O sztuce uwodzenia i czasie
Na kilka minut przed rozpoczęciem katowickiego przedstawienia W popielniczce diament uwagę widzów przyciągają ogromne projekcje tablic świetlnych, które komentuje głos dworcowej spikerki.
Wszystko jasne – jesteśmy na dworcu we Wrocławiu, jest rok 1967, 8 stycznia, godzina 4:10, za chwilę odjedzie ekspres „Odra” relacji Wrocław-Warszawa. Czas odliczany do rozpoczęcia przedstawienia zdaje się naśladować tamte styczniowe minuty, ostatnie przed tragicznym wypadkiem Zbigniewa Cybulskiego. Wraz z wyświetloną na tablicy godziną 4:20 i potwornym zgrzytem hamulców na scenie pojawia się nowy Cybulski – bohater scenicznej opowieści napisanej przez Jakuba Roszkowskiego, wyreżyserowanej przez Waldemara Patlewicza i odegranej przez Roberta Talarczyka.
W ich narracji Cybulski musi się zmierzyć z dalszym życiem, a przede wszystkim z inflacją kapitału i „aktora kultowego”, i amanta. To problem, który dopadł go jeszcze przed śmiercią. Wydaje się, że to opowieść z gatunku historii alternatywnych, owych: „co by było, gdyby…”.
Jest to jednak pozorna historia alternatywna. W prawdziwych wyobraźnia zostaje ujarzmiona przez historyczne realia. Tymczasem katowiccy realizatorzy dalsze życie Cybulskiego wypreparowali z kontekstów społeczno-politycznych, które przecież wraz z przemijaniem czasu „małej stabilizacji” coraz bardziej wpływały na życie każdego Polaka.
Artyści skupili swoją narrację na kompleksie problemów oraz tematów w gruncie rzeczy aktorskich i z zakresu „socjologii sukcesu”. Stworzyli gęsty od hipotez i pytań spektakl o uwarunkowaniach aktorskiego powodzenia, o jego cyklu życia, związanym z medialnymi i kulturowymi „podłożami” i ramami. Tak jak sukcesu Cybulskiego nie da się oderwać od magii kina i polskiej kultury późnych lat 50. i 60. Sukces aktorski, a nawet pasmo sukcesów, przekute na zdolność do uwiedzenia szerokiej publiczności, nawet taką, jakiej posiadaczem był Cybulski – zdają się mówić autorzy katowickiego przedstawienia – nie mają przy zmianie mediów i kultury żadnego znaczenia, nie dają żadnych zawodowych przywilejów i przewag.
I jak się wydaje – nie chodzi tu tylko o sukces aktorski, ale o każdy wczorajszy sukces z rodziny działań kreatywnych. Pewnie zawsze tak było, ale postmodernistyczna optyka (która ryczałtem zniosła wartość wszystkich kanonów i autorytetów) i żarłoczna cyfrowa cywilizacja spowodowały nastawienie na ciągłą produktywność i wyścig – przeciwieństwo uwodzicielskości.
Nietrwałość popularności przeczuwał sam Cybulski, ale mocno wierzył, że można ją utrzymać swoją pracą i wrażliwością. W 1966 roku powiedział: „Popularność jest tylko tymczasowym pomostem, kładką, którą umiejętność, wrażliwość, praca muszą zmienić w betonowy most”1.
Od tragicznej śmierci Zbigniewa Cybulskiego upłynęło 47 lat. Gdyby żył, miałby dzisiaj lat 87. Był rówieśnikiem Josepha Ratzingera, Tadeusza Mazowieckiego oraz Tadeusza Łomnickiego, Zdzisława Maklakiewicza i naszego śląskiego Stanisława Ptaka. Gdyby ów feralny poranek styczniowy miał dla Cybulskiego inny finał, jego życie mogłoby potoczyć się bardzo różnie. Jak? To oczywiście domena historii alternatywnych, których scenariusze można mnożyć w nieskończoność, w zależności od celów, stopnia znajomości historycznych realiów i autorskiej zdolności symulowania zdarzeń z przeszłości.
Można by skupić się, jak to zrobili autorzy katowickiego przedstawienia, wokół prób obrony swojego istnienia w świecie filmu, wzmocnionej wyzwaniami – w rodzaju własnego projektu reżyserskiego. Próby te, choćby z powodu owych zmian kulturowych, które nastąpiły po 1967 roku, i wieku aktora, z roku na rok coraz częściej musiałyby przynosić rozczarowania, upokorzenia, poczucie klęski.
Może rzeczywiście po 1989 roku (kiedy to powoli zaczęła się rozkręcać machina wolnorynkowej reklamy) byłby Cybulski angażowany – jak zasugerował autor scenariusza, Jakub Roszkowski – przez reżyserów reklam produktów i usług. Choć to mało prawdopodobne ze względu na ów romantyzm jego pokolenia, który nie pozwalał jego przedstawicielom na angażowanie swoich twarzy i nazwisk w takie projekty. Wystarczy sobie przypomnieć choćby mowy przeciwko udziałowi aktorów w reklamach, wygłaszane przez Andrzeja Łapickiego (rocznik 1924) w latach 90.
Aktorzy podołali zadaniu, choć najlepsi byli najstarsi z Cybulskim-Talarczykiem na czele i… Agnieszka Radzikowska. A może warto byłoby dopuścić do głosu jeszcze inne alternatywne historie, może Cybulski wyjechałby do Paryża albo do Ameryki? Możliwe scenariusze jego zamorskiej kariery rozpięte pomiędzy możliwościami spektakularny sukces – spektakularna klęska można by znowu mnożyć, rozwijać i piętrzyć, symulując prawdopodobne wydarzenia. A jeśliby przyjąć, że pozostałby w Polsce, czy mógłby pozostać nadal tylko wyłącznie aktorem skoncentrowanym na własnej karierze, uchylając się od okazania jakichkolwiek mniej lub bardziej jawnych sympatii politycznych? Wszak to, co politycznie istotne oraz domagające się zajęcia stanowiska miało wkrótce nadejść po niewielu latach małej stabilizacji. W latach 70. i 80. polityka organizowała życie zawodowe aktorów jego pokolenia, łamiąc, budując lub zmieniając ich kariery. A przecież w kontekst polityczny Cybulski byłby już uwikłany niejako mimowolnie, przez pokrewieństwo z Wojciechem Jaruzelskim.
Wydaje się jednak, że realizatorom katowickiej premiery wcale nie chodziło o stworzenie alternatywnej biografii Cybulskiego. Tym bardziej że w materiałach promocyjnych Teatru Śląskiego obok pojęcia „historia alternatywna” widnieje też inne: „impresja”. Mam wrażenie, że w gruncie rzeczy chodziło tu o użycie historii Cybulskiego jako pretekstu do narracji o kondycji aktora zmagającego się z utratą zdolności uwodzenia. Wehikułem tej utraty jest czas, odmieniający wszystko: aktorską psychofizyczność, środowisko zawodowe, teatr i film jako media, a przede wszystkim publiczność zapatrzoną w coraz to nowe przestrzenie i znaki.
Jest to przedstawienie zbudowane na kardynalnej sprzeczności, bo z jednej strony jak refren powtarzana jest fraza: „Kogo dziś obchodzi Cybulski?” A z drugiej strony rozpięto misterną sieć odniesień do jego fizyczności, czarno-białej elegancji, wyrazistych cech jego osobowości i stylu bycia, problemów zawodowych oraz nawiązań, parafraz i dosłownych cytatów z filmów, w których wystąpił. Fundamentem pomysłu na główną rolę wykonawcy – Roberta Talarczyka – jest owa właściwa Cybulskiemu metoda używania scenariuszowej postaci jako maski dla wypowiedzenia własnych emocji i refleksji, które w tych najlepszych filmach idealnie współbrzmiały z głosem jego pokolenia.
Przedstawienie wyróżnia przemyślana i nieco zaskakująca kompozycja, z dramaturgią już w ekspozycji. Warto też podkreślić teatralno-filmową strukturę całości, zwłaszcza w końcowej partii przedstawienia, mnożącej zbliżenia i półzbliżenia Cybulskiego.
Aktorzy podołali zadaniu, choć najlepsi byli najstarsi z Cybulskim-Talarczykiem na czele i… Agnieszka Radzikowska. Nie sposób też nie zwrócić uwagi na Katarzynę Brzoskę, która znów wystąpiła w roli strażniczki reguł i procedur, tym razem dworcowo-pociągowych.
1 S. Janicki, W stronę gwiazd. „Kino” 1966, nr 1.
20-06-2014
galeria zdjęć W popielniczce diament, reż Waldemar Patlewicz, Teatr Śląski w Katowicach ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach
Jakub Roszkowski
W popielniczce diament
reżyseria: Waldemar Patlewicz
scenografia, kostiumy: Ewa Satalecka
opracowanie muzyczne: Waldemar Patlewicz, Przemysław Bollin
kierownictwo muzyczne: Ewa Zug
przygotowanie wokalne: Danuta Sendecka
ruch sceniczny: Jakub Krawczyk
obsada: Robert Talarczyk, Mateusz Znaniecki, Agnieszka Radzikowska, Bartłomiej Błaszczyński, Anna Kadulska, Artur Święs, Dorota Chaniecka, Wiesław Sławik, Zbigniew Wróbel, Jakub Krawczyk, Katarzyna Brzoska, Barbara Lubos
prapremiera: 06.06.2014