AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Acid people

Acid Snow [Będzie jeszcze zimniej], reż. Rolf Alme, Teatr Polski we Wrocławiu
Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, filolog, medioznawca, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr. oraz w Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. Autor, współautor i redaktor książek z zakresu literaturoznawstwa i medioznawstwa. Był recenzentem teatralnym, m.in. „Gazety Wyborczej” i „Dziennika Gazety Prawnej”.
A A A
fot. Jan Oborski  

A gdyby tak zamknąć oczy i zakryć dłońmi uszy. Wyciszyć w sobie zgiełk miasta. Przez chwilę nie słyszeć i nie widzieć. Na chwilę zapomnieć o teatralnej codzienności. O koteriach, miejskich plotkach, papierowych wojnach, szeptach w foyer, taksujących spojrzeniach przy szatni. Uspokoić ciało. Potem, powoli otwierając oczy, zobaczyć w industrialnym bunkrze Sceny na Świebodzkim fascynujący spektakl.

Co musiałoby się stać, abyście uwierzyli, że to możliwe? Że oglądacie widowisko na miarę prac Ivo van Hove’a?

1.
Juhani Pallasmaa pisał: „Dotyk jest zmysłem, który integruje nasze doświadczanie świata i nas samych. Wszystkie zmysły, łącznie ze wzrokiem, są przedłużeniami zmysłu dotyku; zmysły są specjalizacjami tkanki skórnej, a wszystkie doświadczenia sensoryczne są sposobami dotykania i jako takie są związane z taktylnością. Nasz kontakt ze światem odbywa się na granicy podmiotu, poprzez wyspecjalizowane części pokrywającej nas membrany”.

Mam zaufanie do skandynawskich architektów. Dostrzegając ekspresyjność prostoty, wydobywają istotę formy – tak rywalizującej z naturą, jak w niej zatopionej. Są przy tym intensywnie zmysłowi, lecz pozbawieni naszej skłonności do egzaltacji. Być może dlatego Acid Snow Rolfa Alme – architekta, scenografa i reżysera – to więcej niż groteskowa, zatem metaforyczna, wizualizacja swoistego #MeToo, w której po 139 latach od premiery gorzki tekst Ibsena przebija się poprzez trywialny, mieszczański zgiełk pseudomoralności i niby-uczuć zwierzoczłekoupiorów, czyli społeczeństwa.

2.
Na początku nie ma Domu lalki Ibsena. Acid Snow Almego zaczyna się nie od dialogu, lecz od szurania, tupania, ptasiego gulgotania. Od ciałotoku. Od stada bezrozumnych istot, prących wzdłuż kulis niczym pociąg z dziecięcej zabawy. Skłębiona bestia porządnie, współcześnie ubranych milenialsów. Jakby ich dobrze skrojone garnitury, krawaty, żakiety i hipsterskie sportowe obuwie splotły się w bębnie gigantycznej – acz niewidzialnej – pralki. Ludzki dziwostwór-nowotwór podszyty pustotą zabawy i agresją.

W brzmieniach, furkotach, poszumach ledwo co go widać. Mrok jest twardy. Siedzimy na plastikowych krzesełkach. Po lewej stonowana czeluść arkad, na wprost i po prawej płaskie, czarne prostokąty ścian. Z dwu stron sześciennej przestrzeni zaledwie kilka pionowych grzebieni światła, nieruchomych niczym obumierające ukwiały. I techniczne rusztowania pod sufitem. Żadnych dekoracji. Tylko w tle drewniane drzwi i kinowy ekran. Na ukos od naszych krzeseł statyw kamery i mikrofonu. Prowizoryczny, reporterski stand-up.

Obraz z kamery niebawem pojawi się na ekranie. Ale tego jeszcze nie widzimy. Słyszymy falujący gulgot. Klasycyzując – jakby skacowane bełkotanie gromady prowincjonalnych idiotów w pamiętnym Rewizorze Gruzy. Czujemy stan zagrożenia, widzimy podniecenie. Nowocześniej – uczestniczymy w zbiorowym amoku korpoludków, płynących z weekendowych zaświatów przez zbędne w tej przestrzeni drzwi ku kamerze. Aby – znów mówiąc językiem współczesności – zrobić sobie selfie i poprzez ekran wysłać je nam, gdybyśmy nie byli dość pewni ich nieustannie reżyserowanej witalności, kapryśnej zmysłowości, brutalnej nadpobudliwości, frymuśnej egzaltacji, lifestylowej spontaniczności, które oglądamy na ściankach instagrama czy fejsa.

Wszystkiego, co dzieje się na scenie, nie da się opisać. Ruch sceniczny jest tak gęsty, że żaden notes tego nie obejmie.

3.
Eksplikacja dla pokolenia Y i Z, bo Ibsena nie ma w podstawie programowej.

Historia prawie marksowska. Szczęśliwy dom Nory odwiedza Kristine Linde. Nora o gołębim sercu przekonuje Torvalda, dopiero co nominowanego dyrektora banku, by dał Linde posadę księgowej. Jednak w zamian pracę straci Krogstad, który zna tajemnicę sfałszowanej przez Norę umowy kredytowej sprzed lat. Kredyt – w czasie rodzinnego kryzysu – uratował Torvaldowi życie. On jednak o tym nie wie. Ma Norę za trzpiotkę-idiotkę, która wydaje pieniądze na drobiazgi i słodycze. Nie wie o heroicznej, bo skrywanej spłacie długu.

Rzeczy – jak w dobrym thrillerze – toczą się błyskawicznie. Węzłem intrygi staje się banalna skrzynka na listy, a w niej pismo Krogstada demaskujące oszustwo Nory. W grze o życie własne niszczymy życie cudze. To konkluzja zdarzeń. I Torvald, który ma jedyny kluczyk do skrzynki. Fatalista rzekłby: a wystarczyło dorobić kluczyk i widmo szantażu Krogstada byłoby znikło.

Po balu świątecznym rzecz się wydaje, Torvald wszakże wybacza Norze, bo jako przyszły dyrektor banku nie może sobie pozwolić na skandal. Lecz separuje Norę od wychowania dzieci. Przynajmniej tę separację obiecuje. Los na loterii wygrywa Linde, która wraca do starej miłości – BTW, do Krogstada. Nora wychodzi z domu. I znika w śnieżnej dali. Prawdziwie scenariusz telenoweli.

4.
Tymczasem Alme posadził nas przed czasoprzestrzenią, w której wije się bestia samczej hipokryzji. Od początku obserwujemy świat głuchych na wszystko hedonistów. Maszkary. Ludzi z poglądami wbitymi w głowy tak szczelnie, że twarze zmieniają w grymasy i maski. Ciała na tyle zmanierowane, na ile przepoczwarza je vlogerski trans zbierających miliony odsłon letsplayerów. Po to jest kamera – konfesjonał i lustro ekshibicjonistów zarazem.

Z okrutnego poczucia humoru streamerów rodzi się horror, którego doznaje Nora. Bajecznie złotowłosa. Matka i żona. Dramatycznie, ibsenowsko rozdarta między wolą wyznania prawdy, a lękiem przed śmiertelnym zranieniem miłości życia. Licząca na miłość, gdyż sama pełna miłości. Ileż lęku niesie w sobie, by nie stanąć w prawdzie przed Torvaldem. Aby nie zranić dumy mężczyzny. Jak głęboko uległa jego dominacji? Dlaczego szacunek zmieniła na toksyczną relację? Nora-lalka do uprawiania seksu, którą można ubrać, przebrać, sponiewierać.

W wieczorowej, świetnie skrojonej sukni okrywającej zmysłowe ciało – sugestywny, lecz taktowny dekolt, głębokie rozcięcie wydobywające zgrabne nogi, świetne pantofle. Raczej Rita Hayworth niż Lady Gaga. Uroda i szarm w błyskotliwej, sugestywnej interpretacji Pauliny Chapko, gaszące trywialność skojarzeń i prymitywne podniecenie. Aktorka przemienia tę zapowiadaną kostiumem erotyczną nagość w coś, co chciałoby się nazwać – nawet jeśli to egzaltacja – ledwo okrytym aktem ciała-prawdy. Nora jest tu i tam – jawą odgrywanej roli i fantazmatem wypowiadanego lęku. Chwilami – grając w gry społeczne – jest ironiczna, poddana rytuałom gromady, minutę później jednym prostym zdaniem-zaklęciem realnym do bólu wywraca scenę do góry nogami.

Nora ma do wypowiedzenia prostą prawdę. Kocha, kto wybacza błędy popełnione z ofiarnej miłości. Nic dla prywaty. Na pozór jest piękna niczym ciało modelki, na które wizażyści, fotografowie, projektanci, styliści nakładają kształty i formy. Ale jej piękno w istocie jest – by tak rzec – katalogowe. Wyjęte z repozytorium mieszczańskiego żurnalu mód i powieści, w którym nie ma miłosierdzia. Gdy – rozważając szanse na powiadomienie Torvalda, że dla ratowania życia dokonała bankowego oszustwa – staje przed nim niemal naga, zostaje symbolicznie zgwałcona słowem i czynem.

To okrutna, lecz dojmująca scena. Oto Nora tańczy z każdym wskazanym przez Torvalda. To – jak w gangsterskim musicalu – taniec fizycznej przemocy. Z układu sensualnych figur rodzi się gwałt. Bestia gulgoczących dziwostworów rozdziela się na kolejne postacie, a każda z nich w furii dosłownie poniewiera jej ciałem. Jakby chciała piękno Nory zeszmacić, wdeptać w podłogę, odrzeć z godności. Tak nakręceni siłą grupy dranie igrają z ofiarą, stając w kole i miotając ciałem ofiary do upokorzenia albo do krwi.

Premiera to kapitalny wieczór Pauliny Chapko. Chapeau bas

5.
Wszystkie postacie Ibsena w interpretacji Almego są tu i tam. Są równocześnie bestiami i ofiarami systemu. Są podwójne, niejednoznaczne, wielokrotne. Torvaldów jest dwóch, choć lepiej powiedzieć, że Torvald to potworny bliźniak (w neurotycznej interpretacji Piotra Miszteli i Tomasza Madeja, zrośniętych niczym figura jarmarcznego potwora). Są jak kultowy dobry i zły policjant – lecz zawsze policjant, nigdy szczery kochanek, nigdy partner. Człowiek-plakat, człowiek-manekin, na którym mieszczański świat rozwiesza tabliczki z inskrypcjami: „przykładny mąż”, „wzorowy ojciec”, „wyrozumiały pan domu”. Nora jest dla niego Wiewióreczką. Maskotką. Pluszakiem, którego można przytulić lub rzucić w kąt.

Wielkie wrażenie czyni ów aktorski chór-dziwostwór marionet ze swoim szydzącym ze wszystkiego, co piękne, i z każdego aktu wyznania niewiny okrzykiem „oj” niczym w plugawym dowcipie o oralnym seksie. Znakomicie ułożony choreograficznie, niezwykle sprawny ruchowo, na chwilę nie tracący rezonu, wręcz organiczny. Gdyby szukać wrocławskich porównań – niemal równie sprawny, jak tancerze teatru Grzegorza Brala.

Zdezintegrowany wydarzeniami przecież składa się z postaci nadal piekielnie (to dosłowne określenie) wyrazistych: Linde Iwony Kucharzak–Dziudy, Krogstad Bartosza Cymbalisty (nieco rozczarowujący dykcyjnie), Andrzej Martyny Witowskiej i Tomasz Piotra Downara-Zapolskiego. Wreszcie prawdziwie gogolowski doktor Rank w interpretacji Jakuba Grębskiego. I my w tym wszystkim. Oto aktorzy zdejmują do upiornego tańca z Norą marynarki. Wręczają je publiczności. Nie wyprzemy się. Bierzemy w tym gwałcie udział.

6.
Najpiękniejszy jest finał symboliczny. Oto zamiast kurtyny opada na scenę śnieżna ściana.

I finał drugi. Ekologiczny. Nieco polityczny, budujący nowe piętro znaczeń, więc perswazyjny. W tekście dopisanym Ibsenowi przez Ninę Godtlibsen słyszymy na początku spektaklu, że Nora, opuszczając Torvalda przed 139 laty, zniknęła w głębokim śniegu. Zniknęła w czymś nieskończenie czystym. Dziś – w finale – w świecie sponiewieranym przez zmiany klimatyczne ten śnieg jest zatruty. Jeśli Nora do nas wróci – ze swoją prawdą – doznamy jedynie namiastki. Iluzorycznej jak deszcz, który rzucały nam w twarz dwa wentylatory i opryskiwacze do pestycydów.

Były owacje. Zasłużone.

27-06-2018

galeria zdjęć Acid Snow [Będzie jeszcze zimniej], reż. Rolf Alme, Teatr Polski we Wrocławiu <i>Acid Snow [Będzie jeszcze zimniej]</i>, reż. Rolf Alme, Teatr Polski we Wrocławiu <i>Acid Snow [Będzie jeszcze zimniej]</i>, reż. Rolf Alme, Teatr Polski we Wrocławiu <i>Acid Snow [Będzie jeszcze zimniej]</i>, reż. Rolf Alme, Teatr Polski we Wrocławiu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Polski we Wrocławiu
Rolf Alme
Acid Snow [Będzie jeszcze zimniej]
na podstawie sztuki Henrika Ibsena Dom lalki (Nora) [Et dukkehjem]
przekład: Marta Orczykowska
opracowanie tekstu, reżyseria, scenografia i kostiumy: Rolf Alme
dramaturgia: Nina Godtlibsen
choreografia: Dennis de Visscher
reżyseria światła: Dariusz Bartołd
obsada: Paulina Chapko, Piotr Misztela (gościnnie), Tomasz Madej (gościnnie), Iwona Kucharzak-Dziuda, Bartosz Cymbalista (gościnnie), Jakub Grębski (gościnnie), Piotr Downar-Zapolski (gościnnie), Martyna Witowska (gościnnie)
premiera: 14.06.2018

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (5)
  • Użytkownik niezalogowany Małgorzata
    Małgorzata 2019-03-09   15:35:01
    Cytuj

    Zdumiewająca jest ta recenzja. Spektakl jest monotonny, czasem pretensjonalny, no i finał - publicystyka w najgorszym wydaniu. Zastosowano praktycznie jeden chwyt teatralny - mówienie i działanie chóralne, czasem bardzo dowcipne, aktorsko bardzo sprawne (nb. mało odkrywczy pomysł, znany z wielu realizacji groteskowych)Tyle tylko, że po półgodzinie ze sceny ziało nudą. Ja i moje towarzystwo w scenach "tragicznych" ledwo tłumiliśmy śmiech. Nie polecam.

  • Użytkownik niezalogowany hi
    hi 2018-10-11   23:05:03
    Cytuj

    Jest to spektakl łopatologiczny w przesłaniu, płytki, przeciętny. Momentami wręcz pretensjonalny. Nie chcieli go w Starym w Krakowie, przytulili w Polskim we Wrocławiu. I wyszło, co wyszło. Nie polecamy.

  • Użytkownik niezalogowany Ach
    Ach 2018-06-30   17:00:15
    Cytuj

    Recenzja bardzo obiektywna przy okazji przybliżająca treść dla tych, którzy nie znają twórczości Henryka Ibsena. Taka forma oczywiście nie jest dla każdego, ale dla teatromanów jak najbardziej.Nic tu nie jest wstydem, a wręcz odwrotnie jest ciekawy,precyzyjny,gra aktorów równa . Bardzo polecam.Podziękowania dla recenzenta.

  • Użytkownik niezalogowany Ech
    Ech 2018-06-29   22:33:10
    Cytuj

    Panie Profesorze, recenzja porywająca, spektakl... przeciętny. Panu wystarczy ładna aktorka i wygłaszasz peany. No tak, to wiemy. Ale mieszać w to Ivo? Nie wstyd?

  • Użytkownik niezalogowany EMEF
    EMEF 2018-06-28   10:03:07
    Cytuj

    Panie Profesorze, porywający spektakl - ekscytująca recenzja. Bardzo dziękuję.:) Tylko dlaczego tak długo będę musiał czekać na swój bilet?