AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Pasja dla agnostyków

Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, dziennikarz. Absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej PWST. Autor książek: Teatry Warszawy 1939, Teatr Qui Pro Quo. Kochana stara buda, Teatry Warszawy 1944-45. Współpracował z czasopismami „Po prostu” i „Życiem”. Recenzent teatralny „Dziennika” i „Odry”. Współpracuje z Polskim Radiem, prowadząc audycje poświęcone współczesnemu życiu teatralnemu. Artysta fotografik.
A A A
Fot. Magda Hueckel  

Na początek zastrzeżenie: jadąc do łódzkiego Teatru Muzycznego na Jesus Christ Superstar obawiałem się bycia „żabim oczkiem”, a więc widzem nacechowanym co najmniej sporą rezerwą. Nie iżbym nastawiony był źle do przedstawienia, ale raczej z powodów czysto prywatnych.

Zawsze bowiem obawiam się majstrowania przy historiach ze sfery sacrum – no chyba że majstruje się przy nich na poziomie Picandra, autora tekstu Bachowskiej Pasji wg Św. Mateusza, czy Jennensa, który kompilując biblijne teksty do spółki z Händlem stworzył Mesjasza. Poprzeczka ustawiona jest zatem dość wysoko – stąd i wspomniana już rezerwa. A jednak…

Oglądając łódzką realizację Jesus Christ Superstar, przypomniałem sobie słowa mojego nieżyjącego już od dekady przyjaciela i jednego z moich najważniejszych nauczycieli teatru, wybitnego krytyka Andrzeja Hausbrandta. Był człowiekiem głębokiej wiary i – jak to najczęściej bywa z takimi ludźmi – dalekim od wszelkiej bigoterii. Miał swoje rachunki z Bogiem, jak sądzę trudne, z pewnością niewolne od pytań, ludzkich lęków i wątpliwości. Wiara bez tych lęków i wątpliwości jest według wielu teologów wiarą niepełną. Jeśli przypominam go przy tej okazji, to dlatego, że zawdzięczam mu i tę myśl wyrażoną podczas jednego ze spotkań przy naszym stoliku w słynnym „Czytelniku”: „można dyskutować o istnieniu czy nieistnieniu Chrystusa, o jego boskości czy człowieczeństwie. Jednak sama myśl o ofierze, jaką jest męka i oddanie swego życia dla uratowania i zbawienia innych, jest sama w sobie rzeczą najświętszą, świadectwem człowieczeństwa”. Być może ta właśnie myśl kierowała Timem Rice’em i Andrew Lloydem Webberem, gdy pod koniec zamierzchłych już lat 60. tworzyli jedną z najpopularniejszych rock-oper. A działo się to chwili, gdy rozkwitała jeszcze kontrkultura, gdy zmieniał się duchowy paradygmat zachodniej cywilizacji, której jednym z fundamentów jest przecież zapisana w czterech Ewangeliach relacja o Tym, który na krzyżu oddał swe życie za całą ludzkość. Nawet jednak w tamtych czasach pokazanie Chrystusa z innej, czysto ludzkiej perspektywy było czynem wymagającym ogromnej… powiedzmy – śmiałości. Dzieło Rice’a i Webbera, w końcu jeden z superprzebojów popkultury, doświadczyło różnych przygód. Uznawano je za bluźnierstwo, zwolennicy politycznej poprawności dopatrywali się w nim antysemityzmu, inni z kolei gromili autorów za pokazanie Judasza i Piłata jako postaci nieledwie godnych współczucia, zapominając, że dla zachowania politycznej poprawności należałoby zakazać publikowania Biblii, a za takie, a nie inne ukazanie postaci Jezusa i Piłata książką zakazaną powinien stać się też Mistrz i Małgorzata Bułhakowa. Dziś, po 45 latach od powstania, Jesus Christ Superstar uznany został nawet przez Watykan jako jedna ze sztuk zalecanych do wystawiania. Roma locuta – causa finita. Wobec tego zalecenia wypada tylko żałować, że łódzka premiera odbyła się w październiku, a nie w Wielkim Poście – ta rock-opera jest przecież w swojej treści i formie widowiskiem pasyjnym. Kończy je śmierć Chrystusa – w łódzkim widowisku zakończona żywym obrazem wprost odnoszącym się do tradycyjnego przedstawienia . I jak w tradycyjnej Pasji – nie ma w nim chwili Zmartwychwstania. W naszych agnostycznych czy wręcz ateistycznych czasach ma to dodatkową i zapewne gorzką wymowę.

Zbigniew Macias odrzucił biblijną „cepelię”, powłóczyste szaty, togi, kamienną architekturę Jerozolimy.Dzieło Rice’a i Webera liczy sobie – bagatela – niemal 5 dekad. W swoich czasach rewolucyjne w pomyśle, osadzone całkowicie w rockowym idiomie, było z pewnością estetycznym wyzwaniem. Dziś z racji swej metryki spełnia całkowicie kryteria osiemnastowiecznej londyńskiej Akademii Muzyki Dawnej. Ta – przypomnijmy – uznawała za dawną muzykę wszystko, co powstało wcześniej niż przed ćwierćwieczem. Ten utwór nigdy jednak nie popadł w zapomnienie, melodie Webbera wciąż fascynują kolejne pokolenia wykonawców, jednak przed inscenizatorem stoi dziś wyzwanie: jak pokazać historię Jezusa stojącego na czele ludzkiej zbiorowości oczekującej od niego przywództwa, idola tłumów miotanego czysto ludzkimi wątpliwościami, zwątpieniem, a wreszcie zwykłą ludzką obawą. Zbigniew Macias odrzucił biblijną „cepelię”, powłóczyste szaty, togi, kamienną architekturę Jerozolimy. Wszystko odbywa się w nowoczesnej, industrialnej niemal scenografii, w zimnych białych światłach współczesnych reflektorów; czasem ruch na scenie „zamraża” rozbłyskujący stroboskop. Judasz nosi ubranie, którego pozazdrościć mu może niejeden hipster. Chrystus jako jedyna ze scenicznych postaci nosi (zgodnie z wielowiekową tradycją) biały strój, lecz przecież nie powłóczystą szatę. Taki kostium mogłaby nosić niejedna rockowa gwiazda. Sanhedryn ubrany w jednakowe ciemne garnitury przypomina do złudzenia nawet nie polityków, lecz nijakich przedstawicieli średniego szczebla jakiejś anonimowej korporacji. Herod pląsa ubrany w obcisłą suknię, jest dziś wysztafirowaną drag-queen. Scena wypędzenia kupców ze świątyni rozgrywa się nie w przestrzeni sakralnej, lecz najwyraźniej w jakimś modnym klubie z didżejem i obowiązkowymi „bramkarzami” dokonującymi selekcji. To także signum temporis – oto są świątynie naszych czasów, oto bohaterowie naszej epoki. Pomysł na pierwszy rzut oka wyjątkowo karkołomny – a jednak prawomocny artystycznie. Jest w tym przedstawieniu scena, która nie daje spokoju, męczy, przywołuje obrazy z prawdziwego, a nie teatralnego świata. Turba, czyli w języku dawnych pasji tłum zasypujący pojmanego Jezusa pytaniami o zrobione błędy, środki obrony, o to, co czuje, przywodzi nagle na myśl przerażające obrazy z Iranu, w którym tuż przed egzekucją reporterskie wycirusy odpytują skazańca, jak się czuje, w ostatnich chwilach życia wymuszając na nim wyznania skruchy. Najnowsze wydarzenia na świecie dostarczyły jeszcze innych, równie przerażających widoków. Wszystko jest już na sprzedaż, nawet ludzkie pohańbienie i śmierć. Tym lepiej, tym atrakcyjniej. Muszę się przyznać do rezerwy wobec takiego „przestosowywania” realiów. Tym razem rezerwa jest zbędna. Inscenizacja Zbigniewa Maciasa jest logiczna, niesłychanie konsekwentna – i bardzo urodziwa teatralnie.

Także znakomicie zaśpiewana i zagrana. Obsada jest zmienna; podczas „mojego” przedstawienia uwagę przykuwał przede wszystkim Tomasz Bacajewski śpiewający Judasza, o nerwowych, kanciastych ruchach człowieka miotanego wątpliwościami i zwykłą człowieczą rozpaczą wobec machiny wydarzeń, które go przerosły, machiny, która zmiażdży go za chwilę z całą bezduszną obojętnością.

Niżej podpisany zalicza się do agnostyków – przynajmniej jeśli chodzi o podejście do dzieła Rice’a i Webbera. Przedstawienie łódzkiego Teatru Muzycznego dokonało jednak małego cudu. Jeśli nie dokonało we mnie duchowego przełomu w sprawie Jesus Christ Superstar i z niedowiarka nie uczyniło zaprzysięgłego zeloty, to przynajmniej zasiało wątpliwości – zdecydowanie in plus. Coś w tym jednak jest.

17-10-2014

galeria zdjęć Jesus Christ Superstar, reż. Zbigniew Macias, Teatr Muzyczny w Łodzi Jesus Christ Superstar, reż. Zbigniew Macias, Teatr Muzyczny w Łodzi Jesus Christ Superstar, reż. Zbigniew Macias, Teatr Muzyczny w Łodzi Jesus Christ Superstar, reż. Zbigniew Macias, Teatr Muzyczny w Łodzi ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Muzyczny w Łodzi
Andrew Lloyd Webber, Tim Rice
Jesus Christ Superstar
inscenizacja i reżyseria: Zbigniew Macias
kierownictwo muzyczne: José Maria Floréncio
choreografia i ruch sceniczny: Natalia Kielan
scenografia: Grzegorz Policiński
kostiumy: Katarzyna Łagowska, Justyna Woźniak
obsada: Tomasz Bacajewski/ Nicola Palladini, Piotr Wojciechowski/ Marcin Franc, Agnieszka Przekupień/ Ewa Prus/ Emilia Klimczak, Piotr Płuska/ Tomasz Rak, Rafał Łysak/ Marcin Franc, Nicola Palladini/ Zbigniew Macias, Piotr Lewicki/ Dawid Pelowski, Paweł Erdman, Michał Mielczarek/ Szymon Jędruch, Piotr Kowalczyk, Andrzej Orechwo, Marek Szczygieł, Elżbieta Walaszczyk/ Grażyna Linke
Chór, Balet i Orkiestra Teatru Muzycznego w Łodzi
premiera: 04.10.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany fanka
    fanka 2015-03-01   20:46:40
    Cytuj

    Znakomite przedstawienie!!! Tomasz Bacajewski - wspaniały!

  • Użytkownik niezalogowany Jonasz Widz
    Jonasz Widz 2014-10-17   12:00:05
    Cytuj

    Stawiam, że to Tomasz Mościcki pisał

  • Użytkownik niezalogowany Zmiana płci?
    Zmiana płci? 2014-10-17   11:19:40
    Cytuj

    Coś jest nie tak, skoro Olga Katafiasz używa końcówek rodzaju męskiego... Chyba że ktoś się podszywa!