AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Wywołać taką ciszę…

Czy byliście kiedyś opętani urokiem osobowości człowieka, który was uczył? Jeśli tak, to łatwo zrozumiecie to wszystko, o czym piszę.

Jest wiosna 1945 roku. Kraków. Zbliża się wieczór. Zakochany w swoim wielkim nauczycielu, szczęśliwy i spokojny – zapukałem do drzwi mieszkania Juliusza Osterwy. Ktoś mi otworzył i poprosił do pokoju; którego okno wychodziło na stare Planty krakowskie, oświetlone okrągłymi lampami. Okno było otwarte, ale w pokoju panowała cisza – w tej ciszy usłyszałem miarowe stukanie metronomu. Chwilę to trwało. Później pan Osterwa, który skończył coś czytać w fotelu, zatrzymał wskazówkę taktomierza, przywitał mnie i powiedział: „Czytam Hamleta” A po długiej pauzie dodał: „Nigdy go już nie zagram”.

Poprosił, żebym usiadł i ciągnął dalej, zapatrzony w wiosenne Planty: „W Hamlecie jest krzywda i zemsta. Społeczeństwo, które ucierpiało wskutek wojny, jest otwarte do przyjęcia tych zagadnień i dobrze by było to zagadnienie postawić dziś przed szerokimi warstwami”.

Skończył. Zapanowała cisza. Siedzieliśmy naprzeciw siebie – on twórca nowego programu teatru społecznego, dla którego opracował Hamleta z uwzględnieniem myśli i rad Stanisława Wyspiańskiego, i ja, który utwór ten poznałem dopiero przed miesiącem.

Oto co zanotowałem w pamiętniku, który wówczas pisałem: „Boże, jak ten człowiek mówi – przecie nie sposób jego czarowi się oprzeć. Co za sugestia, wiedza, duch, konsekwencja. Bezwzględna dojrzałość artystyczna, rozbudzona do granic czynu i społeczności – gdy ten człowiek mówi, to pierś mu echem oddaje i taki z niej dobywa ton, że się jest zupełnie przytłoczonym – maleńkim i niczym. Bardzo mi się ten człowiek podoba i zarazem imponuje”. Cytuję dokładnie to, co zanotowałem w 1945 roku jako osiemnastoletni chłopak, znajdując się całkowicie pod urokiem swego nauczyciela.

Tego wieczoru mówił jeszcze o Dali, to znaczy kontynuacji Reduty – teatru, który był dziełem jego życia. Mówił o sztuce, a jego słowa, przepojone klimatem Norwidowskiego Promethidiona, do którego zawsze powracał, formowały ideę teatru w nowej, powojennej Polsce. Teatru, w którym lud polski – robotnik, chłop i inteligent „od–począłby” na nowo. Czyli rozpocząłby dzieło swego tworzenia od nowa... I dodał: ;,Włodku – nazywał mnie Włodkiem, gdyż tak miał na imię chłopak, którego grałem w Teorii Einseina Cwojdzińskiego, którą reżyserował u nas w Starym Teatrze – Włodku, obraz Wernyhora Matejki znajduje się w Sukiennicach. Dowiesz się tylko, kiedy go można obejrzeć”. Umilkł. Przymrużył powieki. Jego szare, bardzo miłe i bystre oczy ożywił delikatny błysk ironii, która cechuje ludzi dobrych i mądrych.

Natychmiast zorientowałem się, o co chodzi. Rano, podczas próby, miałem – właśnie jako Włodek – wykonać „gest Wernyhory”. Tego wymagała akcja. Nie znając wówczas obrazu Matejki, do czego dziś się przyznaję, wykonałem jakiś bezczelny gest „nowatora” znudzonego powtarzaniem czegoś, co się już przeżyło. Nonszalancko zaproponowałem coś od siebie. Mój gest nie wywołał protestu pomyślałem więc, że się udało. Teraz dopiero, siedząc w tym pokoju, zrozumiałem delikatność i przyjaźń Osterwy. Wolał mi zwrócić uwagę na osobności, niż ośmieszyć mnie wśród aktorów. Mojego ojca grał w tym przedstawieniu Jan Ciecierski, siostrę Danuta Szaflarska, Babcię Halina Gaflowa; a służącą – Helena Chaniecka.

Do pokoju wbiegła Marysia, jego trzyletnia córeczka. Oczy Osterwy zmieniają się. Jest cały pochłonięty córką, która m u siada na kolanach. Marysia uśmiecha się, a ja żegnam go i wychodzę.

Tadeusz Łomnicki, Wywołać taką ciszę, [w:] Spotkania teatralne, PIW, Warszawa 1984, s. 27-28.

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: