AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Kołonotatnik 18: Wiara w cuda

 

1.
Agnes od Boga Johna Pielmeiera w reżyserii Mariusza Grzegorzka, połowa lat dziewięćdziesiątych. W roli głównej Gabriela Muskała. Dziwna, pełna niedopowiedzeń historia niepokalanego poczęcia w żeńskim klasztorze. Przysłana przez kurię mniszka detektyw ma zbadać sprawę introwertycznej młodej zakonnicy, która nigdy nie opuściła murów klasztoru i nie miała szansy na spotkanie z jakimkolwiek mężczyzną. Ale miała widzenia i objawienia. Kto jest ojcem dziecka? Jak zakwalifikować ten przypadek? Co naprawdę się wydarzyło? Mniszka detektyw po każdej rozmowie z przeoryszą i ciężarną zakonnicą traci pewność siebie, znika jej racjonalne podejście do wiary i powołania. I kiedy już jesteśmy blisko uwierzenia, że bohaterowie Pielmeiera dotknęli czegoś mistycznego, ciężarna dziewczyna śpiewa wiejską piosenkę, którą nucą tamtejsze wiejskie chłopaki przy zwózce siana. Nie miała prawa jej znać. A jednak ją nuci. Drugi cud? A może nie było żadnego?

Inną Matkę Boską widziałem w Testamencie psa Piotra Cieplaka. Zawieszeni nad głowami widzów, uwięzieni miedzy Niebem i Piekłem bohaterowie-grzesznicy zostali już osądzeni i skazani na wieczne męki przez Jezusa i Diabła. Ale wtedy jeden z nich żarliwie prosił o wstawiennictwo Najświętszą Marię Pannę. Grała ją Halinka Chmielarz. Wchodziła na scenę ubrana tradycyjnie na niebiesko, ale w dżinsy i cienką, modną koszulę. Była bosa, krótko obcięte blond włosy, wiotka i piękna jak cholera. Miała dobre, litościwe serce i ratowała wszystkich jak leci. Nie znałem jeszcze wtedy Halinki i dlatego na jedną króciutką chwilę uwierzyłem, że przyszła do nas prawdziwa Matka Boska. Chciałem uwierzyć… Kiedy o tym opowiedziałem Cieplakowi, zaśmiał się figlarnie, ale chyba było mu miło. A Halinkę, choć w 2003 roku nie oddała mi pierwszego polskiego wydania Oliwkowego labiryntu Mendozy, do dziś traktuję z wielkim nabożeństwem.

I jeszcze Betlejem Polskie Wojciecha Farugi i jego próba zbadania korzeni wiary. Przyglądając się terapii grupowej podejrzanych charyzmatyków, Faruga próbował wydobyć z bohaterów odpowiedzi na pytania, dlaczego wierzą, co czczą, co uznają za cud, gdzie mieszka ich Bóg. Upośledzeni i zranieni ludzie ze spektaklu Farugi byli męczennikami niewyrażalnego i nieoczywistego, które na co dzień przyjmuje nie wiedzieć czemu formy byle jakie i przyziemne. Nie chcieli być święci, chcieli być zwyczajni i szczęśliwi. Sceniczna Maria (Rozalia Mierzicka), nowe wcielenie Matki Boskiej, nie potrafi zrozumieć, dlaczego właśnie ją to spotkało – skąd wzięło się jej „niepokalane poczęcie”, przecież nie była z żadnym mężczyzną? Czemu właśnie ona musi się z tym zmagać? Rozalia rozbiera się przed lekarzem, łazi w majtkach po scenie, wymiotuje. Czym jest dar, jaki otrzymała? I jak tu być świętą? W niezwykłej scenie finałowej, jednej z najpiękniejszej w ostatniej dekadzie polskiego teatru, czerwona, gruba kurtyna opadała na stojąca nieruchomo aktorkę i układała się wokół jej sylwetki jak chusta Maryi. Trywialny i ironiczny sceniczny kadr zmieniał się nagle w obraz święty, jakby wyjęty z płócien starych mistrzów. Nie wiem, czy Faruga wierzy w Boga, czy nie. Znacznie ciekawsze było to, jak on na wiarę patrzy. Jak wybacza ludziom, którzy wierzą i nie wierzą.

2.
Podobno – przepraszam, jeśli to tylko plotka – krytyk, recenzent „Gazety Wyborczej” i członek zespołu Krytyki Politycznej Witek Mrozek zamierza walczyć w Krakowie o fotel radnego z ramienia aktywistów miejskich. Ucieszyła mnie ta wiadomość. Gdybym mieszkał w Warszawie, głosowałbym na prezydentkę Joannę Erbel ze względu na jej zamiłowanie do roweru, mieszkam jednak w Krakowie i z beznadziei anonimowych kandydatów ratuje mnie Mrozek. Bardzo mi się inicjatywa kolegi Mrozka podoba. Do tej pory z ludzi teatru na krakowskich listach brylował jedynie Jerzy Fedorowicz jr – wygrywał, bo wszyscy myśleli, że na tatę, bywszego dyrektora Teatru Ludowego, głosują. Junior nie musiał nawet obklejać miasta fotami, na sukces pracowało samo imię i nazwisko. Oczywiście bez tego dziwnego jr na liście.

Po każdej kampanii parlamentarnej i samorządowej zostają na mieście nikomu niepotrzebne zdjęcia ludzi o nadętych gębach, przebranych w garnitury. Udających, że są sympatyczni. Cały ich program zawiera się w gębie. „Hej, gęba na dębie, jak zięba” – mawiał klasyk. Witek dobrze wychodzi na fotografiach, nie musi nawet udawać sympatycznego, bo jest z urodzenia sympatyczny. I ta hiszpańska bródka… Jest przed trzydziestką, nie musi dorabiać się na polityce, bo jest ideowcem. W uszach dźwięczy mi opinia Strzępki sprzed dwóch lat, że to najlepsze pióro młodej krytyki polskiej. Nie wiem, czy Mrozek pochodzący z Górnego Śląska ma stałe zameldowanie w Krakowie i czy nadal owo stałe zameldowanie jest potrzebne, by tu kandydować, w każdym razie jakby były jakieś logistyczne kłopoty, mogę go zameldować u siebie. Plusów po wygranej w grodzie Kraka wkrótce będzie więcej. Zyskają teatry, bo Mrozek będzie pisał z Krakowa do „GW”. W Krytyce Politycznej częściej będą stawiać na zebraniach temat krakowskich scen i ich problemów. Obiecuję, że w trakcie kampanii będę chodził po mieście i do plakatów z Mrozkiem dorysowywał czarnym flamastrem kropkę nad „z” w nazwisku. Mrozek zmieni się w Mrożek. A to nazwisko dobrze się w Krakowie kojarzy. Generalnie jestem za tym, by krytycy, aktorzy i reżyserzy mocno zaangażowali się w te wybory samorządowe. Startowali, wspierali. Ludzie, uwierzcie, to chyba ostatni dzwonek! Nie trzeba się powoływać na aktywność polityczną ludzi teatru w 1989 roku, choć zawsze to miło wiedzieć, że Wajda, Szczepkowski, Holoubek zasiadali w polskim parlamencie. W dalekim świecie Augusto Boal był przecież parę dobrych lat lokalnym urzędnikiem wybranym w wyborach bezpośrednich. Christoph Schlingensief założył partię XXX i w wyborach w Berlinie zdobył kilka procent głosów, co było dużym sukcesem. Jeśli plotka o kandydowaniu Mrozka się potwierdzi, Krytyka Polityczna zmaże wstyd z poprzednich wyborów, w których nie zaktywizowała się i nie wystartowała, a „głosy lewej strony zgarnął Palikot” (wytykał to im Grzesiek Laszuk w spektaklu Sierakowski). Póki co o Sierakowskim powstają nie tylko spektakle, ale i piosenki (Pożar w burdelu) i ma bardzo zły pijar po sprawie z Cvetą Dimitrovą. Igor Stokfiszewski zniknął, Piątka wyrzucili, Jaś Kapela jest za młody na Heroda. Ze znanych mi postaci z tego kręgu, jakoś tam ocierających się o teatr, poza Erbel jedynie Mrozek ma kampanijną prezencję. Wierzę, że wejdzie.

3.
Wiemy już, jaka jest odpowiedź Ósemek na decyzję prezydenta Grobelnego o odwołaniu Ewy Wójciak. Ewa i przyjaciele wymyślili Festiwal Teatru Ósmego Dnia – festiwal okupacyjny. Zacznie się w dzień po jubileuszu 50-lecia Ósemek, skończy w dniu wyborów samorządowych. Teatr wie, że nie zdobędzie w tak krótkim czasie żadnych pieniędzy ani z Ministerstwa, ani z miasta (swoją drogą Ósemki powinny choćby dla hecy złożyć taki wniosek o grant w Poznaniu, może władza przyzna jakieś fundusze na akcje przeciwko sobie, w końcu nie takie absurdy widział już Poznań), i dlatego zdecydował się na crowdfunding. Myślałem dotąd, że jest to raczej zarezerwowane dla debiutantów i osób anonimowych, które mają pomysł, projekt i zero znajomości w branży, w której chcą zaistnieć. Zbieranie pieniędzy w Internecie pozwoliło wielu polskim młodym zespołom i wokalistkom na wydanie pierwszej płyty. Ale i weterani rocka sięgają po ten sposób finansowania swoich poczynań jak cała Europa długa i szeroka. Grupa Marillion zdobyła tak kasę na wydanie jednego z ostatnich swoich albumów. Akcja Ósemek jest chyba jedyną znaną mi akcją w Polsce, w której chce się tak doposażyć uznany artysta, legendarny teatr. „Festiwal Okupacyjny w zamierzeniu jest przedsięwzięciem demokratycznym, tworzonym kolektywnie przez ludzi połączonych wspólną wizją współczesnej instytucji kultury – debatujemy razem, organizujemy razem – zrzucamy się!” – czytam na stronie Polak-Potrafi. Marcin Kęszycki wisi na jakiejś rurze w krótkim filmiku i zaprasza na „debaty na wszystkie tematy”. Wygląda to nawet fajnie i całkiem nieobciachowo. Zaskoczyła mnie tylko suma, jaką zbierają artyści z Poznania.

„Na co wydamy zebrane 6000 zł? Na noclegi, wyżywienie i koszty podróży artystów, aktywistów, związkowców i naukowców, którzy odwiedzą nas pomiędzy 19 października a 16 listopada, by prezentować spektakle i performanse, uczestniczyć w debatach oraz wygłaszać wykłady. W ramach Festiwalu pragniemy pokazywać spektakle, czytania performatywne, performanse (m.in. Pawła Demirskiego, Akademii Ruchu, Pawła Hajncla, Aleksandry Jakubczak, Krzysztofa Szekalskiego), zorganizujemy dyskusje dotyczące kultury i jej relacji z władzą, sposobów jej finansowania, praw pracowniczych w instytucjach kultury, związków zawodowych, ubezpieczeń artystów… Wśród naszych gości znajdą się twórcy, związkowcy, prawnicy, ekonomiści, działacze społeczni, dziennikarze. Co się stanie, jeżeli zbierzemy kwotę większą niż 6000 zł? Zobowiązujemy się przeznaczyć ją w całości na organizację gościnnych wydarzeń artystycznych z udziałem młodych twórców teatralnych w Teatrze Ósmego Dnia”.

O ile rozumiem sens organizowania, a potem działania takich internetowych zbiórek, to specjalnie podaje się sumę niższą od oczekiwanej, żeby nie wystraszyć darczyńców. Jeśliby jednak Ósemkom rzeczywiście potrzeba było tylko 6000, tę śmiesznie niską sumę można by było zebrać o wiele prościej, opodatkowując członków zespołu i najbliższych przyjaciół. Przeznaczyć na ten cel dochód z grania jednego spektaklu. I tak dalej… Myślę też, że wszyscy zaproszeni goście z Pawłem Demirskim na czele mogliby sami z siebie opłacić dojazd i pobyt w Poznaniu. W geście solidarności i dla idei oczywiście. Więc w tej zbiórce nie chodzi tak naprawdę o pieniądze. Chodzi o policzenie się. Sprawdzenie, jaki odzew budzi wśród internautów hasło niezawisłości artysty od urzędników wszelkiej maści. Jak na razie 37 dni przed końcem zbiórki projekt Ósemek wsparło 36 osób na kwotę 1880 zł.

Ucieszyłem się, kiedy wśród organizatorów Festiwalu Okupacyjnego znalazłem nazwisko Witka Mrozka. Znaczy się – trzeba!

Przez pierwszą połowę mego życia ze społecznej aktywności wyręczał mnie zawsze niezmordowany Grzesiek Laszuk. Wygląda na to, że teraz zluzuje mnie Witek Mrozek. Kiedyś powiedziałem nawet Laszukowi, że jest moim obywatelskim alibi, w pewnym sensie zrobiło mu się miło. Ciekawe, czy teraz Mrozkowi też.

4.
Pierwsze echa awantury o spektakl Golgota Picnic na szczeblu powiatowym. Chrzciny. Ksiądz z małej wiejskiej parafii przy podpisywaniu dokumentów pyta każdego z rodziców i chrzestnych o wykonywany zawód. Ot, taka kurtuazyjna pogawędka. I wtedy jedna osoba mówi, że pracuje w teatrze. Ksiądz proboszcz wybucha z nienawiścią: „I co, wy też organizowaliście czytanie Golgota Picnic?”. Rozmowa i uśmiechy się kończą. Riposty nie ma, bo po co psuć młodym rodzicom relacje z wszechmocnym duszpasterzem… Ksiądz pewnie od czasów matury nie był w teatrze, ale już wie, że współczesny teatr to nie tylko ruja i porubstwo, nie tylko hermetyczny język i zaśmiecanie klasyki dopiskami. Współczesny teatr to już bluźnierstwo. Chciałbym zobaczyć dziewczynki od pierwszej komunii, które przyznają się temu proboszczowi, że marzą, aby zostać w przyszłości aktorkami. Czy naprawdę będą miały odwagę to zrobić? I jakimi słowy on będzie im wymyślać? Zdarzenie to dedykuję Romanowi Pawłowskiemu i Sławkowi Sierakowskiemu, którzy na łamach polskiej i zagranicznej prasy odtrąbili zwycięstwo nad kościelną cenzurą. Bo nasz teatr się nie dał. Zakazali spektaklu, to zorganizowaliśmy czytania. Zamiast jednego przekroczenia czy bluźnierstwa było, hurra!, kilkanaście. Tymczasem chwilowy triumf i obywatelski odpór będzie miał jednak długofalowe negatywne skutki. Oni już mają teatr na celowniku. Nie ci światli, liberalni, mądrzy księża. Wezmą się za nas proboszczowie z Kozichtrupek. Zaczną się zastanawiać, czy prowadzenie klas do teatru na spektakle-lektury szkolne ma sens. A bez tych wizyt parę teatrów zacznie naprawdę cienko prząść… Kto zabroni biskupom Gądeckim i Hoserom wpisać nowy teatr na listę wrogów zaraz obok Halloween i Gendera, już wyklinanych z ambon? Przesadzam? Straszę?

A pamiętacie Prymasa Tysiąclecia i jego wściekły atak na Apocalipsis cum figuris i Białe Małżeństwo? Naprawdę teraz tak nie będzie? Jak wiadomo, dobry teatr robił tylko Wojtyła. Kto może się na ten szantaż wypiąć, ten może, innym będzie trudniej.

5.
25 sierpnia, godzina19.45, kończą się Wiadomości, Program Pierwszy TVP. Krzysztof Ziemiec (wyznał ostatnio, że z ciężkiego stanu po wypadku samochodowym wyprowadzili go nie lekarze, ale modlitwa do obrazka z Ojcem Świętym) zapowiada materiał o kaznodziei z Afryki, ojcu Johnie Bashoborze. To ten sam, co odprawiał czary na Narodowym, teraz zawitał do Lichenia. Młody, szczuplutki, bystry reporter głosem zza kadru zapewnia, że „nie o czary tu chodzi, tylko o miłość”. Z krótkiego felietonu dowiaduję się, że Bashoborze-dziecku ojca otruła ciotka, sam Bashobora-pacholę też miał być otruty, ale cudownym zrządzeniem, może za sprawą modlitwy, wstawiennictwa jakiegoś ważnego świętego, pękła, cytuję „miska z zatrutą owsianką”. Młody Bashobora, zamiast zostać afrykańskim Hamletem-mścicielem, zostaje księdzem. Robi doktorat w Rzymie. Nawraca Europejczyków. Na jego mszach-seansach czarnej magii zdarza się „średnio do 40 uzdrowień”. Nie nosi zegarka, żeby nie być przywiązanym do doczesności. Relacja z Lichenia trwa. Reporter pokazuje jakieś nastoletnie wariatki, które śpiewają, że Jezus żyje. Cycki skaczą im w tańcu pod niebo, trans, mówię wam, choć gorąc na placu przed katedrą, jedna sobie bluzkę poprawia, inni wierni gapią się w te cycki, potem w kamerę. W tle starszy pan na wózku, coś mamle w ustach. Cięcie. Reporter już rozmawia z nim i z jego żoną. To pan Janusz. Jest po wylewie, reporter podkreśla, że nie wstaje z wózka, nie mówi. Jego żona, pytana przez dziennikarza TVP, czy wierzą w cud, w uzdrowienie, w afrykańskiego cudotwórcę i uzdrowiciela, odpowiadają, że oczywiście, wierzyć trzeba do końca. I potem na koniec relacji, której zadaniem było zapewne obalić bezpodstawne i szydercze podejrzenia świeckich, że ojciec Bashobora to oszust i szaman, sprowadzany na podejrzane obrzędy przez ciemny polski kler, widzimy kadr, w którym pan Janusz stoi (!) pod sceną z żoną i dziękuję ojcu Bashoborze. Dziennikarz nie ma wątpliwości. Udało mu się sfilmować, kurwa mać, cud religijno-medyczny! Bashobora naprawdę uzdrawia!

Przypominam: materiał nadała nie Telewizja Trwam, a polska telewizja publiczna, był 25 sierpnia, godzina 19.45. Zapamiętajmy tę datę. Na trasie Licheń-Warszawa powoli kończył się dwunasty wiek.

6.
Nie mogę zapomnieć prasowego newsa sprzed kilku lat. Dowiedzieliśmy się z niego, że właśnie odbyła się ekshumacja ciała księdza Popiełuszki w obecności jego matki. Ekshumacja miała na celu zdobycie kości do relikwii. Matka przyszłego świętego patrzyła, jak grabarze zdjęli wieko z trumny, a ksiądz zaangażowany w proces kanonizacyjny i jacyś lekarze urżnęli chyba już rozłożonemu ciału Popiełuszki rękę i pobrali kości paliczków do pudełeczek. Na relikwie. Będą je teraz chyba obnosić po jarmarkach, a w karczmie z Krzyżaków, noszącej chyba nazwę „Pod lutym turem”, sprzeda je wiernym jakiś wędrowny handlarz.

7.
Makabry ciąg dalszy. Pół roku temu pod figurą Chrystusa w Świebodzinie odbył się nielegalny pochówek serca księdza, który był inicjatorem budowy tego monumentalnego posągu. Na szczęście zareagowała prokuratora. Serce wydobyto, realizatorom ostatniej woli księdza założono sprawę w sądzie. Oskarżeni bronili się, mówiąc, że wierzyli, że tak właśnie powinno być. Serce Piłsudskiego też w końcu leży przy matce na Rossie. 

8.
Inny ksiądz podczas kazania wygłoszonego w czas powodzi w małej wiosce doświadczonej już kilkakrotnie przez żywioł zastanawiał się, czy może nie stało się tak specjalnie, czy ta powódź nie została przez kogoś zaplanowana. Kapłan zauważył, że tuż przed wylaniem rzeki skrzyżowały się na niebie dwie samolotowe smugi: „Jak myślicie, drodzy parafianie, kto te krzyżyki nad naszymi głowami kreślił? Kto to miejsce do zalania wcześniej wskazywał?”
Nie zmyśliłem tej historii. Uwierzcie.

9.
To był artykuł Barbary Stanisz we wrocławskiej „Wyborczej”. Dziennikarka opisywała początek i dalszy przebieg młodzieżowych protestów przed jednym z wrocławskich szpitali. 

„17-letni Kamil był pasażerem w samochodzie, który w nocy z 9 na 10 lipca wypadł z drogi i rozbił się na słupie. – Przywieziono go do nas w stanie skrajnie ciężkim, z wielonarządowymi obrażeniami. Można powiedzieć, że już wtedy był w stanie agonalnym. Robiliśmy, co w naszej mocy, żeby go uratować. Nie udało się. Zaczęliśmy podejrzewać śmierć mózgu. W piątek specjalna komisja złożona z lekarzy różnych specjalności potwierdziła te przypuszczenia – opowiada Marek Nikiel, dyrektor Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu.
Komisja wydała dokument potwierdzający śmierć mózgu. Zgodnie ze wszystkimi procedurami przewidzianymi w takich przypadkach w rozporządzeniu ministra zdrowia. W tym czasie lekarze przekonują rodziców, że można od Kamila pobrać młode, sprawne organy i przeszczepić je potrzebującym. Ojciec się zgadza. Ale przeciwna jest matka. Czuwa przy jego łóżku. I mówi, jakby przepraszając: – Nie potrafię uwierzyć lekarzom, że Kamil nie żyje. Siedzę przy nim, widzę, jak oddycha. Muszę mieć nadzieję. Wierzę nie tylko, że się obudzi, ale też, że stanie na nogi”.

Rozumiem cierpienie i złudzenia matki, smutną rezygnację ojca. A także rozpacz przyjaciół tego chłopca, którzy przez pierwsze dni czuwali przy nim w szpitalu.

Nagle ich liczba rośnie do 60 osób, potem do 100. Zaczyna się histeria. I podważanie kompetencji lekarskich. Próba stworzenia nowych kryteriów dotyczących granicy między życiem i śmiercią. Wrocławska dziennikarka nie przypadkiem zatytułowała swój artykuł Nie wierzymy w śmierć. Młodzi ludzie pomylili stan śpiączki ze śmiercią mózgu. I że w świetle polskiego prawa śmierć mózgu jest jednoznaczna ze śmiercią pacjenta. Zdumiewająca była siła i żarliwość tego protestu. Rychło objawili się samozwańczy eksperci medyczni.

„Nie wierzymy, że można ocenić, czy mózg żyje, czy nie, jeśli został wcześniej specjalnie uśpiony, czyli wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej” – Anna, koleżanka Kamila, lat 17.

„My nie wierzymy, że jest szansa na wybudzenie Kamila. My to wiemy” – Mateusz, kolega z podwórka.

Młodzież trzyma transparenty z hasłami „Morderstwo w szpitalu”, „Handel organami”. Telewizja Trwam i Radio Maryja straszą, że tak oto w Polsce przeprowadza się eutanazje w majestacie prawa…

Do nastolatków zgromadzonych pod szpitalem dołączył ojciec Stefan Norkowski, dominikanin z Wrocławia. Twierdzi, że studiował kiedyś medycynę: „Moim zdaniem śmierć mózgu nie jest jednoznaczna ze śmiercią człowieka”.

Do szpitala przyjeżdża specjalista od wybudzeń, prof. Jan Talar. Lekarzom proponuje głaskanie Kamila. A młodzieży przed wejściem ogłasza: „Dziękuję, że tu jesteście. Dzięki wam Kamil wciąż żyje”.

Na Facebooku powstaje strona Wybudzimy Kamila. Od razu polubiło ją 50 tysięcy osób.

Tłum młodzieży przed szpitalem faluje, kręci się, odgrywa rozpacz i niezgodę lub po prostu jest w niezgodzie z przyczyny rozpaczy. Na zdjęciu z protestów w obronie ciała Kamila widzę młodego człowieka w koszulce „Just do it”. Po prostu to zrób. Czy on nie wie, co ma na koszulce? Naprawdę nikomu z tej setki protestujących nie przychodzi do głowy, że to coś w tym kontekście znaczy?

17 lipca serce Kamila przestaje bić. Umarł. Jednak nie żyje. Internet huczy od nowych komentarzy: „Nabrali nas! Oszukali!”. Część protestujących jest rozgoryczona, część jeszcze nie wierzy, w to co się stało. Więc to, co mówili lekarze, było prawdą? Śmierć istnieje?

Nie wierzymy już politykom, nauczycielom i artystom, teraz przyszła kolej na lekarzy.

Zestawienia liczb bywają zawodne. Czasem nie wolno zestawiać cyfr z różnych porządków ideologicznych czy sekwencji zdarzeń. A jednak coś mi podpowiada, że tym razem trzeba. Policzmy: z jednej strony wiara Ósemek, że młodzi w Internecie poprą ich protest, z drugiej wiara „przyjaciół Kamila”, że śmierć jest czymś innym, niż jest. Stosunek 37 do 50 000.

Przyzwyczajajcie się do takich proporcji.

10.
„Nie wierzę w nic/ Bo chyba nie potrafię/ Nie marzę już/ Nie ma o czym marzyć…”
TSA, Alien

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
jeden razy osiem jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany jkz
    jkz 2014-08-29   13:45:22
    Cytuj

    Debaty na tematy? Łukasz, nie rozśmieszaj mnie. Obaj wiemy, że w Ósemkach wszystkie odpowiedzi zostały dawno udzielone. Niech się policzą: krewni i znajomi królika. Halinkę dostali ode mnie, Cieplak tylko wypożyczał. W Ósmym dniu Tygodnia znajdziesz receptę na Mrozka też. Ukłony

  • Użytkownik niezalogowany Pik
    Pik 2014-08-27   20:23:22
    Cytuj

    To co, mamy już strzelać do tej hołoty, czy radzi pan jeszcze poczekać?