AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Świat tradycji i nowy teatr

fot. Maciej Mikulski  

Piotr Dobrowolski: Prowadzony przez pana Teatr im. Wandy Siemaszkowej od sześciu lat organizuje w Rzeszowie Festiwal Nowego Teatru. Jak dzisiaj ocenia pan zmianę formuły Rzeszowskich Spotkań Teatralnych?

Jan Nowara: Nie mam wątpliwości, że decyzja o stworzeniu Festiwalu Nowego Teatru była dobra. W roku 2014, po objęciu dyrekcji rzeszowskiego teatru, który prowadziłem też w latach 2002-2003, powróciłem do bliskiej współpracy z dr Joanną Puzyną-Chojką. Poznałem ją w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy pracowałem w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu jako kierownik literacki, konsultant programowy i konsultant Opolskich Konfrontacji Teatralnych „Klasyka Polska”. W roku 1998 zostałem dyrektorem Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego, gdzie zaangażowałem Joannę jako kierownika literackiego. Jej zainteresowanie najnowszym teatrem i dramatem wzbogaciło mój sposób myślenia o tej sztuce. Nasza kilkuletnia współpraca w Kaliszu łączyła inscenizacje klasycznych arcydzieł dramaturgii światowej (również w interpretacji młodych reżyserów) i tekstów współczesnych. Wystawialiśmy dramaty Szekspira czy Moliera, ale też Wernera Schwaba, Lidii Amejko i Jean-Claude‘a Sussfelda. Jako dyrektor Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie zaprosiłem Joannę do dalszej współpracy. Byliśmy podekscytowani możliwością zaszczepiania poprzez festiwal nowego myślenia o teatrze w miejscu kojarzonym jako konserwatywne światopoglądowo – w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Założyliśmy, że chcemy organizować festiwal nowego teatru, a nie dramatu. Połączyliśmy to z „inwazją” nowych mediów – nie tylko jako źródła teatralnych tworzyw i technik, ale też na poziomie refleksji dotyczącej poetyki spektaklu. Chętnie podejmowaliśmy ryzyko. Chcieliśmy burzyć przyzwyczajenia traktujące teatr jako miejsce bezpieczne. Część prezentacji podczas pierwszej edycji wzbudziła niechęć, a nawet opór, prowokując do bardzo gorących dyskusji.

Odczuł pan, że wprowadzenie nowego teatru do konserwatywnego Rzeszowa może wywoływać kontrowersje?

Zawsze staram się przekonywać publiczność, nikogo nie prowokując. Chciałem i nadal chcę unikać negatywnej energii wokół Festiwalu Nowego Teatru. Przez cztery lata programowałem go, współpracując z Joanną; w piątym roku, kiedy nie było jej już z nami, polegałem na jej wcześniejszych wyborach. Repertuar festiwalu zawsze wykluwał się z naszych dyskusji. Bywały namiętne, ale zawsze udawało nam się dojść do porozumienia. Ostatecznie decyzje podejmowałem jednak sam, uważając, że festiwal kierowany jest do publiczności, którą znam i z którą obcuję na co dzień jako dyrektor teatru. To ja ponoszę odpowiedzialność za program każdej edycji, tworząc markę festiwalu. Od tego roku podobny model współpracy realizujemy z Tomaszem Domagałą, kuratorem nurtu głównego festiwalu. W tym roku, ze stworzonej przez niego listy około dwudziestu przedstawień, ostatecznie wybraliśmy siedem. Niestety – jak zawsze w takich przypadkach – o programie decydowały nie tylko względy artystyczne, ale też logistyczne. Trojanek Jana Klaty z Teatru Wybrzeże nie zaprosiliśmy tylko dlatego, że w Rzeszowie nie ma takiej przestrzeni dla teatru, w której można byłoby wysypać kilka ton piachu.

Festiwal Nowego Teatru nie jest po prostu przeglądem premier poprzedniego sezonu, ale wydarzeniem zorganizowanym wokół konkretnych wątków. Tegoroczne hasło festiwalu to: „Ja i/czy wspólnota?”. Czy z premedytacją dotykacie tematów politycznych?

To pytanie pozwala mi wrócić do gorących dyskusji, które wielokrotnie prowadziłem z Joanną. Uważaliśmy, że jednym ze znamion nowego teatru powinno być rozpoznanie rzeczywistości, a nawet ingerencja w nią. Istotny teatr nie może być obojętny wobec otaczającego nas świata, którego obraz podlega przeróżnym manipulacjom i zafałszowaniom. Podczas pierwszych edycji festiwalu mieliśmy wrażenie, że teatr może odkłamywać rzeczywistość. Wiążąc tegoroczny program hasłem „Ja i/czy wspólnota?”, starałem się zagarnąć przestrzeń o wiele szerszą niż tylko polityczna – rozmowa o wspólnocie dotyczy także więzów duchowych, religijnych czy narodowych. Uważam, że teatr zaangażowany w rzeczywistość nie musi być z definicji krytyczny, a jego twórcy nie mają obowiązku solidaryzowania się z określoną doktryną polityczną. Bardzo bym chciał, żeby teatr, który dotyka polityki jako systemu sprawowania władzy, organizacji państwa czy sytemu edukacji, nie ograniczał się do uczestnictwa w sporze tworzonym przez politykę. Nie jestem zwolennikiem teatru krytycznego, który wychodzi na ulice, by protestować przeciwko aktualnej władzy. Czy taki teatr mógłby protestować przeciwko każdej władzy?

Myślę, że teatr krytyczny często właśnie to robi, na przykład stając po stronie słabszych.

Nie przypominam sobie tak mocnych manifestacji teatru krytycznego za poprzedniej władzy. Doktryna liberalnego kapitalizmu uderzała wówczas we wszystkich, również w instytucje kultury i inicjatywy pozarządowe. Sam wielokrotnie zetknąłem się z takim myśleniem: „Jeśli nie umiecie tego sprzedać, to nie macie racji bytu. Kultura musi się opłacać”. Nie pamiętam, żeby wówczas pojawiał się tak silny opór, jak dzisiaj. Akuszerami teatru krytycznego były określone, zideologizowane środowiska twórcze. Mnie tymczasem interesuje teatr krytyczny wobec tego, co ogranicza człowieka, co go wpycha w głębszą niewolę. Chcę teatru, który jest elementem czegoś większego, niż doraźna polityka.

Teatr krytyczny w Polsce nie jest twórczością ostatniego pięciolecia. Paweł Wodziński, Paweł Demirski czy Wiktor Rubin krytykowali neoliberalizm już kilkanaście lat temu.

Jasne, ale takie spektakle zapraszaliśmy na festiwal. Byli u nas Strzępka i Demirski z Wszystko powiem Bogu czy Jan Klata z Wrogiem ludu. Nigdy nie zamykaliśmy drzwi jakimś spektaklom z przyczyn ideowych. W naszym programie znalazły się Krew na kocim gardle, czyli Marilyn Monroe kontra wampiry w reżyserii Anji Sušy i Afryka Bartka Frąckowiaka z Teatru Polskiego z Bydgoszczy. Zawsze interesowały mnie spektakle niosące konkretny przekaz; ale nie takie, które są politycznie wulgarne i wchodzą na teren bieżących sporów pomiędzy konkretnymi stronnictwami. Już samo wspomnienie polityki może budzić niechęć teatralnych widzów. Gra pomiędzy ideologiami toczy się w demokracji nieustannie. Teatr powinien przynosić człowiekowi nieco bogatszą strawę.

Czy teatr może wskrzeszać autorytety?

Bezpośrednie budowanie autorytetów w teatrze jest bardzo trudne. Spektakle ukazujące wartości bez ich kwestionowania narażają się na zarzut hagiograficzności. Doświadczyłem tego jako reżyser Popiełuszki w białostockim Teatrze im. Aleksandra Węgierki, który później transmitowany był na żywo w Teatrze Telewizji. Z całą premedytacją realizowałem to widowisko w konwencji misterium, dobro przeciwstawiając złu. Los księdza Jerzego Popiełuszki to klarowny przykład takiej dialektyki. Ofiara, którą poniósł, zbliżyła go do figury sakralnej.

Czy reżyser takiego spektaklu musi mieć dzisiaj twardą skórę?

Telewizyjną emisję Popiełuszki dość mocno skomentował Łukasz Drewniak. Ponieważ sam kiedyś pisałem, pozwoliłem sobie nawet na polemikę z tym krytykiem. Kiedy później z dystansu i ze spokojem przyjrzeliśmy się sprawie, okazało się, że większość jego zarzutów dotyczyła oprawy, jaka towarzyszyła emisji spektaklu przez TVP – tego, co zdarzyło po napisach końcowych albo kogo na widowni zdejmowały kamery – na co nie miałem wpływu. Jednak krytykowana była także misteryjna konwencja, która porządkowała zdarzenia zgodnie z rytem chrystusowym. Wprowadziłem ją celowo – Popiełuszko, zarówno żyjąc, jak i składając ofiarę ze swojego życia, był, co zaświadczają liczne wspomnienia, uosobieniem dobra.

Spytałem o autorytety, zastanawiając się nad funkcją edukacyjną festiwalu. Czy Festiwal Nowego Teatru przyciąga nową publiczność?

Publiczność festiwalowa zdecydowanie się odmłodziła. Docierają do mnie nawet głosy, że wśród naszych widzów jest nadreprezentacja młodzieży. Jednak wierni miłośnicy teatru także z nami pozostali. Mam satysfakcję, że w programie FNT są zdarzenia pobudzające do dyskusji i sporów, zdolne przemawiać do wrażliwości współczesnych odbiorców. Cieszę się, że co roku udaje się zorganizować w Rzeszowie festiwal, który poszerza zasięg oddziaływania teatru i przyczynia się do artystycznej edukacji młodszej części publiczności. Zdaję sobie jednak sprawę z konkurencyjności innych sfer kultury i sztuki, a zwłaszcza przemysłu rozrywkowego. Dane statystyczne są bezwzględne – dzisiaj teatr jest miejscem odwiedzanym rzadziej niż kilkadziesiąt lat temu.

Jesteśmy w trudnej sytuacji – uczestnictwo w kulturze wielu osób ogranicza się dzisiaj do włączenia komputera czy telewizora. Trzeba znajdować nowe sposoby ich aktywizacji. Czy to powód, dla którego festiwalowych pokazów nie szturmują tłumy studentów?

W Rzeszowie nie ma uczelni artystycznej. Dlatego na Festiwalu Nowego Teatru częściej od studentów pojawiają się uczniowie szkół średnich, którzy mają wysokie aspiracje i lgną do teatru. Za rok, dwa albo trzy lata – zgodnie z naturalnym biegiem rzeczy – większość z nich pewnie wyjedzie na studia do Krakowa czy Warszawy. Czasem jednak widzowie przyjeżdżają do Rzeszowa specjalnie na nasz festiwal. Uważam, że młodzi ludzie chcą chodzić do teatru. Problem stanowi czasem bariera ekonomiczna – w tym roku bilety nie są tanie – ulgi dla uczniów i studentów dają jednak szansę na zdywersyfikowanie grupy odbiorców.

Program główny Festiwalu Nowego Teatru od początku wzbogacały dyskusje naukowe i prezentacje nowej dramaturgii. W tym roku po raz pierwszy swoją obecność wyraźnie zaznacza też off. Czy dla pana to ważna część festiwalu?

Do offu zawsze przywiązywaliśmy dużą wagę, uznając, że to najważniejsza przestrzeń eksperymentów artystycznych. W ramach Off-Kontekstów Paweł Passini zrobił kiedyś cykl poświęcony Dybukom, a Katedra Performatyki Uniwersytetu Jagiellońskiego prezentowała wideoinstalacje. W zeszłym roku, zainspirowany popularnością ogólnopolskiego konkursu The Best Off, pomyślałem, że także na Festiwalu Nowego Teatru nie powinno zabraknąć przedstawicieli tego nurtu. Zaprosiłem więc Katarzynę Knychalską, która jako kuratorka zaproponowała trzy spektakle o całkowicie różnych poetykach, ale równocześnie reprezentatywne dla współczesnego polskiego offu. Chciałbym, żeby ten nurt znalazł stałe miejsce na naszym festiwalu.

Od początku Festiwalu Nowego Teatru współpracował pan z Joanną Puzyną-Chojką. W tym roku zastąpiło ją trzech kuratorów. Jak wpływa to na charakter całego wydarzenia?

Pewne rzeczy trudno powtórzyć. Moja współpraca z Joanną opierała się na podobnych doświadczeniach, współodczuwaniu i analizie intelektualnej. Po jej śmierci nie szukałem osoby zdolnej pełnić te same funkcje we wszystkich wymiarach. Zależy mi na zachowaniu wartości, które wspólnie wypracowaliśmy, ale idziemy naprzód. Od tego roku w naszym teatrze działa Scena Nowej Dramaturgii, prowadzona przez dwoje kuratorów: tłumaczkę i reżyserkę Martynę Łyko oraz Witolda Mrozka. Zorganizowaliśmy spotkania warsztatowe, letnią rezydencję artystyczną i dramaturgiczny „Speed Dating”, podczas którego kojarzyliśmy młodych autorów i reżyserów. W ramach tej inicjatywy powstało już dziesięć tekstów dla teatru. Czytania trzech, które uznaliśmy za najbardziej pasujące do formuły festiwalu, znalazły się w programie. Dzisiaj FNT to trzy części: nurt główny, którego kuratorem jest Tomasz Domagała, Scena Nowej Dramaturgii i Off – programowany przez Katarzynę Knychalską. Kiedy Joanna osobiście łączyła wszystkie elementy składające się na festiwal, był on z pewnością bardziej spójny. Kilkuosobowy zespół programowy, którego pracę łączy wskazany temat, to nowa formuła, która – mam nadzieję – pozwali naszemu nam dalej twórczo się rozwijać.

Czy teatr w Rzeszowie ma do spełnienia jakąś rolę?

Nasza oferta musi być różnorodna, ale też powinna mieścić się w granicach potrzeb widzów. Nasz teatr gra w sezonie ponad 300 spektakli i organizuje trzy festiwale. Nie zawsze jest czas i możliwość prowadzenia szerszej działalności kulturotwórczej czy edukacyjnej, choć wiem, że byłoby to bardzo ważne. Równocześnie staramy się szukać inspiracji w regionie: nasi aktorzy prezentują twórczość lokalnych poetów, a także stworzyliśmy spektakl ukazujący barwny świat bieszczadzkich zakapiorów. Opowiadająca o nich Wyżej niż połonina. Saga w IV aktach to spektakl wędrowny, który grany był już w bardzo różnych miejscach: w starych cerkwiach, synagogach, w remizach strażackich. W Rzeszowie natomiast spektakl o Tadeuszu Nalepie pokazywaliśmy na Rynku, w podziemnej trasie turystycznej. Autorem tekstu i reżyserem tego kameralnego przedstawienia jest Tomasz Man, którego rodzice chyba znali się z Nalepą. Niedawno zainicjowaliśmy także działalność Sceny Dworskiej na zamku w Łańcucie, prezentując wyreżyserowane przeze mnie przedstawienie, oparte na barokowym tekście Stanisława Herakliusza Lubomirskiego Ermida albo Królewna pasterska. Wiosną ten pastisz komedii operowej z pieśniami chcielibyśmy grać w pałacach i zamkach Podkarpacia.

Nie narzeka pan chyba na brak zajęć?

Mam wrażenie, że od kilku lat trwa najbardziej intensywny okres w mojej pracy. Miasto Rzeszów i Samorząd Województwa Podkarpackiego ze zrozumieniem przyjmują różne pomysły i inicjatywy, wspierając nasz teatr. W zeszłym roku udało się nam zainicjować bardzo ważny Międzynarodowy Festiwal Sztuki TRANS/MISJE, który odbywa się w okresie wakacyjnym i ma charakter wędrowny. Pierwszą edycję zorganizowaliśmy w Rzeszowie, prezentując różnorodną twórczość artystów z Ukrainy, Litwy, Węgier, Czech i Słowacji. Druga odbyła się w Koszycach, a trzecia – w przyszłym roku – zaplanowana jest w Wilnie. Ten festiwal otworzył przed nami nowe perspektywy, łącząc teatr, muzykę, film, spotkania plastyczne, literackie i wystawy, prezentowane nie tylko w teatrze, ale też w plenerach i innych miejskich przestrzeniach. To wielkie wyzwanie dla pracowników teatru, którzy potrafią sprawnie zorganizować i wyprodukować tak różnorodne wydarzenie. Bardzo się cieszę, że udaje się znaleźć balans, otwierając przestrzeń dla nowych strategii artystycznych w miejscu, w którym dominuje konserwatywna, wsparta na wartościach, wizja świata. Teatr pozwala nam łączyć świat tradycji z żywym myśleniem o sztuce.

Z pana wypowiedzi wynika, że nie zawsze – jak twierdził niegdyś Maciej Nowak, cytując Witolda Noskowskiego – „albo ma się teatr, albo ma się spokój”. Udaje się panu osiągnąć satysfakcję unikając konfliktów?

W naszym teatrze zdarzają się bardzo gorące dyskusje. Jedna z nich toczyła się podczas prób do spektaklu Lwów nie oddamy Katarzyny Szyngiery i Mirosława Wlekłego. Poruszając temat relacji polsko-ukraińskich, reżyserka wkroczyła we wrażliwy obszar świadomości, w którym wszyscy – zarówno realizatorzy, ja jako dyrektor teatru, ale też cały zespół aktorski – musieliśmy szukać kompromisów. Do współpracy zaproszona została ukraińska aktorka, Oksana Czerkaszyna, a w procesie tworzenia zderzały się stereotypy, obecne w sposobie wzajemnego postrzegania się przedstawicieli obu narodów. Efekt przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Powstał spektakl uczciwy i sprawiedliwy, który jest dzisiaj naszą wizytówką eksportową. Chociaż w trakcie pracy bywało bardzo gorąco – obyło się bez żadnego skandalu. W trudnym temacie udało się nam odnaleźć jednoczącą, a nie antagonizującą siłę artystyczną. Ten spektakl nie jest grzeczny ani poprawny politycznie, a Katarzyna Szyngiera przymierza się już do kolejnej produkcji w Teatrze Siemaszkowej. Tym razem temat dotyczyć ma przemytu.

Kolejną premierą po Lwów nie oddamy byli Sprawiedliwi. Historia rodziny Ulmów w reżyserii Beniamina Bukowskiego. Czy to celowe zderzenie różnych perspektyw widzenia rzeczywistości i sposób na wprowadzenie równowagi?

Niezwykła i tragiczna historia Ulmów była powodem stworzenia Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej w Markowej. Sam zaproponowałem Benjaminowi Bukowskiemu stworzenie opowieści o ich losach. Uważam, że misją teatru jest podejmowanie trudnych tematów i odzwierciedlanie kawałka prawdy. Niezależnie od sporów o charakterze politycznym.

W opowieści o rodzinie Ulmów nie chodzi tylko o prawdę, ale też o perspektywę. W czasie programowo prowadzonej polityki historycznej ich historia wykorzystywana jest w Polsce do wyparcia pamięci o Jadwabnem.

Ten spektakl rekonstruuje fragment historii z osobistej perspektywy reżysera, zwracając pamięć o najszlachetniejszych gestach solidarności pomiędzy Polakami i Żydami. Bukowski zajął się tym tematem, tworząc artystyczną lekcję historii. Ze Sprawiedliwymi także podróżujemy, grając ich w różnych miejscach; często tam, gdzie pamięć dramatycznych wydarzeń związanych z Holocaustem jest ciągle żywa.

Ma pan wiele powodów do satysfakcji. Jak widzi pan przyszłość prowadzonego przez siebie teatru?

Oferta Teatru im. Wandy Siemaszkowej jest dość szeroka. Zależy mi na podtrzymaniu i dalszym rozwijaniu wszystkich nurtów działalności tej instytucji – linii repertuarowej, festiwali i laboratorium dramaturgicznego – z którymi chcemy docierać do naszych widzów. Kultura może chronić nas przed zagrożeniami, w które obfituje współczesny świat. Wobec rozpadu wspólnot, atomizacji społeczeństw i rozpadania się zbiorowości ważniejsze od ekspansji wydaje mi się utrwalanie wartościowych potrzeb. Trzeba podtrzymać istniejące więzy i chęci uczestniczenia w kulturze. Świat się zmienia, a my nieustannie musimy wzmagać swoje wysiłki, starając się utrzymywać komunikację z widzami.

13-12-2019

Jan Nowara – reżyser teatralny, Dyrektor Naczelny i Artystyczny Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, dyrektor Festiwalu Nowego Teatru. W latach 1998-2001 Dyrektor Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu, a pomiędzy 2007-2012 Dyrektor TVP Opole. Wykładowca uniwersytecki, redaktor, krytyk, felietonista. Odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi  za dokonania w dziedzinie teatru (2001).

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (4)