AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Czas swingujących wspólnot

 

Jolanta Kowalska: Dziewiąta edycja festiwalu Dialog Wrocław stała się głośna na długo przed rozpoczęciem imprezy. Przez kilka tygodni ważyły się losy programu polskiego. Czy dziś już można mieć pewność, że zobaczymy wszystkie zaplanowane spektakle?

Tomasz Kireńczuk:
To rzeczywiście szalona, można nawet powiedzieć – partyzancka edycja, bo niemal do końca nie będziemy wiedzieć na pewno, czy wszystkie spektakle się odbędą. Wciąż trwa zbiórka publiczna i nie mamy pewności, czy uda nam się wypełnić lukę w budżecie. Pewne są w tej chwili przedstawienia zagraniczne oraz pokaz Klątwy, na którą zostały sprzedane wszystkie bilety. Intuicja podpowiada mi, że również polski program się odbędzie. Dwa spektakle – Hymn do miłości Marty Górnickiej i Jeden gest Wojtka Ziemilskiego zostaną pokazane we Wrocławiu, a na Wroga ludu w reżyserii Jana Klaty zawieziemy naszych widzów do Krakowa.

Pewnie nie spodziewał się pan, że festiwal stanie się polem bitwy?


Gdy przed dwoma laty Krystyna Meissner zaproponowała mi przejęcie festiwalu Dialog Wrocław, nie sądziłem, że mogę się znaleźć w takiej sytuacji. Do pewnego momentu zresztą wszystko układało się dobrze, nad programem tej edycji pracowaliśmy razem, ale potem przyszła chwila, gdy Krystyna powiedziała, że chce się już wycofać i wszystkie decyzje artystyczne zostawia w moich rękach. W tym czasie sytuacja teatru w Polsce stawała się coraz trudniejsza, czego symptomem była choćby sprawa Klątwy. Widziałem ten spektakl na premierze, więc mogłem go oceniać pod kątem wartości artystycznej, a nie przez pryzmat skandalu, który zagłuszył wszelkie argumenty merytoryczne. Jako kurator festiwalu nie miałem wątpliwości, że warto go pokazać. Zdecydowałem się na pokaz niemal prywatny, finansowany wyłącznie z wpływów kasowych. Mimo to Klątwa wywołała kryzys. 1 września otrzymaliśmy z MKiDN umowę na dotację w wysokości 500 tysięcy złotych. 5 września ogłosiliśmy na konferencji prasowej, że chcemy pokazać Klątwę jako imprezę towarzyszącą, nie korzystając przy tym ze środków publicznych. Niedługo potem zaczęły się problemy. Umowa do nas nie wróciła, natomiast otrzymaliśmy nieoficjalne sygnały, że ministerialne wsparcie będzie uzależnione od odwołania pokazu Klątwy. Rozmawiałem telefonicznie z pracownikiem gabinetu politycznego wicepremiera Glińskiego, który powiedział mi wprost, że nie będzie zgody na dofinansowanie imprezy, która ma w programie ten spektakl. Potem przyszedł mail z ministerstwa, że są jakieś wątpliwości formalne, wobec czego oczekuje się od nas aktualizacji wniosku. Odbyło się to na 18 dni przed rozpoczęciem festiwalu, co oznaczało, że trzeba by całą procedurę rozpoczynać od nowa. Dla mnie był to kolejny sygnał, że tych pieniędzy nie będzie. Podjęliśmy więc decyzję, że rezygnujemy z polskiej części programu. Kiedy to ogłosiłem na konferencji prasowej, okazało się, że jest wiele osób, gotowych bronić integralności programu festiwalu, pojawiły się wspaniałe gesty solidarności i konkretne pomysły, jak przezwyciężyć ten impas. Dyrektorzy Marek Fiedor i Ryszard Nowak z Wrocławskiego Teatru Współczesnego zaprosili mnie na spotkanie, byśmy się wspólnie zastanowili, co możemy zrobić, by uratować przynajmniej część programu. Zadeklarowali rezygnację z opłat za wynajem sali i obsługę techniczną, dzięki czemu będziemy mogli tam zagrać za symboliczną kwotę. Takich gestów z dnia na dzień było coraz więcej. Ruch Kultura Niepodległa zaproponował zbiórkę pieniędzy na polskie spektakle. To była błyskawiczna akcja. Spotkaliśmy się na dwa tygodnie przed festiwalem, w piątek wieczorem, a już w poniedziałek rano otrzymałem listę 600 prezentów, które teatry, artyści i inne znane osobistości były gotowe przekazać na zbiórkę. W ciągu dwóch dni znalazło nabywców 5 książek z autografami Marii Janion pomimo, że za każdą z nich trzeba było wpłacić po 1000 złotych. Za 5 tysięcy nabywcę znalazła gromnica ofiarowana przez Jana Klatę. Najcenniejszą nagrodą, wycenioną na 10 tysięcy złotych, jest podarowany przez Michała Rusinka tomik Wisławy Szymborskiej z autografem noblistki. Wśród prezentów znalazł się też akcent festiwalowy – bęben, dzwonki i kostium, podarowane przez zespół les ballets C de la B ze spektaklu En avant, marche!, który zostanie zagrany po raz ostatni właśnie we Wrocławiu. Wyliczyliśmy, że brakuje nam 200 600 złotych, by uratować program polski. Jest to tylko część kwoty, jaką spodziewaliśmy się otrzymać z ministerstwa, ale dzięki gestom zespołów teatralnych, które rezygnowały z noclegów, części honorariów i innych wpływów, udało się znacznie zredukować koszty, jakie musiałby pokryć festiwal.

Był taki moment w tej dramatycznej historii, kiedy musiał pan wybierać pomiędzy Klątwą i trzema innymi spektaklami polskimi. Był pan gotów poświęcić na jej rzecz program polski, co wzbudziło pewną konsternację wśród artystów, którzy musieliby zrezygnować z udziału w festiwalu. Nie wahał się pan?


Oczywiście, była to bardzo trudna decyzja. Wydało mi się jednak, że gdybym w obawie przed utratą ministerialnych dotacji wycofał się z pokazania Klątwy, to zaprzeczyłbym temu, co dla Dialogu zawsze było najważniejsze, czyli niezależności i wolności w kreowaniu programu festiwalu. Nie miałem wątpliwości, że są to wartości, których trzeba bronić. Gdybym podporządkował się naciskom ze strony ministerstwa, straciłbym prawo do prowadzenia tego festiwalu.

Hasło przewodnie tegorocznej edycji: „Naprzód, ale dokąd?” nabrało po tych burzliwych wydarzeniach nowych znaczeń?


Myślę, że to pytanie stało się teraz głębsze. Ta edycja w pierwotnym zamyśle miała być poświęcona przyszłości. Chcieliśmy się zastanowić, dokąd zmierzamy jako wspólnota i co tę wspólnotę może budować, wokół czego chcemy ją tworzyć. Czy godzimy się na to, by być członkami wspólnot kreowanych odgórnie, czy jesteśmy gotowi do tworzenia wspólnot „swingujących”, powoływanych wokół konkretnych celów, na przykład walki o związki partnerskie, o prawa kobiet. Ciekawy kontekst dla tych pytań buduje spektakl En avant, marche!, w którym Alain Platel opowiada o wspólnocie w jakimś sensie idealnej. W Belgii jest żywa tradycja amatorskich orkiestr dętych. Takie zespoły istnieją niemal w każdym małym miasteczku, w ich skład wchodzą ludzie różnych zawodów i warstw społecznych. Burmistrz ma okazję spotkać się na próbach z rzeźnikiem, policjantem, nauczycielem i bezrobotnym. Ci wszyscy ludzie są ze sobą, by razem coś stworzyć, i w tym wspólnym muzykowaniu stają się równi. To taki przykład wspólnoty bezinteresownej, budowanej ponad podziałami, przezwyciężającej samotność. Gdy oglądam to przedstawienie, sam mam zawsze ochotę wejść na scenę i być z nimi.

Drugi spektakl, jaki zaprezentuje Alain Platel, zatytułowany Nicht schlafen, pokazuje odbudowywanie wspólnoty w świecie postapokaliptycznym.


Tak, dla mnie Nicht schlafen jest kontynuacją En avant, marche! Platel pokazał w nim grupkę dziewięciu ludzi ocalonych po jakiejś katastrofie, usiłujących odbudować namiastkę wspólnoty.

Polacy są dziś wspólnotą głęboko podzieloną, okaleczoną. Teatr powinien zasypywać rowy czy rozdrapywać rany?


Myślę, że rozdrapywanie ran to bardzo ważne zadanie dla teatru. Nie da się zadekretować zgody narodowej, do zgody trzeba dochodzić, między innymi przez konfrontowanie się z tym, co brak tej zgody sankcjonuje.

Zaprosiłby pan do dyskusji o Klątwie jej przeciwników?


Oczywiście że tak, choć trudno jest mi wyobrazić sobie dyskusję o spektaklu prowadzoną przez osoby, które tego spektaklu nie widziały. Podziały, które mamy w tej chwili w Polsce prowadzą do tego, że wszyscy zamykamy się we własnych kręgach. Nie wiem, na ile to jest utrata wiary w to, że jesteśmy w stanie się nawzajem zrozumieć, ale widzę w tym duży problem. Nie możemy wykluczać się nawzajem z dialogu i rozmawiać tylko z tymi, którzy mają podobne poglądy.

Istnieje taka płaszczyzna, na której można by się porozumieć?


Bardzo chciałbym, aby taką płaszczyzną była wzajemna akceptacja przysługujących nam i gwarantowanych przez konstytucję praw i wolności. Zamiast nakazywać i zabraniać, powinniśmy akceptować różnicę. Jeśli ktoś nie chce oglądać Klątwy, to przecież nie musi tego robić, ale też nie powinien zabraniać udziału w niej komuś innemu. Wydaje mi się, że przedstawienia Platela, które pokażemy, czy spektakl MDLSX Enrico Casagrande i Danieli Nicolo mają taką moc, by zbudować emocjonalną więź ponad podziałami. Dzieje się tak dlatego, że zbudowane są na empatii, na akceptacji różnicy właśnie. Tylko co zrobić, by taka publiczność z różnych stron barykady przyszła do teatru? Podziały w Polsce są tak głębokie, że nie bardzo już wiemy, jak przyciągnąć widzów myślących od nas inaczej. To jest jakiś rodzaj porażki, że z tym, co chcemy powiedzieć, często nie potrafimy wyjść poza krąg osób myślących podobnie do nas.

Ivo van Hove po raz kolejny pokaże we Wrocławiu wielkie widowisko szekspirowskie.


Tak, bywalcom Dialogu spektakl Kings of War na pewno skojarzy się z pokazywanymi przed laty na festiwalu Tragediami rzymskimi. Tym razem będzie to traktat o przywództwie. To, co udało mu się w tym spektaklu, to stworzenie uniwersalnej opowieści o modelowych typach przywództwa. Ivo opowiadał mi, że gdy grają to przedstawienie w Londynie, to widzowie widzą w nim historię o Brexicie, również Holendrzy dopasowują go do swoich kontekstów lokalnych, więc spodziewa się, że nie inaczej będzie w Polsce. Jest to uniwersalna opowieść o świecie polityki, który oderwał się od rzeczywistości, i o przywódcach, koncentrujących się na zachowaniu władzy, a nie na celach, które miałyby jakąś społeczną użyteczność. Ivo van Hove ponawia odwieczne pytanie, dlaczego zły władca wygrywa, a dobry przegrywa. Podnosi też kwestię naszego zaangażowania w politykę, przypominając, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za to, co się wokół nas dzieje.

Rysuje się jakaś oś dialogu między spektaklami polskimi i zagranicznymi?


Polskie przedstawienia, ze względu na atmosferę polityczną w kraju, z pewnością mocniej dotykają spraw aktualnych. Na przykład spektakl Jana Klaty Wróg ludu jest dziś bardziej „gorący” niż w chwili premiery przed dwoma laty. Przedstawione w nim mechanizmy usuwania ze wspólnoty osób dla niej niewygodnych nie miały wówczas tak wyrazistej konkretyzacji jak dziś, gdy możemy wręcz przebierać w przykładach kreowania rozmaitych „wrogów publicznych”. Doświadczyli tego przecież choćby Lech Wałęsa czy Olga Tokarczuk. Przedstawienia zagraniczne są znacznie bardziej uniwersalne, dotykają szerszych zagadnień, ale w tej ogólnej perspektywie można też znaleźć odniesienia do naszej sytuacji. Spektaklem, który mógłby być pomostem między programem polskim i zagranicznym, jest Jeden gest Wojtka Ziemilskiego. Nie dotyka on palących kwestii politycznych w takim stopniu jak Wróg ludu czy Klątwa, ale jest nie mniej radykalny. To bardzo mocny głos w obronie prawa do istnienia w sferze publicznej ludzi, którzy z takich czy innych powodów nie mieszczą się w tym, co w danym momencie jest uznawane za normę. Przez tę opowieść Ziemilski domaga się poszanowania wszelkich przejawów inności. O wspólnocie zamkniętej na odmienność, budującej swoją tożsamość w opozycji do wszystkich obcych opowiada Hymn do miłości Marty Górnickiej. W tle tego chóralnego spektaklu pozostaje pytanie, czy kiedykolwiek będziemy w stanie zjednoczyć się wokół jakiejś pozytywnej idei.

Alain Platel poprowadzi w tym roku dwudniowe warsztaty. To zapowiedź zwrotu ku praktyce teatru?


Chciałbym, żeby Dialog zmierzał w tym kierunku. Oczywiście, najważniejsze będą, jak dotąd, spektakle. Ale myślę, że platforma kontaktu, jaką jest festiwal, może przynosić znacznie więcej korzyści. Jeśli przyjeżdżają do nas wybitni artyści tańca z les ballets C de la B, to warto stworzyć przestrzeń do spotkania z nimi na gruncie praktyki. Alain Platel to przecież twórca, który zrewolucjonizował współczesny taniec, będzie więc okazja, by podzielił się swoimi doświadczeniami z polskimi artystami. Możliwość osobistego kontaktu z wybitnym reżyserem nie musi przynieść natychmiastowych efektów, to oddziaływanie długodystansowe, które może być źródłem inspiracji dla naszych twórców i zaowocować w przyszłości.

Specjalnością Dialogu był szczególny format pospektaklowych dyskusji, podczas których zestawiano ze sobą pary przedstawień, prezentujących różne oświetlenia tego samego problemu. W tym roku nowością są duże dyskusje panelowe na temat sytuacji w teatrze.


Zachowujemy tradycję spotkań z twórcami przedstawień i formułę interdyscyplinarności uczestników debat pospektaklowych. W tym roku weźmie w nich udział wielu znakomitych gości, między innymi Olga Tokarczuk, Joanna Tokarska-Bakir, Jacek Żakowski i Kazimiera Szczuka. Poszerzamy jednak tę ofertę o trzy duże dyskusje panelowe: „Dialogu nie będzie? O sytuacji w polskim teatrze”, „Po co ten teatr? O programowaniu w czasach kryzysu”, oraz „Czego nie wolno? O teatrze politycznym i polityczności teatru w Polsce”. Edwin Bendyk zaproponował jeszcze czwartą debatę na temat Klątwy. Miałem absolutne przekonanie, że w tym roku musimy zrobić coś, czego dotąd na festiwalu nie robiliśmy, czyli uczynić przedmiotem szerokiej refleksji sam teatr i stojące dziś przed nim zagrożenia. Po ostatniej serii konfliktów na linii teatr-władza musimy sobie dokładnie przegadać, czy dokonujemy właściwej oceny sytuacji i co wspólnie możemy zrobić, aby bronić niezależności instytucji kultury i prawa do uczestniczenia w kulturze. Bardzo mnie cieszy debata „Po co ten teatr?” z udziałem gości międzynarodowych, bo pozwoli nam ona spojrzeć na nasze polskie sprawy z pewnego dystansu. Może okazać się, że nasze problemy mają charakter uniwersalny i są częścią szerszych procesów.

W deklaracji programowej, zamieszczonej na stronie internetowej Dialogu, dał pan wyraz przekonaniu, że teatr jest czymś więcej niż tylko doznaniem estetycznym. Czym więc jest?


Myślę, że jeśli przedstawienie i widz spotkają się w odpowiednim momencie, to takie doświadczenie może spowodować w nim jakąś zmianę myślenia. Czasem wystarczy, że spektakl otworzy nas na inne rejony wrażliwości. Dla mnie takim przeżyciem był Jeden gest Wojtka Ziemilskiego, po którym uświadomiłem sobie, że nie miałem dotąd pojęcia, z jakimi problemami muszą się zmagać na co dzień ludzie głusi, a przecież jest ich w Polsce bardzo dużo. Uważam się za człowieka otwartego i wrażliwego społecznie, lecz zdałem sobie sprawę, że jeśli nigdy dotąd nie myślałem o tym, jak żyją osoby niesłyszące, to nie jestem też świadom trudności, na jakie napotykają inne grupy nienormatywne, których jest przecież bardzo wiele. Chciałbym, żeby tak właśnie działały prezentowane przez nas spektakle. Mam nadzieję, że wwiercą się one głęboko w pamięć naszych widzów i pozostawią jakiś ślad w ich myśleniu. Może dzięki tym pytaniom, jakie nam postawią, staniemy się lepsi.

Jest takie odwieczne polskie marzenie o teatrze wspólnoty. Czy to postulat możliwy dziś do realizacji, i na jakich warunkach?


Nie należy budować wspólnoty arbitralnie. Nie da się stworzyć teatru wspólnoty narodowej tylko dlatego, że mamy taką fantazję. Procesy wspólnototwórcze powinny dokonywać się spontanicznie. Najpierw musimy się zobaczyć, potem musimy ze sobą pogadać, a następnie zrozumieć. Dopiero wtedy dowiemy się, jakie sprawy nas łączą i czy jesteśmy w stanie razem działać. Zbiorowość tworzy się na poziomie praktycznym, nie abstrakcyjnym, nie da się jej zadekretować. Widzę przyszłość w kreowaniu wspólnot okazjonalnych. To się właśnie w Polsce dzieje, co widać choćby na przykładzie Czarnego Marszu. Przecież uczestniczą w nim osoby, które na co dzień niewiele mają ze sobą wspólnego, ale na ten jeden dzień łączy je wspólny cel.

Mówi pan o wspólnotach gniewu, które zawiązują się łatwo, ale szybko tracą potencjał.


Ale z tych wspólnot gniewu może wyrosnąć coś pozytywnego. Coś takiego przydarzyło się przecież naszemu festiwalowi. Z pierwotnego impulsu, jakim była niezgoda na zniszczenie programu, zrodził się ruch społeczny w obronie wartości, które ludzie uznali za ważne. Ta wspólnota nie musi być trwała, ale jeśli od czasu do czasu będziemy umieli się skrzyknąć, by coś razem załatwić, to już jest bardzo dużo. Rolę teatru widziałbym właśnie w prowokowaniu widzów do zadawania sobie pytania o to, co jest dla nich ważne.

A co byłoby ważne dla Pana?


W moim przypadku ten katalog najważniejszych wartości z pewnością byłby pochodną wolności.

11-10-2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: