AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Drug Story

Kokaina i sprawiedliwość dla wszystkich, reż. Szymon Kaczmarek, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu
Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, filolog, medioznawca, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UWr. oraz w Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. Autor, współautor i redaktor książek z zakresu literaturoznawstwa i medioznawstwa. Był recenzentem teatralnym, m.in. „Gazety Wyborczej” i „Dziennika Gazety Prawnej”.
A A A
Fot. Bartek Warzecha  

Podobno autor O czystce partii mawiał, że nie robi się rewolucji z walizką w dłoni – żal wówczas porzucić teraźniejszość. Kokaina i sprawiedliwość dla wszystkich mogła być swoistym guerilla theatre. Nie chcieliśmy tego. Wybraliśmy pokaz slajdów w stylu pulp fiction. Od początku źle zagraliśmy role widzów.

Zaczęło się od próby nieważkości w hallu teatru, skończyło lekką konfuzją na widowni. Zachowaliśmy się jak łowcy okazji w czarny piątek. Miejsca były nienumerowane, więc rwetes poirytowanych gapiów, chwytających ostatnie wolne krzesła, unicestwił wyjątkowy stan ducha wywołany w foyer przez Szymona Kaczmarka – tam ścieżka koki na podłodze zapowiadała coś niezwykłego, wobec czego należy wyrazić opinię. Tu, wokół sceny, było różnie.

1.
Zapewne każdy ma własną drug story. W moim pokoleniu praktyki narkotykowe PRL-u były żałosne jak scenariusze 07 zgłoś się. A przecież sztuka ukazywała hardcorowy trip niczym riffy Cocaine Erica Claptona – ostra zagrywka i odlot w przestrzeń, poza szarość. Pytanie o wieloznaczny refren: „She don't lie, she don't lie, she don't lie” – na ogół pozostawało bez odpowiedzi.

Odlot mojego pokolenia to był wybór i bunt. Najpierw wysmakowany, wyrafinowanie literacki dotyk zła Baudelaire’a czy autodestrukcja Rimbauda. Sensacyjne awantury Verne’a i Conan Doyle’a. Potem dziwacznie opętane kostiumami folkloru szaleństwo Witkiewicza. Tyle mogło pełne komunistycznej hipokryzji liceum. Dlatego wybór. Bunt przyniosły lata studenckie. Kino i lektury nieobowiązkowe: Lowry, Kerouac, Ginsberg, Dylan, Hopper, Sarafian. I muzyka. Baker, Parker, Mulligan, Jones, Jagger, Lennon, Morrison, Hendrix, Barrett. A w tle opium. Morfina. Hasz. Heroina. Kokaina. LSD. Amfa. Podziemna rzeka bez końca. Udziału teatru – poza Witkacym – w tym metafizycznym show nie pamiętam.

Wolność musiała kosztować – to rozumieliśmy. Kilka lat później, w 1983 roku, usłyszałem Jesteś lekiem na całe zło. Piosenkę równie charakterystyczną i mocną. Bez prochów w tle.

2.
Przedwieczorny Wałbrzych. Pustawo. Busy rozwożą nielicznych pasażerów. Sennie. Miasto wspina się i opada wzdłuż taśmy spękanego, sponiewieranego asfaltu. Jest jak pocztówka sprzed kilku lat. Zszarzałe. Z wyblakłymi bannerami o wyprzedażach i wynajmie. Nie widać Manhattanu, który napędza miasto, nie ma Bronxu, który je zabija. Ulice są nijakie. Lumpeksowe. Pomiędzy bruk wdziera się piach i skołtunione trawy. Auta snują się leniwie.

Kawowa kostka Teatru Dramatycznego otwiera się niczym arka na kamienny plac. W westybulu wisi sztuczne truchło konia. W foyer gwar przed premierą. Plansze z ilustracjami kokainowych szlaków i mapy plantacji. Na bufecie quasi-ulotki nieistniejącego marketu Ścieżka. Ironia reklam i promocji Białego Tygodnia. Grube żarty - nie żarty. Są klasyczne bombonierki, w których 40 czekoladek „rozpływa się w ustach niczym pracownicy plantacji” – przecena na 5,89 za pudełko. „Stylowy T-shirt prosto z upalnego Bangladeszu” za 7,99. Trampki za 6,99 – „chińskie dzieci nie mogą sobie na nie pozwolić, ale Ty tak”. Wybielająca pasta do zębów za 1,09 – „hollywoodzki uśmiech jest w zasięgu Twojej ręki”.

Boga nie ma wśród promowanych wartości. Jest innowacja – „wybielacz sumienia” niezbędny do „życia bez zobowiązań”. Jeszcze wanilia. Banany. Kawa. Tytoń. Idealne podkłady codziennych pogaduszek. Cenniejsze niż życie plantatorów. Ta superoferta „bardzo zaangażowanego pisma cieni teatru” ma zapewne poruszyć widzów, wzbudzić wątpliwości jeszcze przed spektaklem. Nad każdym z groteskowo reklamowanych produktów idiotycznie roześmiana gęba królewny Śnieżki-Ścieżki. Symbolu konsumenckiego drajwu i etycznej maskarady, skoro perswazja obejmuje błogie poczucie spełnienia w krainie kart kredytowych. Śmierci nie ma.

Wewnątrz ulotki jest wiele pytań. O sprawiedliwość. O globalizm. O obecność narkotyków w codzienności. O przemoc. O Amerykę. O prawa pracownika. O strach i obłudę. O wszystkim opowiada w dodatku specjalnym reżyser spektaklu Szymon Kaczmarek. Powiedzmy, że jest to spis współczesnych grzechów kapitalizmu. Nawet nie manifest. Raczej chłodno zadawane pytania. Stąd zapewne na stołach żółto-niebieskie pocztówki Kokainy i sprawiedliwości dla wszystkich z dolarową paszczą Jerzego Waszyngtona i pytaniem: jak możliwa jest nędza, wegetacja, niezawiniona śmierć?

3.
Kamienną podłogę szatni, schody i dziedziniec przecina wąska ścieżka białej substancji. Zgadujemy, co to? W publicznym, acz szeptliwym głosowaniu wygrywa mąka. „Taka ilość koki kosztowałaby majątek” – twierdzą znawcy. Biała ścieżka co chwilę jest pracowicie podmiatana w wyraźny szlak, bo gapie rozdeptują ją nieuważnie. A prawie nikt w teatrze nie patrzy pod nogi. Większość przygląda się sobie. Widać zwyczajowe dusery, choć nie ma klasycznej ścianki. Jest premierowy fun. Przytulnie. Całuśnie. Ścieżka ma nas zaprowadzić do sali teatralnej.

Podziwiam każdą próbę rozciągnięcia przestrzeni spektaklu. Teatr poza-, czy też obokteatralny. Wytrącanie ciał z równowagi. Teatr zamknięty kurtyną i lansadami w foyer coraz rzadziej bywa przestrzenią katharsis, czy choćby rewolucyjnej inkarnacji. Ekrany i kamery niewiele ów status sztucznego kosmosu unowocześniają. Ulice bywają ciekawsze, kreacje smartfoniarzy na YouTube błyskotliwsze. Dewastację dramaturgii oraz postaci i tak spowija kurz i wypluwają kulisy. Ktoś wchodzi, wychodzi. Reszta zazwyczaj siedzi. I gada. Sens przedstawienia podpowiadają egzegeci.

Kaczmarek – jak się zdawało – zainicjował odmienną procedurę wejścia w materię zdarzeń. Stworzył kolekcję teatralnych mockumentów, które zmieniają się niczym przeźrocza w rzutniku. Maszyneria jest stała, obrazy niejako wjeżdżają i wyjeżdżają wraz z postaciami i ulubionymi rekwizytami mediów: krew, krzyże, europalety, kartony z bananami, kostium Elvisa, pistolet, koka usypana w biały napis „happiness”, fotografie ofiar kokainowych gangów. Widowiskowe. Pokupne. Trzeba zdążyć cokolwiek zapamiętać.

Jasny kubik sceny bywa pokojem przesłuchań, kanciapą dilera, gabinetem Richarda Nixona, gangsterską katownią, pograniczem Meksyku. Całość spinają dwa nawiasy – brązowo-ziemista, usypana wzdłuż ściany imitacja kokainowej plantacji i czerwony samochód w garażu. Plantacja jest zrębem spracowanej planety. Zdezelowane auto – wehikułem zła, który transportuje śmierć i rekwizyty śmierci. Beznamiętnie, efektywnie, wszak to tylko mechanizm, nie byt androidyczny. Kokainowy szlak nie jest w tym spektaklu kinem drogi, lecz taśmą, która pęta śmiertelne do bólu biografie maluczkich.

Rachunek jest prosty. „Jeden zainwestowany w produkcję kokainy dolar przynosi 1000 dolarów zysku”. Podobnie jest z kakao, kawą, cytrusami, bawełną. Policzcie, ile kosztuje wasz jeden dzień. Podzielcie przez tysiąc. Dostaniecie odpowiedź, ile jest warta praca rolnika w Kolumbii, tkacza w Bangladeszu, plantatora w Brazylii. O tym jest spektakl Kaczmarka i jego aktorów.

4.
Jednak w premierowy wieczór w wałbrzyskim Teatrze im. Szaniawskiego straciliśmy duchowe skupienie czy po prostu niepokój. Być może z powodu feralnych krzesełek ciasno wypiętrzonej widowni sceny kameralnej i nieporęcznych przejść. Być może gdybyśmy musieli stać, leżeć lub trwać skuleni jak bohaterowie Kokainy… bylibyśmy bliżej zaproponowanych przez trupę aktorów z Kalisza i Wałbrzycha – bo to ich wspólne przedsięwzięcie – pytań o niesprawiedliwość losu.

Zaczęło się obrazkiem kokainowego szlaku. Trochę jak z muzeum karykatur. I z homiliami na temat ucisku. Rolnik utytłany ziemią przypominał postać z Bocianów Chełmońskiego. Przemytnik w hawajskiej koszuli – ożywione komiksy Hollywoodu w stylu Brendy Starr. Policjanci srożyli się niczym fachowcy z W11. Pogranicznicy, których widzimy na odwachu, czy zamordowana burmistrz to cytaty z artykułu Kronika zapowiedzianej śmierci Stasińskiego. Teatr plakatowej perswazji. Scenariusze tych scenek są niezbyt oryginalne. Nie wbijają w fotel. To zresztą byłoby trudne – wszak pod nami plastik. Jakoś właśnie plastikowe są postacie napisane przez Żelisława Żelisławskiego oraz ich losy, stereotypowe, zdizajnowane po tysiąckroć przez media.

Groteska zazwyczaj uwypukla potworność stereotypów. Ożywiamy się, gdy pamfletowe mockumenty o gangsterach i ich ofiarach przemieniają się w scenki niemal kabaretowe. Na przykład plastic bag woman przed dyskontem w interpretacji naprawdę zjawiskowej tego wieczoru Karoliny Krawiec. To opuchnięta od konserwantów, emulgatorów i polepszaczy kobieta pracująca. I jej szokujące wyznanie biedra-konsumentki: „Jestem gorsza od komendanta obozu hitlerowskiego”. Superwoman społecznej obojętności wobec przemocy wolnego rynku. Pot i krew robotników, dzieci, kobiet wypalają na naszej skórze blizny, których nie dostrzegamy.

Krawiec powróci raz jeszcze jako szatański quasi-cytat z kreskówki Disneya, wystylizowana niczym królewna Śnieżka, zaśpiewa piosenkę o błogości narkotykowego haju. Tą sceną można się upoić. Podobnie jak puentującym spektakl popisem rodzimego dilera narkotyków (Marcin Trzesowski). Furia gniewu, jakim obdarza system społeczny, dosłownie eksploduje w ciele – zrzucając z siebie koszulę, półnagi, wcale nie jest młodym bogiem, jest samounicestwiającą się przepowiednią porzuconych. Staje się emblematem totalnej pogardy dla cywilizacji Zachodu.

5.
Są i wątki political fiction. Oto męka i zmartwychwstanie Marii Santos Gorrostiety (wyważona interpretacja Ireny Sierakowskiej), burmistrzyni miasteczka Tiquicheo. Bohaterka reportażu Macieja Stasińskiego. Wskrzeszona z bagażnika samochodu, współczesna ludowa święta, obnosząca znamiona męki niczym kostium filmowy, ponieważ tylko zmasakrowane ciało cokolwiek jeszcze znaczy w mediach. Kobieta bez winy, służebnica ludu, której nie dostrzegają bogowie świata i której nie chce sam lud – obojętny jak tłum przechodniów w chwili jej porwania przez narkotykowy gang.

Z grobu wstał także Richard Nixon, który w 1971 roku wypowiedział wojnę narkotykom. Lekoman, który potępia dragi inne niż te, które sam przyjmuje. Oszołomiony ekspansją kultury hippie ogłosił krucjatę przeciw ruchom społecznym czarnoskórych Amerykanów i lewicy. W interpretacji Michała Koseli Nixon jest człowiekiem uzależnionym od antydepresantów, demagogiem konserwatywnych wartości Zachodu. W seansie spirytystycznym, w którym uczestniczymy, jego partnerem jest niezrównoważony Elvis (błyskotliwy Rafał Kosowski), próbujący dokonać bilansu pomiędzy wyznawcami wolności w narkotykowym śnie a apologetami kurowania się lekami.

Ów krótki seans psychologiczny skutkuje tarantinowską sceną rozstrzelania króla rocka bełkocącego refreny swoich hitów. A więc nawet nasze sny nasyca gwałt i przemoc.

6.
Nie jestem fanem estetyki Pulp Fiction. Kolekcja skeczów rzadko daje się nanizać na nić wielkiej narracji, spektakl Szymona Kaczmarka wydaje się więc nierówny. Scenom znakomitym towarzyszą aktorskie wprawki. Ale czy to ma jakieś znaczenie w naszych czasach? Królewna Ścieżka i tak jest wiecznie żywa.

02-08-2017

galeria zdjęć Kokaina i sprawiedliwość dla wszystkich, reż. Szymon Kaczmarek, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu <i>Kokaina i sprawiedliwość dla wszystkich</i>, reż. Szymon Kaczmarek, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu <i>Kokaina i sprawiedliwość dla wszystkich</i>, reż. Szymon Kaczmarek, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu <i>Kokaina i sprawiedliwość dla wszystkich</i>, reż. Szymon Kaczmarek, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu ZOBACZ WIĘCEJ
 

Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu
Żelisław Żelisławski
Kokaina i sprawiedliwość dla wszystkich
reżyseria: Szymon Kaczmarek
scenografia i kostiumy: Kaja Migdałek
obsada: Karolina Krawiec, Irena Sierakowska, Michał Kosela, Rafał Kosowski,
Zbigniew Antoniewicz [TBK], Marcin Trzęsowski [TBK], Michał Wierzbicki [TBK]
premiera kaliska: 10.06.2017
premiera wałbrzyska: 16.06.2017

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę: