AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Szczęśliwe dni: 29 listopada

Fot. Karol Budrewicz  

Boh trojcu lubit, niech więc będzie o seksie, teatrze i Wrocławiu. Ale proszę się nie obawiać: nie mam najmniejszego zamiaru wdawać się w komentowanie wiadomych zdarzeń. Inni już wyssali całe mleko z tego cycka, więc co się będę pchał. A poza tym jak u Barei: nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem…

Niemniej pod wpływem dramatycznych doniesień z dolnośląskiego frontu – cóż, mamy taką bitwę o Hernaniego, na jaką zasługujemy – w moim mózgu ożywiły się jakieś synapsy, otworzyła się klapka w pamięci  i z przepastnej dziury wychynęło wspomnienie.

Kiedy to było, nie bardzo sobie mogę uzmysłowić, a szperać po źródłach mi się nie chce. W każdym razie kto inny wtedy sprawował rządy, ale kto – też nie pamiętam (z czego wynika, że albo moja skleroza postępuje szybciej, niż bym sobie winszował, albo do historii przechodzą tylko niektórzy przedstawiciele władzy…). W każdym razie na zorganizowany przez Krystynę Meissner festiwal Dialog zjechały do Wrocławia różne indywidua, a pośród nich liczna reprezentacja krytyki. Był nasz patriarcha Jacek S., byli juniorzy z Łukaszem D. na czele, byłem i ja, wtedy już mocno oldskulowy.

Gwoździem programu był spektakl z Brazylii, w którym artyści rozliczali się z okresem dyktatury w swoim kraju. Przedstawienie o tytule nawiązującym do Apokalipsy miało być pokazane ni mniej, ni więcej, tylko w więzieniu. Miasto Wrocław najwidoczniej nie dysponowało pierdlem o odpowiednich warunkach, więc zawieziono nas do zakładu karnego w nieodległym Wołowie, gdzie trzyma się przestępców z poważnymi wyrokami, w tym recydywistów.

Wycieczkę autokarową do Wołowa wspominam jako wyjątkowo atrakcyjną. Już samo towarzystwo – od profesora Zbigniewa O. po księdza redaktora Adama B. i reżysera Andrzeja W. z małżonką, nie licząc gromady teatropisów i teatropisanek – gwarantowało wysoki poziom wyprawy. Ale organizatorzy postanowili nadać jej szczególnie niezapomniany charakter. Przed wejściem do autokaru wszyscy uczestnicy wycieczki zostali zbadani wykrywaczami metalu, zabierano zegarki, precjoza i wszelkie przedmioty, które – przemycone do więzienia – mogłyby ułatwić złoczyńcom ucieczkę.

Zapowiadało się raczej na dom wariatów niż na teatr, ale dobrze, nikt nigdy nie obiecywał, że obcowanie z teatrem ma być przyjemnością czy nie daj Boże rozrywką.

Zajechawszy do Wołowa, zastaliśmy ponure i przytłaczające gmaszysko więzienia, pochodzące jeszcze z pruskich czasów. Składało się ono z paru skrzydeł, gdzie mieściły się cele. Jedno skrzydło było opustoszałe i tam miał się odbyć spektakl.

Żeby znaleźć się na terenie więzienia, trzeba było przejść przez bramkę elektroniczną, taką mniej więcej jak na lotnisku albo w Teatrze Narodowym, gdy na premierę przybywa pan prezydent. Przy bramce należało też oddać dokument tożsamości. Można go było odebrać wychodząc, ale wyjść wolno było dopiero po zakończeniu przedstawienia, które miało trwać coś ze cztery godziny. Czułem się w pełnym tego słowa znaczeniu skazany na teatr.

Weszliśmy gromadą do ciemnych lochów, podążając plątaniną korytarzy za aktorami, którzy w pustych pomieszczeniach – czasem małych jak cele, czasem wielkich jak, bo ja wiem, magazyny – grali kolejne ogniwa czy może stacje spektaklu. Przyznam szczerze, że nie bardzo mogłem się skupić, bo z powodu zamknięcia i mroku ożyły we mnie wszystkie nerwice. Z narastającym uczuciem klaustrofobii kombinowałem, czy gdybym spróbował się wycofać, to wróciłbym do stanowiska strażników, czy wprost przeciwnie, zabłądziłbym w więziennym labiryncie na amen.

No a gdybym zabłądził – wyobraźnia pracowała już na pełnych obrotach – to zjadłyby mnie szczury, bo przecież w takich podziemiach muszą być szczury. A do szczurów mam wybitną odrazę, więc na wszelki wypadek trzymałem się jak najbliżej mojej przyjaciółki Tatiany D., redaktorki wrocławskiego radia, licząc, że w razie ataku gryzoni ta dzielna niewiasta mnie uratuje.

Możliwe, że w wołowskim więzieniu wpadłbym w panikę albo w obłęd, gdyby nie seks…

No, no, proszę sobie tu Bóg wie czego nie wyobrażać. Co prawda w starej piosence Warsa i Własta słyszymy taką oto przechwałkę: Ja umiem kochać/ W pochodzie, w ogrodzie, na wodzie/ Ja umiem kochać/ W pociągu, w przeciągu, na drągu… Ale w kazamatach? Co to, to nie…

Seks zapewnili brazylijscy artyści. W spektaklu była mniej więcej półgodzinna, zresztą bardzo efektowna scena orgiastycznego karnawału czy może karnawałowej orgii. Zgromadzono nas w przestronnym pomieszczeniu, część widzów mogła nawet zająć miejsca na prowizorycznej widowni, i na naszych oczach aktorzy uprawiali akty seksualne w całej krasie i bez żadnej taryfy ulgowej. Prawdę mówiąc, chędożyli długo, wytrwale i z zapamiętaniem, jakie można obserwować u drwali piłujących drewno. Możliwe, że tak wysokiej klasy profesjonalizm dostępny jest wyłącznie aktorom filmów pornograficznych.

Publiczność zniosła tę scenę ze stoickim spokojem, po czym przeszła do nowego pomieszczenia, gdzie, a jakże, doczekałem się szczura. Był to co prawda szczur teatralny, chyba wytresowany, w każdym razie grał w scenie okrutnego przesłuchiwania kobiety przez brazylijska bezpiekę. Wypuszczano go z klatki, tak by kierował się w stronę intymnych części ciała ofiary…

Po spektaklu opuściliśmy podziemia i znaleźliśmy się na wielkim dziedzińcu, na który z trzech stron wychodziły okienka cel. Do każdego okienka przepychali się więźniowie. Były ich setki, głowa przy głowie. Gwizdali na nas, urągali nam, pokazywali sprośne gesty i śmiali się szyderczo. A myśmy stali jak stado baranów, czekając, aż strażnicy wypuszczą nas z tej więziennej zagrody.

Morał? Wyręczę się Słowackim: „Głupstwo jest wieczne, głupstwo nie może umierać,/ Od wieków z nieprzerwanej wypływa osnowy”…

30-11-2015

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę:
komentarze (3)
  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-12-01   08:33:26
    Cytuj

    rozliczam " oburzonego": jest "idiotą, śmie i nic nie pojmuje"... Owszem chędożyli, jeśli ćwierćinteligent nie wie, co to znaczy niech sprawdzi w słowniku

  • Użytkownik niezalogowany OBURZONY!
    OBURZONY! 2015-11-30   23:54:58
    Cytuj

    KAŻE PANA SŁOWO TO KŁAMSTWO!!! Proszę Pana! JEŻELI Pan tam był i nic pan nie pojął, to jest pan po prostu IDIOTĄ!!! Powinien Pan mieć zakaz publicznego wypowiadania sie. Pana kretyński, pseudo -intelektualny - niby warszawski humorek jest nie do zniesienia. Czy nie może Pan sam sobie nałozyc jakiejs auto- cenzury? Czy musi Pan być tak bezgranicznie kretyńsko, radosnie zakochany we własnym pustosłowiu? JAK PAN ŚMIE URĄGAĆ PAMIĘCI TEGO FESTIWALU I TEGO SPEKTAKLU PISZĄĆ TAKIE IDIOTYZMY: "Prawdę mówiąc, chędożyli długo, wytrwale i z zapamiętaniem, jakie można obserwować u drwali piłujących drewno. Możliwe, że tak wysokiej klasy profesjonalizm dostępny jest wyłącznie aktorom filmów pornograficznych." Mam nadzieje że w końcu ktos Pana rozliczy z tych kłamstw.

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2015-11-30   20:22:45
    Cytuj

    nie pamiętam, czy Janusz powtarza, czy tylko przypomina przesłanie swego sprawozdania w "Teatrze" z tamtego zdarzenia, ale dobrze pamiętam, że to była jedna z najbardziej przejmujących wypowiedzi Janusza o świecie w jaki wpadamy w pogoni za silnymi wrażeniami i o naszej znieczulicy. Poza wszystkim krytyk przytomnie zauważał, że gdy towarzystwo odjeżdżało, tamci zostawali z nosami na szybach, i to było na prawdę, a nie cipcianie, czy dzisiejsze komercyjne "marciniakobrylowanie". To pokazuje jak bardzo posunęliśmy się w dziedzinie postepu... Nadzieja, że jednak nie wszyscy, tylko mniejszość nowocze