Fedra i Kasandra śpiewają
Festiwal Opera Rara wyrósł na jedno z ważniejszych krakowskich wydarzeń muzycznych i teatralnych. Od 2009 roku zaczęto pod tym hasłem prezentować dawne, przede wszystkim siedemnasto- i osiemnastowieczne opery, najczęściej w wersji koncertowej. Niekiedy przygotowywano wystawienia sceniczne. Początkowo były to jednorazowe koncerty – ostatnio jednak cykl kulminuje w corocznym festiwalu.
Muzyka dawna, zwłaszcza wykonywana na instrumentach historycznych czy śpiewana według prawideł epoki, wdarła się przebojem już od drugiej połowy XX wieku na sale koncertowe i sceny operowe. Piękno, wdzięk, precyzja i zarazem swoboda muzyki renesansu i baroku – jak deficytowy towar w naszych czasach – zaczęły przyciągać publiczność.
Krakowski festiwal doskonale wpisał się w to zapotrzebowanie. „Doskonale” – znaczy jednak w tym przypadku coś więcej niż tylko uleganie modzie – oznacza znalezienie oryginalnej i interesującej formuły. Opera Rara to cykl przedsięwzięć, które miały przypomnieć zapomniane dawne opery, niekiedy po kilku wiekach odgrzebane z zapomnienia. Co oczywiste, starano się do Krakowa zapraszać gwiazdy muzyki dawnej: wystarczy przywołać takie gwiazdy jak: Philippe Jaroussky, Maria Grazia Schiavo czy Roberta Invernizzi. Z drugiej strony współorganizowany teraz przez Capellę Cracoviensis festiwal pozwala polskim wykonawcom zmierzyć się z rzadko wystawianymi dziełami – choćby w tym roku powołano Orkiestrę Festiwalową pod dyrekcją Marka Toporowskiego, która powstała na potrzeby wykonania opery Hippolyte et Aricie Jean-Philippe’a Rameau.
Właśnie ta opera zainicjowała tę edycję festiwalu. Pośród propozycji scenicznych było to niewątpliwie najważniejsze wydarzenie.
Opera Hippolyte et Aricie zagrana była w Centrum Kongresowym ICE. Nie ma w tej sali specjalnego podscenia dla orkiestry – więc umieszczono ją przed sceną, wprost przed widownią. Siedząc w drugim rzędzie – oglądałem więc operowy spektakl, patrząc na scenę przez rzędy muzyków. Paradoksalnie, w moim odczuciu, wzmagało to jeszcze barokową rzeczywistość – muzyka instrumentalna i śpiew przenikały się także wizualnie. Na ciała aktorów nakładały się obrazy instrumentów i gesty muzyków.
Libretto tej opery, przygotowane przez Simona-Josepha Pellegrini, nawiązuje do znanego toposu zakazanej i nieodwzajemnionej miłości Fedry do Hipolita. Jednak zgodnie z wymogami epoki akcję umieszczono w czasach mitycznych (antycznych), gdzie władają Diana czy Neptun.
W krakowskim przedstawieniu w zasadzie zrezygnowano ze scen baletowych. Ograniczono w dużym stopniu walory wizualne przedstawienia, wyciszono tempo (oczywiście chodzi o tempo teatralne, a nie spowolnienie muzyki). Spektakl momentami wydawał się ascetyczny, jednak w najlepszym tego słowa znaczeniu. Sytuował się w połowie drogi między wersją koncertową a inscenizacją opery.
Wizualnie nie próbowano nawet odwoływać się do baroku – soliści ubrani byli w kostiumy „dzisiejsze” – o wyrazistych kolorach: czerwonych (na przykład Fedra), niebieskich (Arycja) czy białych (mieszkańcy piekieł). Statyczność scen przełamywana była niekiedy gestem – powtarzalnym, zgeometryzowanym. Na przykład zakochana Arycja (Nika Gorič) w pierwszej scenie wykonuje sekwencje obsesyjnych, nerwowych gestów. Jakby jedna ręka powstrzymywała drugą przed nazbyt spazmatycznymi, rozerotyzowanymi ruchami, to znów odwrotnie – teraz druga ręka wędruje po rozpalonym ciele... Jednak w tych gestach, a później w gestach innych solistów czy chóru nie ma żadnej naturalistycznej nachalności – są one raczej skomponowanym umownym alfabetem, swoistą cheironomią.
Także scenografia była ascetyczna, minimalistyczna – były w niej użyte fragmenty ceglanego muru, zgeometryzowane elementy kolumn, odbite jak na ekranie sylwetki poruszającego się chóru czy drgnienia wody w „sadzawce”. Niekiedy rodziło się poczucie, że odbicia wody czy zamazane projekcje ciał na zamykającym przestrzeń ekranie wyglądają jak platońskie cienie…
No i byli też świetni wykonawcy: Eamonn Mulhall (Hipolit), Nika Gorič (Arycja), Michaela Selinger (Fedra) czy Jerzy Butryn (Tezeusz) i inni. Wspaniale wypadł tercet Parek (Michał Czerniawski, Piotr Windak, Przemysław Bałka). Wyśmienicie brzmiała Orkiestra Festiwalowa, prowadzona przez Marka Toporowskiego… Słynne fragmenty z opery Hippolyte et Aricie rzeczywiście stwarzały wyobrażenia burzy, polowania czy rajskiego (pasterskiego) gaju Diany. Chyba nie muszę dodawać, że oglądanie opery poprzez orkiestrę – poprzez twarze muzyków i instrumenty – stwarza jeszcze jedną perspektywę: polowanie czy pasterskie tematy z końcowej sceny to także instrumentalny teatr – pełen napięć, skłonów, spojrzeń, uśmiechów między muzykami. Ta łączność rodzącej się muzyki i scenicznego widowiska była tym razem źródłem dziwnego poczucia harmonii.
Chyba każdy czytający tę krótką recenzję już dostrzegł, że spektakl, reżyserowany przez Sjarona Minailo, ogromnie mi się podobał. W operze tajemnica postaci zawarta jest przede wszystkim w muzyce. Co prawda namiętności we francuskiej barokowej tragedii lirycznej są mocno skonwencjonalizowane, poddane regułom gatunku, jednak Rameau niekiedy wykraczał poza modę, śmiało ukazując ich dramatyczność. W krakowskiej inscenizacji wystarczało ledwie kilka drobnych gestów, by te namiętności jeszcze podbić, skomplikować. Gdy w duecie staną naprzeciw siebie śmiertelne rywalki – Fedra i Arycja, scena zakończy się zaskakująco i delikatnie. Arycja lekko i łagodnie pogładzi włosy Fedry, jakby chciała powiedzieć: „jaka ty jesteś biedna”.
Librecista swobodnie przemieszcza akcję od piekieł do „niebiańskiego” gaju Diany. Miłość, zazdrość, śmierć przekraczają wszelkie granice. Gdy wszystko skończy się szczęśliwie, gdy przypisani sobie kochankowie – Hipolit i Arycja – ostatecznie będą mogli oddać się sobie wzajem, pozostanie już tylko świętowanie. Ostatnia scena przedstawienia – rozgrywająca się w gaju Diany – to swoista apoteoza harmonii i szczęścia. Dialog orkiestry (z dominującą partią fletu) z opiekującą się śpiącym światem Dianą (Sylwia Olszyńska) przywołuje rzeczywiście rajską harmonię – trele ptaków, nastrój poranka, łagodność i spokój…
Pozostaje tylko pytanie, czy po tak wielkiej burzy zmysłów, po erupcjach namiętności, zazdrości, miłości, śmierci, wypełniających całą operę, piękno ostatniej sceny, uspokojenie i harmonia mogą trwać długo. Ale to już chyba pytanie nie z czasów Rameau, ale z naszej rozedrganej rzeczywistości.
***
Festiwal Opera Rara próbuje także zderzać dzieła muzyki dawnej ze współczesnymi kompozycjami. Do takiego zderzenia doszło w spektaklu przygotowanym przez Tomasza Cyza Cassandra & Just, prezentowanym w Cricotece. W warstwie muzycznej składał się on z dwóch kompozycji: Cassandry Benedetto Marcello z 1727 roku i Just Davida Langa z roku 2014. Spotkały się barok i XXI wiek.
Cassandra to właściwie kantata na alt i basso continuo. Jej autor, Benedetto Marcello, to wenecki poeta i kompozytor, dziś już prawie zapomniany, nazywany przez swoich współczesnych il principe della musica. Jego kantaty, jak piszą muzykolodzy, były rodzajem utworów o potężnym potencjale dramatycznym, choć zamkniętym w statycznej akcji. I właśnie taka statyczna opowieść o wojnie o Troję, o zniszczeniu i zagładzie zawarta jest w Cassandrze.
Prawie cała przestrzeń sceny wypełniona była plastikowymi zgniecionymi butelkami, oświetlonymi na początku na czerwono – sprawiały one wrażenie krwawego morza. W głębi sceny ustawiony był prawie trzymetrowy postument, ubrany w barokową suknię – z głębi której wyłoniła się Kasandra (Łukasz Dulewicz). Jego (jej) twarz będzie pomalowana na środku w czarny owal. Po lewej stronie usytuowany był klawesyn, na którym grał Marcin Świątkiewicz. Prawie czterdziestominutowa kantata wykonywana była niemal statycznie. Śpiewający altem mężczyzna miał do dyspozycji – jako jedyny środek gry aktorskiej – tylko twarz. Jego ciało uwięzione było w kokonie sukni. Łagodne, harmonijne słowa i piękna barwa głosu Kassandry mówią o śmierci, przemocy, zniewoleniu. Ale tu rodzi się dysonans piękna i wojny: jakby głos kłamał opowieści albo poprzez swoje piękno przenosił ją w abstrakcyjne rejony.
W przestrzeni gry pojawia się jeszcze kilka młodych kobiet. Ich stateczne ruchy przypominają nieco konwencję teatru nō. Przesuwają postument z Kasandrą, jak Mojry prują jej suknię, delikatnie układając wstęgę z jej osnowy. Ogołocony z sukni stelaż okazuje się metalową klatką, w której uwięziona jest Kassandra…
Druga część spektaklu toczy się w holu Cricoteki. Dziewczyny, które niemo posługiwały w poprzedniej części, teraz same śpiewają kompozycję Davida Langa Just – dobrze znaną dzięki filmowi Paolo Sorrentino. Siedzą w centralnej części holu, otoczone przez widzów. Just wykorzystuje słowa z Pieśni nad pieśniami, ale szczególnie dobrane. Jak deklarował Lang, który sam dokonał tej adaptacji, wybrał z biblijnego tekstu wszystko, co przynależy kobiecie lub mężczyźnie, co jest własne, co jest „jego” lub „jej”. Po takiej „destylacji” księgi rodzi się wrażenie, że tekst Pieśni nad pieśniami opowiada o drobnych, prywatnych rzeczach. A przecież w biblijnej wersji księga ta jest rozumiana jako tekst o miłości Oblubieńca i Oblubienicy, człowieka do Boga i Boga do człowieka, Kościoła i Boga, Narodu i Boga. W spektaklu Cyza niekończąca się litania Langa łagodnie wyprowadza ze świata wojny z poprzedniej części. Publiczność siedzi uspokojona. Dziewczyny śpiewają delikatnie, patrzą na widzów, na siebie, w końcu wstają, uśmiechają się i odchodzą, wciąż śpiewając. Jakby twórcy przedstawienia chcieli zakomunikować, że dobro jest możliwe, że gdzieś czeka powtarzany po wielokroć w tekście my beloved - Oblubieniec.
Zderzenie muzyki Marcello i Langa było ryzykowne. Pomimo wskazanej przeze mnie możliwości interpretacyjnej spajającej spektakl, równie dobrze można też mówić o rozpadzie przedstawienia na dwie całkiem odrębne części. I to zarówno pod względem języka, jak i muzyki. Ale także przedstawionego świata. Jednak obie części, nawet postrzegane jako samodzielne byty, zabrzmiały przejmująco.
15-02-2019
galeria zdjęć Hippolyte et Aricie, reżyseria, scenografia: Sjaron Minailo, Festiwal Opera Rara ZOBACZ WIĘCEJ
galeria zdjęć Cassandra & Just, reżyseria: Tomasz Cyz, Festiwal Opera Rara ZOBACZ WIĘCEJ
Festiwal Opera Rara, Kraków 31 stycznia – 17 lutego 2019
Jean-Philippe Rameau
Hippolyte et Aricie
dyrygent: Marek Toporowski
reżyseria, scenografia: Sjaron Minailo
wykonanie: Chór Capelli Cracoviensis; Orkiestra Festiwalowa Kraków
choreografia: Eryk Makohon
światło: Maarten Warmerdam
fryzury: MAJERNIK Bartek Kamiński
makijaż: Artystyczna Alternatywa Szkoła wizażu i stylizacji
obsada: Eamon Mulhall/Nathan Vale, Nika Gorič, Michaela Selinger, Sylwia Olszyńska, Joanna Radziszewska-Sojka, Jerzy Butryn, Maciej Drużkowski, Aleksander Kunach, Guillaume Delpech Figiel, Łukasz Klimczak, Piotr Kwinta, Michał Czerniawski, Piotr Windak, Przemysław Bałka, Michalina Bienkiewicz, Agnieszka Latała, Franciszek Cygan, Anna Zawisza
oraz Orkiestra Festiwalowa Kraków i Chór Capelli Cracoviensis
31 stycznia – 3 lutego, Centrum Kongresowe ICE Kraków
Benedetto Marcello; David Lang
Cassandra & Just
reżyseria: Tomasz Cyz
scenografia: Natalia Kitamikado
światło: Katarzyna Łuszczyk
obsada: Łukasz Dulewicz, Helena Poczykowska, Sławomir Broś, Katarzyna Guran, Zuzanna Hwang, Magdalena Łukawska, Joanna Stawarska, Dorota Dwojak-Tlałka, Agata Flondro
muzycy: Marcin Świątkiewicz, Aneta Dumasowska, Konrad Górka, Tomasz Sobaniec
1-5 lutego, Cricoteka