AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Grotowski – przedostatni raz*

Fot. Pola Amber  

Bardzo nie chciałbym stać się felietonistą Teatralnego od Jerzego Grotowskiego, lub – co gorsza – specjalistą od Teatru Laboratorium, bo zasadniczo zajmuję się naprawdę zupełnie czym innym. Jednak muszę podzielić się tutaj moimi pytaniami i niepokojami. Impulsem jest chęć uzupełnienia, a raczej rozmowy z ciekawym tekstem Jakuba Kasprzaka, który ukazał się na łamach tego portalu i dotyczył między innymi panelu poświęconego Grotowskiemu na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych, którego byłem uczestnikiem.

Moje pytania związane z tym panelem są tak konkretne, że będę musiał używać nazwisk kolegów i przyjaciół tam zgromadzonych i tam niezgromadzonych. Otóż z mojego punktu widzenia okazja, jaką był panel, została jednak zmarnowana. Bezpowrotnie, bo jak powtórzył za mną Kasprzak, taka sytuacja w takim gronie się już nie powtórzy. Za stołem zebrało się dziesięciu praktyków teatru, aktywnych twórców, i Carla Pollastrelli – jedna z najbliższych Grotowskiemu osób, która w całości organizowała mu Pontederę – miejsce finalnej pracy i życia Grota.

To pierwsza bardzo ważna rzecz, której nie powiedziałem na tym panelu. Ta męska dominanta za stołem panelowym nie miała odzwierciedlenia w pracy i życiu Grota. Grotowski na swojej drodze spotkał trzy kobiety-anioły, którym zawdzięcza połowę tego, czego dokonał. Kiedy mówię „anioły”, to dokładnie wiem, o czym mówię. Każdy z nas spotkał w swoim życiu taką osobę. Czasem jest to pielęgniarka w szpitalu, czasem ktoś, kogo spotykasz w najtrudniejszym momencie swego życia. Jest osobą niezwykle mądrą, bezinteresowną, oddaną i jednocześnie niezależną, a przede wszystkim gdzieś w środku do bólu dobrą. Mnie osobiście nie udało się spotkać anioła mężczyzny, zawsze była to kobieta. Pierwszym aniołem Grota jest Stefa Gardecka, drugim Mercedes Gregory, a trzecim Carla Pollastrelli. Widziałem, jak pracowały i kim były dla niego, i jak ogromną część swojego dzieła, ludzkiego życia i zdrowia im zawdzięczał. Inny rodzaj wkładu w dzieło mistrza, też nie do przecenienia, ma filozofka i tłumaczka Magda Złotowska. Co najmniej trzech z nich za tym stołem w Teatrze Dramatycznym zabrakło.

Zaproszeni byli też Peter Brook i Eugenio Barba, ale z powodów zdrowotnych nie dojechali. Niektórzy wspominali że, powinna też tam być Teresa Nawrot (która prowadzi swoją szkołę w Berlinie według metody Grotowskiego), a także Rena Mirecka. Jacek Zembrzuski krzyczał z sali z pytaniem, dlaczego nie ma Włodka Staniewskiego, i odgrażał się, że zadzwoni zaraz do niego i dowie się, czy był zaproszony. Niestety nie zadzwonił, a szkoda. Byłoby ciekawie dowiedzieć się, czy rzeczywiście Włodzimierz Staniewski postawił jako warunek swojego uczestnictwa bycie kuratorem całego projektu i jaką po tylu latach walki z Grotowskim miałby wizję tej kurateli. Naprawdę bardzo ciekawe. Mnie osobiście zabrakło też Pawła Passiniego, u którego Grotowski mocno siedzi w myśleniu o teatrze i sztuce w ogóle.

Tym niemniej pomysł Tadeusza Słobodzianka był świetny. Zdecydował, żeby do rozmowy zaprosić wyłącznie praktyków związanych na różne sposoby z pracą Grotowskiego, i posadzić ich obok Thomasa Richardsa i Mario Biaginiego – realnych spadkobierców (a powinno się powiedzieć spadkoczyńców) dzieła mistrza. Pomysł ten dawał nieprawdopodobną okazję przegadania na żywo podstawowych zagadnień: jaka po dwudziestu latach jest możliwość kontynuacji tej pracy, czy są ślady obecności myśli Grotowskiego w dzisiejszej praktyce dydaktycznej i artystycznej, czy coś poza osobistym doświadczeniem pojawia się w codziennej pracy uczestników panelu. Za stołem byli ci, którzy „robią”, a Grotowski powiedział kiedyś: „Ale co to znaczy «odkryć»? To znaczy, że trzeba robić. Zawsze pojawia się kwestia robienia” Powiedział też, że na najważniejsze pytania odpowiedzi „niepodobna sformułować, można ją tylko uczynić” .

Po tylu świetnych publikacjach, wydaniu pełnych tekstów Grotowskiego i badaniach naukowych, wreszcie pojawia się możliwość zapytania, co jest dziś do zrobienia. I czy jest po co? Co realnie pozostało w praktyce zebranych twórców, począwszy od ubogiego teatru, poprzez parateatr i teatr źródeł, aż do sztuki jako wehikułu (piszę specjalnie małymi literami, żeby użyć ich roboczego znaczenia)? Na takie pytanie powinien każdy z obecnych na panelu, łącznie z Thomasem i Mario, odpowiedzieć. A piękne przesłanie nagrane przez Maję Komorowską powinno otwierać rozmowę, a nie ją zamykać. Bo tu nie ma co zamykać, tu wszystko trzeba wciąż otwierać.

Niestety takich pytań prowadzący Adam Szostkiewicz nikomu nie zadał. A na pytanie, czy według nas Grotowski był Prosperem w polskim teatrze, nie bardzo chciało się nam odpowiadać.

Miałem problem ze sobą na tym spotkaniu. Czułem, że się zbyt eksponuję i wyrywam do tablicy. I że, mimo pięknych i mądrych opowieści Mario czy Piotra Borowskiego, marnujemy jakąś niepowtarzalną okazję. To znaczy, że ja marnuję. Chciałem zadać wiele pytań moim kolegom. Bo mnie nie interesuje już, kim był Jerzy Grotowski, ale kim jest dla każdego z nas dzisiaj.

Więc te niezadane pytania spróbuję teraz sformułować, licząc na dalszą rozmowę. Lecha Raczaka chciałbym zapytać o to, jak dziś widzi Grotowskiego? Pamiętamy jego tekst Para-ra -ra, w którym niezwykle ostro zaatakował Grota za ucieczkę od rzeczywistości w działalność parateatralną. Jako jedyny na tym panelu wspomniał o kontekście społecznym i politycznym Teatru Laboratorium – a jest to temat bardzo ważny. Wiem, że tamten atak bardzo zabolał Grotowskiego, tym bardziej, że przyszedł on ze strony zaprzyjaźnionego teatru, który bardzo cenił. Grotowski kiedyś powiedział mi, że Brook, zapytany przez niego, czy w jakikolwiek sposób odnosi się do recenzji ze swoich spektakli, odpowiedział, że nigdy ich nie czyta, bo nie dowie się z nich niczego, czego by sam nie wiedział. Grot zaznaczył, że on na taki luksus nie może sobie pozwolić, że musi uważnie śledzić wszystko, co dotyczy recepcji jego pracy w Polsce. Wiedział, że porusza się po bardzo wąskiej, śliskiej linie i że władza wyjątkowo wnikliwie przygląda się jego działalności.

Po latach Grot pogodził się z Lechem Raczakiem; i to też ciekawe: kto komu wybaczył.

Z Piotrem Borowskim widzę się często i kłócę się na co dzień, więc wiem, jak po siedmiu latach spędzonych w Pontederze buduje swoją drogę i ciągle na nowo stawia sobie istotne pytania.

Grzegorz Bral, z którym swego czasu zeżarliśmy beczkę soli, powiedział w którymś z wywiadów, że jest już dalej niż Grotowski. Na łamach Teatralnego któryś z recenzentów napisał o jednym z jego spektakli, że jest drugim Apocalypsis Cum Figuris. No, no, to zobowiązuje. Byłbym ciekaw usłyszeć, co Bral rozumie przez „dalej”, i „dalej” od którego Grotowskiego?

Krzysztofa Czyżewskiego, który buduje ludzkie i kulturowe mosty na pograniczach i kresach Polski, zapytałbym o to, co z Grotowskiego pomaga mu dziś w jego niezwykłych projektach?

Przemka Wasilkowskiego, który mi powiedział parę lat temu, że jestem odważny, idąc tropem Grotowskiego, zapytałbym, czego powinienem się bać lub obawiać „idąc tym tropem”?

Jarek Fret rok temu miał przejmujące wystąpienie na pogrzebie Zbigniewa Osińskiego, w którym na zakończenie powiedział, że dużo bliższe jest mu dziedzictwo profesora Osińskiego niż Jerzego Grotowskiego. I to mnie bardzo zaciekawiło – zarówno ta bliskość, jak i ta dalekość.

Mario i Thomasa zapytałbym, do czego służy im teatr, który każdy z nich uprawia, i jaki związek ma on ze sztuką jako wehikułem?

Ale najistotniejszym pytaniem jest, czy wszystkie zadane wyżej pytania są ważne tylko dla mnie? To znaczy, czy istnieje szansa na kontynuowanie tego panelu?
 
Ciekawi mnie też kwestia realnej kontynuacji. Wielu uczestników Grotowski Fest oglądało pracę Richardsa i Biaginiego. I wielu wpadało w dysonans poznawczy. To nie były spektakle, mimo że posiadały strukturę i formę. Były to pokazy ich codziennej praktyki i jestem wdzięczny Tadeuszowi Słobodziankowi, że namówił artystów na przywiezienie ich do Polski, a im, że się zgodzili, mimo że woleli do Warszawki przyjechać ze spektaklami. Warszawa nie jest miejscem na subtelności, tu trzeba przywalić. A oni pokazali całkowitą odwrotność przywalania. Pokazali codzienną praktykę pracy z pieśnią wibracyjną. Reakcje były skrajne. Nawet wśród moich najbliższych przyjaciół, zaznajomionych z tematem. Według mnie – jeżeli mogę wyrazić swoją opinię – mistrz na pewno nie popełnił błędu, wybierając Richardsa i Biaginiego na swoich kontynuatorów.

Największym i najważniejszym problemem Grotowskiego było znalezienie następcy, ale nie tego, kto zasiądzie na tronie i będzie odcinał kupony i wydawał zezwolenia na używanie logo mistrza, lecz praktyka, który przez pracę z innymi potwierdzi wcześniejsze odkrycia, będzie kontynuatorem drogi, która mimo wszystko zmierza w kompletnie odwrotnym kierunku niż reszta świata.

Dwa lata przed śmiercią Grotowskiego zapytałem go o spadkobierców. Powiedział, że oni dwaj są kompetentni i od dłuższego czasu już samodzielni. Ma do nich pełne zaufanie. W Warszawie przekonałem się sam, że Thomas Richards i Mario Biagini konstruują nieprzerwanie ową drabinę Jakubową Grotowskiego. Idą drogą, która jest i jego, i ich własną. I że jest to coś niezwykle prostego i oczywistego.

07-06-2019

*) ostatni raz to mój nowy spektakl, który będzie miał premierę tego lata na naszym festiwalu Retroperspektywy w Łodzi (23.08-1.09.2019).

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2019-06-08   23:06:22
    Cytuj

    PS: owszem, dzwonił, a nawet mto na piśmie, co opublikował... I nie "krzyczał", tylko odnosił się do dobrego samopoczucia towarzystwa adoracji wzajemnej

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2019-06-08   23:01:24
    Cytuj

    tyle, że był do spodu zakłamany. Eliminował Włodka Staniewskiego pod kłamliwym "usprawiedliwieniem", promował nieprzygotowanego Szostkiewicza (Wy też nie wszyscy mieliście coś do powiedzenia) i cenzurował oficjalne sprawozdanie. W sumie, dosyć żenujący zgrzyt mikrofonów i chwiejący się na nogach dyrektor..