Przesłuchanie
Koncert finałowy jubileuszowego, bo czterdziestego Przeglądu Piosenki Aktorskiej (PPA) składał się z dwóch przesłuchań: w realu i w dystopii. Najpierw widzowie i jubileuszowe jury przesłuchało ósemkę finalistów w konkursie aktorskiej interpretacji piosenki. Niemal wszyscy artyści – śpiewacy i muzycy – ubrani byli na czarno. Po przerwie nastąpiła część biała, dystopijna. W przerażającej wizji przyszłości ludzie, zredukowani do łysych i ubranych na biało robotów, byli przesłuchiwani ze szczątków uczuć przez Wielkiego Brata. Późnym wieczorem koncert powtórzono w odwrotnej kolejności, najpierw dystopia, potem real. Widziałem koncert pierwszy.
Rewelacją zmagań finalistów był Wrocław Respekt Choir. Martyna Majewska, wybitnie utalentowana autorka scenariusza i reżyserka tej części, zamieniła przesłuchania aktorskie w porywające widowisko. Wodzirejem i konferansjerem tych przesłuchań był…chór! Majewska napisała zabawne kuplety z prezentacją jurorów i zapowiedziami kolejnych wykonawców, a jej równie utalentowany brat, Dawid Majewski, ułożył do krótkich wersów świetną muzykę, cytując pomysłowo klasykę, także poważną. Kiedy artyści zmieniali kostiumy, chór śpiewał, „żeby nie było nudy”.
Do finału dopuszczono osiem osób. Mnie zachwycił Ralph Kaminski, chłopak z Jasła, który ukończył Akademię Muzyczną w Gdańsku i studiował w Rotterdamie. Ma dwadzieścia dziewięć lat i jest już artystą w pełni dojrzałym u progu wielkiej kariery. Kaminski w pełnym makijażu scenicznej diwy, okręcony szalem boa i na wysokich obcasach, przywoływał kulturę LGBT w najlepszym wydaniu, czyli to wszystko, czego mają się teraz bać „prawdziwi Polacy” w chwilach trzeźwości.
Pieśń z niewinnym tekstem Jana Brzechwy – „Witajcie w naszej bajce, słoń zagra na fujarce” – w interpretacji Kaminskiego, który chwilami cytował charakterystyczne ruchy Michaela Jacksona, stała się poruszającym oskarżeniem dorosłych o molestowanie dzieci. Gest wytarcia ramieniem szminki z ust bulwersująco spointował piosenkę z filmu Akademia Pana Kleksa i nadał zaskakujący kontekst kolejnej pieśni, Na zakręcie, ze słowami Agnieszki Osieckiej. Czerwona szminka na przedramieniu wyglądała jak ślad po próbie samobójczej. „Bo ja jestem, proszę pana, na zakręcie”, wyznawał Kaminski obcemu mężczyźnie i nie robił tego wcale gorzej od wielkiej Krystyny Jandy. Na koniec swego minirecitalu artysta dał istny popis wokalnych możliwości, proponując własną, przekonującą wersję pięknej ballady Czesława Niemena Nim przyjdzie wiosna.
Drugim bohaterem koncertu finalistów był Albert Pyśk, aktor Teatru Modrzejewskiej w Legnicy. W Balladzie maczetowej z własną muzyką do słów Magdy Drab Pyśk stworzył frapujący portret tramwajowego mordercy z dobrym sercem. To świetny aktor. Sprawnie zatarł granicę pomiędzy sztuką i życiem. Długo byłem pewien, że podziwiam na scenie utalentowanego przygłupa. Dopiero w finale piosenki okazało się, że cały jego występ był kreacją aktorską. Szacun!
Po koncercie czarnym, nastąpił biały spektakl, wymyślony i wyreżyserowany przez Marcina Libera, a zatytułowany złowieszczo Out of the System, czyli Wielki Brat słucha. Zaczęło się jak w thrillerze. Od katastrofy. Wielka ściana ułożona na przedzie sceny z dużych pudeł kartonowych zawala się, bo wkracza w nią tłum łysych postaci w białych kombinezonach. W białej przestrzeni, nazywanej kryptą, biali ludzie będą te kartony przenosić i układać w dziwaczne konstrukcje po to tylko, by je za chwilę rozwalić i przystąpić do kolejnej, równie bezsensownej budowy. Są szczęśliwi, bo zażywają odpowiednie leki. To świat dystopii, nasza przyszłość, jeśli się nie opamiętamy. Biotechnologie i kwantowe komputery już przejmują kontrolę nad naszym życiem.
Wizję ludzkości nafaszerowanej prochami i ogolonej na łyso Liber zaczerpnął z pierwszego filmu fabularnego George’a Lucasa o tajemniczym tytule THX 1138. To imię głównego bohatera. Ubrani na biało ludzie żyją w podziemiach, kontrolowani przez czarne roboty, które sami produkują. W roku 1971 film nie odniósł kasowego sukcesu, ale z czasem nabrał statusu kultowego.
W spektaklu Out of the System w Wielkiego Brata wciela się Andrzej Kłak, gwiazdor Teatru Polskiego we Wrocławiu przed „dobrą zmianą”. Najpierw jest tylko głosem Chrystusa, którego oblicze wyświetlane jest na olbrzymim ekranie w tle, jak w głośnym spektaklu Romea Castellucciego O twarzy. Wizerunek Syna Boga. To zresztą ten sam obraz Antonella da Messiny z roku 1465 (dziś w londyńskiej National Gallery). Teatr Socìetas Raffaello Sanzio w 2011 roku pokazał spektakl Castellucciego we Wrocławiu podczas nieodżałowanego festiwalu Dialog. Na tle wielkiego oblicza Syna Boga stary człowiek we współczesnej Italii nie mógł powstrzymać defekacji i zalewał białą podłogę kałem. Potem dzieci obrzuciły twarz Boga granatami, a na koniec cały obraz został zamazany brązową cieczą. Przywołanie Castellucciego radykalnie wyostrzyło antysystemowe przesłanie Libera.
Po Chrystusie Kłak użycza głosu potworowi o kształcie ośmiornicy, aż wreszcie sam pojawia się na wózku inwalidzkim. Wielki Brat przyjmuje zatem różne postaci zależnie od aktualnej wiary i wizji znarkotyzowanych wyznawców. Na początku był bogiem w zaświatach, potem obcym z kosmosu lub organizmem wymutowanym w biotechnologicznym laboratorium, aż wreszcie ukazał się swemu ludowi jako kaleka, też biały i łysy, ale popsuty. Intrygująca diagnoza. Wielki Brat to w istocie człowiek z biologiczną wadą.
Biali osobnicy zadają Wielkiemu Bratu pytania. Ten w odpowiedzi pyta z kolei każdego, czy zażył już swoje lekarstwa, i prosi o zaśpiewanie piosenki. Łysi intonują stare pieśni protestu, ulubione utwory Libera i Michała Kmiecika, współautora scenariusza. Największe wrażenie zrobiła na mnie Emose Uhunmwangho. Wykonała sławny protest-song Boba Marleya War, ale w wersji Sinéad O’Connor.
3 października 1992 roku amerykańska sieć telewizyjna NBC zaprosiła do swego kultowego programu Saturday Night Live, transmitowanego co tydzień na żywo, popularną wówczas pieśniarkę irlandzką Sinéad O’Connor jako gwiazdę muzyczną wieczoru. O’Connor radykalnie zmieniła tekst i przesłanie songu. Słowo „rasizm” zastąpiła zwrotem „molestowanie dzieci”, a w finale swego występu podarła fotografię papieża Jana Pawła II w proteście przeciw seksualnym nadużyciom Kościoła Katolickiego. Mieszkałem wtedy w Berkeley i oglądałem ten program na żywo. Przeżyłem szok.
Już po kilku dniach amerykańscy komicy telewizyjni zaczęli ścigać się w mało wybrednych żartach z irlandzkiej pieśniarki. Stacja NBC wyemitowała nawet specjalny odcinek Saturday Night Live w formie kuriozalnych przeprosin. Aktor Joe Pesci w monologu rozpoczynającym program pokazał telewidzom zdjęcie papieża, które „sam skleił” i podarł fotografię O’Connor, wywołując ekstatyczny aplauz na widowni.
W finale War w wykonaniu Uhunmwangho na olbrzymim ekranie wyświetlono klip z Sinéad O’Connor, przedzierającą zdjęcie polskiego papieża. Po siedemnastu latach gest Irlandki nabrał zupełnie nowych znaczeń. Nie dziwi dziś tak jak wtedy, choć wciąż szokuje. Uświadamia natomiast potęgę propagandy i manipulacji, ale nade wszystko uzmysławia wielką odwagę i niezależność irlandzkiej pieśniarki. Czy możemy być pewni, że naszych obecnych poglądów nie wyprodukowali medialni propagandziści i inżynierowie społeczni? Czy na pewno potrafimy się obronić przed trollami, produkującymi fake newsy? Informacja to towar, teraz jeden z najcenniejszych.
Shoshana Zuboff, socjolożka z Harvardu, w opublikowanej niedawno książce o wymownym tytule The Age of Surveillance Capitalism: The Fight for a Human Future at the New Frontier of Power opisała intrygujące zjawisko „nadmiaru zachowań”. Wielkie korporacje, jak Google czy Apple, odkryły, że klikanie myszką może stanowić unikalne źródło wiedzy o osobach klikających. Komputery i smartfony przyglądają nam się z wielką uwagą. Wszystkie informacje o naszym zachowaniu przed ekranem są zbierane w ogromnych bazach danych i procesowane przez skomplikowane algorytmy. Taka wiedza pomaga polepszyć, bo spersonalizować usługi. Informacje o zachowaniach są też cennym towarem dla polityków i korporacji. Scentralizowane archiwa danych stają się źródłem olbrzymiej władzy nad ludźmi. Możemy być albo „panami informacji” – pisze Zuboff – „albo jej niewolnikami”. Rodzi się nowy kapitalizm, „kapitalizm inwigilacji”. Wielki Brat wciąż na nas patrzy, choć nieustannie mutuje.
Spektakl Libera, rzetelnie przemyślany i sprawnie skonstruowany, podobnie jak głośny gest Sinéad O’Connor nawołuje do przebudzenia. Z nową mocą zabrzmiały w finale wrocławskiego przedstawienia słowa innego rockowego wieszcza, Johna Lennona: God is a concept by which we measure our pain. Bóg to pojęcie, którym mierzymy nasz ból.
Koncert finałowy PPA, artystycznie wyjątkowo udany, przerodził się we frapująco aktualną debatę nad tożsamością płci, źródłami przemocy i przyszłością człowieka.
01-04-2019
40. Przegląd Piosenki Aktorskiej, 22-31 marca 2019, Wrocław
Piękne i cenne opisanie, dzięki :)
Ja widziałem spektakl drugi. Był po prostu słaby, a publiczność zdezorientowana. Bez tempa, bez pomysłu, tylko kilka piosenek przyzwoicie zaśpiewanych. Sprawiał wrażenie jednej z pierwszych prób. Oklaski niemrawe, z typu nie wypada nie klaskać... Ja byłem zażenowany, a pierwsza recenzja na korytarzu, jaką usłyszałem: "cóż, sztuka żąda wyrzeczeń...". Tak naprawdę na poziomie akademii szkolnej. Nie chce mi się wierzyć, że aktorzy tak się zmęczyli pierwszym spektaklem, że na drugim nie mieli już siły.
O, wyprzedzacie czas. To recenzja z jutra.