AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Dojrzeć do mądrości natury

Teatrolog, krytyk teatralny, wykładowca Uniwersytetu Gdańskiego (adiunkt w Katedrze Kultury i Sztuki w Instytucie Filologii Polskiej). Badawczo interesuje się dramaturgią współczesną i teatrem „nowej realności”. Publikowała m.in. na łamach „Gazety Wyborczej”, „Tygodnika Powszechnego”, „Teatru”, "Dialogu". Była kierownikiem literackim Teatru Muzycznego w Gdyni, Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu i Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni, a także kierownikiem literackim i dyrektorem programowym Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni. Współtworzyła również projekt Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Jest autorką książki Gra o zbawienie. O dramatach Tadeusza Słobodzianka.
A A A
Fot. Piotr Manasterski  

Mam głębokie poczucie, że Chłopi tak bardzo wprost mówią o Polsce współczesnej, że jakakolwiek próba reinterpretowania ich byłaby już niepotrzebnym naddatkiem. Wojciech Kościelniak w rozmowie z Joanną Puzyną-Chojką.

Joanna Puzyna-Chojka: Pana wizytówką stały się musicalowe adaptacje wielkich form epickich, przynajmniej z pozoru trudno przekładalnych na język teatru. Odnoszę jednak wrażenie, że łatwiej „przepisać” na musical powieść, nawet zahaczającą o epopeję, jak Chłopi, niż dramat; zwłaszcza taki, który sam wchodzi w dialog z konwencją czy formą muzyczną. Przed laty zachwyciłam się gdyńskim Snem nocy letniej, ale pamiętam, że przeszkadzał mi w odbiorze tekst tej transopery: zmetaforyzowany, niezwykle gęsty znaczeniowo język przekładu Gałczyńskiego. Kłopotliwy okazał się też inny dramat, po który Pan sięgnął – Gombrowiczowska Operetka zrealizowana niedawno w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Wyrwana z oryginalnego kontekstu historycznego i muzycznego została przyjęta przez krytykę niezwykle chłodno.

Wojciech Kościelniak, fot. Piotr Manasterski Wojciech Kościelniak: Są teksty, które łatwiej poddają się jakimś zmianom, bywają też i takie, które im się opierają. Operetka należy z pewnością do tej drugiej kategorii, ponieważ jest zakorzeniona w bardzo konkretnym czasie historycznym, którego nie da się zlekceważyć. To jest opowieść o końcu jednej epoki i rozpoczęciu drugiej. Możliwe były dwa wyjścia: albo zostawić ją w niezmienionej formie, albo próbować znaleźć jakiś ekwiwalent dla wyrażenia zależności, układu sił społecznych przedstawionego w dramacie, schyłkowości czy wręcz strupieszenia tego świata. Czytając Dzienniki Gombrowicza, odniosłem jednak wrażenie, że jako pisarz bardzo starał się on zrozumieć, jakiego rodzaju zmiana nas czeka, wsłuchując się w swój czas, a nawet wychylając się w przyszłość. Dlatego wybrałem tę drugą drogę, w miejsce nierzeczywistego świata operetki wstawiając nierzeczywisty świat celebrycki, w którym rządzi niepodzielnie konwencja zamieniająca wszystko w znak. „Arystokratą” w tej rzeczywistości jest ten, kto trafia na pierwsze strony gazet. Pogoń za takim rodzajem sławy, krótkotrwałej i w gruncie rzeczy pozornej, wprawia ten świat w jakiś niesamowity pęd…

Galop raczej…

…który czyni go coraz mniej realnym, unicestwia go wręcz. Mój wybór wynikał z głębokiego poczucia, że tak się dłużej żyć nie da, że trzeba ten świat, ten styl bycia porzucić. Wspólną, symboliczną przestrzenią, w której dzieje się akcja mojej Operetki, jest ciemnia fotograficzna Szarma – geniusza obrazów, wywołującego ten świat ze swojej pamięci za pomocą klisz, zdjęć. To, co widzimy na scenie, jest retrospekcją, czasem antycypacją czy przypuszczeniem zrodzonym z lęku kogoś, kto żyje w całkowitej izolacji, zamknięciu. Nie wiadomo, ile z tego zdarzyło się naprawdę.

Rozumiem, że nie dla wszystkich widzów ten zabieg mógł być czytelny. Nie obrażam się na to. Ale sam wierzę w ten spektakl, który nie trafił po prostu we właściwy czas. Spektakularna zmiana dyrekcji, nacechowana silnymi emocjami, zadziałała zdecydowanie przeciwko niemu.

Poszukiwaniami nowych znaczeń wystawianych tekstów łamie Pan stereotyp spektaklu muzycznego jako niezobowiązującej do myślenia rozrywki, apelującej przede wszystkim do zmysłów. W Lalce pojawiły się różne przekroczenia interpretacyjne, jak choćby organizująca cały świat przedstawiony postać Magazyniera o cechach biesa, przez którą uobecniał się jakiś inny, nieludzki, fatalistyczny porządek; czy intrygująca koncepcja Izabeli jako kobiety osaczonej – nie tylko przez mężczyzn, ale i widma przyszłości, które materializują się w nagich torsach i drapieżnych rękach lokajów czy ryku fabrycznych syren zwiastujących rewolucję i koniec dominacji jej klasy. Przed gdyńską premierą Chłopów mówił Pan z kolei, że scenariusz rodził się bez większych bólów. Mam obawę, że ta łatwość mogła przełożyć się na nadmierną bliskość czy wręcz ilustracyjność scenicznej adaptacji wobec literackiego pierwowzoru.

Polskość jest w sposobie patrzenia na świat – ze złością, pretensją, żalem, podsycanymi przez nasze przerośnięte ego. Polskość jest w naszym specyficznym stosunku do Kościoła, kulcie rodziny. Mam głębokie poczucie, że Chłopi tak bardzo wprost mówią o Polsce współczesnej, że jakakolwiek próba reinterpretowania ich byłaby już niepotrzebnym naddatkiem. Ale nie mam wrażenia, żebym skupiał się tylko na przekazaniu historii referującej losy bohaterów. Zresztą wierne zilustrowanie czterotomowej powieści w teatrze, pozbawionym wsparcia w naturalnych pejzażach podlegających zmianom pór roku, wydaje mi się po prostu niemożliwe. I nie stawiałem sobie nawet takiego zadania. Chciałem stworzyć spektakl inspirowany powieścią Reymonta, bliski jej, ale jednocześnie dający możliwość stworzenia własnego przekazu, innej, samodzielnej wartości. Kiedy Antek kłóci się z Boryną, to ja widzę w tym konflikty, które znamy dobrze z polskiej debaty politycznej. Nie chciałem zmieniać realiów, żeby pokazać niezmienność naszych charakterów, które są rodzajem wędzidła, pułapki. Chłopi to jedna z niewielu powieści, która jest rzeczywiście polska. Lalka mogłaby się wydarzyć gdzie indziej w Europie. Dzieło Reymonta jest osadzone w polskiej wsi, w polskiej kulturze ludowej, i przez to niepodobne do niczego innego na świecie. Zależało mi na wydobyciu tego specyficznego kodu narodowego. Bo dopiero przez taką perspektywę ta opowieść może stać się uniwersalna. Poza tym nie oglądamy na co dzień ludowych strojów i tańców, nie słuchamy wiejskich przyśpiewek czy muzyki – to rodzaj dziedzictwa, wypartego całkowicie przez zamerykanizowaną kulturę, o które warto się upomnieć. Jedną opowieść powinniśmy mieć polską, po prostu.

Co jest, według Pana, kwintesencją polskości odsłoniętej w powieści Reymonta?

Polskość jest w sposobie patrzenia na świat – ze złością, pretensją, żalem, podsycanymi przez nasze przerośnięte ego. Polskość jest w naszym specyficznym stosunku do Kościoła, kulcie rodziny. Ale też w wierze pełnej zabobonów i magii. I w pewnej zaściankowości, która w nas ciągle tkwi. Myślę, że łatwiej odnaleźć nasz rodowód w świecie chłopskim niż w świecie arystokratów.

Mam wrażenie, że Chłopi w Pańskiej interpretacji ciążą w kierunku misterium. I to pomimo tego, że wyeliminował Pan ze scenariusza postać Rocha, duchowego lidera Lipiec, ogniskującego cechy naiwnej, chłopskiej wiary, w której mieszają się elementy chrześcijańskie i pogańskie. W spektaklu pojawiają się liczne znaki ludowej wyobraźni religijnej zakorzenionej w materialnej rzeczywistości, uobecnionej w obrzędach. Nawet kiedy Jagna siedzi na skrzyni i czesze swoje jasne włosy, widzę w niej Marię Magdalenę jako postać jawnogrzesznicy z ludowych misteriów, której występkiem jest jej wybujała zmysłowość…

Z jednej strony ta chłopska religijność wydaje się naiwna, prosta, pozbawiona duchowego wymiaru; z drugiej jednak strony wiara w Boga utrzymuje tych ludzi w pewnej dyscyplinie moralnej, bez której nie daliby sobie rady, zostaliby pożarci przez naturę albo pozabijali się wzajemnie. Chłopi dlatego są tak frapującą powieścią, bo oferują wieloznaczność. Reymont nie pozwala nam przyjąć tylko jednej perspektywy oglądu tego świata, potępić Jagusi czy Kowala. Przecież Kowal, który buduje w końcu swój własny wiatrak, jest przykładem kogoś, kto tworzy tę chłopską cywilizację, pozwala się jej rozwijać. Jagna jest osobą utalentowaną i wrażliwą, ma dobre serce dla ubogich, choć nie zmienia to faktu, że pozostaje rzeczywistym zagrożeniem dla lipeckiej społeczności, przyczyniając się do upadku Boryny, Antka, Wójta i do cierpienia zdradzanych kobiet. Jak to w życiu – nie ma jednego koloru.

Ale w Pana przedstawieniu Jagna nie jest sądzona tylko za własne grzechy. Scena linczu czyni z niej kozła ofiarnego na ołtarzu chłopskiej wspólnoty, która obwinia ją o wszelkie zło. Kuszące byłoby nawet pójście o krok dalej i pokazanie opętania Jagny, które ma wiele znamion… szaleństwa Chrystusowego, opartego na strategii skandalu z wpisanym weń prowokowaniem nagością, wulgarnością języka i zachowań. Boży szaleniec, upodabniając się z premedytacją do biesa, by wydrzeć ludzi z rutyny wiary, skazuje się dobrowolnie na wykluczenie…


Dzisiaj Jagna jako osoba piękna, uzdolniona artystycznie, swobodna seksualnie, pewnie byłaby hołubioną przez wszystkich celebrytką… Jagna jest w pewnym sensie odkupicielem gromady. Można wręcz powiedzieć, że jest takim „Chrystusem” złożonym na ołtarzu ciemnoty i zacofania. Natura dała jej potężną broń w postaci niesamowitej urody i siły. I ona z tego po prostu korzysta, nie zastanawiając się nad moralnymi konsekwencjami swoich czynów. To jest przecież dziewiętnastoletnia dziewczyna, wychowywana bez ojca, ubezwłasnowolniona przez silną, pyskatą i chciwą matkę, której sposób bycia mógł tworzyć dodatkowo iluzję, że kobieta może kształtować świat według swoich wyobrażeń. Ale świat szybko dał jej odpór. Dzisiaj Jagna jako osoba piękna, uzdolniona artystycznie, swobodna seksualnie, pewnie byłaby hołubioną przez wszystkich celebrytką…

To, co jest najciekawsze i co wyznacza specyfikę tego chłopskiego świata, to uzależnienie ludzi od przyrody, od jej żywiołów, rytmu przemian. Cała ta społeczność żyje w ogromnym napięciu, które tłumaczy poniekąd rygorystyczne respektowanie pewnych zasad. Chciałem też zobaczyć w Chłopach historię dojrzewania bohaterów do mądrości natury, jej bezwzględnej doskonałości, która zakłada eliminację wszystkiego, co nie mieści się w jej regułach, choćby było najpiękniejsze. Tylko to podporządkowanie prawom natury, odbitym w kodeksie chłopskiej, niezupełnie chrześcijańskiej moralności, gwarantuje przetrwanie wspólnoty.

Szczerze mówiąc, ten naturalizm Chłopów, wyrażony w bezwzględnej dominacji przyrody nad porządkiem ludzkim, istniejącym poza biologią, zawsze mnie przygnębiał, odsuwał od tego świata…

Dlaczego? Przygnębiać może to tylko wtedy, jeśli nie chcemy widzieć, jak jest naprawdę. Natura nie jest ani dobra, ani zła; ani mądra, ani głupia. Po prostu jest. Jej reprezentantem w naszym spektaklu jest m.in. Anioł, który nie miał przypominać figury z ludowych jasełek ilustrujących chrześcijański porządek moralny, tylko miał być właśnie takim bytem z ziemi. Także rozwiązłość Jagny nie brała się z podszeptu diabła, tylko z ziemi właśnie. Reymont określił to bardzo dosadnie, pisząc, że Jagna była jak ziemia – kto miał siłę, ten orał…

Przynależność do wspólnoty jest gwarantowana przez „materialną” wartość człowieka mierzoną jego przydatnością do pracy. To jest temat wyostrzony przez Reymonta, przeprowadzony w powieści w wątkach Agaty, Jagustynki, starego Bylicy, ale także Boryny i Dominikowej. W chłopskim świecie rywalizacja starych z młodymi zyskuje drastyczne sensy, to walka o przetrwanie. To dlatego stary Boryna tak bardzo boi się przepisania gospodarki na dzieci i pójścia na wycug.

Bezwzględność relacji między młodymi a starymi, odzwierciedlona zresztą w konstrukcji chat wyposażonych obowiązkowo w tzw. wycugówkę, wynika właśnie z podporządkowania człowieka naturze. Reymont nie lukruje tego świata, nie mydli nam oczu, ale bywa w tych najbardziej brutalnych momentach niesłychanie dowcipny. I to też starałem się zmieścić w naszym spektaklu. Ślepiec po zlinczowaniu Jagny wyciąga jakąś buteleczkę ze święconą wodą podarowaną mu przez siostry zakonne i przekonuje, że wystarczy skropić biedną dziewczynę kilka razy dziennie, żeby wymazać całe to tragiczne zdarzenie, które wpędziło ją w obłęd. Nie wierzę, że tam nie ma śmiechu Reymonta, który podpowiada, że po najgorszej tragedii świat pójdzie dalej. To ma wartość budzenia w nas zdrowego widzenia świata, choć nie daje, rzecz jasna, prostej nadziei, bo wymaga uznania, że nasz byt nie jest czymś wyjątkowym, nieprzemijającym, a tylko częścią składową całego potężnego systemu, biologicznego i społecznego. Ale są też w jego przekazie elementy budujące, jak choćby przemiana Antka, który dojrzewa do odnalezienia i zaakceptowania swojego miejsca w gromadzie.

07-10-2013

Wojciech Kościelniak – reżyser, pedagog, aktor. Absolwent PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie, Wydziały Zamiejscowe we Wrocławiu. Od 1995 roku zajmuje się reżyserią muzycznych spektakli  teatralnych, koncertów piosenki aktorskiej oraz widowisk telewizyjnych.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: