AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Jednak widz

Teatrolożka i filmoznawczyni.
A A A
Fot. Maksymilian Rigamonti  

Ostatnia sztuka miała swoją krakowską premierę 7 lutego, a więc kilka dni po pierwszym pokazie w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Czytając recenzję Hanny Baltyn pod błyskotliwym tytułem Aktor, autor i widz, czułam z jednej strony podziw dla elegancji wyrażania sądów przez Autorkę, z drugiej jednak – sprzeciw wobec jej kurtuazji, która nie pozwala nazwać czy ocenić pewnych zjawisk wprost.

Hanna Baltyn – o czym można się przekonać, czytając jej tekst – nie chwali ponad miarę i nie uznaje Ostatniej sztuki za spektakl ważny, doskonale zrealizowany i te pe, i te de. Pisze wprost: „Z pewnością nie jest to sztuka elitarna, nie jest to jednak także zbiór skeczy na poziomie telewizyjnych kabaretonów, do których przywykli zwykli odbiorcy”. Dalej też dość wyraźnie: „Grzegorz Matysik i Bogdan Słomiński [...] nieźli (choć to jednak nie pierwsza liga, jaką reprezentują bracia Grabowscy, Peszek czy Frycz, którzy nic nie muszą robić, a ludzie już się śmieją. A jak idą na całość, to publika spada z krzeseł i sika po nogach)”. Ale mimo tych uwag, przyznajmy – niekoniecznie entuzjastycznych – Baltyn ocenia spektakl pozytywnie, co więcej: wprowadza element sentymentalny i nostalgiczny („Oj, łza się w oku kręci”), z którym dyskutować trudno, ale czasem, niestety, trzeba.

Jak zaznaczyłam na początku, cenię Hannę Baltyn za subtelność i dyskrecję wydawanych opinii, ale nie mogę zgodzić się na eufemizmy, jakie stosuje. I rzecz nie w tym, że mam o Ostatniej sztuce zdanie skrajnie odmienne. Po prostu buntuję się wobec „głaskania” spektaklu, który – jak każdy inny – domaga się rzetelnej oceny.

Co właściwie autor (i reżyser) chcą uzyskać taką grą z publicznością?Pisząc o autoteliczności Ostatniej sztuki, napisanej i wyreżyserowanej przez Schaeffera, autora takich scenicznych hitów, jak Kwartet dla czterech aktorów, Scenariusz dla trzech aktorów, Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego czy Tutam, Hanna Baltyn, przedstawiając interakcje podejmowane z publicznością, stwierdza: „Zaczepiani jesteśmy dyskretnie, delikatnie i dobrotliwie. Marcin Daniec Show na pewno to nie jest”. Ale ja nie mogę pozbyć się pytania: po co jesteśmy zaczepiani? Co właściwie autor (i reżyser) chcą uzyskać taką grą z publicznością? Efekt komiczny? Wyczerpuje się po drugiej zaczepce. Poczucie współistnienia w teatralnej przestrzeni? Jakoś mało to przekonujące, bo przecież mamy do czynienia raczej z żartem niż z rozmową serio. Nie znajduję sensu tej gry, poza takim, by zabawić. Tyle że mam chyba inne poczucie humoru.

O czym właściwie traktuje Ostatnia sztuka? Nie zamierzam tu, rzecz jasna, przytaczać opisu spektaklu, który czytelnicy portalu mogli już przeczytać w cytowanej recenzji (krakowska wersja nie różni się od warszawskiej, przestrzenie są podobne). Nie chcę też analizować struktury utworu. Interesuje mnie raczej, na ile ten tekst może być dziś nośny, ciekawy, świeży. Słowem: atrakcyjny dla widza, który przychodzi do teatru na kolejny spektakl Schaeffera. (Jeśli to widz krakowski, ma przecież w pamięci brawurowe spektakle Mikołaja Grabowskiego czy Jana Peszka).

„Ta aktualnie ostatnia sztuka kontrastuje z poprzednimi w wielu punktach. Składa się jakby z dwu sztuk – różnych, ale odpowiednio zestrojonych. W całości jest najważniejszy upadek kultury” – pisze w didaskaliach Bogusław Schaeffer. Ale czy ten upadek kultury wyraźny jest w dramacie, który raczej zbudowany jest niczym szereg etiud, które niby się ze sobą splatają? Oczywiście, wiem, zarzut niespójności w przypadku tekstów Schaeffera jest jak kula w płot. Chodzi mi raczej o to, czy kolejne spotkania Aktora i Autora przynoszą jakiś istotny sens, czy tylko ograniczają się do tworzenia nowych wariantów sytuacji komediowej, dość zresztą typowej? Z których, niestety, nie wynika deklarowany przez autora temat.

Grzegorz Matysik i Bogdan Słomiński zostali uwięzieni w postaciach, które ani nie pozwalają na zbudowanie wyrazistego typu, ani nie dają możliwości stworzenia brawurowych numerów. Dlatego nie do końca zgadzam się ze stwierdzeniem, że „niepierwsza liga” oznacza tu „mniej śmiesznie”. Mniej śmiesznie jest, bo dramat to, delikatnie mówiąc, mniej śmieszny, a nie dlatego, że aktorzy dysponują mniejszymi możliwościami. Nie możemy ich ocenić (oceny tak zwane „ogólne”, dotyczące poziomu aktorstwa, zostawmy na boku, skoro mówimy o konkretnych wykonawcach i konkretnych rolach): ani tekst, ani reżyser nie umożliwiają im popisu – tak więc ocena Hanny Baltyn wydaje mi się nieco niesprawiedliwa.

Wolałabym pamiętać wcześniejsze utwory Schaeffera, te z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, w ich najlepszych wykonaniach.Historia spotkań Autora i Aktora, zamieszkujących ten sam, zapewne komunalny, blok, a właściwie „ruinkę” (to pewnie spuścizna zaniedbań PRL-u, a potem drapieżnego polskiego kapitalizmu), bogato okraszona motywami fekalnymi (właściwie potrzeby obu mężczyzn ograniczają się do wydalania oraz spożywania, głównie alkoholu, choć trafiają się i banany), sprowadza się właściwie do opowieści o niemocy: zarówno jednego, jak i drugiego. Ale powiedzieć, że jeden już nie potrafi pisać (a w ogóle to zajęcie niewdzięczne i trudne), a drugi nie potrafi już grać (tego zawodu też nie należy zazdrościć), owszem, można, tyle że powtarzanie tych stwierdzeń przez niemal półtorej godziny może być nużące.

No właśnie, skoro Autor i Aktor, to i widz. Przyznam, że jako widz czułam się nieco niezręcznie. Nie siedziałam w pierwszym rzędzie, więc nie byłam zaproszona do zabawy w pranie płaszcza, pożyczanie karty kredytowej, łapanie banana, okazywanie czułości. Nie dostałam bury za zbyt intensywne wpatrywanie się w aktorów. Nie czułam się zaniedbana ani nie odczuwałam szczególnej ulgi. Po prostu te kilkadziesiąt minut spędziłam dość obojętnie.

I to właśnie największy problem: Ostatnia sztuka Schaeffera niczym mnie nie zaskoczyła. I to nawet byłoby jeszcze do przyjęcia, gdyby choć trochę mnie obeszła albo najzwyczajniej sprawiła przyjemność przebywania w teatrze. Oglądania spektaklu, który być może i ma ambitne zadanie ukazania „upadku kultury”, ale tak naprawdę dostarcza radości obcowania ze sztuką, choćby tą nieelitarną. Zamiast tego obejrzałam szereg skeczy (zbudowanych bez wyraźnej dramaturgicznej zasady, i nie mam tu na myśli linearnej akcji) o tym, jak trudno teatr robić, i to podanych bez cienia ironii. Niby śmiesznie, niby z dystansem, ale bez ironii, która mogłaby być największym atutem tekstu i przedstawienia.

Spektakl zrealizowano na dwóch scenach i reklamowano jako „od lat oczekiwany powrót Schaeffera do źródeł jego zainteresowań scenicznych” (cytat z materiałów prasowych). I dalej: „[to] historia będąca swoistym alter ego Bogusława Schaeffera uwikłanego w relację autor-aktor. Może być odczytywana z jednej strony jako podsumowanie twórczości dramatopisarskiej Schaeffera, z drugiej zaś jako groteskowe studium skomplikowanego procesu powstawania dzieła scenicznego”. Naprawdę, wolałabym pamiętać wcześniejsze utwory Schaeffera, te z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, w ich najlepszych wykonaniach. 

W ostatniej scenie spektaklu pada znamienne i jakże spodziewane pytanie: kto w teatrze jest najważniejszy? Autor? Aktor? A może widz? Jak zrozumiałam, było to pytanie retoryczne, bowiem jak wiemy nie od dziś – tu znów bez zaskoczeń – to widz w teatrze jest najważniejszy, przynajmniej w tym modelu, który uprawia Bogusław Schaeffer. Jako widz zatem mówię bez ogródek: wolę piosenki, których nie znam. Tych oswojonych wolę posłuchać w domu, na kanapie.

14-02-2014

Teatr Groteska w Krakowie, Scena dla Dorosłych
Bogusław Schaeffer
Ostatnia sztuka
reżyseria i muzyka: Bogusław Schaeffer
obsada: Grzegorz Matysik, Bogdan Słomiński
premiera krakowska: 07.02.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: