AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Dotknięcie realności

Fot. Łukasz Giza  

Wszystko jest tańcem – powiedział mi kiedyś Jacek Gębura. Wysiłek ścięgien i mięśni, praca krtani i przepony, drgania atomów – wszystko to tworzy określoną formę ruchową. Pełne tańca są mikroprzestrzenie molekularne i niewidzialny świat fal elektromagnetycznych. Najogólniej mówiąc – życie jest ruchem, totalną choreografią, w której równocześnie spełnia się i tragizm, i piękno istnienia.

Takie też były dotąd kompozycje ruchowe Jacka Gębury – tancerza, choreografa, szefa Teatru Tańca Arka, a od kilku lat kierownika Sceny Tańca wrocławskiego Teatru Capitol. Pamiętam Komu piosenkę – poemat ruchowy na stawy i krtań, w którym odbywał się bezpardonowy pokaz fizjologii dźwięku lub ściślej – spektakl narodzin głosu w ludzkich trzewiach, skądinąd harmonijnie godzący biologiczny wymiar cielesności z żywiołem intelektualnej abstrakcji. Potem było migotliwe studium męsko-męskich relacji w NO* 20, zrealizowanym w duecie z innym świetnym choreografem, Maćko Prusakiem. W 12 Gębura wyprowadził tancerzy w pustą przestrzeń Synagogi pod Białym Bocianem. W symboliczny język architektury świątyni wpisał traktat o fundamentalnych kwestiach bytu, zorkiestrowany na dziesięciu performerów, czterech muzyków, wokal i głos filozofa, roztrząsający dręczące pytania o sens istnienia. Usiłując znaleźć cielesny ekwiwalent dla spekulatywnych pojęć i wartości, Gębura stworzył coś na kształt Wielkiego Teatru Świata Calderona, pełnego alegorycznych figur, których kruche piękno co chwilę obracało się w proch pod naporem plątaniny cielesnych konstelacji. Gębura lubi gry przeciwieństw: geometria rzuca wyzwanie chaosowi, energia ściera się z inercją, ruch z bezruchem, dźwięk z ciszą, emocje – z zimnym blaskiem pojęciowych hipostaz. Na krańcach tych biegunów przeglądają się w sobie, splecione w dialektycznym uścisku, współbieżne w idealnej symetrii – życie i śmierć.

Nieco z dala od głębokich wód nurtu repertuarowego Capitolu Gębura miał dotąd swój eksperymentalny brodzik w postaci Sceny Tańca, w którym od czasu do czasu mógł realizować swoje projekty. Sens istnienia tej enklawy był, jak sądzę, pragmatyczny. Chodziło o stworzenie możliwości rozwoju grupie tancerzy, którzy w teatrze musicalowym pełnią rolę usługową. Gębura nie uważał zresztą tej inicjatywy za swój autorski folwark i zapraszał do współpracy innych choreografów, takich jak Sylwia Hefczyńska czy Leszek Bzdyl. W studyjnych warunkach małej sceny mogła też zaprezentować swoje kompozycje ruchowe Capitolowa młodzież. Wraz z najnowszym spektaklem peryferyjne dotąd laboratorium Gębury wpłynęło do luksusowego akwenu dużej sceny. Jej techniczne wyposażenie, umożliwiające transformowanie przestrzeni za pomocą kaskadowych zapadni, projektorów i nowoczesnych nastawni świateł, stworzyło choreografowi dogodne warunki do inscenizacyjnego rozmachu. Gębura wykorzystał je tylko częściowo, bo też głównym aktorem w jego spektaklu jest muzyka. Inspiracją do projektu była płyta Tempus Fantasy Katarzyny Borek i Wojciecha Orszewskiego – owoc ciekawego eksperymentu, łączącego klasyczne brzmienie fortepianu z elektroniką. Katarzyna Borek to wybijająca się osobowość estrady pianistycznej, zaś Orszewski, związany dawniej z Miloopą, pochodzi ze świata muzycznego bliższego popkulturze. Ich wspólna płyta zrodziła się z improwizacji na tematy z muzyki Chopina, Liszta, Debussy’ego, Prokofiewa, Rachmaninowa, Albeniza i Góreckiego, do których dodano rytmy, wokale i ambienty. Orszewski modyfikował barwę, modulacje i wolumen dźwięku, poddając znane frazy zaskakującym wariacjom stylistycznym. W efekcie tych interwencji szlagiery muzyki klasycznej z różnych epok stały się dość jednorodną opowieścią.

We wrocławskim Capitolu te fantazje muzyczne wypływały wprost spod wieka fortepianu. Borek i Orszewski zainstalowali się bowiem po bokach sceny, nadając spektaklowi koncertową ramę. Dopiero w głębi obrazu, na drugim i trzecim planie, ich muzyka materializowała się w kompozycjach ruchowych, wzbogaconych wizualizacjami autorstwa Jakuba Lecha i Jakuba Hadera. Gębura na szczęście nie próbował jej ilustrować i nie szukał anegdoty. Jego choreografia tworzy dość abstrakcyjny wzór, jest czasoprzestrzennym rozwinięciem formalnych struktur dźwięku. Ciąg obrazowych asocjacji ma jednak dostrzegalną esencję symboliczną. Pełno tu kontrastów, przeciwstawień i niepokojących dualizmów. Źródło tego pęknięcia wywodzi Gębura z ducha muzyki. Dialog fortepianu z infrastrukturą elektroniczną uznał za konfrontację przeciwstawnych żywiołów, która rozcina tkankę wizualną spektaklu na pół. Ta dwoistość szybko konkretyzuje Napięcia między tym, co prywatne i społeczne Gębura pokazuje w pięknych, wieloplanowych kompozycjach.się w konflikcie natury i kultury, sztuczności i prawdy. Naprzeciw rozłożystych pni drzew wyrastają metalowe klatki, naprzeciw jednostki staje zbiorowość. To jej presja temperuje spontaniczność indywidualnych odruchów, cenzuruje uczucia, kanalizuje emocje. Napięcia między tym, co prywatne i społeczne Gębura pokazuje w pięknych, wieloplanowych kompozycjach. Liryczny duet zakochanych zawsze kontrapunktuje majacząca gdzieś na horyzoncie grupa, ekspresyjne solówki kobiet natychmiast prowokują reakcje obserwujących. Wszystko tu dzieje się wobec władzy obcego spojrzenia. Gębura jest choreografem wrażliwym na to, co międzyludzkie, na pokątne rytuały, narzucające człowiekowi formę. W Tempus Fantasy widać, jak ta forma staje się czymś organicznym, jak przyrasta do skóry, jak ciało pojedyncze staje się ciałem społecznym. Byłoby w tym może coś z gombrowiczowskiej psychomachii, gdyby nie nadmiar estetyzacji. Zespół tancerzy posługuje się wprawdzie bardzo różnymi środkami, zderzając elegancję klasycznych figur baletowych z nowoczesnym luzem, co nie zmienia faktu, że wszystko się toczy za ładnie, za gładko, za bardzo glamour. Muzyka jest piękna, ale bezpieczna, obrazy układają się w malarskie tableau, lecz w miarę upływu czasu coraz bardziej chciałoby się, by w tej perfekcyjnej maszynie wreszcie zaczęło coś zgrzytać. I taki moment nadchodzi. Nagle zapalają się światła robocze, pryska magia sceny, tancerze, jeszcze przed chwilą elektryzujący pięknem swoich ciał, okazują się grupą zwyczajnych „cywili”. Trwa lekka konsternacja, ludzie kręcą się w różnych kierunkach, wreszcie pojawiają się nosze. Teraz wszystko jest jasne: był wypadek, ktoś wpadł do zapadni. Na widowni Capitolu jest sporo osób, w których ten obraz uruchamia żywe wspomnienie.

To było przed niespełna rokiem, podczas ostatniego Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Długo wyczekiwany wieczór: benefis L.U.C.-a. Niby jubileusz, ale tak naprawdę wieczór obrachunkowy. Legendarny raper zaczynał właśnie opowieść o swoim życiu, okraszając ją tu i ówdzie piosenką. Powoli się rozgrzewał, publiczność również. Przed pierwszym rzędem foteli pojawiło się trochę tańczących osób. Właśnie rozpoczynał się kolejny numer, podłoga sceny zaczęła opadać i L.U.C. nagle gdzieś zniknął. Przez jakiś czas nie działo się nic, publiczność cierpliwie czekała na ciąg dalszy. Wreszcie nad krawędzią sceny zaczął gromadzić się tańczący jeszcze przed chwilą tłumek młodzieży. Podeszłam również, przekonana, że to kolejna prowokacja L.U.C.-a, słynącego z niekonwencjonalnych form kontaktu z publicznością. Bohater wieczoru jednak leżał bez ruchu w podsceniu. Chyba nikt nie uchwycił momentu, w którym skończył się teatr, a zaczął realny dramat.

Gębura użył mocnego środka, nawiązując do tamtego zdarzenia. Rzecz wybrzmiała tym dobitniej, że powtórzył je na zdradzieckich deskach tej samej sceny. Tym niezwykłym gestem zademonstrował siłę iluzji teatru, a ściślej – moment wybudzenia, który skutecznie mąci nam percepcję, tkwimy przecież wówczas w dwóch światach równocześnie i nie wiadomo, który z nich bierze właśnie górę. Gdy w wycyzelowane sekwencje obrazów Gębury wdarł się kawałek „gołej”, niezinterpretowanej artystycznie rzeczywistości, stało się jasne, że jego spektakl chce powiedzieć coś więcej. Być może jest to filozoficzna przypowieść na temat tego, co jest i co nam się wydaje. Scena ze swoją kuglarską magią jest tu tylko wzorcowym modelem, na którym demonstruje się nierozwiązywalną grę ambiwalencji. Bo oto wstępujemy do platońskiej jaskini cieni. Pod białym ekranem, który przesłania horyzont sceny, przemykają sylwetki postaci. Każdej z nich towarzyszy nieustępliwy sobowtór. Cień na ekranie powtarza wszystkie gesty, lecz nie do końca jest im wierny, czasem wypowiada posłuszeństwo i żyje własnym życiem. Gdzie jest rzeczywistość, a gdzie złudzenie? Gdzie maska, a gdzie twarz? Ściana prawdy, przed jaką Gębura stawia swoich bohaterów, nie daje żadnych odpowiedzi. Może to zresztą pośmiertny negatyw życia, bo epizod wypadku w spektaklu radykalnie odmienia perspektywę. Widać wyraźnie, że fantazja, poczęta z ducha muzyki, w miarę upływu czasu pęczniejąca zmysłowym pięknem obrazów, nagle zaczyna się kurczyć, odcieleśniać, redukować fizyczną pełnię złudzenia do czarno-białej, płaskiej klatki kadru, w której ruch przybiera postać zagadkowych figur geometrycznego wzoru. Gdy spektakl się kończy, pustą przestrzeń sceny jeszcze przez chwilę tną nożyce kolorowych świateł. Metafora życia-teatru kończy bieg, zostawiając cierpki posmak. Machina sceny, skora do sztuczek, być może niebawem wyda z siebie jakąś nową baśń, ale to, co najbardziej frapujące, tkwi w otwartej szczelinie zapadni, w prześwicie między jawą a złudzeniem. Starożytni Grecy sądzili, że prawda jawi się właśnie w takich iluminacyjnych momentach. Pojęcie aletheia oznacza nieskrytość, lukę, odsłaniającą w nagłym rozbłysku realny stan rzeczy. Jest czymś mniej niż prawdą, bo poprzedza doznanie jej pełni, i czymś więcej zarazem – bo pozostaje warunkiem jej możliwości. Heidegger porównał doświadczenie alethei do promieni światła, przedzierających się przez korony leśnych drzew. Kluczem do nie-skrytości jest skrytość. Tak rozumiana „prawda” nie wymaga dowodu, jest okolicznością, intensywnym doświadczeniem, które zdziera zasłony złudzeń. W podobny sposób działa teatr Gębury. Tempus Fantasy jest jak skrzynka camera obscura: żeby naprawdę przejrzeć, trzeba zanurzyć świat w mroku i skurczyć go do rozmiarów szczeliny. To właśnie tam, gdzie pęka krucha powierzchnia fantazji, może nastąpić dotknięcie realności.

31-12-2014

galeria zdjęć Tempus Fantasy, reż., choreo. Jacek Gębura, Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu Tempus Fantasy, reż., choreo. Jacek Gębura, Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu Tempus Fantasy, reż., choreo. Jacek Gębura, Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu Tempus Fantasy, reż., choreo. Jacek Gębura, Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu
Tempus Fantasy
libretto, choreografia i reżyseria: Jacek Gębura
muzyka: Katarzyna Borek i Vojto Monteur
kostiumy i scenografia: Anna Chadaj
projekcje: Jakub Lech i Jakub Hader
obsada: Bożena Bukowska, Ilona Gumowska, Marta Hichel, Anna Kasprzak, Maja Lewicka, Katarzyna Torzyńska, Mateusz Brenner, Albert Ciastek, Piotr Małecki, Jan Nykiel, Michał Szymański
oraz studenci Studium Musicalowego Capitol
premiera: 22.11.2014

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: