AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Najwyższa jakość

Fot. Karol Budrewicz  

- Teatrzyk o ręczniku?
- Tak.
- …O ręczniku to ja nie wiem, co powiedzieć.
- Dlaczego chcesz mi zrobić przykrość? – odezwał się ręcznik. – A ja się tak staram.
- Spokojnie, nie skręcaj się – zacząłem go uspokajać, bo zauważyłem, że się zwinął. – A jak się starasz?
- Kiedy jestem na dole, to cały czas myślę, jak tu się znaleźć na górze. A kiedy jestem na górze, to robię wszystko, żeby się znaleźć na dole. Aż cały staję się mokry z wysiłku.
- A po co ta gimnastyka?
- Jak to po co? Przecież muszę was chronić, ciebie i Jaśminową Panienkę, kiedy wychodzicie z kąpieli. Ale gdy zakrywam górę, to widzę, że dół jest odsłonięty, a jak zakrywam dół, to góra jest cała goła. I bezbronna.
- No tak…
- No właśnie. I cóż ja mogę zrobić? Nie mogę usiedzieć spokojnie.
- Przecież ty wisisz – zauważyłem.
- No to nie mogę wisieć spokojnie. Co za różnica? A ty mi mówisz, że nie wiesz co powiedzieć? – zaczął się lekko awanturować. – Jak możesz…
- Teraz już wiem – przerwałem mu. – Powinieneś zrozumieć, że nie jesteś po to, żeby zakrywać, ani tym bardziej, żeby chronić. No jak? Przecież jesteś miękki.
- A jakie to ma znaczenie?… – przerwał. – To po co jestem?
- Żeby wycierać. To wszystko.

Zaniemówił z wrażenia… Dopiero po dłuższej chwili wyszeptał:
- Dlaczego nikt mi wcześniej o tym nie powiedział?

Nie odezwał się już więcej. I odtąd wisiał spokojnie, nie skręcał się, bo przyjął do wiadomości, że jest zwykłym ręcznikiem.
Tylko że już nie wycierał tak dokładnie jak kiedyś.

Największe wrażenie robią na mnie spektakle czy filmy, które w jakimś momencie, zazwyczaj pod koniec lub na samym końcu, wywracają do góry nogami moje myślenie o przedstawianym świecie. Nie chodzi tu o zwroty akcji, które stawiają bohatera przed nowymi, niespodziewanymi wyzwaniami, lecz takie, które mnie, moje doświadczenie, moje oczekiwania, moje przyzwyczajenia, wysadzają nagle w czarną pustkę kosmosu i oczekują żebym poukładał czy może nawet stworzył sobie ten świat na nowo.

Przykład już wyświechtany, ale przeto znany pewnie wszystkim i dzięki temu pozwalający jasno się wytłumaczyć, to film Szósty zmysł i moment, w którym orientujemy się, że oglądamy opowieść oczami trupa, czyli że my też jesteśmy już od dawna martwi.

Piszę o tym, o tej niesamowitej dla mnie zmianie perspektywy, bo coś podobnego przeżyłem ostatnio, wysłuchując z przymkniętymi oczami opowieści w teatrze radiowym. Słuchowisko pod tytułem Obcy człowiek napisał Rafał Wojasiński.  

Piszę o tym także dlatego, żeby po raz kolejny wspomnieć o jednorazówkach. Otóż jest jeszcze jeden powód, dla którego są jednorazówkami i nikt już raczej po nie nie sięgnie. To jednowymiarowość i jednotorowość zdarzeń i słów. Chodzi mi o to, że nie ma w nich miejsca na zadziwienie, a co za tym idzie, na żadną interpretację. Są napisane wprost. Tak bardzo wprost, że nie da się na krok odstąpić od ich litery. A nawet nie tyle odstąpić, co przeczytać przez własną wrażliwość. Nie ma na to miejsca, więc siłą rzeczy pierwsze wystawienie jest jedynym możliwym, a każde następne musiałoby być powtórzeniem, wierną wręcz kopią pierwszego.

Jako postanowienie noworoczne obiecuję, że nie będę już wracał do jednorazówek. Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie przytoczyć fakt, że zacząłem pisać ten felieton jeszcze w starym roku. Ale i w nowym roku wraca stare. Choć nowe także jest.

Dosyć zabawna wydawała mi się lektura podsumowań, jaką krytycy zgotowali naszemu teatrowi. Do samych spektakli i wydarzeń ujętych w rankingach nie będę się odnosił, nie moja działka. Zresztą i tak większość recenzji już od dawna pisana jest w myśl stwierdzenia, które usłyszałem ostatnio w metrze. Uznałem je za przepiękne i oddające bardzo trafnie charakter krytyki ostatnich lat. Otóż stwierdzenie to brzmi: „A ja i tak na jego zdanie mam swój temat”.

Same zaś rankingi i podsumowania przepełnione są serdecznymi życzeniami skierowanymi do kolegów po krytycznym piórze. A to pojawi się licytacja, kto ile widział przedstawień i w jakim mieście. Za tym idzie rada, by więcej jeździć i więcej oglądać albo przestać się wypowiadać w podsumowaniach ogólnokrajowych, skoro tak naprawdę podsumowuje się jedynie Ochotę, no może jeszcze z Wolą, a trzeba by przecież choć raz pojechać do Radości.   

Serdeczność tych życzeń przeradza się następnie w delikatne napominanie, kto, jak, kiedy i co może napisać. Bo co innego prawo prawdziwego krytyka, a co innego krytyka nieprawdziwego. Dla jasności: nieprawdziwy to ten, który załatwia swoje interesy. I łatwo można go poznać. Pewnie właśnie po interesie… Nie, nie. Zagalopowałem się. Dalej jest wyjaśnienie. Nie wprost i nie po nazwiskach, ale przecież jasne jak słońce, bo oparte na bezdyskusyjnej świadomości piszącego, gdzie zaczyna się prawdziwa krytyka i gdzie się kończy.

Napisałem, że wydawała mi się ta lektura dosyć zabawna. Bo wydawała się, dopóki wśród podsumowań nie natrafiłem na to szczególne: ranking najgorszych spektakli Michała Centkowskiego. I to jest to nowe. Znalazł się tam spektakl, którego krytyk jeszcze nie widział, ale zmiażdżył, powołując się na plakat i nazwisko reżysera! Na tę szczególną pozycję w owym rankingu zwrócił uwagę Łukasz Drewniak w Kołonotatniku 36. I zdziwiła go cisza. Mnie też. Dlatego przypominam. Nie będę powtarzał słów pana Drewniaka. Sięgnijcie proszę do jego opinii, bo ważna.

A co do przypadku pana krytyka Centkowskiego: pragnę zauważyć, jak ogromna jest siła reklamy. Bo oto spełnia się hasło producentów opon o najwyższej jakości chamowania (tu właśnie przez „ch”). I to też początkowo wydawało mi się śmieszne, ale teraz nie, bo nie chodzi tu już tylko o teatr.

                            Dziękuję za bardzo.

9-01-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę: