AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Zgubna moc namiętności

Trubadur, reż. Andrejs Žagars, Opera Wrocławska
Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
Fot. Marek Grotowski  

Jest początek XV stulecia. Wojna domowa dewastuje Aragonię na północy Hiszpanii. Skłócony naród bije się sam ze sobą. W tych ciekawych czasach lojalność i namiętności określają człowieka bardziej niż język czy nawet urodzenie. Trubadur z cygańskiego taboru może stanąć na czele armii. Hrabia może zaprzepaścić wojskową karierę i udane życie. Pierwszy przystępuje do rebeliantów, bo tam nikt nie pyta o pochodzenie. Drugi się zakochuje, a nadmiar emocji komplikuje zwykle walkę o władzę. Miłość zastawia pułapki. Domaga się ofiar. Zakochany wódz ignoruje rozkaz. Zakochana kobieta truje się, by ratować kochanka. Nawet miłość do matki może prowadzić do zbrodni. W wojnie domowej nie ma zwycięzców. Wszyscy ponoszą klęskę.

Te bardzo smutne przypadki opiewa włoski kompozytor Giuseppe Verdi w operze Trubadur. Wojna potęguje romantyczne uniesienia scenicznych bohaterów. Mroki późnego średniowiecza wypełniają tabuny rycerzy w zbrojach z przyłbicami. Pojawia się też cygański tabor. Kilka lat temu we Włoszech oglądałem Trubadura w olbrzymim teatrze na zboczu góry. Prawdziwe konie ciągnęły wozy Cyganów. Akcja opery skupia się jednak na czterech głównych postaciach. Enrico Caruso miał kiedyś powiedzieć, że do wystawienia Trubadura wystarczy czwórka najlepszych w świecie śpiewaków.

Opera należy do wyjątkowo trudnych. Verdi wymaga od wykonawców istnych akrobacji wokalnych. Amerykański krytyk muzyczny Richard Dyer w programie do zeszłorocznej inscenizacji Trubadura w Metropolitan Opera podkreślał, że każdy z czwórki głównych solistów musi często w jednej scenie radykalnie zmienić styl. W finale aktu III tenor, czyli Trubadur, po delikatnej i romantycznej arii Ah, si, ben mio (O tak, moja miłości), wybucha gwałtownym wezwaniem do broni – aria Di quella pira wieńczy scenę trzykrotnym wołaniem All’armi! All’armi! All’armi! Sopran, czyli Leonora, w akcie IV, po delikatnej arii D’amor sull’ali rosee (Na różanych skrzydłach miłości) musi pełnym głosem wyśpiewać swoje partie solowe, żeby górować nad religijną pieśnią mnichów, dochodzącą zza sceny (Miserere). Efekty muzyczne tych zabiegów są piorunujące. Od premiery w 1853 roku publiczność uwielbia Trubadura. Artyści miewają jednak z partyturą problemy.

Kristian Benedikt, wykonawca tytułowej roli Trubadura Manrico, podczas premiery w Operze Wrocławskiej miał poważne problemy z głosem. Macedońskiemu artyście zaszkodził zapewne jesienny klimat Wrocławia. Pierwsza część Trubadura odbyła się więc bez Trubadura. Dopiero w połowie opery Benedikt został zastąpiony młodszym śpiewakiem. Szkoda, bo pozostali wykonawcy byli tego wieczoru świetni, a niektórzy wręcz wybitni. Verdi podczas komponowania opery najwięcej uwagi poświęcił dwóm głównym rolom żeńskim, a szczególnie partiom Cyganki Azuceny. We Wrocławiu Azucena zdominowała inscenizację. Jadwiga Postrożna, solistka Opery Wrocławskiej obdarzona wspaniałym mezzosopranem, nadała postaci Cyganki wstrząsającą głębię. Trudne arie i duety, perfekcyjnie odśpiewane, artystka wzbogaciła dojrzałym i poruszającym aktorstwem. Opowieść o strasznej zemście córki za spalenie na stosie jej cygańskiej matki w równym stopniu zachwycała, co przerażała.

Wielką kreację stworzyła także Joanna Parisi w roli Leonory. Młoda amerykańska śpiewaczka o włoskich korzeniach zadziwia doskonałą techniką wokalną i urzeka pięknem sopranu lirycznego. Parisi, rozchwytywana przez największe sceny operowe świata, w tym roku została zaliczona przez prestiżową nowojorską stację radiową WQXR-FM, specjalizującą się w muzyce poważnej, do „nowego pokolenia wielkich śpiewaków operowych”. Jej Leonora uwodziła pięknem i cudowną barwą głosu. Nic dziwnego, że stracili dla niej głowę dwaj męscy protagoniści opery Verdiego, Trubadur Manrico i Hrabia di Luna. Ona sama, wedle zamysłu Verdiego, zakochała się w głosie Trubadura. Niestety, Trubadur tego dnia był wokalnie niedysponowany. Tymczasem jego rywal, Hrabia di Luna w wykonaniu poznańskiego barytona Stanisława Kuflyuka, śpiewał świetnie, no i prezentował się o niebo lepiej. Trudno było zrozumieć, dlaczego właściwie Leonora nie chciała Hrabiego.

Równie znakomity, co Hrabia di Luna, był jego asystent Ferrando. Bas Peter Martinčič z Ljubljany emanował silną obecnością sceniczną. Jego mroczna opowieść efektownie rozpoczęła operę. Potem sprawy się jednak nieco skomplikowały. Martinčič wyglądem bardzo przypominał Kuflyuka i łatwo można się było pogubić, kto śpiewa, czy Hrabia, czy jego oficer. Kostiumy mieli podobne. Głowy także. Inscenizacja – zbyt, moim zdaniem, konwencjonalna i monotonna wizualnie – nie ułatwiała rozumienia Trubadura, opery z wyjątkowo pogmatwanym librettem.

Opera Wrocławska do wystawienia Trubadura zaprosiła Łotewską Operę Narodową z Rygi. Polacy zajęli się muzyką, Łotysze – inscenizacją. Spektakl wyreżyserował Andrejs Žagars, dyrektor naczelny Opery w Rydze. Przeniósł akcję z XV-wiecznej Aragonii na Łotwę w czasy pierwszej wojny światowej. Ten pomysł radykalnie obniżył koszty produkcji. Żelazne zbroje można było zastąpić wojskowymi płaszczami. Reinis Dzudzilo, młody łotewski scenograf, debiutujący w operze, umieścił wprawdzie akcję Trubadura w mrocznych wnętrzach starego pałacu, zachowując didaskalia oryginalnego libretta, ale inscenizacja zdecydowanie odbiegła od włoskich wskazówek scenicznych.

We Wrocławiu pierwszy akt Trubadura dzieje się w pałacowej sali zamienionej na lazaret. Ferrando swoimi opowieściami zabawia rannych żołnierzy. Leonora i jej powiernica Inez w strojach pielęgniarek pomagają w opiece nad chorymi. Tabor w drugim akcie przypomina bardziej przepędzanych uchodźców niż radosnych Cyganów. Religijne pieśni dochodzące spoza sceny w akcie III jeszcze skuteczniej odrealniają świat przedstawiony.

Mroczne konflikty głównych postaci rozgrywane są niemal do końca w ciemnościach. Sprzeczne namiętności eksplodują tylko w muzyce. Świat zdaje się ignorować ekstazy miłości i nienawiści. Mrok wzmacnia niezwykły nastrój opery, zgodnie zresztą z zaleceniami Verdiego. „Im dziwniej, tym lepiej”, pisał kompozytor w liście do przyjaciela. Łotewscy autorzy inscenizacji rozjaśnią przestrzeń, paradoksalnie, dopiero w finale. Z lochów, gdzie umieścili akcję Verdi i autor libretta Salvadore Cammarano, Žagars i Dzudzilo przenoszą scenę do jasnej sali pałacowej. Ostatni akt śmiertelnego konfliktu pomiędzy Trubadurem, Hrabią di Luną, Azuceną i Leonorą rozgrywa się w pełnym świetle. Ma to głęboki sens, szkoda tylko, że inscenizatorzy nie zatroszczyli się o zbudowanie bardziej porywających obrazów scenicznych.

Największą wartością wrocławskiego Trubadura, oprócz śpiewaków, jest znakomita muzyka. Solistom i chórom towarzyszy wspaniała orkiestra pod batutą Marcina Nałęcza-Niesiołowskiego, nowego dyrektora Opery Wrocławskiej. Verdi pozbawił Trubadura uwertury i w zasadzie sprowadził muzyków do roli akompaniatorów. Dyrygent i jego orkiestra z wielką profesją sprostali wyzwaniu.

Wrocławski debiut dyrygencki Nałęcza-Niesiołowskiego poprzedziła miła uroczystość. Przed premierą Trubadura odchodząca dyrektor Opery Wrocławskiej, Ewa Michnik, uhonorowana została państwowymi nagrodami i zaszczytami. Przekazanie batuty nowemu dyrektorowi dokonało się publicznie i z dużą klasą, w obecności lokalnych i stołecznych dygnitarzy. Ewa Michnik nie tylko ożywiła i umiędzynarodowiła Operę Wrocławską znakomitymi inscenizacjami, ale też zainicjowała tradycję wielkich widowisk plenerowych, ściągając do Wrocławia tysiące widzów także spoza Polski. Zasługi pani dyrektor w krzewieniu kultury muzycznej na Dolnym Śląsku są ogromne. Wrocławska publiczność pożegnała Ewę Michnik szczerymi owacjami.

Dyrektor Marcin Nałęcz-Niesiołowski przejął świetnie funkcjonującą instytucję o randze europejskiej i wielkich ambicjach artystycznych. Mam nadzieję, że Kristian Benedikt odzyska głos i że inscenizacja Trubadura nie zapowiada odwrotu Opery Wrocławskiej od nowatorskiej i odważnej sztuki operowej.

19-12-2016

 

Opera Wrocławska
Łotewska Narodowa Opera i Balet w Rydze
Giuseppe Verdi
Trubadur
libretto: Salvadore Cammarano
kierownictwo muzyczne, dyrygent: Marcin Nałęcz-Niesiołowski
reżyseria: Andrejs Žagars
scenografia: Reinis Dzudzilo
reżyseria świateł: Kevin Wyn-Jones
kostiumy: Kristine Pasternaka
obsada: Murat Karahan, Joanna Parisi, Leszek Skrla, Irina Zhytynska, Peter Martinčič, Dorota Dutkowska, Aleksander Zuchowicz, Marek Klimczak, Edward Kulczyk
premiera: 16.12.2016

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany marek karzewski
    marek karzewski 2016-12-19   22:20:20
    Cytuj

    Brawo!Dawno nie czytałem tak bezwzględnej recenzji.Największą wartością spektaklu jest muzyka.Panie Verdi doczekał sie Pan pochlebstwa.Czekam na kolejne recenzje na przykład o tym że najwieksza wartościa w tym przedstwieniu jest tekst ... prosze sobie dopisać nazwiska.