AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kołonotatnik 10: I’m the only gay in the village!

Fot. David Ruano  

1.
Tydzień temu, zaraz po odwołaniu Golgota Picnic, myślałem, że najrozsądniejszą strategią byłoby teraz wykonanie dwóch kroków w tył. Taktyczna ucieczka od przypiętej nowoczesnemu teatrowi łatki sztuki obrazoburczej. Postawienie na myślenie, a nie demonstrację. Powrót do ideowego i formalnego kunktatorstwa, gra na przeczekanie eksplozji prawicowego porządku, praca nad zachowaniem stanu posiadania. Skoro przeciwnik jest tak silny, oparty o instytucję kościelną, a za chwilę samorządową i państwową, sztuka nie ma w tym konflikcie żadnych szans. Należy unikać frontalnego starcia. Robić swoje i wierzyć, że kropla drąży skałę. Niech ludzie mają pracę, możliwość debiutu, instytucjonalne zaplecze. Polscy twórcy wybrali jednak kurs na zderzenie czołowe. Właśnie nastąpiło. 

2.
27 czerwca 2014 roku tak jakoś piętnaście po siódmej wieczorem spojrzałem na zegarek. Kończył się akurat Geniusz w golfie w Starym Teatrze. Wydawało mi się, że oto z głośników dobiega modlitwa za Konrada Swinarskiego. Aktorzy składali dopiero co jego hipotetyczną biografię, która byłaby możliwa i prawdopodobna, gdyby nie spadł tamten samolot pod Damaszkiem. Modlitwa za Konrada? Szczawińska poszłaby na taki efekt? „Masz omamy” – powiedział kolega. Schodzimy na dół, wyłazimy przed teatr, a tu przy wejściu staruszki odmawiają różaniec, trzymają w dłoniach wydrukowane z komputerowej drukarki kartki z hasłami, że to antychrześcijańska sztuka, pornografia, wstyd. I nie o Geniusza w golfie im chodzi. O 20.30 ma się odbyć w Starym czytanie tekstu Garcii Golgota Picnic. Przyglądam się tłumowi, czytam na głos (prowokacyjnie!) hasła na kartkach i transparentach, bo i takie zaczęto rozwijać w gęstniejącym tłumie. Tuż przy kasie cztery osoby w czerwonych płaszczach na ramionach z białym krzyżem. Joannici? Mówię pojednawczo do staruszek: „Proszę państwa, byliśmy tu na zupełnie innym przedstawieniu, nikt się tam nie rozbierał, a szkoda, tylko gwizdali, skandowali przy fortepianie, gadali do mikrofonów”. Staruszki nie tracą rezonu, nie ma interakcji, modlitwa. Znikamy z kolegą za rogiem, szybki soczek w Dymie, wracamy o 20.10 na Jagiellońską.

Jest już policja, na placu Szczepańskim pięć wozów prewencji, tłum kłębi się już na całym wylocie ulicy, oblepia ściany. Widać transparent: „Ręcę precz od Telewizji Trwam i ojca dyrektora” – dobre hasło, przyda się na każdą okazję. Do teatru nie można już wejść. Młodzi nacjonaliści wzięli się pod ramiona i zagradzają wejście. Nie da się otworzyć szklanych drzwi. Idziemy z kolegą w sam kocioł, jak najbliżej. Pod wejściem zaparkowany wypasiony terenowy samochód. Śmiejemy się w duchu, że Klaty, ale na głos ani mru-mru, bo jeszcze mu porysują i urwą lusterko. Obok nas raźny chłopak w koszulce z nadrukiem V Bieg ludzi Honoru, sportowiec znaczy się, maratończyk. Poznaję działacza PiS Ryszarda Terleckiego i profesor UJ Annę Raźny z krzyżem w ręce, cały czas wykonującą gesty podpatrzone w filmie Egzorcysta. Nad tłumem powiewają zielone flagi z mieczykiem Chrobrego owiniętym biało-czerwoną wstęgą. Kiboli mało, ale z tyłu przy cukierni wyczekują jacyś i lustrują tłum. Młody chłopak, podobny bardzo do Michała Kmiecika, trzyma megafon i ustala z działaczką kółka różańcowego, co teraz zaśpiewać. Kmiecik? To niemożliwe, żeby to był on, chyba że jak ja infiltruje wrogie środowisko. Na wszelki wypadek mrugam do niego porozumiewawczo, chłopak rumieni się, ale nie odmruguje – to chyba jednak nie Kmiecik. Szkoda. Anegdota zmarnowana. Pytam policjantów stojących blisko wejścia – jest ich tu z ośmiu: „Kogo ochraniacie, panowie? Tych co blokują wejście, czy tych co chcą wejść?” Policjant z blizną drgnął skonfundowany, ale odpowiada: mówi, żeby poczekać, zaraz udrożnią przejście. I rzeczywiście. Pochwalę policję! Sprawnie rozerwali blokujących: przejście jest, tyle że ludzie z wejściówkami muszą się przedzierać przez wrogi tłum. Wyzwisk nie ma, raczej złośliwości, rozpacz, determinacja i modlitwa. Prowokuję ludzi wokół mnie: patrzę im natrętnie w oczy, lustruję od stóp do głów. Obok mnie rodzina z trójką dzieci, fajna, sympatyczna mama i łysawy ojciec z szaleństwem w oku, trzyma jednego z bliźniaków w góralskich kapeluszach na barana; na cholerę przytargał tu te dzieci?! Mam na głowie niebieską czapeczkę, nie zdejmuję jej do modlitwy i przed krzyżem, więc szybko poznają, że nie jestem swój. Nie śpiewam, nie modlę się. Kolega wrzuca foty i komentarze na fejsa. Kiedy policjanci rozrywają szpaler obrońców wiary, tłum zaczyna krzyczeć: „Gestapo! Gestapo!”. Najgłośniej krzyczą pięćdziesięcioletnie paniusie. Potem skandowanie: „Jedna Polska! Katolicka!”. Zaczepia mnie pan w czerwonej bluzce i oznajmia kategorycznie: „Was to nie trzeba bić, wystarczy wam odebrać pieniądze!”.

„Skąd pan wie, za kim i kim jestem? – dziwię się obłudnie. – Po czym pan poznał?” „To od razu widać” – wyrokuje.

Ryszard Terlecki, stojący dotąd cichutko za nami, niereagujący na moje głośne uwagi: „O, frakcja narkotykowo-hipisowska też tu jest!” (w latach siedemdziesiątych Terlecki był znanym krakowskim hipisem i podobno chodził z Korą Jackowską), rusza energicznie na widok rozrywanej blokady. My blokujemy go z kolegą. „Nie przejdzie pan tędy, ja tu stoję” – mówię głośno i z nienawiścią, i tak, by modlący się to słyszeli: Terlecki chce wejść na spektakl! Mam nadzieję, że nie wszyscy go znają… Że tłum się nie zorientuje, że on jest z PiS i go zablokuje. Pomyślicie, te tytuły gazetowe: „Krakowski działacz PiS nie wszedł na Golgota Picnic”… Płonne nadzieje. Terlecki nas ominął. Nie pomaga ostrzeżenie, że skoro palił marychę w młodości, to teraz obejrzenie Golgoty… może poczynić nieodwracalne zmiany w mózgu… Naprawdę tak syczymy. I teraz on broni łysych spod drzwi przed policjantami. Bohater! Nienawiść mija mi powolutku, nie chcą bić, tłum grzeczny, nie daje się sprowokować. Sam dziwię się swojej agresji. Dość samobójczej w tych okolicznościach. Przez kordon policyjny przechodzą kolejni widzowie. Obrońcy wiary modlą się, śpiewają Bogurodzicę i Boże, coś Polskę.

Mijają kolejne minuty. Nudzę się. Za mną stoi rowerzysta. Zwracam uwagę kolegi na jego nowoczesne hamulce tarczowe. Rower niczego sobie. Obok mnie dziewczyna bez wejściówki, ja też zresztą nie odebrałem, nie wejdziemy. Za to miło sobie gawędzimy, ostrzegam ją, kiedy tłum napiera, pokazuję drogę odwrotu. Podpowiadam, że Matt Project udostępnia w sieci spektakl, niech lepiej tak obejrzy. Zobaczyłem jeszcze portret Jezusa Chrystusa założony na pięciometrową wędkę, tak żeby sięgała okien sali teatralnej Starego, i powoli wycofałem się z oka cyklonu. Na Rynku i Szewskiej – Barcelona. Licealiści świętują koniec roku szkolnego, dziewczyny siedzą na chodnikach, chłopaki kurzą papierochy w bramach. Rynkiem przejeżdża rowerowa Masa Krytyczna. Stoliki pełne obcokrajowców. Nikt nawet nie zauważył krucjaty na Jagiellońskiej. Ale i nikt z rozbawionych młodych ludzi nie przyszedł oblężonemu teatrowi z pomocą.

3.
Obywatele Kultury wystosowali list otwarty do prezydenta RP Bronisława Komorowskiego w obronie artykułów 54 i 73 Konstytucji łamanych w związku z protestami przeciwko prezentacji w Polsce spektaklu Rodrigo Garcii. List zawierał wiele mądrych i znamiennych zdań, jak choćby to: „Kultura musi być chroniona przed cenzurą, ignorancją i przemocą z taką samą siłą, z jaką broni się ojczyzny przed zniewoleniem. Bez wolnej kultury nie ma wolnego państwa”. Do chwili obecnej podpisało go około 11 400 osób. Piękny list, piękny gest. Zgadzam się z prawie każdą jego linijką, a jednak go nie podpisałem. Bo to nie ma sensu. To jak pisanie na Berdyczów. I wishful thinking. To nasze domaganie się reakcji głowy państwa na te wydarzenia, żądanie jakiegokolwiek komentarza, wydania komunikatu, poparcia kneblowanych artystów odbywa się bowiem w stanie bolesnej świadomości, że jednak żadnej reakcji nie będzie. Nie dojdzie do pyskówki na linii prezydent – władze lokalne w obronie niezależności i swobody twórczej artystów. Nikt z Belwederu nie pogrozi palcem gorliwym cenzorom, nie zmityguje środowisk prawicowych, nie powie: „Kibole i narodowcy, idziemy po was!”. Prezydent ma na głowie reelekcję, a na dodatek jeszcze aferę taśmową. Nie będzie zadzierał z biskupami, prezydentami miast, tabloidami i bezimiennymi katolickimi wyborcami. Nie warto dla jakichś marnych 12 tysięcy „oburzonych” otwierać kolejnego frontu. Nie zapominajmy – przecież on też jest politykiem konserwatywnym. Może i sympatycznym, ale jednak konserwatywnym. I gorliwym katolikiem. Nigdy tego nie ukrywał. Podejrzewam, że o dziele Garcii myśli tak, jak przeciwnicy medialnego wizerunku tego spektaklu. Przypominanie mu o obowiązku obrony Konstytucji albo przynajmniej o jego pożądanej bezstronności w tym ideologicznym sporze to marnowanie społecznej energii. Powtarzam – zdecydowanej reakcji nie będzie, Prezydent nie przyjmie roli arbitra. Owszem, można rozumieć ruch z listem jako postawienie prezydenta pod etyczną ścianą, zdemaskowania go w oczach lewicowych i centrowych wyborców, ale to marna kalkulacja. Bronisław Komorowski nic na tym swoim milczeniu nie straci, lewicowi i centrowi wyborcy i tak na niego zagłosują w stanie podwyższonej konieczności. Listy takie jak ten Obywateli Kultury mają sens tylko wtedy, gdy istnieje choć cień nadziei, że kogoś u władzy nasz głos otrzeźwi. Tymczasem pisanie do prezydenta w sprawie Golgota Picnic kojarzy mi się z pomysłem wysłania listu do Jarosława Kaczyńskiego z protestem, że na przykład w podkarpackich Stróżach postawili pomnik z brązu Antoniemu Macierewiczowi. Choćby się to prezesowi nie wiem jak nie podobało, będzie siedział cicho. Bo Macierewicza potrzebuje, bo Macierewicz jest za mocny, żeby go publicznie strofować… Jestem przeciwny pięknym, ale pustym gestom. Bo one tylko wzmacniają iluzję, że mamy jakieś szanse w tej batalii. Chyba że… list do prezydenta jest tak naprawdę listem do obywateli RP. Podpisując się pod nim, możemy się policzyć. Tośmy się policzyli!

4.
Festiwal wieczorów poparcia dla Rodrigo Garcii i jego spektaklu zmienił się trochę w spontaniczny proces rozwadniania odpowiedzialności. Mówi Jan Klata: „Ja ocenzurowałem Frljicia, prawda, ale to Merczyński zdjął Garcię! I to dopiero był zamach na wolność słowa. Ostrzegałem, że tak będzie…”. Michał Merczyński może z kolei powiedzieć: „Tak, ja zdjąłem Garcię, bo było zagrożenie zamieszkami, wszak w Szczecinie narodowcy przyszli pod Teatr Kana, w Łodzi przerwali czytanie, w Wałbrzychu wdarli się do teatru. Więc dobrze zrobiłem czy nie?! Dobrze!”. Prezydent Grobelny dodaje: „Byliśmy gotowi zabezpieczyć imprezę, ale organizatorzy nie dali nam szansy, żebyśmy ich obronili. Trzeba było tylko zmienić termin, by nie kolidował z rocznicą Czerwca, i wszystko byłoby ok”. Lista teatrów i instytucji popierających protest, walczących o wolność słowa, narysowała nową mapę teatralną Polski.Krok dalej w wyliczaniu prawdziwych „winnych” idzie publicysta Michał Centkowski, twierdząc, że owszem, Klata i Merczyński popełnili błędy, ale „największą porażką afery wokół Golgoty Picnic są tchórzliwi, koniunkturalni i nieprofesjonalni dyrektorzy oraz kuratorzy, którzy nie chcą lub nie mogą wziąć odpowiedzialności za swoje własne wybory, decyzje i projekty, za które uprzednio bez skrępowania wzięli pieniądze z publicznej kasy”. To oni odpowiadają za odwołanie zapowiedzianych już czytań tekstu Garcii i projekcji solidarnościowych, za bezradność postępowych i agresję tradycjonalistów. Skoro odpowiedzialnych za ogólnopolskie starcie ideologiczne jest aż tak wielu, prawicowi politycy przejmują inicjatywę, próbują przeciwdziałać. Skutecznie. Ale myślą też o przyszłości. Szczeciński radny PiS Marek Duklanowski pisał na swoim facebookowym profilu: „Od godziny 13-ej z minutami prowadziliśmy w tej sprawie z odpowiedzialnym za sprawy kultury w mieście zastępcą prezydenta Szczecina dialog. Dla obu z nas zły pomysł miejskiej jednostki kultury, jaką jest Teatr Kana, był nie do zaakceptowania. Stąd dobre w końcu wybrnięcie z tej złej ze wszech miar sytuacji. Pytaniem pozostaje, co zrobić, żeby tego typu złych decyzji próbujących obrażać inne osoby było jak najmniej? Co zrobić, żeby na przyszłość nie zachodziła konieczność w trybie awaryjnym szybkiego decydowania w sprawie podległej miastu jednostki?”

Obawiam się, że istnieją tylko dwie możliwe odpowiedzi na pytania i wątpliwości radnego. Otóż „złych decyzji, prowadzących do obrażania innych osób” nie podejmują tylko te instytucje, które a) nie istnieją b) są kierowane przez ludzi o właściwych poglądach c) poziom ich publicznego finansowania pozwala wyłącznie na przetrwanie, wykluczając artystyczne i nieprawomyślne kombinowanie.

Zastanawiam się, którą opcję wybierze nowa władza samorządowa. 

5.
Lista teatrów i instytucji popierających protest, walczących o wolność słowa, narysowała nową mapę teatralną Polski. Tylko że nie przedstawia już ona podziału na sceny progresywne i zachowawcze, poszukujące i mieszczańskie, prowincjonalne i metropolitalne, tylko jest poręczną ściągawką dla przyszłej władzy, komu dać, a komu zabrać pieniądze, gdzie zmienić dyrektora, komu nasłać kontrolę. Zauważcie, że te kilka czerwcowych dni pokazało, kto naprawdę może pozwolić sobie na niepokorność i bunt, a kto nie. Czytania i projekcje mimo demonstracji, modlitw i gwizdów odbyły się w warszawskim Nowym Teatrze, TR Warszawa i pod Teatrem Studio. W Starym Teatrze w Krakowie, w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, w Polskim we Wrocławiu, w Śląskim w Katowicach. Odwołali lub przegrali z tłumem i lokalną władzą w Chorzowie, Lublinie, Szczecinie, Wałbrzychu i Łodzi. Udało się tym placówkom, których dyrektorzy czują się mocni, silni poparciem publiczności (Glińska, Talarczyk), albo i tak są na wylocie, mają u prawicy tak zszarganą opinię, że nic im nie zaszkodzi (Klata, Mieszkowski, Łysak), oraz tym, których szefowie w razie krajowych kłopotów poradzą sobie za granicą (Jarzyna, Warlikowski). Prowincja dostała po łapach.

Uważam, że protest solidarnościowy z Maltą i Rodrigo Garcią przyniesie jednak więcej szkody niż pożytku. Roman Pawłowski napisał, że już samo doprowadzenie do czytania w Nowym mimo gwizdów i szykan jest wielkim triumfem polskiego teatru. Wątpię. I zachęcam do przyjrzenia się temu, co się wydarzyło w perspektywie długofalowej. Tak – zaprotestowaliśmy, pokazaliśmy czarnym i brunatnym, że nie poddamy się bez walki. Głos „oburzonych” poszedł w świat, w kraj, w miasto. Ale poszedł też drugi głos – tamtych, też „oburzonych”. Wszyscy czegoś bronimy – my wolności słowa, oni poniewieranej religii. Ktoś powie: dobrze się stało, wreszcie mamy wroga. Ale wroga mają oto jedni i drudzy. Tylko że tych drugich, tych broniących wiary, jest – będzie – kilkadziesiąt razy więcej niż obrońców wolności słowa. Pośrodku, między zwaśnionymi, nienawidzącymi się grupami bierna, niezainteresowana istotą sporu – masa. W razie eskalacji bardziej skłonna poprzeć tradycjonalistów, a nie bluźnierców. Wystarczy, że będą się temu, co z nami robią, tylko obojętnie przyglądać. W obronie wolności słowa, prawa do swobody kreacji artystycznej nie wyjdą na ulicę ci młodzi ludzie, którzy protestowali przeciwko ACTA. Nie wierzcie, że zrozumieją, o co trzeba walczyć. I nawet oni nie pójdą przeciwko czarnym… Przecież dobrze wiecie, na czym się przejechał Twój Ruch Palikota? Nie na wyrzuceniu Nowickiej, nie na kursie na lewicę, potem na liberalizm, potem znów na lewicę. Upadek zaczął się od apostazji lidera, bezsensownie akcentowanego antyklerykalizmu, billboardów z informacją o dziecku papieża. Polacy może i nie lubią kleru, ale jeszcze bardziej nie lubią, kiedy ktoś każe im się do tego publicznie przyznać.

A potem będą wybory. W kontekście bardzo prawdopodobnego zwycięstwa jakiejś koalicji prawicowej w najbliższych wyborach samorządowych a potem parlamentarnych, teatr kojarzony dotąd co najwyżej z przekroczeniami obyczajowymi i zabiegami na klasyce stanie się w oczach środowisk kościelnych i patriotycznych fabryką bluźnierstw. Nagość, wulgarny język, dekonstrukcję arcydzieł narodowych można jeszcze wybaczyć, antychrześcijaństwa – nie. Antyklerykalizm nigdy nie był tematem numer jeden polskiego teatru a teraz zjednoczyło się pod wspólnym sztandarem środowisko, które myśli, że teatr jest przeciwko religii, kościołowi, tradycji. Nie ważne czy to prawda, ważne, że oni to założyli. Jak można z tym antychrześcijaństwem walczyć – zastanawiają się przyszli zwycięzcy? Ano modelem węgierskim (obsadzamy wszystkie kluczowe instytucje swoimi ludźmi) albo metodą Kaczyńskiego – wspieramy dotacjami sztukę wspólnotową, sztuka destrukcyjna niech szuka sponsora. Tomasz Karolak pewnie znajdzie, Szczawińska – nie.

Póki co, do najbliższych wyborów teatry prowincjonalne będą obawiać się wystawienia jakiejkolwiek kontrowersyjnej sztuki, wstawienia do spektaklu antychrześcijańskiej sceny. W związku z tym Na Boga! Jarosława Murawskiego nie ma najmniejszej szansy na drugą realizację w innym niż wałbrzyski teatrze. Dyrektorzy obawiający się o swój los będą namawiać młodych reżyserów do autocenzury, bo po co komu kłopoty? Twórcy będą się zgadzać, bo przecież trzeba z czegoś żyć.

Prześledźcie sobie, pod jakim pretekstem i w jakim trybie odbyło się na polecenie pisowskiego marszałka województwa podkarpackiego odwołanie dyrektora Remigiusza Cabana z Teatru Siemaszkowej z Rzeszowa, a będziecie wiedzieć, jak to się wszystko odbędzie po triumfie wariantu węgierskiego. Pierwszy do odstrzału będzie Jan Klata. Nie grozi nam walka z moherami i dewotami, z widzami Telewizji Trwam i słuchaczami Radia Maryja. Z katolickości i patriotyzmu będą nas rozliczać dobrze zorganizowani, eleganccy, bystrzy, inteligentni i nieprzekupni, sprawnie używający Internetu prawicowi dziennikarze i działacze chrześcijańsko-narodowych ugrupowań… Akcja portalu Polonia Christiana, polegająca na „zdemaskowaniu” pracowników Instytutu Teatralnego koordynujących protesty, wytknięciu im związków z Krytyką Polityczną (czytaj: europejskim lewactwem), pokazuje, jakimi metodami będzie się walczyć z tymi, którzy myślą inaczej. Podobnej lustracji dokonano w tygodniku „Do rzeczy” w stosunku do licealistów, którzy wygrali w sądzie z profesorem Legutką. Dzielny dziennikarz zbadał, jak zarabiają dziś pieniądze niedawni bohaterowie, a nawet z kim aktualnie sypia jedna z nich.

6.
Namnożyło się ostatnio w Europie artystów męczenników. Na skutek ryzykownych wizerunkowo i niefortunnych etycznie, choć najprawdopodobniej słusznych taktycznie decyzji dyrektorów polskich teatrów i festiwali, męczeńskie szlify zdobyli Chorwat Oliver Frljić i Hiszpan Rodrigo Garcia. Trąbią teraz na cały świat, jak ich potraktowano w tym strasznym kraju, że odradza się tu faszyzm, trzyma mocno antysemityzm i wraca cenzura. Frljić i Garcia mają prawo do takich opinii, są rozgoryczeni, zasłużyliśmy na nie. Ale ich ewidentna ochota na męczeńskie stygmaty przypomina mi jako żywo dzieje średniowiecznych krucjat północnych. Zamiast walczyć z Saracenami w Ziemi Świętej i wykosztowywać się na zamorskie podróże, wystawiać na zabójczy klimat Lewantu, niebogaci lub tylko przezorni europejscy rycerze ruszali prać niejako po sąsiedzku Litwinów, Polaków, Prusów i Słowian Zachodnich. Zakon krzyżacki organizował takie krzyżowe wycieczki all inclusive jeszcze na początku XV wieku. Spora grupa „krzyżowców” szukała jednak w walkach z tutejszymi prawdziwego męczeństwa. Frljić i Garcia nie zrobili wiele, żeby jednak pokazać polskiej publiczności oryginały. Gdyby Frljiciowi naprawdę zależało na rozprawie z mitem Swinarskiego, tekstem Nie-Boskiej i polskim antysemityzmem, zapukałby do drzwi paru innych teatrów z tym samym projektem. Znam przynajmniej trzy adresy, gdzie nie byłby bez szans na kontynuowanie pracy. Garcia i jego aktorzy, owszem, wystąpili w Teatrze Nowym u Warlikowskiego, przeczytali tekst, dyskutowali, zgodzili się na pokazy wersji wideo. Ale przecież odwołany przez Merczyńskiego spektakl był już zapłacony, na pewno było to w umowie, że kiedy do pokazu nie dochodzi z winy organizatorów, zaproszony teatr otrzymuje 100 procent wynagrodzenia. Czemu więc ciężarówka ze scenografią nie mogła przyjechać do innego miasta w Polsce, do Warszawy, Wrocławia, choćby na jeden tajny pokaz? Gdyby oprotestowany spektakl Garcii odbył się jednak w innym miejscu, brzmiałoby to gorzej, nie budowałoby takiej legendy reżysera, jak message: „Zakazano mego spektaklu w Polsce!”. Frljić i Garcia mają prawo wieszać psy na Klacie i Merczyńskim, ale pomyślcie, czy aby to nie oni są jedynymi beneficjentami obu awantur, tej grudniowej i tej czerwcowej? Atrakcyjność polskiego teatru jako miejsca artystycznego męczeństwa cudzoziemców wzrosła niepomiernie. Podejrzewam, że teraz wprost nie będziemy się mogli opędzić od zagranicznych ofert produkcyjnych typu: „Skandal sprokuruję!”

Nie da się tego ukryć: teatr – albo szerzej?: sztuka – nie wygra nigdy z żadną formacją polityczną ani tym bardziej z Kościołem.W feralny piątek na Placu Wolności w Poznaniu podczas debaty Kto potrzebuje wolności? zorganizowanej przez Festiwal Malta zamiast pokazu Golgoty, Rodrigo Garcia powiedział, że jego sztuka wszędzie, gdzie była wystawiana, wzbudzała emocje i sprzeciw. Zdaniem reżysera nie jest wcale ważne, czy protestuje jedna osoba, czy 50 tysięcy, „ważne, aby nie ulec tym naciskom”. „Nie możesz ulec groźbom” – pouczał artysta. „Nie możesz zagrozić demokracji twojego kraju!” Zebrał rzęsiste brawa, ukłonił się, zapewne wykonał tradycyjny hiszpański gest „No pasaran!”, po czym, z kuratorskim honorarium, wyjechał z polskiego Ciemnogrodu. Kto wie, czy nie na zawsze. Festiwal pozostał. Ale czy na zawsze? Nie mam już takiej pewności.

7.
Postawy, które doszły do głosu podczas awantury o spektakl Golgota Picnic, kojarzą mi się z jednym z bohaterów Małej Brytanii. Grany przez Matta Lucasa niejaki Daffyd Thomas, przebrany w różowy lateks, pulchny, cherubinkowaty gej z małej prowincjonalnej miejscowości zadręcza wszystkich swoją innością. Chce walczyć o równe prawa dla homoseksualistów nie dostrzegając, że jego wioska jest już w awangardzie postępu: połowa mieszkańców to geje i lesbijki albo przynajmniej bardzo liberalni heterycy. Daffyd powtarza jak mantrę jedno pełne dumy i zarazem wyrzutu zdanie: „I’m the only gay in the village!”. Dziś w Polsce krzyczy to zdanie i Rodrigo Garcia, i Jan Klata, i Michał Merczyński, i Tomasz Terlikowski, i arcybiskup Gądecki. Nawet ja – kiedy proponuję inne spojrzenie na aktualne, dość dramatyczne wydarzenie i próbę namysłu, co po tym „rozpoznaniu walką” zrobi z artystami ta druga, prawicowa strona.

Nie da się tego ukryć: teatr – albo szerzej?: sztuka – nie wygra nigdy z żadną formacją polityczną ani tym bardziej z Kościołem. Sztuka nie tyle zależy od polityki, co od polityków i pieniędzy, którymi to oni dysponują. Poglądy polityków nie tylko są emanacją społeczeństwa, równie często poglądy polityków stają się stopniowo poglądami społeczeństwa.

Widziałem takie zdjęcie z Malty, z głośnego czytania sztuki Garcii na Placu Wolności. W pierwszym rzędzie Grzegorz Laszuk z Komuny Warszawa z biało-czerwoną opaską na ramieniu, obok uśmiechnięty Witek Mrozek z Krytyki Politycznej i „Gazety Wyborczej”, dalej Marcin Mackiewicz z Obywateli Kultury. Cieszę się chłopaki, że recytujecie, uśmiechacie się, walczycie…

Walka jest i będzie piękna. Ale ja się boję, co nastąpi po niej. Naprawdę się boję…
Am I the only gay in the village?

30-06-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2014-06-30   17:16:44
    Cytuj

    Robisz Łukasz z igły widly i nie piszesz jakie to jest ( www.jacekrzysztof.blog.onet.pl), a w tym jest rzeczy sedno. Grafomani wszystkich krajów zawsze jednoczyli się wokół zadymy i skandalu - więcej nie potrafią. Twoja próba obiektywności jest cokolwiek obłudna, a opis wypadków podkolorowany. "Tak -tak, nie -nie" drogi Drewniku, czasami dystans do relatywizowania rzeczywistości przywraca równowagę widzenia rzeczy jakimi są a nie jakimi chcilibyśmy je uczynić pod dyktando ideologii. Oczywiście, że teatr na tym traci, bo "zdradza przymierze" i po raz kolejny pokazuje, że chce grać plecami do ludzi, siedząc na bagnetach i w antyszambrże u władzuchny. To gorzej niż błąd. To śmieszność i utrata zaufania.

  • 2014-06-30   16:25:28
    Cytuj

    Zachęcam do lektury: http://uszatyfotel.pl/2014/06/30/picnic-na-skraju-drogi/