AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Rezerwat Poznań

 

Rozmowa z Adamem Ziajskim, aktorem, reżyserem i organizatorem Centrum Rezydencji Teatralnej Scena Robocza

Piotr Dobrowolski: Poznań od lat uchodzi za enklawę teatralnej alternatywy. Wciąż żywa jest tu legenda Teatru Ósmego Dnia, funkcjonuje Biuro Podróży, ważny wkład w tworzenie atmosfery miała założona przez ciebie Strefa Ciszy. A równocześnie działają - i wciąż powstają - inne zespoły niezależne. W ogłoszonym niedawno, stworzonym również z twojej inicjatywy, a przygotowanym przez zespół badaczek i badaczy skupionych wokół Zakładu Performatyki w Instytucie Kulturoznawstwa UAM pod kierownictwem prof. UAM dr hab. Juliusza Tyszki Raporcie o działalności poznańskich teatrów niezależnych znalazły się informacje na temat dwudziestu dwóch pracujących tu grup. Czy Poznań to rezerwat, wyjątkowe w Polsce miejsce dla teatru alternatywnego?

Adam Ziajski: I tak, i nie. Pamiętam tezy sformułowane mniej więcej półtora roku temu przez Łukasza Drewniaka diagnozującego przyczyny śmierci offu (Uff… czyli Off, „Nietak!t” nr 19/2014), który znaliśmy dotychczas. Jego obserwacje mówiące o przejściu offu do mainstreamu, ideowym rozmyciu i rezygnacji z zaangażowania uważam za zasadne. W bardzo wielu punktach zgadzam się z nimi, choć przygnębia mnie fakt, że coś, czym żyliśmy i co było dla nas ważne, w skali kraju zostało dziś bezpowrotnie utracone. Ale przecież w Poznaniu dzieje się inaczej. Tu teatralny off ma się całkiem dobrze, a zatem może rzeczywiście to miasto to rezerwat. Rodzaj Atlantydy, w której obrębie całkiem dobrze funkcjonuje ta teatralna rzeczywistość, która gdzie indziej straciła już impet, a nawet rację bytu.

Jak mógłbyś opisać przyczyny takiego stanu rzeczy? Co wyróżnia Poznań na tle innych polskich miast? Czy jest tu jakiś specyficzny klimat dla działalności teatrów niezależnych?

Bardzo ważnym punktem odniesienia dla wielu zespołów był i jest Teatr Ósmego Dnia. Dla mnie również. Jednak wbrew pojawiającym się czasem przekonaniom Poznań do początku lat 90. nie był miastem teatralnym. Potem nastąpiła eksplozja maltańska. Z doświadczeń tego festiwalu korzystało wiele innych miast. A u nas wyrósł na tym gruncie ogromny potencjał talentów, zespołów i ludzi, w znacznej części funkcjonujących do dzisiaj. I chociaż sam festiwal zmienił się i nie daje już oparcia lokalnemu środowisku, jedną z rzeczy, które pozwoliły tym artystom przetrwać i rozwijać się, jest etos pracy. Właśnie praca jest najważniejszym źródłem satysfakcji dla twórców, których wysiłki nadal nie są w należyty sposób gratyfikowane finansowo. W miejscach, gdzie – jak tu – obok siebie funkcjonuje kilka równie dobrych, uznanych marek, pojawia się szczególna motywacja do rzetelnego działania. Ważna jest też współpraca pomiędzy poszczególnymi zespołami, które pozostają wzajemnie niezależne. Fenomen teatru poznańskiego wynika z tego, że z istniejących grup wyrastały nowe, wyłaniali się kolejni twórcy. Choćby tacy jak Marcin Liber, były aktor Teatru Biuro Podróży i współtwórca Teatru Usta Usta, dziś reżyserujący w repertuarowych teatrach w całej Polsce. Artystów współpracujących z istniejącymi zespołami i równocześnie decydujących się na inicjowanie własnych projektów jest więcej. Powstał rodzaj pajęczyny, sieci, która tworzy wrażenie ciągłości.

Praca w kulturze zawsze wymagała i nadal wymaga determinacji i poświęceń. Czy tę ciągłość można zachować? Czy znasz sposób na ocalenie offu?

Tradycyjny, stary off nadal stara się zachować swoją tożsamość. Ale jego rynek skurczył się w miarę zmieniania się dotychczasowej formuły i zanikania kolejnych festiwali. Zespoły stają więc dziś przed koniecznością podejmowania pracy edukacyjnej, terapeutycznej, społecznej. Teatry alternatywne muszą na nowo zdefiniować rolę, jaką mają spełniać. Dzisiaj wszyscy zmuszeni jesteśmy do poszukiwania odpowiedzi na pytanie dotyczące roli teatru. Czy ma być kozetką, konfesjonałem czy elementem alternatywnej edukacji. Dawniej istniał rynek teatralny; była prosperity i można było po prostu być artystą, niekoniecznie pedagogiem czy animatorem. Ponieważ uwielbiam budować, postanowiłem wykorzystać własne doświadczenia i zrobić coś, przy okazji integrując i aktywizując środowisko. Chciałem stworzyć przestrzeń, która będzie oferowała różnym artystom dobre i – w miarę możliwości – godne warunki do pracy. Takim projektem jest działające od 2012 Centrum Rezydencji Teatralnej Scena Robocza, które przenosimy właśnie z baraku od lat przeznaczonego do rozbiórki do obiecanych nam przez miasto sal w budynku dawnego kina Olimpia.

Jak zatem definiujesz swoją aktualną funkcję? Jakie zadania sobie stawiasz i jaką widzisz dla siebie rolę?

Ujmę to tak, choć może brzmieć to patetycznie: tyle po mnie zostanie, ile innym ja sam przekażę. Mamy rozproszone i pogubione środowisko, które grywa po kątach. Nowym zespołom brakuje przestrzeni, w której mogłyby zaistnieć. Mamy też potencjał publiczności, który nie jest w żaden sposób skanalizowany. Próbuję zebrać te elementy. Skupiłem się na Scenie Roboczej jako formule pozwalającej systemowo myśleć o offie. Ważne, abyśmy nauczyli się dostrzegać nie tylko efekt pracy artystów w postaci spektaklu, ale też zyskali świadomość, że musi on zostać gdzieś przygotowany, scenografię trzeba gdzieś magazynować, konieczny jest rytm powtórzeń, możliwość kolejnych pokazów. Artyści muszą mieć systemowo stworzoną rzeczywistość, w której będą funkcjonować. Tworząc ją, mogę zorganizować i wesprzeć wielu zdolnych, unikalnych w swym fachu ludzi. Staram się więc organizować stałą scenę, która wspiera inicjatywy, produkuje spektakle, daje miejsce do pracy i prezentacji. Regularną scenę teatrów niezależnych. Aby ocalić potencjał tych zespołów, powinny one funkcjonować w obszarze jednej sceny, pod jednym adresem. Żaden z nich nie jest w stanie zagwarantować regularnego repertuaru, ale razem możemy stworzyć repertuar, i to niesamowicie różnorodny. Bogaty formalnie, artystycznie. To właśnie mój pomysł na przekucie tego „umarłego” (jak stwierdził Drewniak) offu w sukces.

Jak oceniasz ponad trzy lata działania Sceny Roboczej w dotychczasowym miejscu – baraku przy ulicy Grunwaldzkiej – i jakie wnioski na przyszłość płyną z tych doświadczeń?

Przez te lata, współpracując z różnymi ekipami, udało nam się wyprodukować piętnaście spektakli. Wśród nich były perełki sprowokowane przez nas, takie jak znakomite Baśnie z mchu i liszaja stworzone przez Leszka Bzdyla i Janka Kochanowskiego, facetów z dwóch krańców Polski, którzy nigdy się nie spotkali, a zawsze chcieli ze sobą pracować. Innym ciekawym elementem było zachęcenie Ewy Kaczmarek, do dziś związanej z Teatrem Usta Usta Republika, by zrobiła swój autorski spektakl. Zapraszaliśmy uznanych i mniej znanych artystów, by realizowali – pracując zawsze na tych samych warunkach, w tym samym formacie finansowym, organizacyjnym, przestrzennym – własne pomysły. To było niezwykłe, fantastyczne wręcz doświadczenie, bo widzieliśmy, jak każdy z nich, zmagając się z tymi samymi narzędziami, tworzy odrębną jakość. Ale otworzyliśmy się też na nową generację (Nowa generacja to także tytuł jednego z naszych konkursów). Dwa lata temu zainicjowaliśmy formułę jednej rezydencji konkursowej. Odbyły się dwa, a w tym roku planujemy trzeci konkurs, który zamierzamy potraktować z jeszcze większą atencją, tym razem być może otwierając Scenę Roboczą dla trzech projektów. Zainteresowanie jest ogromne. Zgłaszają się osoby i zespoły z doświadczeniem zawodowym. To kolejne świadectwo, w którą stronę przesuwa się off. Chcielibyśmy jeszcze mocniej otworzyć się na rezydencje. Poszukując ciekawych propozycji artystycznych, gotowi jesteśmy ryzykować.

Jakie kryteria kierują wami przy wyborze projektów i tworzeniu programu rezydencji?

Staraliśmy się go układać tak, by jedna była zewnętrzna, dwie lokalne i jeszcze jedna konkursowa, otwarta – a zatem statystycznie pewniejsze jest to, że będzie spoza Poznania. Pojawił się już u nas praktycznie cały garnitur lokalnych grup. Teraz zachodzę w głowę, jak to rozwijać w następnych latach. Czy wyznaczać tematy przewodnie? Nie wiem. Cykle są bardzo modne i – jak się okazuje – skuteczne. Mam jak najlepsze zdanie o świetnym pomyśle Komuny RE//MIX – to jeden z najbardziej twórczych cykli, które w ostatnich trzydziestu latach przydarzyły się w Polsce. Chciałbym wymyślić coś równie interesującego, chociaż wiem, że będzie to trudne.

Wcielasz się zatem w rolę producenta i animatora projektów teatralnych, które nie muszą już pochodzić z lokalnego, poznańskiego środowiska. Jednak Scena Robocza to nie tylko rezydencje. Jak opiszesz swoje cele na najbliższy rok?

Dzięki nowym możliwościom lokalowym mam nadzieję, że spektakle rezydentów uda nam się produkować na poziomie lepszym niż dotychczasowy. Zmieniamy założenia rezydencji konkursowych, chcemy, żeby w połowie odbyła się kolaudacja tej pracy, a jurorzy ponownie ocenili pracę zespołów. Chcielibyśmy produkować stosunkowo dużo spektakli różniących się od siebie zespołów. Rozmowy z kilkoma twórcami właśnie są finalizowane, wolałbym więc jeszcze nie zdradzać szczegółów. W sumie na ten rok zaplanowaliśmy osiem premier. Widzowie sami zdecydują, które spektakle uznają za wartościowe. To oni dokonają naturalnej selekcji repertuaru. W tym będą też dwie premiery w ramach programu edukacyjnego, który jest dla nas niezwykle ważny. Chcę inwestować w gimnazjalistów, ponieważ w studentów już nie wierzę. To stracone pokolenie, jeśli chodzi o uczestnictwo w kulturze. Oni wszystko wiedzą lepiej. Szczególnie zależy nam na otwarciu na dzielnicę, w której będziemy funkcjonować. Ważne jest dla nas budowanie małych społeczności, działanie w przestrzeni lokalnej. Mamy też inne, nie zawsze teatralne pomysły. Na razie musimy jednak przede wszystkim osadzić swój repertuar w nowym miejscu. Potem przyjdzie czas na dopowiadanie i kolejne inicjatywy. 

A dalsza przyszłość, ambitnie kreślone perspektywy, marzenia?

Mam wrażenie, że moje marzenia zaczynają się już w jakimś stopniu spełniać. Po obietnicy miasta, które zobowiązało się do przekazania nam sal w Olimpii, Scena Robocza ma przed sobą jasno określoną przyszłość. Klimat w mieście jest niezwykły. Wreszcie na stanowiskach mamy urzędników, a nie wizjonerów. Zmiana na dobre jest widoczna. Wiem o czym mówię, bo od sześciu lat tłukę się po urzędach, a teraz chyba będę mógł wreszcie skupić się na pracy. Marzy mi się mieszanie składów poznańskich zespołów. Jednym z lokalnych problemów jest to, że one – chociaż często się miksują – szukają części wspólnych, a nie przeciwwagi, która mogłaby być szczególnie inspirująca. W dalszej perspektywie chciałbym na tyle mocno osadzić Scenę Roboczą, żeby nawiązać współpracę międzynarodową. Warto byłoby pokazać kilka wyprodukowanych u nas spektakli za granicą, a zespoły z innego ośrodka – zaprezentować tutaj. Centrów rezydencyjnych jest w Europie około 50, na świecie 250. Bardzo chętnie stworzyłbym wspólny projekt, a nawet spektakl we współpracy z którymś z nich.

Marzy mi się też mądrze pomyślany teatr dla młodych i najmłodszych widzów, zdolny „połykać” dzieciaki z całymi rodzinami. To bardzo dobry rynek i ważny obszar, także zgodny z naszymi pomysłami edukacyjnymi. Kolejny element dotyczy inicjatyw międzypokoleniowych, by trwale odbudować więzi społeczne w obrębie najbliższego sąsiedztwa.

Prowadzisz Scenę Roboczą, która napędzana jest twoją pasją, determinacją i siłą przekonywania, zdolną integrować dużą część środowiska. Obiecana wam przez miasto przestrzeń w budynku Olimpii jest miejscem, gdzie teatry mogą znaleźć dogodne warunki do pracy i prezentacji spektakli. Ale konieczne jest także codzienne finansowanie. Jak sobie z tym radzicie?

Mamy wsparcie z miasta, które dotychczas, póki działaliśmy w Baraku, było wystarczające. W nowym miejscu będziemy potrzebowali większych nakładów finansowych. Już w ubiegłych latach, choć oferowaliśmy rezydentom konkretne wsparcie, zespół, który chciał coś zrobić, musiał dokładać także zdobyte przez siebie fundusze. Nie zawsze było to proste. Ale powstawał spektakl, a jego twórcy mieli gwarancję, że będą go mogli regularnie prezentować. Na ten rok zaplanowaliśmy 7-8 premier. To ogromne plany, praktycznie jedna premiera co miesiąc. W ten sposób nawiązujemy do wzorów myślenia spółdzielczego. Granie na jeden wspólny adres będzie w ogólnym rozrachunku tańsze i bardziej wymierne, nawet jeśli nie do końca uda się spełnić oczekiwania finansowe samych twórców. Inicjując działalność Sceny Roboczej, postawiłem na kilka pragmatycznych elementów, aby ta praca była nie tylko wspólnym doświadczeniem czy eksperymentem, ale też przynosiła efekty praktyczne. Zależało mi na tworzeniu realizacji małoobsadowych i niskobudżetowych, które przy dobrze przygotowanej pracy mogły zostać zrealizowane w kilka tygodni. Idea była przesiąknięta takim „poznańskim pozytywizmem”. Chcieliśmy być praktyczni w tym, co robimy.

Nasza sytuacja nie jest zła, ale też daleka od ideału. Wciąż żywe jest przeświadczenie, że w kulturze nie pracuje się za pieniądze. Dlatego polityka kulturalna w Polsce budowana jest przede wszystkim na entuzjazmie twórców. W rezultacie wszystko nieustannie się chwieje. Owszem, element ekonomiczny nie jest na pierwszym, a gdzieś na trzecim, czwartym miejscu. Ale moi współpracownicy ciężko pracują i muszą coś za to dostać. W tym roku kończy się nam trzyletnie finansowanie. Ciągle martwię się, co powiem tym ludziom w przypadku braku jego kontynuacji.

Wspomniałeś wcześniej o wartościach, etosie pracy. Czy można to zestawić ze stwierdzeniem Juliusza Tyszki, mówiącego o artystycznej alternatywie jako wizji społeczeństwa alternatywnego? Czy twórcy offowi nadal myślą o stworzeniu szerszej, niekoniunkturalnej wizji rzeczywistości?

Myślę, że to dobre odwołanie. Alternatywa to dla nas styl życia i sposób myślenia. Sam mam w sobie dużo niezgody na otaczającą mnie rzeczywistość. Przez lata, pracując w plenerze razem ze Strefą Ciszy, miałem poczucie, że mogę na nią wpływać. Inaczej definiować przestrzeń, w wyjątkowy sposób nawiązywać kontakt z publicznością. Świadomie nie mówię o zmienianiu rzeczywistości, a o wpływaniu na nią. Podobne nastawienie inspirowało także inne zespoły i artystów. To środowisko miało i nadal ma pewną siłę oddziaływania, konkretne grupy wykształciły własnych odbiorców. Dzisiaj, kiedy możemy zaprosić je do pracy w przestrzeni Sceny Roboczej, sprowadzają publiczność, która jest w jakiejś mierze już przez nie ukształtowana. Zadanie, które stawiam sobie dzisiaj, wiąże się z wychowaniem następnych pokoleń. Z otwarciem na najbliższe sąsiedztwo. Ale także z zachęceniem do odwiedzenia teatru offowego osób, które jego oferta może zainteresować, a z jakiś powodów jeszcze tu nie trafiły.

Wszyscy chcielibyśmy znać odpowiedź na pytanie, jak zainteresować i przyciągnąć do teatru nowych odbiorców. Czy masz pomysł na przekonanie widzów do teatralnej alternatywy? 

W przekazanych nam przez miasto salach mieszczących się w budynku Olimpii mamy do tego warunki. To miejsce ma potencjał; powinno żyć, pełniąc wiele różnych funkcji. Nie powinniśmy zamykać się wyłącznie w okowach teatru. Chciałbym, żeby powstała tam knajpa, różne pracownie. Nowe miejsce to nowe szanse, by starać się o szerszą publiczność. Na widowni nie będą już zasiadać tylko znajomi. Wierzę, że przed nami w Olimpii przynajmniej pół roku prosperity. Poznaniacy przyjdą, żeby zobaczyć tę przestrzeń. I to jest właściwy moment, który należy dobrze wykorzystać. Ludzie muszą zrozumieć, że w Poznaniu, wśród innych teatrów, jest także Scena Robocza, która jest wieloautorskim przedsięwzięciem, oferującym teatr na wysokim poziomie. Liczę na to, że uda nam się wykorzystać ten potencjał i należycie go rozwinąć.

Czy przypadkiem nie jest tak, że w teatrze – podobnie jak w wielu innych dziedzinach życia w Polsce – największym niepowodzeniem ostatniego ćwierćwiecza jest porażka edukacyjna?

Zgadzam się.

Staraliśmy się robić coś w tym wymiarze, ale efekty okazują się mizerne. Mam wrażenie, że wielu ludzi zamyka się na innych, na nowe doświadczenia, a nawet nie potrafi samodzielnie myśleć.

Dotykasz istoty problemu. Największym naszym grzechem jest współcześnie to, do czego doprowadziliśmy – do festiwalozy. Nie nauczyliśmy widza myślenia innego niż eventowe. Tego, żeby teatr w jego życiu był obecny przez cały czas, nie raz w roku przy okazji jednego hucznego przedsięwzięcia. I to jest problem. Wobec odpływu publiczności pojawia się problem nadprodukcji w kulturze, wynikający z tego, że nie mamy adekwatnej polityki i edukacji kulturalnej. Myśmy wszyscy, jako twórcy offowi, żyli z festiwali. A kiedy one się rozsypały, znaleźliśmy się w próżni. I teraz niektórzy idą w edukację, kształcą aktorów, angażują się w terapię przez teatr. Ja zdecydowałem się na założenie ośrodka, Wojtek Wiński [twórca Teatru Usta Usta Republika, inicjator projektu Republika Sztuki Tłusta Langusta], choć mniej systemowo, w zasadzie robi coś podobnego. Uważam, że zmuszeni jesteśmy znowu od podstaw rozpocząć pracę, która pozwoli wykształcić nowych widzów. Konieczny jest ponowny powrót do bezpośredniego kontaktu, poszukiwanie wspólnoty. Chciałbym, żeby Scena Robocza była też miejscem, gdzie pracuje się nad edukacją, kształci kolejne pokolenie odbiorców. To cel programu skierowanego do młodzieży ze szkół gimnazjalnych, który w tym roku prowadzimy pod nazwą Wiem, co robię.

Czy wizja powrotu do wspólnoty daje nadzieję do wskrzeszenie atmosfery dobrych czasów, żyjących we wspomnieniach wielu z nas z połowy lat 90.? Czy wierzysz, że mimo powracających problemów finansowych i organizacyjnych artyści mogą sprawić, że ludzie częściej będą zabierać głos we własnej sprawie, czynnie się angażować?

Mamy sprzyjającą sytuację. Władze miejskie bardzo otworzyły się na nasz pomysł. Obiecano nam przestrzeń z dwoma salami i wsparcie na jej utrzymanie. Wierzę, że jeśli uda się nam w kolejnych latach trwale wpisać w pejzaż Poznania, to za chwilę inaczej może wyglądać nie tylko tutejszy teatr niezależny, ale także zaangażowanie lokalnej społeczności. Chcielibyśmy wpuścić trochę świeżego powietrza; prowokować i motywować artystów i mieszkańców miasta, żeby zeszli ze swoich utartych ścieżek, podejmowali ryzyko, otwierali się na nowości. Musimy zdecentralizować kulturę. I to się właśnie zaczyna dziać. Dzielnica, kwartał miasta może być moim centrum i w nim chcę się zamykać. Skupmy się na myśleniu o małym. Czasami pojawia się dylemat: być drugim w Rzymie czy pierwszym we wsi. Ja wybieram pierwszego we wsi. I to jest ta dobra robota, którą podejmuję tu, gdzie jestem.

19-02-2016

Adam Ziajski – aktor, reżyser, założyciel Teatru Strefa Ciszy, inicjator i organizator poznańskiego Centrum Rezydencji Teatralnej Scena Robocza.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany JA
    JA 2016-02-23   23:05:02
    Cytuj

    Świetna rozmowa!

  • Użytkownik niezalogowany Joanna Ostrowska
    Joanna Ostrowska 2016-02-19   13:09:57
    Cytuj

    Jako jedna z współautorek, razem z innymi pracownikami Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa, raportu dotyczącego teatru niezależnego w Poznaniu pragnę sprostować kilka informacji zawartych w tekście. Adam Ziajski był inicjatorem badań i w żadnej mierze nie zajmował się tworzeniem raportu, co jest zasugerowane w pytaniu Dobrowolskiego. Gdyby tak było, tj gdyby Ziajski współtworzył raport, stanowiłoby to naruszenie standardów badawczych, badany badałby sam siebie. Adam Ziajski nie miał żadnego wpływu na kształt Raportu. Prowadzący z nim rozmowę Piotr Dobrowolski powinien mieć tego świadomość, skoro był obecny podczas prezentacji Raportu 13 grudnia 2015. Rzetelność, a przecież autor jest pracownikiem naukowym Instytutu Filologii Polskiej UAM, nakazywałaby podać nazwiska autorów badań, które się przywołuje.