AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Pożar w teatrze/ pożar w dramacie

Poar w burdelu,
fot. Kataryzna Chmura Cegiełkowska  

Mesdames et messieurs, mówią o nas różnie: dom schadzek, dom diabła… wita was burdel artystyczny. Odsłania się kurtyna, przedstawienie się zaczyna.

Hanna Raszewska: Pożar w burdelu to cykl spektakli kabaretowych, który liczy sobie już piętnaście odcinków. Zaczynaliście jako underground w klubie Chłodna 25, potem krążyliście po Warszawie – bywaliście w Barze Studio, spędziliście pół roku w Teatrze WARSawy, miesiąc w Nowym Teatrze, teraz przygotowaliście odcinek w Muzeum Historii Żydów Polskich. Podczas tej wędrówki dostaliście Wdechę, nagrodę mainstreamową. Skomentowaliście to w spektaklu numerem o sprzedanych ideałach, o buntowniku, który założył marynarkę. Coraz więcej osób mówi, że „nie wypada nie pójść na nowy Burdel”, „trzeba się pokazać na widowni”. Jak to jest: być w momencie, w którym dostajecie Wdechową marynarkę i obserwujecie narodziny mody na was?

Michał Walczak: W Warszawie granice między mainstreamem a undergroundem są nieostre. Nie ma prawdziwego mainstreamu i nie ma prawdziwego undergroundu. Od początku mieliśmy tego świadomość. Pożar w burdelu zapłonął, kiedy system instytucjonalnych teatrów w Warszawie znalazł się w kryzysie, który zresztą trwa do dziś. Burdel artystyczny to odreagowanie tego bałaganu, w którym jesteśmy zanurzeni jako artyści i publiczność. Wdecha to ważna nagroda za wielomiesięczną, ciężką pracę aktorów, muzyków i innych twórców, podjętą, aby znaleźć swoją niszę, odzyskać wigor i wolność twórczą, której nam brakowało. 

A jaki to ma wpływ na was samych? Ta sprezentowana przez widzów – można chyba nawet użyć określenia „fanów” – marynarka nie spęta was za mocno? Nie przyrośnie do niej krawat?

Naszym najważniejszym celem jest ciągła wewnętrzna praca nad formułą i jakością, a to nas – mam nadzieję – zaszczepia na impulsy z zewnątrz. Chcemy utrzymywać nasze impulsy wewnętrzne, nasze wariactwo i wolność wyobraźni. Grzebać w śmieciach, jak w 14. odcinku pod symbolicznym tytułem Degeneracja. Ten odcinek miał być – i był – sposobem odreagowania różnych oczekiwań i pokazania, że mając Wdechę, nadal grzebiemy w śmieciach. Nie mamy nic przeciwko mainstreamowi, ale z kolei bycie częścią mainstreamu nie przeszkadza nam w ciągłym czerpaniu z naszego undergroundowego nastawienia do rzeczywistości. Odpowiada mi model amerykański, w którym komicy często są częścią kultury popularnej, ale to nie wadzi im w szydzeniu z niej – i samych siebie, w przedrzeźnianiu i parodiach. Jesteśmy na kolejnym etapie podróży Burdeltrupy. Wdechę musieliśmy sobie oswoić, ale nie ukrywam, że wzmocniła nas.

Hipsterze, porzuć utarte szlaki, nie bądź, kurwa, byle jaki

Czy śmiech jest przyszłością teatru? Czy zabawa zastąpi „wielkie” tematy, takie jak historia czy współczesne konflikty polityczne?

W Burdelu śmiech jest formą, nie treścią. Dotykamy bolesnych tematów i miejsc nierzadko tragicznych: odcinek o powstaniu warszawskim, śmierci, Muranowie. Forma, którą stosujemy, jest nieadekwatna do treści, muzyczna i nielinearna, a to właśnie pomaga odnaleźć się w tych trudnych emocjach, „wypuścić” je, zacząć o nich rozmawiać. To nie jest śmiech tylko dla rozrywki, to jest też śmiech terapeutyczny.

Nie boisz się zmieszczanienia kabaretu? Że wasz żart w pewnym momencie stanie się bezpieczny? Że straci swoją siłę i ostrość?

Myślę, że kabaret w Polsce z założenia jest bardzo mieszczański i przewidywalny. A my robimy burdel w kulturze. Łączymy elementy, które do siebie nie pasują – i to czasami dużo bardziej elektryzuje widownię niż same treści. Zresztą ani treści, ani inspiracji formalnych nam nie zabraknie. Nasza muza to Warszawa, postmodernistyczne miasto absurdów, które wymaga nieustannego rozwoju, aby zrozumieć jego pokrętną naturę i być z nią na bieżąco. Odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie boję się. Pokonaliśmy ten bardzo polski lęk przed tym, że sukces to coś, co wykańcza, co zatrzymuje rozwój. Rozwój i ciągłe poszerzanie horyzontów zależą od nas samych i są nam potrzebne.

Mówisz o rozwoju twórców teatru czy jego odbiorców?

Zarówno twórcy, jak też widownia, muszą nauczyć się komunikować, aby tworzyć nowe wspólnoty i zmieniać świat. Myślę, że to jest misja burdelartystów – zachęcać ludzi do realizowania własnych marzeń i dzielenia ich z innymi. W naszej kulturze mamy mało sposobów na komunikowanie się, na bycie razem, na tworzenie wspólnoty z wolnego wyboru. Nie dlatego, że ktoś nam każe, że coś zostało narzucone odgórnie, ale z naszej własnej woli. Impulsy płyną z zewnątrz, ciągle za mało jest decyzji wewnętrznej, własnej potrzeby samoorganizacji. Nie odkrywam tu nic nowego, wręcz przeciwnie, mówię o tym, że konieczny jest powrót do źródeł. Odkrywanie na nowo różnych form kultury, różnych form wspólnotowości bardzo mocno mnie napędza.

I don’t see any solution, I am hipster of revolution?

Jesteś dramatopisarzem już ponad dekadę. Czy w polskim dramatopisarstwie od czasu twojego debiutu zaszły jakieś znaczące zmiany na plus lub na minus?

Nasza muza to Warszawa, postmodernistyczne miasto absurdów.Zaczynałem na fali boomu na dramatopisarzy współczesny dramat. Piaskownica czy Podróż do wnętrza pokoju powstały w okresie intensywnego poszukiwania nowych tekstów do teatru. Od tego czasu wiele się zmieniło, nastąpiło jakieś zubożenie. Instytucje mają mniej pieniędzy, a przy cięciu budżetu obrywa najczęściej dramatopisarz. Kilka lat temu zacząłem mieć poczucie, że teatry grzęzną w wielu egoizmach, w odpuszczaniu i w niedoinwestowaniu. Z jednej strony brakuje nowych pomysłów, ale z drugiej zauważyłem przedziwną apatię teatrów w poszukiwaniu innowacyjnego repertuaru, jakiś uwiąd i marazm, zresztą niezrozumiały, bo widownia staje się coraz bardziej otwarta, oczekuje bodźców nowego rodzaju, literackiej reakcji na rzeczywistość. Tymczasem dramatopisarzy zastąpili dramaturdzy, którzy piszą często pod dyktando wyobrażeń dyrektora czy reżysera. Ludzie muszą z czegoś żyć, więc się temu podporządkowują, a cierpi na tym nieokiełznana wyobraźnia dramatopisarska. Polityka repertuarowa, programy sezonowe w rodzaju „w tym sezonie temat X, a w następnym obszary Y”, to rodzaj cenzury, który bardzo zubaża teatr. Łatwo się sfrustrować i porzucić pisanie dla teatru. Byłem w tej szczęśliwej sytuacji, że znałem wspaniałych aktorów i ludzi gotowych udostępnić nam przestrzeń do pracy, więc roznieciłem z nimi Pożar.

Co jest twoim zdaniem potrzebne, żeby zaradzić kryzysowi, w jakim znalazło się dramatopisarstwo? Co można by zrobić, żeby wzmocnić tę dziedzinę twórczości?

Niewiele jest miejsc kreujących trendy, większość podąża za już istniejącą modą. Dramat jest delikatną tkanką. Debiutantów bardzo łatwo zrazić. Trzeba wzmacniać poczucie wartości u osób, które odważają się pisać. Potrzebny jest teatr skupiony na pracy nad współczesnym dramatem, ale nie mam złudzeń… Polski dramat musi udowodnić, że sobie radzi bez dofinansowania przez państwo. Bardzo wierzę w sojusz z aktorami, którzy coraz aktywniej sami szukają dla siebie materiału, inspirują do pracy. Przyszłość należy do zespołów, trup, dowodzonych przez reżyserów i dramatopisarzy. Teatr polski stoi przed wyzwaniem. Z jednej strony musi być artystyczny i zaangażowany, ale z drugiej – musi przyciągać publiczność. Nie możemy ciągle myśleć w ten sposób, że jeśli przychodzi mało osób, to znaczy, że jesteśmy szlachetni i wysublimowani. Taka „elitarność” jest pułapką. Teatr znajdujący się na minusie finansowym jest łatwym celem dla urzędników, którzy mogą chcieć obciąć budżet. Teatr jest dla ludzi i musi mieć rozmach. Dlatego potrzebny jest dramatopisarz, ktoś, kto ma zarówno kompetencje metateatralne, jak i umiejętność opowiadania historii. Musimy walczyć o publiczność i dotykać emocji, nie możemy poprzestać na poruszaniu wyłącznie intelektualnym.

Nie pomoże myśl papieska, śni mi się tylko burleska

Teraz pytanie nieco brutalne: z czego żyje dziś polski dramatopisarz? Czy są w ogóle szanse na pełnowymiarowe utrzymanie się z teatru?

Ja żyję z teatru. Podjąłem decyzję o tym, że będę pracował w teatrze i robię wszystko, żeby tę sytuację utrzymać. Nie mam już złudzeń co do państwowych pieniędzy, za to bardzo mocno wierzę w relację z widzem – relację otwartych twórców z otwartymi widzami. Wierzę w pierwotny, ludyczny żywioł teatru: znakomici aktorzy, teksty, muzyka, otwarty widz, gotowy do pogoni za skojarzeniami, skłonny nie tylko do konsumpcji propozycji scenicznych, ale dający się im uwieść, chcący za nimi podążać. Musimy stale stymulować swoje umysły, a to się dzieje między innymi wtedy, gdy pozwalamy się zaskakiwać. Na przykład dajemy się zabrać w szaloną podróż do burdelu – Burdelu, w którym wątki się kotłują, a energia szaleje.

Jak widzisz przyszłość polskiego dramatopisarstwa? Przewidujesz – cytując jeden z Burdelowych numerów – „płomień pozytywności” czy raczej obumieranie?

Mimo wszystko wierzę, że czeka nas rozkwit.

To optymistyczne podejście do życia – czy jednak ta wizja ma jakieś oparcie w rzeczywistości?

Naszą siłą napędową w dużej mierze może być publiczność. Widownia oczekuje reakcji na żywo zmieniającą się współczesność, a w twórcach jest mnóstwo niespożytkowanej energii i potrzeby kontaktu z widzami. Ta energia musi znaleźć gdzieś ujście, nie widzę innej możliwości. A jeśli znajdą się teksty – pożar w polskim teatrze będzie się rozwijał.

Śródtytuły są cytatami z kolejnych odcinków Pożaru w burdelu.

28-03-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Maria Alba
    Maria Alba 2014-04-01   09:51:52
    Cytuj

    Przepraszam, nie zrozumiałam: z czego żyje pan Walczak? Jak twórca otwarty, w relacji z otwartym widzem... Coś ta relacja otwartości i stymulowania umysłów przerasta moją zdolność wyobrażenia sobie możliwości regularnego płacenia czynszu.