Sprostowanie Teatru Wielkiego w Łodzi do artykułu Moniki Wąsik Współpraca się opłaca?
Sprostowanie Teatru Wielkiego w Łodzi do artykułu p. Moniki Wąsik pt. Współpraca się opłaca?
Niniejszą wypowiedzą pragnę odnieść się do artykułu pani Moniki Wąsik pt. „Współpraca się opłaca?”, zamieszczonego na portalu Teatralny.pl, dnia 4 lutego 2015 r. W swoim tekście autorka szeroko omawia wagnerowski festiwal w Wels, przy współpracy z którym Teatr Wielki w Łodzi wystawił niedawno „Holendra tułacza”. Artykuł ten zawiera przekłamania. Nie jestem Dyrektorem Artystycznym Teatru Wielkiego w Łodzi. Od grudnia 2013 r. pełnię w Teatrze funkcję kierownika muzycznego. Przede wszystkim jednak, pani Wąsik podważa rangę i poziom artystyczny Festiwalu, a także deprecjonuje pomysł przeniesienia go na deski łódzkiej opery. Obie myśli przewodnie wyżej wymienionego artykułu budzą mój sprzeciw.
Festiwal w Wels nie jest, jak sugeruje autorka, „imprezą absolutnie niewidoczną na teatralnej mapie Austrii”, która „nie ma do zaoferowania nic poza anachronicznymi inscenizacjami Adlera”. Inauguracja Festiwalu odbyła się w obecności Wolfganga Wagnera, dyrektora Festiwalu Wagnerowskiego w Bayreuth, wnuka Ryszarda Wagnera. Od ponad dwóch dekad występują tam artyści światowej klasy, związani z Festiwalem w Bayreuth, Covent Garden, nowojorską Metropolitan Opera, Operą Wiedeńską, La Scalą czy Berliner Philharmoniker – Hans Sotin, Bernd Weikl, Gwyneth Jones, Lioba Braun, Peter Seiffert, Wolfgang Brendel, Susan Anthony, Theo Adam, Simon Estes, Jukka Rasilainen, Clemens Bieber, Heinz Zednik i wielu innych. Ponadto z festiwalem w Wels współpracowali wybitni scenografowie (m. in. Günther Schneider Siemsen) i dyrygenci (Hans Wallat, Ralf Weikert). Wymienione nazwiska świadczą o najwyższym poziomie interpretacji dzieł Wagnera. Wszyscy artyści poświęcili swój czas Festiwalowi w Wels ze względu na ideę tradycyjnej realizacji oper niemieckiego mistrza oraz wyjątkową atmosferę towarzyszącą temu przedsięwzięciu. Wobec powyższego, określanie Festiwalu mianem „inicjatywy półprywatnej, o zasięgu lokalnym” oraz poddawanie pod wątpliwość wartości prezentowanych na nim inscenizacji, jest – moim zdaniem – poważnym nadużyciem.
Co więcej, autorka artykułu nie podzieliła się z czytelnikami swoimi osobistymi wrażeniami z jakiegokolwiek spektaklu w Wels, z czego wnoszę, że żadnego nie miała okazji zobaczyć. Swoją rozległą wiedzę na temat Festiwalu czerpie zatem z opracowań, co czyni wątpliwą wartość jej wypowiedzi. Podobnie zresztą jak odwołania do inscenizacji „Trzech sióstr” z 1984 roku i „Wesela” z roku 1973, w przypadku których pani Wąsik (broniła magisterium w 2008 roku) także raczej nie miała okazji znaleźć się na widowni. Jeśli pani Wąsik bazuje na zasłyszanych opiniach, a nie na własnych doświadczeniach, być może w ogóle szkoda czasu na lekturę krytycznych tekstów wychodzących spod jej pióra.
Artykuł „Współpraca się opłaca?” to raczej przykład dziennikarskiej prowokacji i zniesławienia niż wypowiedź na temat łódzkiej premiery „Holendra tułacza”. Pragnę zauważyć, że pani Wąsik w swoim obszernym tekście ani słowem nie ustosunkowuje się do merytorycznych aspektów spektaklu i emocji, jakich mógł dostarczyć widzom. Pisanie o operze bez odniesienia do występu solistów czy brzmienia orkiestry jest niedorzecznością i niewiele wnosi w dyskusję nad wartością omawianego spektaklu. Dziwi także fakt, że skoro „polityka programowa łódzkiej opery” tak dalece nie satysfakcjonuje autorki artykułu i skoro ocenia ona negatywnie koncepcję klasycznych interpretacji (których „Holender tułacz” był przykładem), pani Wąsik nie była skłonna przedstawić alternatywnej wizji rozwoju łódzkiej opery, czego wymagałaby rzetelna krytyka.
Zaproponowałem Dyrekcji Teatru Wielkiego w Łodzi rozważenie możliwości współpracy z festiwalem w Wels i jestem dumny, że doszła ona do skutku. Niezależnie od przyszłości Festiwalu i jego miejsca na „teatralnej mapie Austrii”, to przedsięwzięcie zrealizowane przez prawdziwych znawców i pasjonatów twórczości Wagnera i zaszczytem jest połączyć z nimi swoją artystyczną inicjatywę. Nawet jeśli pierwszą od dwudziestu lat wagnerowską premierę na deskach łódzkiej opery zawdzięczamy festiwalowi, który „zwija żagle”, to uważam, że znacznie lepiej jest tchnąć nowego ducha w świetną inscenizację i dostarczyć wzruszeń setkom widzów, niż nie mieć w Łodzi Wagnera w ogóle.
Eraldo Salmieri