AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Rozmowy

Szczególne zainteresowanie budził podówczas – to znaczy na progu lat pięćdziesiątych – Ludwik Solski. Wszyscy byli ciekawi, czy dożyje stu lat. Schiller też chętnie o nim mówił.

– Nie wyobrażają sobie państwo – powiedział w trakcie takiej rozmowy – jakiego figla mu spłatał Józef Węgrzyn na premierze Legionu w r. 1911. Solski, wtedy dyrektor (a słuszniej może byłoby powiedzieć, dyktator teatru krakowskiego), grał oczywiście główną rolę, to znaczy Mickiewicza. Węgrzyn otrzymał rolę Rapsoda. Jest to jak wiadomo jeden z partnerów Mickiewicza w Legionie, wynędzniały, zbolały starzec, który pod koniec swej sceny niespodzianie wygłasza płomienne proroctwo. Solski nie chciał, żeby to proroctwo zadźwięczało zbyt mocno. Po pierwsze: ze względów politycznych (był dosyć przezornym dyrektorem). A po drugie: żeby go przypadkiem Rapsod nie zgasił. Dlatego właśnie powierzył tę rolę młodemu Węgrzynowi, który z szeroko otwartymi oczami chłonął wskazówki mistrza.
 –  Niech dyrektor podda – poprosił pokornie na próbie, kiedy doszło do zakończenia sceny.
 –  „Powstaną – wyrzęził Solski starczym głosem, skurczony we dwoje – kiedyś powstaną…”
– „Powstaną…” – stęknął posłusznie Węgrzyn.

Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, jaki fenomenalny głos tkwi w tym aktorze.
Aż tu i dzień premiery.

Solski w roli wieszcza narodowego bryluje, władczy, majestatyczny, niepokonany. Scena IX. Dialog z Rapsodem. Początek – jak na próbach. Węgrzyn skulony, pokorny, ledwie śmie oczy podnieść na dyrektora.

Mickiewicz
Nie szukasz pomocy rodaków
Jakoż zarabiasz na strawę,
Jak się żywisz –  – ?
         Rapsod
Okruchami, kruszynkami,
Czyja łaska, czyja wola.

„Widzieliście, że Caesar – woła Mickiewicz – że Caesar, że Caesar kłamie”.

Rapsod
Padły orły, zgasły łuny,
Caesar kłamie.
Zapadły w ziemię pioruny
Ostały rany i truny.
Do trumien chorągwie zabrano.

Tu –  niespodzianka. W zgrzybiałego starca jakby wstąpił nowy duch. Postać prostuje się, oczy nabierają blasku, głos jasny, metaliczny, niespodziewanej dźwięczności i mocy – spada jak grom na Mickiewicza.

Powstaną, kiedyś powstaną
I będą nad nami drżeć.

Solski, zapominając o sytuacji, wykonuje pół obrotu – Schiller po trosze odgrywał tę scenę! – i wbija w partnera spojrzenie, w którym zdumienie miesza się z wściekłością zdolną powalić byka. Studenci na widowni nadstawiają uszy. Tymczasem z podestu padają prawdziwe salwy słów.

Kiedyś godzinę wołaną
Będziemy, będziemy mieć.
Powstaną nad nami, powstaną,
W powietrzu będą drżeć
chorągwie – to będzie wczas rano:
nim liście zaczną drżeć;

Brawo Węgrzyn! Owacja. Mickiewicza nie ma! Solskiego nie ma! Węgrzyn go „utłukł”. Po przedstawieniu oczywiście awantura, poniewczasie. Bohaterem tego wieczoru pozostał Węgrzyn. Tak to stary tygrys teatralny dał się nabrać żółtodziobowi.

Zbigniew Raszewski, Aneks. Rozmowy [w:] tenże, Raptularz 1968-1969, Znak, Kraków 1997, s.24-25.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: