AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Wystrychnięci na Dudka

Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, filolog, medioznawca, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr. oraz w Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. Autor, współautor i redaktor książek z zakresu literaturoznawstwa i medioznawstwa. Był recenzentem teatralnym, m.in. „Gazety Wyborczej” i „Dziennika Gazety Prawnej”.
A A A
Fot. Karol Budrewicz  

Bajki mnie wkurzają – życie bywa boleśnie niebajeczne, pełne czarnych charakterów i doszczętnie odarte z iluzji. Inna rzecz, że w dziele Petera Brooka i Jean-Claude’a Carrière’a tyle mądrości, co w Ptasim radiu Tuwima. Summa summarum – Tuwim jest lepszy, bo krótszy.

To nie znaczy, że spektakl Ondreja Spišáka jest zły. Teatr im. Modrzejewskiej już nie potrafi robić złych spektakli. Ale przyznam, że poza kinowym Władcą much teatralne opusy Brooka – także i Konferencja ptaków – poruszają mnie średnio. Podobnie jak filozoficzny taniec na linie inscenizatora Mahabharaty z religiami. Oglądany oczami człowieka Zachodu czasami zda się naiwny, innym znów razem patetyczny. Nigdy wiarygodny.

Rozumiem, że Brookowi-superestecie zwykłe, powszechne europejskie religie i ich rytuały wydają się banalne i mało transowe. Mnie jednak głośna spowiedź powszechna, śpiew bab kościelnych o jutrzni czy wiejski pogrzeb w zupełności do mistycznego odlotu wystarczą. Uprzedzam nie, by się chwalić kulturą, której w Polsce coraz mniej, lecz aby uwypuklić światopoglądowy konflikt pomiędzy twórcami Konferencji ptaków a szarym widzem z europejskiego miasta średniej wielkości.

Istotę sporu niech odda anegdota z Brna. Oto przy pięknym barokowym kościele dominikanów pod wezwaniem św. Michała, tuż za jego drzwiami, mieści się knajpa. Po mszy, minąwszy tabernakulum, ołtarz i tabliczki wotywne na wyklęczanych do ostrych słojów ławach, po dwóch, trzech krokach można zatem wypić piwo, pogryzając pszennym plackiem. – Nie przeszkadza to? Tu męka Chrystusa, krew i wino, a tam, tuż obok piwko? – zapytałem zakonnika. – Latem ludzie są spragnieni, więc w imię czego protestować? – odparł dobrotliwie.

I tę swoistą czeską filozofię zdrowego rozsądku widać w spektaklu Spišáka, choć to z pochodzenia Słowak, zatem bez urazy. Moja wątpliwość bierze się z namysłu, czy aby z Bogiem można rozmawiać jak ze swoim drugim ja? Czyśmy jednak na to nie za mali? Czy można – jak powiada tekst dwunastowiecznego perskiego poety Fariduddina Attara, który Konferencję ptaków przed laty napisał – zajrzeć za zasłonę, by zakumplować się z Bogiem? Czy nasze podobieństwo do Boga wystarczy, aby nakładać na jego byt ludzkie ułomne wyobrażenia?

I pytania drugie. Otóż rzeczone brneńskie piwko istotnie nasyca radością biesiadowania, swoistą lewitacją filozoficzną itp. Tylko równocześnie ogałaca naszych bliźnich ze współdoznawania, jeśli nie popijamy, nie przegryzamy i nie odwiedzamy toalet razem. Pięknie jest mruczeć jak stary kocur nad pienistym kuflem, szukać pionu przed pisuarem oraz obserwować konstelacje, gdy się wreszcie wyglebimy, jednak za tym wszystkim tkwi jakaś zadra porządku większego niż nasz egotyzm. 

Jeśli ewangelia ma sens, czy Bóg – chrześcijan – ma w ogóle symboliczną postać, skoro jest wcielonym, czyli dziejącym się we wszystkich rzeczach świata Słowem? Czy w konsekwencji można zagrać bajkę o Bogu-ptasim królu Simorgu, wierząc, że dyskutujemy z wyobraźnią i mentalnością islamu? Z pozycji czytaczy żywotów świętych dla niezbyt rozgarniętych teologicznie obcujemy z wyrafinowaną literaturą sufizmu? I wreszcie pytanie ekonomiczne: skoro to, co w Litanie u konce stoleti zajmuje Jaromirowi Nohavicy niespełna cztery minuty, a na scenie Modrzejewskiej trwa niemal dwie godziny, czy warto się z baśnią męczyć?

Dla dzieciaków na pewno tak, wszak baśnie kochają. A dla nas? Pół na pół. Jest w spektaklu kilka znakomitych postaci, kilka świetnych scen i kosz plastikowych rurek, na których – wraz z bohaterami-ptakami – można w finale niczym na piszczałce dzwonu rurowego odegrać melodię triumfu tych ptaszków, którzy do Simorga wędrowali wyrzekając się nie zła, lecz przywar, ułomnostek, uprzedzeń, stereotypów. Dużo to czy mało jak na jeden żywot człowieczy? Sam nie wiem.

Oglądałem tę międzynarodową produkcję, jakbym odwijał w pamięci taśmę z radzieckim filmem Timur i jego drużyna. Dobry, zły, w tle jakaś ideologia jedynie słuszna. Podobny odbiór sugerowała zresztą okładka programu – z głową Lenina na korpusie Chrystusa. Że Bóg jest mną i zbrodnią równocześnie? Śmiała teza. Tania perswazyjność to chyba największa wada baśni Spišáka/Brooka/ Carrière’a/Attara. Przewodnik tej ptasiej gromady, Dudek, dosłownie nie zamyka dzioba od pierwszej do ostatniej sceny. A jak już go zatrzaśnie, to przewraca oczami, robi miny i pozy z pretensją, że głuptaki go nie słuchają. – Do Simorga i do Simorga! – paple, jakby miał płacone od sztuki zwerbowanej na wycieczkę all inclusive. A Gołębice, Sokoły, Czaple, Wróble, Pawie i inne Kuropatwy znajdują – jak nasza sójka Brzechwy – tysiące powodów, by za morze piachu się nie wybierać.

Szczerze – wcale im się nie dziwię. Wszystko, co czynią na polecenie Dudka, ma sens średni i ewidentnie skraca ich ziemski żywot. Pytanie, czy opłaca się marzyć, by dla tego ptasiego marzenia tracić życie na pustyni, za którą jest królestwo Boże, jest pytaniem naprawdę absurdalnym, jeśli wierzymy. A niedowiarki? Dają się w tę wycieczkę bez sensu wkręcić. I giną. Giną. Nie widząc Boga, nie rozumiejąc swego krótkiego, nomen omen ulotnego życia. Ci, którzy dochodzą do bramy królestwa, napotykają odpychającego ciecia, wpuszczającego ich z łaski przed oblicze Simorga niczym nocny portier do magazynów grabionego dyskontu.

Ja po prostu od początku nie mogłem w tę baśń uwierzyć. Po Ptaśku ludzie-ptaki wydają się niedorzeczni nawet na scenie. Ciągle mi także ten ekonomiczny Tuwim po głowie się tłukł, to znów Ptaszek Pawlikowskiej, to bajki La Fontaine’a, nawet Cała jesteś w skowronkach Skaldów, a św. Jan od Krzyża, który byłby dobrym partnerem Attara i, jak wieść niesie, skutecznie lewitował jako jeden z nielicznych Europejczyków, za nic nie. Mówiąc oględnie, machina teatralna przerosła tym razem machinę intelektualną.

A się działo. Bohaterowie nie tylko ganiali po obrotowej scenie podróżując – dosłownie – w zaświaty. Ale i szaleli po całym teatrze. A to spacerowali po parapetach balkonu. To znów skakali na proscenium jak oparzeni, to smykali w kuluary, frygali po drabinie, to fikali kozły na scenie, śpiewali w chórach pod sufitem i machali rurkami, że niby marionetki ptasie widzimy. Był nawet niekompletny strip-tease. A to nie wszystko. Scenografia się zwijała jak żagle, by niczym prospekt organowy bawić wzrok rurkami na sznurkach, po czym na scenę wjeżdżały machiny piekielne i ekscytujący dźwiękami yaybahar, a z sufitu opadały strumienie piachu wprost w rzeszoto.

Jeśli dodam, że każdy z aktorów grał kilka postaci, Zygmunt Miłoszewski by się w tym nie połapał. Paw, Żebrak, Król, Derwisz, Chodzący Ptak, Gracz w interpretacji Roberta Gulaczyka przebił wszystkich: siedem postaci jednego wieczoru, niewiele brakuje do rekordu Vaughna Armstronga ze Star Trek, a pogrąża Sześć postaci w poszukiwaniu autora Pirandella. Mnie najbardziej podobała się poza całego zespołu w manierze plakatu Tomasza Rumińskiego reklamującego PLL Lot w 1961 roku – od razu było jasne: ptaki lecą niczym dreamliner.

Podobał mi się także Dudek Rafała Cielucha. Paple, lecz to postać konsekwentnie patrząca w dal, sugerująca filozoficzne zamyślenie, wodzirej i uzurpator zarazem, miłośnik przypowieści i sam wśród stada. Ciekawa, dojrzała rola. Urzekła nie tylko mnie seksowna pantomima Pawła Palcata z Katarzyną Dworak. – Ty byś tak umiał? – szepnęła wątpiąco pani w rzędzie za mną do swego partnera na widok ich miłosnych fikołków. Podobnych aktorskich smaczków znajdziecie tu wiele. Paweł Wolak jako ornitologiczny gej – łyżką jeść można!

Fałszywy rytm świata przedstawionego przez Spišáka to konkluzja całości. Manieryczna poza, galop do drzwi foyer, znów poza, kolejny galop. Statyczny żywy obraz, gdy wszystkie postacie zamierają w egzystencjalnym cierpieniu, i polka galopka, by ożywić głębię filozofii. Jakbyśmy uczestniczyli w XIX-wiecznym teatrzyku ludowym, nie w jednym z ciekawszych polskich teatrów XXI wieku. Świetna za to muzyka Pavla Helebranda, grana przez śliczną Dominikę Karkoszkę (flet) i przystojnego Jakuba Ksiądzynę (wiolonczela). Prosta, nawiązująca do teatru łotrzykowskiego scenografia Szilárda Borárosa. Tyle teatru, że aż za dużo teatru.

Wolałbym prościej i piękniej, jak w Drodze śliskiej od traw. Też o ludziach i Bogu, ale z sensem i ekonomicznie.

11-02-2015

 

Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy
Peter Brook i Jean-Claude Carrière
Konferencja ptaków
na podstawie poematu Fariduddina Attara
przekład: Mariusz Radomyski i Robert Urbański
reżyseria: Ondrej Spišák
scenografia: Szilárd Boráros
muzyka: Pavel Helebrand
ruch sceniczny: Witold Jurewicz
obsada: Magda Biegańska, Magda Drab, Katarzyna Dworak, Gabriela Fabian, Joanna Gonschorek, Anita Poddębniak, Magda Skiba, Małgorzata Urbańska, Bartosz Bulanda, Rafał Cieluch, Bogdan Grzeszczak, Robert Gulaczyk, Mateusz Krzyk, Paweł Palcat, Albert Pyśk, Paweł Wolak
muzycy: Jakub Ksiądzyna (wiolonczela), Dominika Karkoszka (flet)
premiera: 31.01.2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: