AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Edycja mistrzów

51. Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
 

Tegoroczne 51. Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora śmiało nazwałbym edycją mistrzów. Dziesięć wybitnych przedstawień jakо dziesięć niezbitych dowodów na to, jak wiele, bardzo wiele potrafi aktor w pojedynkę. To znaczy uzbrojony w świetny tekst autorski i precyzyjne wskazówki reżysera, lecz mierzący się z publicznością sam na sam – bez wsparcia rozbudowanej scenografii, efektów specjalnych, statystów i drugoplanowych postaci. Tak i tylko tak zdaje się egzamin na teatralnego rycerza słowa.

Organizatorzy festiwalu, będącego najstarszą tego typu imprezą na świecie, w ciągu półwiecza nieustannie eksperymentowali z jego formułą. Szukali dróg do szerszego grona odbiorców. Dbając o tradycję, czujnie przyglądali się nowym rozwiązaniom. W międzyczasie program WROSTJA rozszerzał się i kurczył, powstawały i upadały nowe pomysły na wydarzenia towarzyszące. W 2014 roku, jak to często bywa z powodów organizacyjno-finansowych, postanowiono zrezygnować z części konkursowej. W jubileuszowym, 2016 roku wygasła umowa o współpracy z wrocławską filią Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie. W ostatnich latach gmach tej uczelni przy ulicy Braniborskej gościł Spotkania. Nieubłagalny czas dawał do zrozumienia, że pewien rozdział został definitywnie zamknięty. Narzucało się więc pytanie: co dalej? A dalej, jako że trudno było oczekiwać od zahartowanych artystów, wiernych przyjaciół i twórców tego unikatowego wydarzenia kapitulacji, „zrodziła się idea, by w ramach każdego roku skupiać się na konkretnym autorze, reżyserze, aktorze”. W ten oto sposób przedrostek „mono” podwójnie zdominował tegoroczny program. Monospektakle podzielono względem dwóch kategorii: Mono-Autor i Mono-Reżyser.

Mono-Autorem stał się Tadeusz Różewicz. Wybór całkiem zrozumiały i symboliczny, jako że wybitny poeta i dramatopisarz, wrocławianin od lat był swoistym patronem WROSTJA. Do tekstów Różewicza w ciągu pięćdziesięciu edycji sięgano wielokrotnie. Robili to między innymi: Tadeusz Malak, Larysa Kadyrowa, Wioleta Komar i Irena Jun. Już w ramach pierwszych Spotkań, mających miejsce w legendarnej Piwnicy Świdnickiej, zaprezentowano Śmiesznego staruszka w wykonaniu Wiesława Drzewicza i reżyserii Krystyny Meissner. W tym roku po ten sam tekst sięgnęli dobrze znany polskiej publiczności Krzysztof Gordon oraz gość z Armenii, Ara Asaturyan. Z inicjatywy WROSTJA powstały więc dwa przedstawienia o tym samym oryginalnym różewiczowskim tytule. Dwóch Śmiesznych staruszków. Do tego zagranych w jeden wieczór z krótką, półgodzinną przerwą między spektaklami. Zagrane w dwóch różnych językach: polskim i rosyjskim. Jednak różnica językowa była, o ile można tak powiedzieć, różnicą najmniejszą, bowiem zupełnie odmienna była interpretacja tego dzieła.

Krzysztof Gordon na samym początku monodramu siada na samotnie stojącym krześle i nie odchodzi od niego do samego końca. Ara Asaturyan znajduje się na scenie jeszcze zanim spektakl się zacznie. Tylko że go nie widzimy. Leży ukryty pod stertami gazet. Gordon przez całe przedstawienie pozostaje bardzo oszczędny w ruchach, kreując swoją postać za pomocą drobnych gestów, minimalnych, bardzo precyzyjnych i psychologicznie wiarygodnych zmian w mimice i głosie. Asaturyan jest bardzo ekspresywny, nie boi się użyć krzyku, żeby za chwilę przejść w szept. Do tego nieustannie przemieszcza się w przestrzeni. Aktor z Armenii, nauczyciel tańca i twórca licznych choreografii baletowych, swego staruszka, można by powiedzieć, zatańczył. Staruszek Gordona siedzi na ławie oskarżonych. Tłumaczy się przed sędzią, przed instytucją. Odpiera stawiane zarzuty. Staruszek Asaturyana natomiast spowiada się przed światem i sam jak gdyby woła o należące mu się wytłumaczenia i przeprosiny. Pierwszy staruszek rzeczywiście śmieszy, ale i zachęca do stawiania oskarżeń, bowiem czujemy się względem niego wyżsi i „normalniejsi”. Drugi zaś, nieobliczalny w swym zachowaniu, przeraża, napawa trwogą, nawet straszy. Zachęca do przyglądania się mu z daleka. Z bezpiecznego ukrycia. Jeden pogodził się z tym, że nie zostanie już Napoleonem, dla drugiego to nadal otwarta rana. I tak można by ciągnąć tę listę różnic.

Jak już zaznaczyłem, tegoroczna edycja była edycją mistrzów. Ze wsparciem innych znanych tekstów Różewicza udowodnili to: Lidia Danylczuk, Wiesław Komasa i Bogusław Kierc. Każdy, jak poprzednio, na swój własny sposób, ale na tym samym niezwykle wysokim poziomie. Lidii Danylczuk udało się przerobić na monodram Stara kobieta wysiaduje i ten znany tekst Różewicza wybrzmiał dla mnie zupełnie inaczej. Aktorka, a zarazem reżyserka i scenografka, oczyściła dramat z publicystycznego nalotu i zbyt jednoznacznych, fatalistycznych wizji przyszłości, nadając mu formę intymnej spowiedzi. Jej ciche, melodyjne, ukraińskie „Syyyynkuuu… Syyyynkuuu…” przeszywało na wskroś, na inny sposób formułując słynne pytanie Camusa z Mitu o Syzyfie: Czy życie jest warte tego, żeby je komuś podarować? Prościej, czy świat wart tego, żeby rodzić dla niego dzieci?

Bogusław Kierc, związany z festiwalem niemal od samych jego początków, po raz kolejny postanowił wrócić do roli Głodomora. Wcześniej zagrał tę postać między innymi w Odejściu Głodomora w reżyserii Helmuta Kajzara. Było to w roku 1977, prawie od razu po powstaniu samego utworu. Dziesięć lat później Kierc „głodował” w warszawskim Teatrze Nowym. W 2002 roku zagrał tytułową rolę u Piotra Kruczyńskiego. Głodomór, którego zobaczyliśmy w filii Miejskiej Biblioteki Publicznej, nie tak dawno otwartej na Dworcu Głównym PKP, nie siedzi już w klatce. Nie stoi obok niego kasa biletowa pobierająca drobną opłatę za oględziny mistrza kulinarnej ascezy. Stoi natomiast krzesło. Znowu więc tylko krzesło i aktor, który, będąc poetą i dramatopisarzem, udowadnia, że alegoria innego poety i dramatopisarza wciąż nie straciła na aktualności. Na odwrót, w świecie „profesjonalnych świętych” i niekwestionowanej dominacji kultury masowej, nabrała jedynie nowych odcieni. Z całą pewnością w czasach digitalnych symulakrów i spin doktorów jeszcze ciężej jest odróżnić „prawdziwe głodowanie od głodowania pozornego”. I skoro wcześniej zostało już przywołane nazwisko francuskiego filozofa, znów – dramatopisarza, Syzyfa-głodomora Kierca należy wyobrazić sobie jako pogodzonego z własnym losem. Chociaż jest to pogodzenie nieustannego głodo-buntu, w którym znajduje on swoje szczęście.  

Rozważając na temat wszystkich tych spektakli, w tym też znakomitego Różewiczogrania Wiesława Komasy, w którym aktor chciał „zebrać rozrzucenie świata poetyckiego w wędrówce teatralnej za prawdą i formą słowa”, nadaję im „metkę” – „wypowiedzieć człowieka”. Taki właśnie tytuł nosi książka Katarzyny Flader-Rzeszowskiej o twórczości Tadeusza Malaka, wydana w festiwalowej serii Czarna Książeczka z Hamletem. W tym roku do listy tytułów serii dołącza tomik Szekspir? Jaki Szekspir! Monodramy Piotra Kondrata autorstwa Szymona Spichalskiego. Jak widać, wypowiedzieć człowieka nigdy nie da się do końca. Do tego punktu, kiedy nic nie zostaje już do powiedzenia i należy jedynie milczeć. Chociaż, rzecz jasna, są te granice, których słowa przekroczyć nigdy raczej nie będą mogły, lecz po to jest teatr, żeby „ciszę o człowieku” przeplatać z prawdą o człowieku ubraną w zdania.

Świetnym tego przykładem były spektakle zaprezentowane w ramach drugiego minicyklu festiwalowego – Mono-Reżyser. Na rolę Mono-Reżysera wybrano Stanisława Miedziewskiego. W zeszłym roku też miał swoją jubileuszową pięćdziesiątkę – pięćdziesiąt lat pracy artystycznej, w ciągu których wyreżyserował trzydzieści sześć monodramów. Imponująca liczba. Ale cóż tam liczby, kiedy Traumnovelle w wykonaniu Alberta Osika okazał się jednym z najlepszych monodramów, które w życiu widziałem. Byłem zachwycony interpretacją tego utworu Arthura Schnitzlera, która pod tak wieloma względami odbiega od wersji Stanleya Kubricka z kultowego filmu Oczy szeroko zamknięte. Bohater Osika w niczym nie przypomina bohatera Toma Kruza. Wzbudza autentyczny wstręt. Jest zazdrosny, chciwy, samolubny i mało męski. Stracił kontrolę nad własnym życiem, nad urządzonym pod własne potrzeby rodzinnym gniazdem i teraz błąka się w labiryncie niemocy i miałkości. Natomiast aktor na scenie, trzymając w ręce szklankę drogiego alkoholu, robi zaledwie kilka kroków. Ta szklanka oraz karnawałowa maska i jedna czarna rękawica wystarczają Osikowi, żeby stworzyć przerażający obraz człowieka zjadanego od środka bezsensownością wszystkich swoich poczynań. Spektakl został dopracowany pod każdym względem i nie pozostawia, nie może pozostawić, obojętnym. Zresztą to samo śmiało mogę powiedzieć o Satanie Marcina Bortkiewicza, a tym bardziej o wstrząsającej Matce Mejrze i jej dzieciach Caryl Swift. Występ aktorki, tłumaczki i animatorki kultury urodzonej w Wielkiej Brytanii zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie niż za pierwszym razem, kiedy obejrzałem go ponad rok temu. Prawdziwa historia dr Ewy Klonowski (urodzonej we Wrocławiu), ekspertki medycyny sądowej, która pomaga wydobywać, odtwarzać i identyfikować szczotki licznych ofiar „jugosłowiańskiego koszmaru”, zasługuje na to, żeby opowiadać ją raz za razem. Zresztą nie tylko ona.

Mam więc nadzieję, że inicjatywa Wiesława Gerasa, niezmiennego dyrektora WROSTJA, nadal będzie wspierana przez władze miasta. Tego miasta, częścią historii którego zdążyły już się stać te niesamowite spotkania. Ale historii wciąż żywej, a nie podręcznikowej! Mam też nadzieję, że Instytut im. Jerzego Grotowskiego i Muzeum Teatru im. Henryka Tomaszewskiego w razie potrzeby znowu przyjdą imprezie z pomocą i udzielą swej przestrzeni. Moim zdaniem, zdecydowanie warto. Szczególnie że plan na następny rok to Mono-Aktor. A aktorem tym będzie Anglik Pip Utton. Minifestiwal Pipa Uttona. Muszę przyznać, że bardzo mi się ten pomysł podoba. Zważywszy na to, iż ten aktor i pisarz jest znany z wcielania się w znane postacie historyczne, mamy szanse w ciągu festiwalu, czy nawet jednego wieczoru, spotkać się z Charlie Chaplinem, Adolfem Hitlerem, Karolem Dickensem czy Francisem Baconem. A może Utton „przywiezie” do Polski jakiegoś słynnego Polaka? W każdym razie czekamy. Edycja mistrza po edycji mistrzów.

24-11-2017

galeria zdjęć 51. Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora 51. Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora 51. Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora 51. Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora ZOBACZ WIĘCEJ
 

51. Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora, Wrocław 17-19 października 2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany DMN
    DMN 2017-11-26   18:54:35
    Cytuj

    Bomba!

  • Użytkownik niezalogowany Teatroman
    Teatroman 2017-11-26   13:10:02
    Cytuj

    Dobrze napisane! Wspaniałe podejście...!