ponieść audialnemu biologizmowi, ponieważ ominie was dopisany przez Rekowskiego i napisami na ekran włożony telekinetyczny dialog dwóch wilków (widocznych i wyjących na filmie), które oczekują na transfugowaną Renatę. To chyba stoicy, ale niewolni od emocji – wnoszę po ich spokojnej skardze na to, że ludzie wcale wilków o zgodę nie pytają, czy mogą się w nie transfugować. Metaforycznej transfugacji dokonał wiele lat temu weteran stołecznego rapu, znany właśnie jako Wilku. Parafrazując jego klasyczną nawijkę:

Wilk na tratwie w głowie się nie mieści
[tu trzeba by wygwiazdkować, ale pointa już blisko]
Nie ma czasu, głupot nie chcę pieprzyć
Jeśli ci się nie podoba wyłącz jak masz geścik

***
W następnym odcinku: świat wreszcie objaśniony, a zaraz potem na nowo skomplikowany.

23-12-2020

40. Warszawskie Spotkania Teatralne, 5-16 grudnia 2020.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Alina
    Alina 2021-12-03   14:27:50
    Cytuj

    UWAGA: To nie AszDziennik (ani Pilne: Krystian Lupa powiedział) ___________ Pewien dyrektor teatru baaardzo nie może sobie poradzić z sytuacją, że na jego stanowisko odbędzie się konkurs. Żeby sobie poprawić mniemanie o sobie i podreperować ego, od kilku dni wysyła swoich pracowników, by łazili do Agnieszka Łabuszewska z awanturą o to, że przesunięto mu "jego" stolik o 2 metry [ROTFL] Czy naprawdę tacy ludzie powinni być dyrektorami instytucji publicznych? Czas ze sceny zejść. Albo dorosnąć w końcu. Czasy rozpieszczonych władców się kończą. Wymagamy czegoś innego. Mam nadzieje, że w konkursie na dyrektora Teatru Dramatycznego pojawią się kandydaci i kandydatki z innym, zdrowym pojmowaniem władzy. A rozpieszczone duże dzieci, chore na władze, będą miały czas na przepracowanie swoich problemów gdzie indziej - a nie na ludziach wokoło.- (Alina Czyżewska) --------- „Teatr i życie wytworne” jak napisał Maciej Nowak---------- #spoddywanupolskiegoteatru List wysłany dziś do Dyrektora Teatru Dramatycznego Tadeusza Słobodzianka. Szanowny Panie Dyrektorze, W ciągu ostatnich 4 dni wysłał Pan do mnie wielu różnych pracowników, którzy drogą ustną i telefoniczną i o różnych porach dnia kontaktowali się ze mną. Każdy z nich przekazywał mi słowa Pana ogromnego oburzenia i złości na mnie i moją klubokawiarnię Kulturalną. Podobną opinię i Pana słowa przekazała mi także moja pracowniczka, z którą rozmawiał Pan podczas swojej ostatniej wizyty w Kulturalnej. Przeanalizowałam problem i całą sytuację, proszę mnie skorygować, jeśli coś pomyliłam. W poniedziałek, 29 listopada 2021 r około godz. 15.00 przyszedł Pan z gośćmi na obiad do Kulturalnej. W rozmowie z pracowniczką Kulturalnej wyraził Pan swoje ogromne oburzenie tym, że stolik został przesunięty (co jest zgodne z prawdą – został przesunięty o około 2 m) i jest Pan zmuszony siedzieć gdzie indziej niż przez ostatnie 9 lat. Moja pracowniczka przekazała mi Pana zalecenia, cytuję za jej przekazem: „Proszę przekazać swojej szefowej, że jestem oburzony, a jeśli boi się Pani przekazać moje słowa, sam to zrobię”. Panie Dyrektorze, moi pracownicy się mnie nie boją i kelnerka bez strachu opowiedziała mi o całej sytuacji. Z pracownikami łączy mnie oczywiście zawodowa hierarchia, ale oprócz niej pracuję także nad obopólnym zaufaniem, szacunkiem i przestrzenią do dialogu i trudnych rozmów. Dbam o to szczególnie, by to nie lęk przed przełożoną był prymarnym aspektem pracy w zespole Kulturalnej. Przekazał Pan także mojej pracowniczce, że ma Pan nadzieję, że oburzenie, któremu dał Pan wyraz, nie sprawi, że od tej pory - zacytuję „Nie będziemy Panu pluć do zupy”. Panie Dyrektorze, nie znam takich praktyk. W mojej restauracji jedzenie jest przygotowywane przez profesjonalny zespół kucharzy, którzy gotują z dbałością i szacunkiem do każdego dania i każdego gościa. Traktujemy z szacunkiem każdą osobę, niezależnie od stanowiska, rasy, płci, koloru skóry, wyznania a nawet negatywnego do nas stosunku. Przy następnej Pana wizycie będzie Pan, jak zawsze, obsłużony z szacunkiem i serdecznością, bez względu na Pana stosunek do Zespołu Kulturalnej. Nie mogę niestety obiecać, że nie będziemy przesuwać stolików, nadal będziemy się starać tak układać nasza salę, by adaptować się do otaczającej nas rzeczywistości i ekonomicznie także zadbać o dobrostan Kulturalnej. Dość dawno Pana nie było, mógł Pan więc nie zauważyć, że stoliki w Kulturalnej zmieniają miejsce. (Korzystając z okazji powiem, że w pandemii i podczas 10 miesięcy lockdownu w ogóle nie udało mi się z Panem nawiązać kontaktu, choć przyznam, że życzliwa rozmowa z Dyrektorem Teatru Dramatycznego w tym ekstremalnie trudnym czasie była na wagę złota) Dopasowujemy się do aktualnej sytuacji pandemicznej, a także odpowiadamy na potrzeby gości. Drugi co do wielkości stół w Kulturalnej, na którym od 9 lat Pana kadencji jest stała rezerwacja dla Teatru Dramatycznego, także od czasu do czasu zmienia miejsce. Jest teraz przesunięty o około 2 m. Przekazywałam powyższe argumenty Pana pracownikom, jednakże ponoć nie były one dla Pana wystarczające. Po tamtym incydencie pracownicy Teatru, wykonując Pana polecenia, zaczęli przekazywać mi Pana oburzenie a także nieoczekiwane dyrektywy, które ja jako, jak mnie Pan nazywa, ajentka, powinnam spełnić. Dowiedziałam się, że mam usunąć z holu kasowego krzesła i inne artefakty, które należą do Kulturalnej i które Panu przeszkadzają. Niezwłocznie to polecenie wykonałam, nie było to łatwe - Kulturalnej nigdy nie udało się skutecznie poprosić o jakąkolwiek przestrzeń magazynową w Teatrze, która poprawiłaby komfort naszej pracy a także wygodę gości. Czy w związku z tym powinnam teraz oczekiwać innych jeszcze poleceń ze strony Dyrekcji Teatru Dramatycznego? Wezmę je pod uwagę w miarę możliwości, tylko proponowałabym wybrać drogę pisemną, mailową w ich przekazywaniu. Taka komunikacja będzie bardziej klarowna, skuteczna i mniej obciążająca dla pracowników Teatru i mnie. Panie Dyrektorze, jesteśmy w przededniu konkursu na nową Dyrekcję Teatru Dramatycznego. Zresztą ten fakt także Pan mocno podkreślił (cytuję słowa pracowniczki) „Nie zachowujcie się tak, jakbyście mnie stąd chcieli usunąć!” Przykro mi było usłyszeć te słowa. Nie mam i nigdy nie miałam wpływu na losy instytucji publicznych i ich zwierzchników. Jedno jest pewne - ani Pan, ani ja, nie wiemy jak dalej potoczą się losy i Kulturalnej i Dramatycznego. Dlatego mam ogromną prośbę, abyśmy ten czas, szefowie dwóch instytucji, Tadeusz Słobodzianek, Dyrektor Teatru Dramatycznego i ja, Agnieszka Łabuszewska - Dyrektorka Kulturalnej, spędzili w bardziej ludzkiej, życzliwej atmosferze. Być może przyjdzie nam współpracować kolejne 5 lat, któż raczy wiedzieć? I ponawiam zaproszenie do spotkania! Może teraz, gdy ludzkość pokazuje bardziej kruche oblicze, będziemy w stanie usiąść do rozmowy? Bo przez te 9 lat nie udało nam się odbyć ani jednej kompetentnej rozmowy, pomimo moich wielu prób, wymagających okoliczności i wielu projektów artystycznych, w których i Teatr Dramatyczny i Kulturalna mogły odegrać ważną dla Warszawy rolę. Wydaje mi się, że mogły nas połączyć tematy daleko bardziej ważne dla stolicy, kultury i sztuki, niż przesuwanie stolików w pandemii. Jeżeli jednak uzna Pan, że jedyną płaszczyzną, na której możemy wspólnie pracować, jest ustalenie położenia stolika z rezerwacją dla Teatru Dramatycznego, obiecuję, że w bardziej sprzyjających okolicznościach pandemicznych i ekonomicznych ustawię go tak, jak Pan sobie życzy. Serdecznie Pana pozdrawiam Agnieszka Łabuszewska