AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

I znowu ten Grotowski

Fot. Pola Amber  

12 stycznia 2019 roku we Wrocławiu uczestniczyłem w sesji Instytutu Grotowskiego pod hasłem Grotowski. I co jest do zrobienia. Był to panel zorganizowany przez Jarka Freta z okazji 20. rocznicy śmierci mistrza, w którym udział wzięły takie znamienite głowy, jak prof. Tomasz Kubikowski, dr Agata Adamiecka-Sitek, prof. Leszek Kolankiewicz i prof. Dariusz Kosiński. W Sali Laboratorium, gdzie prawie 50 lat temu odbyło się ostatnie przedstawienie Jerzego Grotowskiego Apocalypsis cum figuris na różne sposoby stawiano pytanie: co dalej z tym Grotowskim? Pytanie nie pozwalało zebranym dać jednoznacznej odpowiedzi, a problem pozostawał otwarty. Grot gdzieś tam zaciera ręce.

Sala Laboratorium nagle wydała mi się bardzo mała – była wypełniona po brzegi. W dwóch trzecich byli tam ci, którzy – w taki czy inny sposób – spotkali Grotowskiego (zaapelowałem, żeby przed następną okrągłą rocznicą zainstalować windę, bo wtedy już nie wszyscy z nas będą w stanie wejść samodzielnie na drugie piętro kamienicy), a w jednej trzeciej z młodych ludzi. Rozmowa stała się tak wartka i gorąca, że nie dopuściliśmy młodych do głosu i nie dowiedzieliśmy się, dlaczego tam się pojawili i dlaczego tak licznie przyszli poprzedniego dnia na wykład prof. Kosińskiego po tytułem Aaaby z Grotowskim się zmierzyć. A dowiedzenie się tego mogło być najważniejsze. Co ich pociąga w teatrze, który jest niemożliwy do powtórzenia, w aktorstwie, dla którego nie ma metod, w utopijnym (jak wielokrotnie powtarzał Zbigniew Osiński) myśleniu o świecie? 

W panelu dominowały dwa sposoby spojrzenia na sprawę: jedno, że mamy do czynienia z sytuacją archiwalną i edytorską, niejako zamkniętą, a drugie, że wciąż jest wiele tematów do przebadania. Ten pierwszy punkt widzenia miał mocnych zwolenników. Przecież wydane zostały Teksty zebrane Jerzego Grotowskiego – świetne dzieło historyczne, uporządkowane i znakomicie zredagowane. Sam uważam, że jest to najważniejsze wydawnictwo ostatnich lat z dziedziny teatru i kultury w ogóle. Paneliści byli zgodni, że należy jeszcze dołączyć wykłady rzymskie i pełne wykłady z Collège de France, żeby dzieło było kompletne. Padł też pomysł – trochę pod wpływem wspomnień wygłaszanych podczas panelu – żeby zebrać anegdoty, wspomnienia i historie z osobistych spotkań żyjących przyjaciół i wrogów Grotowskiego i wydać w książce Grotowski non fiction (zbieżność tytułu ze spektaklem Katarzyny Kalwat przypadkowa).

Jednak byli też paneliści, którzy uważali, że jest jeszcze dużo ciekawych wątków do przebadania. Dla mnie intrygujący wydał się pomysł dr Agaty Adamieckiej-Sitek – o czytaniu działań parateatralnych Grotowskiego i jego ekologicznych intuicji w perspektywie zbliżającego się końca świata – katastrofy ekologicznej, nad którą człowiek nie jest już w stanie zapanować. Równie ciekawy, ważny dla prof. Kosińskiego temat do przebadania dotyczy transcendentnych i teologicznych poszukiwań i praktyk Grotowskiego.
 
Nie zgadzam się tezą, że sprawa Grotowskiego jest już zamknięta i sprowadza się do wydań i archiwów. To prawda, Grotowski był bardzo precyzyjny w wyrażaniu swoich idei. Redagował swoje wypowiedzi, wykłady, wywiady czy zapisy rozmów dziesiątki razy, wykłócając się o każde słowo, przecinek czy zwrot. Nawet po francusku czy angielsku. Krążą o tym anegdoty. Wybranie finalnej wersji tekstu, którą musieli zaakceptować spadkobiercy z Pontedery, nieznający na dodatek języka polskiego, było dla zespołu redakcyjnego koszmarem. Można o to zapytać na przykład Magdę Złotowską, jedną z najbliższych współpracowniczek Grotowskiego i współredaktorek jego wielu tekstów.

Ale pamiętajmy też o tym, że Grotowski nie był teoretykiem teatru, nie był naukowcem i nie pisał książek. Te wydane kilkaset stron jego tekstów to w większości spisane wypowiedzi z konferencji i warsztatów, wywiady lub dyktowane manifesty. Grotowski był praktykiem i cokolwiek pisał lub mówił, dotyczyło praktyki właśnie i było albo punktem wyjścia do tego, co robił, albo punktem dojścia, celem w działaniu, który sobie zakładał. Najtrudniej było mu nazywać rzeczy, które nie są do zapisania w słowach, które można przekazać tylko w działaniu.

I w związku z tym, że sam jestem praktykiem (co prawda zwykłym robotnikiem sztuki z tytułem magistra), pozwoliłem sobie jednak zaprotestować. Tym śmielej, że znam wszystkich panelistów od lat i parę przygód mieliśmy wspólnych. Moim zdaniem z Grotowskim trzeba zmierzyć się w działaniu. Trzeba sprawdzić, co „działa”, co jest możliwe, a co niemożliwe. W teatrze i w sztuce w ogóle. Wbrew mistrzowi, który wyraźnie zakazał praktykowania teatru pod jego wezwaniem. Trzeba na tej właśnie sali, Rynek Ratusz 27, spotykać się, pokazywać swoją pracę, rozmawiać, kłócić się. Pytać w działaniu o sens teatru, aktorstwo, spotkanie z drugim. Nie mam zamiaru zgadzać się z Grotowskim we wszystkim, chcę z nim rozmawiać, sprawdzać go tak, jak robiłem to, kiedy żył i kiedy w dziwnych okolicznościach spotykaliśmy się wielokrotnie. I po swojemu dochodzić do tego, co mi w tym odpowiada, a co mnie uwiera. Można to sprawdzić tylko w działaniu, na wspólnym warsztacie, w pracy z aktorem, w pracy nad spektaklem. Moi o połowę młodsi koledzy kilka lat temu, podczas pracy nad spektaklem Grotowski – próba odwrotu, coś sobie posprawdzali i śmiem twierdzić, że po tym projekcie są mądrzejsi.

Świat wciąż pyta, kto w Polsce uczy Grotowskiego, i nie może uwierzyć, że nikt. Studenci i profesorowie szkół teatralnych z różnych stron świata zadają bardzo często to samo pytanie: gdzie w Polsce można zapisać się na zajęcia z „metody Grotowskiego”? Ta tęsknota do „metody Grotowskiego” stała się też chyba podstawą do zaproszenia mnie przez Akademię Teatralną w Warszawie, abym poprowadził ze studentami wydziału aktorskiego warsztaty. Mimo że po pierwsze nie ma czegoś takiego jak „metoda Grotowskiego”, co zawsze podkreślał sam mistrz, a po drugie ja sam pracowałem z Grotem, gdy ten porzucił teatr i uczyliśmy się raczej, jak nie grać, niż jak grać.

Ale to nie zniechęciło ówczesnego dziekana, który twierdził, że w naszych spektaklach jest „coś” z Grotowskiego, a poza wszystkim przecież znałem go i pracowałem z nim, więc na pewno będę umiał podzielić się ze studentami tym doświadczeniem. I tak dwukrotne intensywne wyjazdowe sesje warsztatowe z wybraną grupą młodych aktorów przerodziły się w pracę nad spektaklem Studium o Hamletach, które Chorea zrealizowała wspólnie z Akademią Teatralną. Tak też narodziła się moja przyjaźń z Waldemarem Raźniakiem, z którym realizowaliśmy kolejne projekty w duchu mistrza – z rezerwą, pokorą i przymrużeniem oka, ale nigdy nie na klęczkach.

Dzięki tym doświadczeniom wyjechaliśmy też do Chin, gdzie w największej na świecie szkole teatralnej, Centralnej Akademii Dramatu w Pekinie, przeprowadziłem wraz Eliną Tonevą warsztaty i wykład o Grotowskim. I tam też miałem bardzo podobne doświadczenie do tego, które ostatnio na łamach Teatralnego opisywał Mirek Kocur, mówiąc o swoich podróżach na Wschód. W Chinach, gdzie Grotowski był tylko raz w 1962 roku jako delegat Ministerstwa Kultury, zmuszany do zwiedzania fabryk traktorów (a wieczorami wykradał się do opery pekińskiej), jest on ciągle uważany za najważniejszą postać współczesnego teatru. Nie do końca wiem, o co chodzi. Podobne pytania o Grotowskiego usłyszałem w Indiach, Stanach Zjednoczonych i w Rosji – więc nie wiem, w czym rzecz, bo rozmawiali ze mną profesorowie, młodzi aktorzy i studenci, którzy nigdy nie widzieli pracy Grotowskiego. Albo coś o nim przeczytali, być może obejrzeli jakiś fatalny zapis spektaklu, albo ktoś im coś opowiedział. Nie chodzi więc tu o żadnego Grotowskiego, tylko o to, co się w ludziach odzywa na taką figurę, na takie hasło, na taki znak. Znak czego?

Właśnie – co w nim tak bardzo pociąga? To, że szukał w tym zawodzie nie grania, ale bycia? Że chodzi tu nie o kolekcjonowanie narzędzi, ale wewnętrzny samorozwój? Że proces jest ważniejszy lub tak samo ważny, jak efekt końcowy? Że nie można udawać kogoś, ale odkrywać w postaci, w pracy nad nią, siebie? Że trzeba przekraczać swoje ograniczenia i porzucając wyobrażenia o sobie, iść za tym, co w nas nieznane? Że ludzkie w tej podróży może okazać się nieludzkie? Że nasze ciało zawiera całą wiedzę o świecie i że trzeba odzyskać z nim kontakt? Że za każdym razem trzeba zaczynać od początku? Na te wszystkie pytania mogę odpowiedzieć tylko: nie wiem, muszę to przebadać. Dlatego właśnie jest jeszcze tyle roboty przy Grotowskim.

To, co jest naprawdę do przebadania, to nieobecność tego proroka światowego teatru w teatrze polskim w ostatnich czterech dekadach. Wydaje się, że nie był do strawienia dla nikogo. Dla nurtu lewicowego, buntującego się i rozprawiającego z narodowymi mitami, był zbyt religijny ze swoim ukrytym głęboko katolicyzmem, mierzący się z romantyzmem, sam zbyt romantyczny i zbyt emocjonalny, z podejrzanym stosunkiem do kobiet. Dla prawicowego i konserwatywnego nurtu był bluźniercą, heretykiem, nieszanującym słowa ani żadnych zasad w teatrze, żadnych świętości, ocierający się o pornografię, uruchamiający demony w aktorach, antypolski. Przeklęty w końcu przez samego kardynała Wyszyńskiego. Spotkałem go w Nowym Jorku niedługo po tym, jak oddał swój polski paszport w ambasadzie PRL, gdy władze zaproponowały mu poparcie stanu wojennego. Był chory, w ciężkiej depresji. Miał świadomość, że nigdy nie wróci do kraju. Powiedział mi, że zawsze myślał, że jest obywatelem świata, nie spodziewał się, jak bardzo jest od Polski uzależniony i nią uwiązany. Co ciekawe, polski paszport oddał dopiero wtedy, gdy wszyscy jego najbliżsi współpracownicy byli poza granicami kraju.

Jednak przez dziesięciolecia, aż do niedawna, tu, nad Wisłą, był w teatrach persona non grata. Przeżył tylko na uniwersytetach dzięki badaczom oraz dzięki niewiarygodnej i niezrozumiałej u nas „karierze” za granicą. Tak było do niedawna. Wydaje się jednak, że zaczął w końcu wracać, że jest teraz teatrowi polskiemu do czegoś potrzebny.

Nie widziałem jeszcze projektu Katarzyny Kalwat ani tych prac Garbaczewskiego, które bezpośrednio sięgają po Grotowskiego – więc nie mogę się do nich odnieść. Ale to, co o nich czytam, zawiera tezę, że się nie da. Pytanie, czy ta teza była w punkcie wyjścia projektów, czy okazała się rzeczywistym efektem prób zmierzenia się z Grotowskim? Sam uważam, że się da, ale pod warunkiem, że praca dotyczyć będzie poszukiwań rzeczywistych i własnych sensów w sztuce. Tylko tak można zdradzać mistrza. Tak działają spadkobiercy – Biagini i Richards w Pontederze. Idą swoją drogą, nie udają i nie naśladują. Zresztą wielu ma im za złe, że robią coś własnego.

Należałoby osobno zapytać Piotra Borowskiego i Przemka Wasilkowskiego, dwóch bliskich współpracowników Grotowskiego z jego finalnego projektu Sztuka jako wehikuł – czy i w jaki sposób przenoszą tamto doświadczenie do swojej obecnej pracy w teatrze. A obaj są bardzo aktywni, więc warto. Żeby samemu nie być gołosłownym w ryzykownych dywagacjach, zapowiadam nieoficjalnie rozpoczęcie pracy nad dwuosobowym spektaklem Ja – bóg, czyli Grotowski 45 minut. Udało mi się zaprosić do współpracy jednego z panelistów wrocławskiej sesji, prof. Dariusza Kosińskiego. Czemu 45 minut? Tyle przeznaczył mi Grot na ostatnie spotkanie w Paryżu, w domu gościnnym PAN, gdy już bardzo chory zwlekł się z łóżka przed ostatnim wykładem w Collège de France w styczniu 1998 roku.

04-02-2019

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany Stanisław Gadomski
    Stanisław Gadomski 2019-02-05   03:43:16
    Cytuj

    Liczy się tylko to co zarejestrowane, a więc porównywalne. A to co nie zarejestrowane jest tylko legendą, która umrze, Teksty żyją dłużej niż przedstawienia i mniej podlegają modzie. Homer, Szekspir, żyją. Grotowski?