AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kołonotatnik 19: Wroc-LOVE

Krzysztof Mieszkowski,
fot. z arch. Teatru Polskiego we Wrocławiu  

1.
Dzieje literatury europejskiej nie przypadkiem zaczęły się od słowa gniew, po grecku oργή (orge). Pierwszy wers Iliady to przecież owo słynne: „Gniew bogini opiewaj Achilla, syna Peleusa…” (w przekładzie K. Jeżewskiej). Kto wie, czy gniewny facebookowy wpis słynnej reżyserki nie będzie finalnym akordem dyrekcji Krzysztofa Mieszkowskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu, ostatnim artystycznym gestem „wściekłego tandemu” w grodzie nad Odrą, a może nawet ostatnim przejawem artystycznej niezawisłości twórców działających na krajowych scenach. Żeby opisać to, co się stało, oddać całą grozę sytuacji, trzeba wziąć rozmach zaiste epicki. Nie obejdzie się więc bez inwokacji i heksametru, przynajmniej na początek.

Bluzg ten, bluzg wiekopomny teatru córy, Strzępki Moniki,
Pojąć zwól mi, Apollo, przezorny Muz, lecz i kies pasterzu…

Dwa i pół roku temu z wściekłości Strzępki na urzędnicze szarogęszenie się – powołanie bez konkursu Tadeusza Słobodzianka na dyrektora Teatru Dramatycznego i groźbę wprowadzenia menedżerów do dolnośląskich teatrów, którzy mieli zracjonalizować wydawanie publicznych pieniędzy – zaczął się protest i niestety efemeryczny ruch pod hasłem Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem. Reżyserka przyjęła wtedy świadomie rolę sumienia środowiska, po kilku latach negacji systemu i prowadzonej ze sceny walki politycznej zmieniła zasady gry: spróbowała nie dzielić i nie obrażać ludzi teatru, a zbudować coś trwałego, ważnego, potrzebnego. Naprawić relacje władza-artyści. Była w tych działaniach rozważna i szczera, jakby cały jej dotychczasowy wizerunkowy kapitał nonkonformistki procentował teraz na rzecz nowego, pozytywistycznego wcielenia: liderki rozumiejącej konieczność pracy organicznej, przebudowy mentalności ludzi teatru. Strzępka i jej przyjaciele zmobilizowali kilkanaście tysięcy ludzi teatru, weszli do ZASP-u, chcieliśmy (bo przecież i mnie uwiódł jej entuzjazm!) patrzeć urzędnikom na ręce, namawiać artystów do pilnowania, ale i przestrzegania procedur. Jezu, jaki w niej był power! „Druga Cywińska!” – mruczałem z zadowolenia. Nie tylko ja, parę osób za tą odmienioną Moniką pewnie i w ministerialny ogień by skoczyło. A potem entuzjazm tłumu teatrałów zgasł, rozmywały się cele, Strzępka zniechęciła się do ludzi, zezłościły ją próby wykorzystania jej energii do działań pozorowanych, wyszła z ZASP-u, rewolucja zdechła. Dwa i pół roku po tamtym pamiętnym marcu Strzępka nie ma już żadnych złudzeń, że da się system naprawić, że urzędnicy i artyści chcą i mogą grać w jednej drużynie. Albo że przynajmniej pozwolą jedni i drudzy patrzeć sobie na ręce. Dziś zamiast protestować, okupować, aktywizować tłumy, reżyserka wpada w furię i daje upust swojej złości na świat i tym razem na konkretnych ludzi, pisząc następujące skrzydlate frazy (ortografia oryginalna):

„BARBARO.ZET!!! TY PIZDO NIEMYTO!!!!WYPIERDALAJ!!!! ZE SWOIM MĘŻEM, KTÓREGO NAZWISKA JUZ NIE PAMIĘTAM - DO BRUKSELI!!!!!”

Gniew jej jest potężny. W jaką jednak formę został on ujęty? Jaki poetycki wzór mu patronuje? Nie wiem, czy Strzępka w swoim wpisie też zachowuje reguły heksametru, jak Homer w Illiadzie i ja w swej inwokacji – liczenie sylab w jej wersach jest utrudnione, bo nie wiadomo, czy kropki, średniki i wykrzykniki traktować jak samogłoski czy spółgłoski. I jak to jest w polskim heksametrze z kapitalikami – trwają tyle co jedna mora czy może trzeba je podwajać?

Może jednak nie forma, a treść jest tu istotniejsza? W udostępnionym wielu facebookowiczom tekście reżyserka pisze dalej:

„Mam dość opowieści o gnoju S. […sorry, po namyśle jednak ocenzurowałem nazwisko pana obrażanego przez Strzępkę – Ł.D.], którego Mieszkowski zwolnił z funkcji swojego zastępcy, bo koleś jest jebanym homofobem, antysemitą i gnojem, który uważał, że aktorki są od tego, żeby dawać mu dupy”.

I jeszcze konkluzja:
„Wrocław jest najbardziej obsraną stolicą niewiadomoczego…”

Wpis Strzępki zrobił w necie furorę. Niedługo potem reżyserka objaśniła swoje stanowisko w wywiadzie udzielonym Magdzie Piekarskiej z „Gazety Wyborczej”: „Uważam, że język pokojowej debaty się wyczerpał, nie ma miejsca na dyplomację. Kulturalna rozmowa sugeruje, że jesteśmy w stanie pokoju. A mamy stan wojenny”.

Strzępka precyzowała, że miastem rządzą urzędnicy-psychopaci: „To taki byt, którego nie rozumiem i w którego istnienie wolałabym nie wierzyć. Ale on istnieje – nie posiada emocji, nie ma potrzeb kulturalnych, podejmuje fatalne w skutkach decyzje. I tak się okopał w swoim urzędniczym grajdołku, że nie ogląda się na świat na zewnątrz”.
 
Rozumiem furię Moniki: być może wraz z możliwym odejściem Mieszkowskiego traci kolejne miejsce pracy, teatr, który mogła uważać za swój. Rozumiem, że urzędnicy przegięli, odwołując dyrektora kilka dni przed rozpoczęciem nowego sezonu, co może zrujnować plany związanych z wrocławską sceną artystów. Mogę nawet przyjąć, że wyzwiska i wulgaryzmy Strzępki to jakaś forma poetycka, uprawiana w końcu nie tylko przez nią, ale i największych reżyserów przeszłości, Dejmka i Kutza wymieniając na pierwszym miejscu. Ale jest jeszcze jedna smutna prawda – bluzg, taki jak ten Strzępkowy, likwiduje jakąkolwiek dyskusję. I jest naprawdę niedźwiedzią przysługą dla Mieszkowskiego i teatru. My się z tego możemy pośmiać, przyznać artystce merytoryczną i emocjonalną rację, ale nie da się ukryć, że reżyserka poobrażała ludzi. A obrażeni nie dyskutują. Osoba dyskutanta, który obraża, zostaje przekreślona przez obrażonych.

Ewa Wójciak nazywała poznańskich radnych „bandyterką”, a wpływowego dziennikarza „szują”, bez ogródek wyłożyła, co myśli o poziomie intelektualnym i moralnym byłego wiceprezydenta Hinca. I teraz właśnie Teatr Ósmego Dnia odczuwa skutki czegoś, co jedni nazwą urzędniczą zemstą, a inni efektem nagromadzenia złej energii władzy w stosunku do krnąbrnego podwładnego. W historii wrocławskich konfliktów na linii teatr Mieszkowskiego – urząd marszałkowski wiele razy padały mocne słowa z ust artystów i urzędników też. Jeden z aktorów z obsady Strzępkowej Śmierci podatnika jechał po wymienionym z imienia i nazwiska notablu, z listów i wywiadów wicemarszałka Mołonia zrobiono w Polskim spektakl i zaproszono nań tytułowego bohatera. W rewanżu Mołoń z marszałkiem utrzymują, że nie wiedzą, kim jest Monika Strzępka, lokalni politycy drwią z podartych dżinsów dyrektora Teatru Polskiego, który w takim „stroju modnym” wita ich na premierach. Złość kipi z obu stron od lat, ale dopiero Strzępka złamała tabu. Nie twierdzę, że tak nie wolno. Owszem, można się kopać z władzą, ale najlepiej kopać się z taką, od której jesteśmy w jakiś sposób niezależni. Szydzenie z ludzi, od których zależy kształt lub istnienie całej instytucji bywa albo donkiszoterią, albo samobójstwem. Nie ryzykowałbym obrażania urzędników, jeśli mają moc decyzyjną, jeśli w ich rękach spoczywa, jak to się mówi, los nasz i naszych przyjaciół. Lepiej być lisem niż lwem, jeśli urzędnik jest słoniem z przypowieści.

Są, zdarzają się oczywiście sytuacje, kiedy pokazanie palcem, kto jest winien, może być ostatnią deską ratunku, ale trzeba pamiętać, że w ten sposób robimy sobie z niego już nie przeciwnika ideowego, a śmiertelnego wroga. Nic tak nie generuje ludzkiego odwetu jak poczucie, że zostało się ośmieszonym na forum publicznym. Dyrektor Mieszkowski pogrywał z urzędnikami ostro, a oni powolutku liczyli cyferki, nie spieszyli się, dawali ostrzeżenia, napominali, że Teatr Polski obowiązuje taka sama dyscyplina finansowa jak inne podległe Urzędowi Marszałkowskiemu jednostki kulturalne. Że w końcu nie będzie wyjątków. Mieszkowski ryzykował i walczył o swoje. Wygląda na to, że pięknie walczył i jeszcze piękniej przegrał. Że już nie da się zrobić demonstracji w obronie dyrektora, nie da się z jego odwołania uczynić sprawy ogólnokrajowej, teatralnej racji stanu. Że machając bilansami władza ma na niesfornego artystę broń ostateczną. Strzępka to rozumie i dlatego bluzga. Bluzgając – pali za sobą wszystkie mosty. Ale jednocześnie pogrąża teatr i Mieszkowskiego, zamyka sobie drogę do pracy na tej scenie. Szkoda. Może się mylę, ale takie obrażanie czy obsceniczne drwiny po nazwisku w wykonaniu „wściekłego tandemu” zawsze miały jakieś przykre reperkusje. Jedną z bohaterek Tęczowej trybuny była Hanna Gronkiewicz-Waltz. Tak się jakoś złożyło, że po nagłośnieniu żartów z niej w tamtym przedstawieniu, zwłaszcza po warszawskich pokazach na WST Krytyka Polityczna straciła lokal na Nowym Świecie. A jaja, jakie uczestnicy protestu Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem robili sobie z ówczesnego wiceprezydenta Warszawy Aleksandra Paszyńskiego, dokonując rozbioru logicznego jego oficjalnych pism i polemik w sprawie Teatru Dramatycznego, też doprowadziły do usztywnienia stanowiska Ratusza w sporze o procedurę powołania Słobodzianka. Z urzędniczych gabinetów słychać było najpierw tylko warczenie i zgrzytanie zębów. A potem zapanowała cisza. Protestujący przestali być stroną w sporze. Nie chciano z nimi w ogóle rozmawiać.

Teatr Polski próbował zniwelować straszliwy efekt wpisu Strzępki, broniąc Barbary Zdrojewskiej i doceniając jej dawniejszą troskę o teatr, ale myślę, że już jest „po ptokach”. Dotknięci do żywego, obrażeni urzędnicy nie negocjują.

2.
Sprawa wrocławskiego Teatru Polskiego i poznańskich Ósemek to niemal przypadki bliźniacze. Mamy hasło: krnąbrny dyrektor, zatroskana stanem teatru władza i sytuacja, która dojrzała do zmiany, bolesnych, choć koniecznych decyzji. Jak jeszcze dodamy do Wrocławia i Poznania procedurę odwołania dyrektora Cabana z rzeszowskiego teatru, która dokonała się na początku roku przy absolutnej obojętności środowiska, wyjdzie nam schemat działań naprawczych władzy, każdej władzy, wobec scen, które z jakichś powodów sprawiają kłopoty. Proszę zauważyć – nigdy nie odwołuje się dyrektora z przyczyn programowych, z powodu konfliktu z zespołem, braku widowni, miernych wyników artystycznych, niezgody światopoglądowej. Oficjalnym pretekstem są niezmiennie zarzuty złamania procedur i niegospodarność. Nie ma nawet tak, że miejskie teatry mają gorzej niż marszałkowskie, są bardziej kontrolowane i dręczone, bo decydujący głos mają w ich przypadku radykałowie i harcownicy z różnych prawicowych partyjek. Nie. Dziś każdy organizator przejmuje w pewnym momencie inicjatywę i robi porządek w niepodobającej mu się instytucji. Nawet sceny, którymi opiekuje się MKIDN, nie są bezpieczne. Moim zdaniem identyczny zarzut o niegospodarność zostanie postawiony Klacie, jak tylko zmieni się rząd na bardziej prawicowy. A może będzie to jeszcze przed wyborami, żeby nowa pani premier i jej partia zarobiła parę punktów u krakowskiej inteligencji.

Nie mogę niestety powiedzieć, że władza nie ma prawa wykonywać takich ruchów. Niestety ma. Tak wynika z ustawy. I z logiki korzystania z publicznych pieniędzy. Jeśli jesteśmy na garnuszku miejskim, wojewódzkim czy ministerialnym, musimy przyjąć obowiązujące reguły i procedury. Wypiąć się na nie może pewnie tylko Tomasz Karolak, bo w działalności jego teatru pieniądze z grantów są równoważone funduszami zdobytymi od zaprzyjaźnionych biznesmenów i firm. Karolaka nikt nie kontroluje, chyba że tabloidy. Zamiast radnego śni mu się co najwyżej komornik. Strzępka to wie i dlatego zacieśnia współpracę z warszawską IMKĄ.

Patrzcie – zbawcą teatru politycznego (przynajmniej w Warszawie) zostanie teatralny prywaciarz. Wolność jest – będzie – tylko na wolnym rynku sztuki. Ale jest – będzie – to wolność dla niewielu. Dla najlepszych, najgłośniejszych, najbardziej kontrowersyjnych. Dziwnie się czuję, podejrzewając Strzępkę o nawrócenie się na liberalizm. I rozumiem, że musi bluzgać. Władza nie lubi bluzgających artystów, rynek ich uwielbia.

I jeszcze jedno: smutno mi, że oto toczą się równocześnie dwie izolowane bitwy o rację. Bitwa poznańska z wulgaryzmami w tle i bluzgowa bitwa wrocławska również. Jedni i drudzy – Teatr Polski i Ósemki – walczą lokalnie, tylko o siebie i dla siebie. Nie słyszałem, by Krzysztof Mieszkowski i jego ludzie wsparli Ósemki. Ósemki też nie zajęły stanowiska w sprawie skandalu z odwołaniem Mieszkowskiego. Ani chyba wcześniej w związku z Golgota Picnic. Chyba że coś przeoczyłem, wtedy przepraszam i odwołuję!

A przecież podtekst obu starć jest identyczny: czy artyście więcej wolno niż zwykłemu zjadaczowi chleba? Jeśli odpowiemy, że wolno, pojawia się zaraz drugie pytanie: Czy większemu artyście wolno więcej niż artyście przeciętnemu? Czy żądanie dyscypliny finansowej, czyli wydawanie tyle kasy, ile się ma, uniemożliwia stworzenie wielkiego teatru, wielkiego spektaklu, genialnego zespołu? Czy dyrektor nieprzestrzegający w imię ideałów procedur i regulaminów pracy jest najpierw artystą, a dopiero potem zarządzającym? Gdzie kończy się jego wolność? A może urzędnicy nie mają racji i zachowanie artysty, a co za tym idzie proces tworzenia, nie może podlegać zasadom ścisłego zarachowania. Sztuka nie mieści się między słupkami. Wszyscy, którzy w to wierzą, powinni się wspierać. Marzy mi się, żeby Ósemki okupowały Teatr Polski we Wrocławiu, a ekipa Mieszkowskiego wsparła finansowo Festiwal Okupacyjny w Poznaniu. Póki co 30 dni przed finałem internetowej zbiórki, inicjatywę Ósemek wsparło 58 osób na sumę 2866 zł. Do wymaganych sześciu tysięcy została jeszcze ponad połowa…

3.
Powiedzmy to wyraźnie, szczerze i bez kunktatorstwa: Krzysztof Mieszkowski był – jest? – naprawdę dobrym dyrektorem. Wierzę, że gdyby miał brakujące 3 miliony na sezon, robiłby jeszcze lepszy teatr. Płaciłby w terminie za światło i ogrzewanie, wykupiłby od PKP Dworzec Świebodzki. Gdybym był Zygmuntem Solorzem, zainwestowałbym swoje gigantyczne pieniądze właśnie w teatr, a nie w durną siatkówkę i platformy cyfrowe. Niestety, nie jestem Solorzem. Czy mógłbym pomimo to jakoś pomóc dyrektorowi, którego także prywatnie lubię i szanuję? Pisanie elaboratów na temat stylu wrocławskiego teatru, podnoszenie sukcesów krajowych i zagranicznych jego spektakli mija się w tej chwili z celem. Urząd marszałkowski nie chce dyskusji o programie, urząd marszałkowski liczy. A tam, gdzie słuchać warkot kalkulatorów, milkną muzy. Dlatego proszę Wiesława Cichego i zespół Teatru Polskiego o niestrzelanie do dziennikarzy, krytyków teatralnych, niezarzucanie nam, że nie wypełniamy swoich obowiązków, bo znów nie ratujemy ich teatru, ich szefa, ich zespołu. Przepraszam, ale urzędnicy już nas nie słuchają. Czasy tekstów ratujących dyrekcje skończyły się nieodwołalnie. Tak samo jak krytyka teatralna w większości mediów, zwłaszcza w telewizji i prasie drukowanej. Nie słyszałem wtedy głosów z Wrocławia w obronie krytyki.
Nie jesteśmy razem.

4.
Moją wyobraźnię stopniowo zawłaszcza – jako że jestem zapalonym kibicem wielu dyscyplin (poza siatkówką) – wizja Olimpiady Teatralnej, która odbędzie się we Wrocławiu między październikiem a listopadem 2016 roku. „Olimpiada to teatralny festiwal festiwali – czytamy w „Gazecie Wyborczej” – prezentacja dokonań najwybitniejszych twórców z całego świata. Ale nie tylko – to także platforma porozumienia artystów, miejsce spotkań uczniów i mistrzów. Po raz pierwszy, z inicjatywy Teodorosa Terzopoulosa, odbyła się w 1995 roku w Delfach, a jej tematem był dramat antyczny. Później były teatralne olimpiady w Istambule, Japonii i Moskwie”.
 
Jeśli tylko starczy pieniędzy, do grodu prezydenta Dutkiewicza przyjadą artyści-olimpijczycy i zmierzą się ze sobą w kilku prestiżowych dyscyplinach. Jako że rywalizacja krajów w klasyfikacji medalowej jest zawsze solą każdej wielkiej sportowej imprezy, proponuję już teraz zaklepanie przez polską reprezentację teatralną specjalnej dyscypliny, w której mielibyśmy jakieś szanse na podium. Mam na myśli bluzg teatralny, czyli zawody w obrażaniu na scenie.

Z moim pomysłem zgadza się od razu Jarosław Fret, dyrektor Instytutu im. Jerzego Grotowskiego:
„Trzeba też pamiętać, że nie chodzi tu tylko o teatralne igrzyska, które bez wątpienia wypromują nasze miasto” – mówi w zmanipulowanej na potrzeby tego tekstu archiwalnej wypowiedzi medialnej. „Chcemy w olimpiadę wpisać wszystko, co teatralnie wartościowe w naszym regionie (…) To bardzo ważne, bo w jej trakcie uwaga teatralnej publiczności świata będzie zwrócona na Wrocław. Przygotowując się do olimpiady, chcemy także postawić na edukację teatralną”.
 
Cóż  lepiej edukuje młodzież, uczy ją dzielności w obliczu grozy i barbarzyństwa współczesnego świata? Nie mamy żadnych wątpliwości: to bluzg teatralny, dyscyplina, w której uprawiający ją polscy artyści odnoszą ostatnio niepodważalne sukcesy. I już oczami wyobraźni widzę, jak w 2016 roku Polski Teatralny Komitet Olimpijski ogłasza, że kwalifikację na igrzyska dzięki uzyskaniu tak zwanego minimum vulgariosum zdobyła reżyserka Monika Strzępka, aktualnie z klubu Warszawa-Mokotów. 

Finał rozegranych na scenie Teatru Polskiego zawodów mógłby chyba wyglądać tak w radiowej relacji słynnego komentatora:

„Proszę państwa, co za emocje! A więc za chwilę wszystko się rozstrzygnie, poznamy zwycięzców, będziemy wiedzieć, jakiego koloru medal zawiśnie na polskiej kształtnej piersi naszej reprezentantki. Przypomnę, że po straszliwie zaciętej walce werbalnej (za rękoczyny był gwizdany faul!) w ścisłej czołówce zameldowali się – reprezentant USA, spowity w gwiaździsty sztandar Robert Wilson; weteran, senior kultury teatralnej, mistrz niedopowiedzenia i aluzji, smakosz rosyjskiego mata Lew Dodin i… nasza zawodniczka, najmłodsza w tym gronie, a jakże obiecująca Monika Strzępka! Już jest, już ją widzę, jak wchodzi na scenę w reprezentacyjnym dresie w biało-czerwonych barwach. Czy zdejmie włóczkową czapeczkę, czy tym swoim anarchistycznym gestem poprawi wypadający spod nakrycia głowy niesforny kosmyk włosów, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie… Nie ma czasu na dywagacje. Zaczęli. Pierwszy bluzga reprezentant USA. Milczek Robert Wilson i tym razem postawił na zwięzłość: jego ciche i klasyczne You motherfucker! – poderwało do gorącego aplauzu kibiców amerykańskich. Ale tylko ich. To może nie wystarczyć do złotego medalu. Jaka będzie odpowiedź Lwa Dodina? Tak, rosyjski weteran postawił na cytat z piosenki grupy Leningrad, świetny ruch, Amerykanin wyprzedzony! Niesamowite piętrowe przekleństwo, poezja wulgaryzmu, proszę posłuchać jak to brzmi: Wsio zajebała pizdiec na chuj blad’! Bardzo trudne zadanie przed naszą Moniką, Monika, nie daj się, musisz, dasz radę, będziesz lepsza! Strzępka podchodzi do mikrofonu, co zrobi, czy zaryzykuje, musi postawić wszystko na jedną kartę… Musimy mieć ten medal! Co za emocje! Monika, nasz osiedlowy Homer, otwiera usta, widzę jak słowa skrzydlate wyrywają się zza zębów zagrody, co powie, rany boskie, Monika, mów!
»BARBARO.ZET!!! TY PIZDO NIEMYTO!!!!WYPIERDALAJ!!!!«
Jest! Jezus Maria! Jest! Dała radę! Genialny, również klasyczny tekst! Proszę państwa – srebro dla Polski. Mamy medal! 

5.
W Moim życiu w sztuce Konstantyn Siergiejewicz Stanisławski opisuje pracę nad Potęgą ciemnoty Tołstoja. Z tulskiej guberni przywieźli na potrzeby spektaklu autentyczne ubiory ludowe i przedmioty domowego użytku. I jako żywe modele starą wiejską babę i starego chłopa. Nazywani przez Stanisławskiego kumą i kumem szybko nauczyli się tekstu, choć byli niepiśmienni, a po jakimś czasie kuma przejęła nawet ważną rolę Matrony. I była w niej genialna: dopiero ona wskazała aktorom MChaT-u, czym jest „prawdziwa wieś na scenie, duchowy mrok i jego władza”. Podobno wszystkim oglądającym próby jej sceny ciarki przechodziły po plecach.

„Z babą mieliśmy tylko jedną nieprzezwyciężoną trudność. W scenach, gdzie kuma miała się na kogoś z jakiejś przyczyny gniewać, odstępowała do tekstu Tołstoja i posiłkowała się własnym repertuarem, składającym się z takich nieprzyzwoitych wymyślań, że żadna cenzura nie mogłaby ich przepuścić. Na próżno błagaliśmy ją i przekonywaliśmy, aby takich ordynarnych słów nie używała na scenie – według jej zdania byłoby to nienaturalne… Z bólem serca musieliśmy skreślić kumę z listy wykonawczyń, tym bardziej że wymyślała coraz okropniej”.

Cdn.

3-09-2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (8)
  •  Paulina Skorupska
    2014-09-06   13:21:11
    Cytuj

    Łukaszu, Twój tekst tworzy podziały na linii, na której ich nie ma. Takie działanie jest niepotrzebne i szkodliwe. 1. Ws. "Golgoty Picnik": - natychmiast po ogłoszeniu decyzji zamieściliśmy na stronie Teatru i FB oraz rozesłaliśmy krótkie stanowisko "Jesteśmy oburzeni decyzją o odwołaniu spektaklu „Golgota Picnic” Rodrigo Garcii! Nie myli się reżyser przedstawienia mówiąc „To cenzura”. Od dłuższego czasu odnosimy wrażenie, że Poznań staje się miastem niesprzyjającym artystom i wrogim wolnej i niezależnej kulturze. Uważamy, że naszym obowiązkiem jest protestować przeciwko takim praktykom!"; - zespół Teatru Ósmego Dnia brał udział w pokazie "Golgoty Picnik" na Rozbracie; - część z nas, która była obecna w Poznaniu (aktorzy grali spektakl w Londynie) brała udział w czytaniu tekstu Garcii na Placu Wolności. Tego dnia było u nas zaplanowane wcześniej spotkanie z Agnieszką Graff, po którym zabraliśmy publiczność na Plac, na którym odbywała się wielogodzinna debata; - podpisaliśmy się pod listem protestacyjnym ws. odwołania "Golgoty Picnik" 2. ws. odwołania Krzysztofa Mieszkowskiego: - zamieściliśmy link do listu protestacyjnego na stronie internetowej Teatru Ósmego Dnia, - udostępniliśmy natychmiast list protestacyjny na stronie "Protest Teatru Ósmego Dnia" na FB i na naszych prywatnych profilach FB, - podpisaliśmy się pod nim. 3. Zresztą Krzysztof Mieszkowski również zabierał niejednokrotnie głos ws. działań władz Poznania podejmowanych w stosunku do Teatru Ósmego Dnia – chociażby niedawno podpisując się pod listem ws. zwolnienia Ewy Wójciak, komentował: „Ewa Wojciak jest wybitną artystką i dyrektorką. Brak jasnych kryteriów oceny pracy artystów pozwala na absurdalne decyzje urzędników”. W związku z powyższym Twoje, mijające się z prawdą, zdanie: "Jedni i drudzy – Teatr Polski i Ósemki – walczą lokalnie, tylko o siebie i dla siebie. Nie słyszałem, by Krzysztof Mieszkowski i jego ludzie wsparli Ósemki. Ósemki też nie zajęły stanowiska w sprawie skandalu z odwołaniem Mieszkowskiego. Ani chyba wcześniej w związku z Golgota Picnic" traktujemy jako bardzo niesprawiedliwe i bezpodstawnie kwestionujące nasze zaangażowanie w walkę o niezależną i wolną od wpływów władzy kulturę. By dotrzeć do tych informacji wystarczyło zrobić podstawowy research internetowy. Twoi czytelnicy ufają, że przekazujesz im rzetelne informacje, w związku z tym zapewne niewielu z nich zweryfikowało ich prawdziwość. Będziemy wdzięczni za sprostowanie.

  • Użytkownik niezalogowany Rejtan
    Rejtan 2014-09-06   13:15:51
    Cytuj

    Choć sam jestem artystą, to jednak zgadzam się, że artyści to nie święte krowy. Wydają pieniądze publiczne, pieniądze, które idą też na edukację, służbę zdrowia i opiekę społeczną. Jak artysta ma jakieś wielkie wizje, to powinien spokojnie negocjować dofinansowanie, przekonywać, a jak się nie uda - niech szuka innej instytucji i bogatszego sponsora. ALE - i to jest WIELKIE "ALE" - druga strona gra nie fair, i tu jest problem: Klasa urzędnicza w Polsce robi się coraz większa a jej utrzymanie coraz droższe. Niestety - pieniądze, które zaoszczędzimy przy bardziej zdyscyplinowanym zarządzaniu teatrami i filharmoniami niekoniecznie pójdą na ważne cele. Pójdą na utrzymanie urzędników, ich niegospodarność i niekompetencję, pokrywanie kosztów ich błędów. Popatrzmy - dwa najbardziej prężne ośrodki kulturalne na świecie, czyli Wlk. Brytania i USA. Wlk. Brytania - Minister Kultury, Mediów i Sportu (u nas tymi działkami muszą zajmować się aż dwa ministerstwa) to stanowisko, które istnieje zaledwie od 17 lat. I mocno jest krytykowane za zrobienie dużego zamieszania przy przebudowie Covent Garden i wydanie miliardów na trwający tylko rok projekt Millennium Dome. A jednak kraj od dziesiątków lat ma najlepsze orkiestry na świecie, najlepszą ligę piłkarską, co roku organizuje światowej klasy wyścigi F1, kwitnie teatr, kinematografia, zorganizowano olimpiadę i nikt nie gada pierdół o "polityce kulturalnej". Jest tylko niezależne Arts Council, które nie ma żadnej władzy kadrowej ani programowej - tylko ocenia jakość projektów i rozdziela pieniądze. W USA - W OGÓLE NIE MA MINISTERSTWA KULTURY!!!! A jak to u nas wygląda? Mieliśmy kiedyś tylko Ministerstwo Kultury. Dużą część jego funkcji przejęły samorządy. A jednak MK nie zrobiło się mniejsze. Co więcej - dobudowano całą masę różnych agend i instytutów: IAM, IMIT, NInA etc. Wszystkie z nowymi budżetami, stanowiskami urzędniczymi i wszechmocnymi dyrektorami. Co gorsza - instytucje te zamiast wspierać artystów same zaczęły zajmować się działalnością kulturalną. Ich dyrektorzy i szeregowi urzędnicy wymyślają festiwale, projekty i dostają na nie pieniądze, o których przeciętny artysta żebrzący co roku o granty, które wobec budżetów instytutowych inicjatyw są często znikome i wymagają niezwykle pracochłonnej papierkowej roboty, może tylko pomarzyć. W dodatku inicjatywy te, często chybione, krótkotrwałe, bo układane zza urzędniczego biurka a nie z "artystycznej linii frontu" w przypadku jakichkolwiek wpadek (a tych niestety jest dużo) ratowane są często w ostatniej chwili pokaźnymi zastrzykami kasy bezpośrednio z Ministerstwa, a potem topione w pijarowo-marketingowej zupie kolorowych folderów, filmików YouTubowych i grubych raportów, którymi Minister Kultury może z uśmiechem potem pomachać w Sejmie. Kiedyś pewien urzędnik w jednej z tych instytucji w przypływie szczerości powiedział mi wprost, że większe szanse na pieniądze u nich mają projekty wygenerowane wewnętrznie (czytaj wymyślone przez urzędników) niż zewnętrznie (wygenerowane przez artystów-specjalistów). A czemu to wszystko służy? Z jednej strony - budowanie sieci stołków i wsparcia PRowego dla "swoich" opcji politycznych. Z drugiej - żeby jedna paniusia z drugim panem, często osoby, które po studiach artystycznych nie miały dosyć talentu i szans na karierę artystyczną, mogli sobie chadzać na kolacje za pieniądze podatników, podróżować po świecie i brylować na artystycznych salonach. Kiedyś widziałem taką imprezę w jednym z dużych ośrodków kulturalnych za granicą. Otwarcie dużej inicjatywy kulturalnej dotyczącej polskiej sztuki. Mimo, iż na miejscu był Instytut Polski, opłacany przez polskich podatników, to na imprezę przyjechało kilkunastu urzędników z Polski (hotele, kolacje, przeloty) - od dyrektorów przeróżnych instytutów, poprzez ich zastępców i szeregowych urzędników. Wszyscy się świetnie bawili. Żaden polski artysta nie został zaproszony do udziału w realizacji imprezy i żadnego nie zaproszono, żeby go zaprezentować i nawiązać nowe artystyczne kontakty dla polskiej sztuki. Chętnie dowiedziałbym się kiedyś jaki procent budżetów takich instytucji wydawany jest na koszty własne, a jaki rzeczywiście na niezależne działania artystyczne i jak to porównuje się z podobnymi instytucjami za granicą. W dodatku popatrzmy co dzieje się w terenie. Albo powołuje się bez konsultacji dyrektorów-artystów z ogromnymi politycznymi "plecami" (np. Opera w Białymstoku, Filharmonia Krakowska) albo byłych urzędników. Nawet jeśli są konkursy, to są one uważane za farsę - wybierani są z góry upatrzeni kandydaci (też najczęściej urzędnicy). Albo idzie się po linii koneksji rodzinnych (vide Teatr Wielki w Łodzi, gdzie skompromitowany Kowalski został dyrektorem artystycznym, gdy jego żona była szefową nadzorującego TW departamentu, albo przejęta przez Wielkopolskę od Radia orkiestra "Amadeus" - chętnie dowiedziałbym się dlaczego z pieniędzy podatników finansuje się orkiestrę, w której żeby szefować lub dyrygować trzeba mieć DNA zgodne z DNA założycielki). Tak więc kontrola biurokracji i koneksji rodzinnych nad naszą kulturą jest coraz bardziej zupełna. Nie podoba mi się wpis Pani Strzępki. Uważam, że uwłacza godności naszego artystycznego środowiska. Ale jej frustrację rozumiem. Ktoś próbuje zmusić artystów do przestrzegania reguł gry, które sam ma głęboko "w d...".

  • Użytkownik niezalogowany widz
    widz 2014-09-04   21:17:01
    Cytuj

    Nie mam nic przeciwko waleniu się po mordach. Przynajmniej sprawa byłaby szybciej załatwiona. Bardziej honorowo? A co to jest honor? Tak jak i czyste zasady demokratyczne i sprawiedliwe prawo- tu przywoływany punkt odniesienia. Niby demokratycznie wybrani politycy posługują się prawem instrumentalnie, rygorystycznie i bezwzględnie. Nie widzę dobrej woli załatwiania sprawy. Tak, by nie wylać dziecka z kąpielą. Moim zdaniem politycy dają niezłą lekcję artystom i pokazują im ich miejsce. Ewa Wójciak i Monika Strzępka same konsekwentnie wypracowały swój wizerunek publiczny -kobiet o chamskiej, wulgarnej, niekontrolowaną furią malowanej twarzy. Same sobie gotują los. Nie nazywają się Sienkiewicz, Belka, Niesiołowski. I co wolno wojewodzie, to nie tobie Strzępko, Wójciak smrodzie. Czy kiedyś socjalistyczna czy dziś demokratyczna, władza sobie poradzi.I odniesie sukces. Rząd dusz nijak się ma do rządu pieniądza. I tylko mi teatru żal, artystów żal. Żal.

  • Użytkownik niezalogowany rumburak
    rumburak 2014-09-04   17:49:10
    Cytuj

    Wpis MS na facebooku jest niczym teatralny monolog, który reżyserka wkłada w usta swoich aktorów. Narcystka nie rewolucjonistka, która celebruje przede wszystkim swoje własne ego na barykadzie wzniesionej z wulgaryzmów okraszonych słowem „rewolucja”. Tylko odsłoniętej piersi brakuje (a na niej numeru telefonu, pod który można dzwonić w sprawie wystawionego na sprzedaż mieszkania). Weszła w rolę "charyzmatycznej reżyserki” i chyba ją za bardzo „wciągnęło”. To prawda, że czasem każdy rzuca mięsem (broniąc Strzępki, sięgnęła po ten argument M. Piekarska), ale nie mamy tu do czynienia z dosadnym "k...a mać" wyrażającym wściekłość i bezradność (które mnie też się udzielają, gdy myślę o pieniądzach utopionych w jakimś portaliku i temu podobnych ekscesach decydentów), tylko z wyzywaniem od "p...d" konkretnych osób. Różnica aż nadto widoczna. Efekt do przewidzenia. Dyskutujemy przede wszystkim o pani Strzępce, ale nie rzeczywistych problemach teatru. Czy o to chodziło? Woda na młyn buńczucznej reżyserki, której publiczne apoteozy albo potępienia (uprawiane na zmianę od kilku dni, przez nas - ludzi zaintersowanych teatrem) problemów kultury nie rozwiążą. Radosław Mołoń mówi „nie znam tej pani”, korzystając z tego samego chwytu retorycznego co pani Strzępka, gdy pisze: „ze swoim mężem, którego nazwiska już nie pamiętam”. A przecież i on zna, i ona pamięta. Tylko co z tego? Dyrektorowi Mieszkowskiemu współczuję obrończyni. Mam nadzieję, że pozostanie na stanowisku.

  • Użytkownik niezalogowany Marceli Szymczak
    Marceli Szymczak 2014-09-04   16:37:17
    Cytuj

    Rzeczywiście trudno było bardziej zaszkodzić Krzysztofowi Mieszkowskiemu niż zrobiła to Monika Strzępka. Wyszło szydło z worka, bo bunt okazał się zwykłym chamstwem. Przywoływani przez Pana Kutz i Dejmek to jest jednak inny poziom bluzgu. Tutaj mamy raczej poziom Warsaw Shore. Monika Strzępka królową polskich dresiarzy? Protestuję też przeciwko demonizowaniu władzy. Bo jest demokratycznie wybrana. To nie jest wojskowa junta, ale przedstawiciele społeczeństwa, które protesty środowiska teatralnego ma w dużym poważaniu, bo Ci protestujący (wyłączając Ósmy Dzień)są raczej pieszczochami krytyki niż ulubieńcami publiczności.

  • Użytkownik niezalogowany filolog klasyczny
    filolog klasyczny 2014-09-04   09:24:14
    Cytuj

    Pierwszym słowem Iliady jest "Menin" a nie "orge", to jakby co...

  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2014-09-03   15:58:29
    Cytuj

    Furię, Łukaszu, leczy się a nie "rozumie". Twój tekst jest zbiorem takich przekłamań i zwykłych manipulacji, że szare komórki stają się do wynajęcia... W słynnym liście brało udział 4 tysiące (nie kilkanaście) tysięcy uczestników, z których część zaczęła się wycofywać w trakcie akcji zorientowawszy się, że chodzi o prywatne interesy i była to największa kompromitacja środowiska. Koledzy się rozjechali do domów zostawiając z ręką w nocniku ogłupiałą publikę. Konstruktywnych (ZASPowskich) działań nie było, tylko zgiełk, PR i występy w telewizorze. A to dlatego, że lewica w teatrze nie ma żadnego programu poza krojeniem kasy i zawłaszczaniem władzy poza werdyktem większości. Robiliście kiepski i nieudolny warsztatowo teatr, nazywając go w towarzystwie własnej adoracji "cukierkiem". Byliście bezkarni, bo w kulturze od dawna macie władzę wynikającą z tchórzostwa i konformizmu rządzącej partii. Jeśli to porównujesz z Ósemkami to nie przemilczaj pychy i bolszewickiego światopoglądu (to władza ma leżeć na ulicy i mają ją brać ci, co głośniej gębują, a nie ci, którzy głosują, tak?) i słabości intelektualnej: tego nieposzanowania dla prawa i reguł demokratycznych, tych podwójnych standardów i moralności Kalego... Jesteście, koleżeństwo, beznadziejnie ograniczeni i zindoktrynizowani na modlę radziecką. Dopóki nie przestaniecie kłamać sami siebie wystawiacie poza granice przyzwoitości.

  • Użytkownik niezalogowany MR
    MR 2014-09-03   15:46:47
    Cytuj

    Teksty Drewniaka na tym portalu zwracają mi wiarę w możliwość wyważonej dyskusji, zamiast ciągłego walenia się po mordach.