AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Fuzja horyzontów w Operze Wrocławskiej

Manon, reż. Waldemar Zawodziński, Opera Wrocławska
Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
fot. Tomasz Golla  

Opera Wrocławska wieńczy sezon bardzo udanym przedstawieniem. Manon Jules'a Masseneta w inscenizacji Waldemara Zawodzińskiego to spektakl świetnie pomyślany i perfekcyjnie zrealizowany.

Zawodziński, jeden z najciekawszych w Polsce twórców teatru operowego, nie tylko reżyseruje, ale też sam projektuje scenografię i światła. Jest gruntownie wykształcony. Najpierw ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi, potem reżyserię w krakowskiej szkole teatralnej, zwanej dziś dumnie akademią. Jego inscenizacje wyróżniają się mocną stroną wizualną, płynnym montażem scen i dobrym aktorstwem.

Przede wszystkim jednak Zawodziński czyta ze zrozumieniem tekst libretta i z uwagą studiuje partyturę. Nie próbuje udziwniać czy na siłę uwspółcześniać klasycznych oper. Stara się raczej ujawnić ich uniwersalne wartości i pomóc publiczności w żywym odbiorze dawnych arcydzieł.

Wystawienie opery Manon Masseneta 136 lat po paryskiej prapremierze to duże wyzwanie dla współczesnego inscenizatora. Romantyczna opera liryczna apeluje raczej do emocji niż rozumu. Logika zdarzeń bywa drugorzędna. Akcja opery Manon przebiega mniej więcej tak:

Dziewczyna ma szesnaście lat, chłopak jest niewiele starszy. Spotykają się przypadkiem na stacji dyliżansów. Uboga rodzina wysyła dziewczynę do klasztoru. On studiuje filozofię. Zakochują się w sobie od pierwszego wrażenia, jak to nastolatki. Uciekają do Paryża. W Paryżu żyją biednie. On chce się żenić i marzy o zamieszkaniu w białym domku, ona myśli tylko o zabawie i życiu w luksusach. Kiedy zamożny ojciec porywa chłopaka, dziewczyna nie oponuje. U boku nowego kochanka z radością rzuca się w wir rozkosznego życia paryskiej arystokracji. Mijają cztery lata. Chłopak, choć porzucony, nie potrafi zapomnieć wielkiej miłości. Z rozpaczy zostaje księdzem. Wygłasza porywające kazania. Jest sławny i uwielbiany przez parafianki. Dziewczyna, teraz już doświadczona dwudziestolatka, na wieść o nowej karierze swego byłego kochanka uświadamia sobie, że jest on miłością jej życia. Uwodzi go raz jeszcze. On ulega, a ona trwoni jego majątek i zmusza go do gry w karty, co oczywiście prowadzi do tragicznego finału.

Inscenizatorzy często przenoszą Manon z końca XIX wieku w czasy mniej lub bardziej sobie współczesne. Vincent Paterson umieścił akcję w powojennym Paryżu (Berlin 2007), Olivier Py w dzielnicy burdeli (Genewa 2016), David Bösch we współczesnych mieszkaniach (Hamburg 2021). Zawodziński proponuje własne, oryginalne rozwiązanie, zaskakująco nośne plastycznie.

We Wrocławiu podczas uwertury bordowa kurtyna odsłania na scenie balkony widowni z XIX-wiecznego teatru. Dzisiejsza publiczność, usadowiona na balkonach bardzo podobnej przestrzeni Opery Wrocławskiej, ogląda przedstawienie premierowe w paryskim teatrze. Oryginalna publiczność jednak „wyparowała” z balkonów na scenie. Są puste, choć niekiedy zapalają się w nich światełka, a w czwartym akcie dolne balkony zamieszkuje na krótko chór.

Przedstawienie grane jest pomiędzy dwoma światami, jak w „fuzji horyzontów” niemieckiego filozofa Hansa Georga Gadamera: każda udana próba interpretacji tekstu czy performansu klasycznego prowadzi do stopienia się dwóch horyzontów: historycznego i współczesnego. Wierna rekonstrukcja prapremiery jest przecież niemożliwa, a wszelkie próby traktowania klasyki jako dzieła wyrażającego wyłącznie współczesność są anachroniczne i fałszywe.

Umieszczenie inscenizacji poza czasem sygnalizuje dystans. Jesteśmy wszak w operze. To sanktuarium iluzji i umowności, zona dla osób z wyobraźnią. W pierwszym akcie na scenie stoi olbrzymi dyliżans bez koni. Ten bardzo pojemny znak teatralny pomysłowo organizuje działania aktorów. Głównym tematem tego aktu są podróże, zamierzone i niezamierzone. Dyliżans stoi nieruchomo i przez to staje się wieloznaczną metaforą losu ludzkiego.

Wehikuł pojawia się też w ostatnim akcie. Tym razem jest to drewniany wóz policyjny wywożący skazańców do kolonii w Luizjanie. Z okien zwisają ludzkie wraki. To gorzki komentarz do aktu pierwszego, wypełnionego młodzieńczym wigorem i nadziejami.

Zawodziński maluje światłem piękne obrazy sceniczne. Prosta zmiana koloru oświetlenia zamienia teatralne balkony w świątynię, a nawet ołtarz. Świetnie komponowane są sceny zbiorowe. Każda osoba w chórze wykonuje precyzyjne zadanie. Polifonia ruchów buduje znakomite konteksty do emocjonalnych arii solistów i tworzy żywe światy.

Janina Niesobska, wybitna choreografka ze wspaniałym życiorysem artystycznym, nie tylko dobrze dogaduje się z reżyserem, ale nade wszystko słyszy muzykę Masseneta. Zachowania chórzystów zdają się emanować z dźwięków i rytmów granych przez orkiestrę. Choreografia baletu w trzecim akcie jest wręcz porywająca. Tancerze Opery Wrocławskiej nigdy nie zawodzą. To zespół baletowy klasy europejskiej.

Znakomite kostiumy Marii Balcerek idealnie współtworzą komponowane przez Zawodzińskiego obrazy sceniczne. Balcerek doskonale operuje kolorem. Projektuje ubiory, które świetnie funkcjonują w scenach grupowych i bardzo ułatwiają śledzenie zawiłej chwilami akcji, a w scenach baletu efektownie wzmacniają ekspresję ciał tancerzy.

Sukces opery zależy oczywiście od solistów. W spektaklu sobotnim rolę tytułowej bohaterki, Manon Lescaut śpiewała Simona Mihai, brytyjska sopranistka urodzona w Bukareszcie. W pierwszym akcie stworzyła intrygujący portret „nastolatki” jako stanu umysłu.

Partia Manon jest wyjątkowo trudna. W każdym z pięciu aktów bohaterka ma inną tożsamość. Jest naiwną nastolatką, energiczną kokietką, kobietę upadłą, romantyczną divą, wielką tragiczką. Każda z tych postaci ustanawia swą aktualną tożsamość namiętną arią. Trochę żal, że Simona Mihai, wybitna śpiewaczka, w finale nie zaryzykowała stworzenia pogłębionego portretu tragicznej femme fatale, ale ukryła się za perfekcyjną formą muzyczną i wystylizowanymi pozami.
 
Gwiazdą wieczoru był amerykański tenor liryczny Charles Castronovo, znany już we Wrocławiu z Opowieści Hoffmanna Offenbacha (2021). Ma mocny głos o urzekającej barwie. Jako Le Chevalier des Grieux, nieszczęśliwy kochanek Manon, wzbudzał na widowni Opery Wrocławskiej entuzjastyczne reakcje. Castronovo, utalentowany aktor, uwiarygodniał romans pomiędzy Kawalerem i Manon. Spektakularnie cierpiał miłosne katusze.

Drugim bohaterem wieczoru był Szymon Mechliński w roli Lescaux, kuzyna Manon. Ma wspaniały głos i, podobnie jak Castronovo, duży talent aktorski. Stworzył wstrząsające studium człowieka zdemoralizowanego, hazardzisty i alkoholika.

Grzegorz Szostak uwiarygodnił natomiast postać ojca Kawalera des Grieux. Obdarzony pięknym basem i naturalną charyzmą, Szostak zbudował wielowymiarowy portret arystokraty zatroskanego o losy syna.

Canan Kalkir w roli Poussette po raz kolejny dowiodła, że dysponuje cudownym głosem o unikalnej barwie. Simona Mihai zadebiutowała przed laty w operze Manon właśnie jako Poussette. Może to dobry znak i doczekamy się niebawem inscenizacji z Kalkir w roli głównej.

Osobnego komentarza wymaga świetna orkiestra pod batutą Bassema Akiki, jednego z trójcy dyrektorów Opery Wrocławskiej. Akiki zradykalizował emocjonalny przekaz opery. Sceny kulminacyjne wbijały w fotel niemal jak na koncercie zespołu Napalm Death. Potężny wolumen silnie poruszał, ale chwilami też zagłuszał lirykę tej sławnej przecież „opery lirycznej”. Z podziwem i empatią myślałem o muzykach, zamkniętych w ciasnym orkiestrionie. Błyskające cekiny na marynarce dyrygenta nawet mnie rozpraszały.

Waldemar Zawodziński uczynił z Manon fascynujące i wysmakowane widowisko. Warto się zanurzyć w tym świecie poza czasem, żeby doświadczyć fuzji horyzontów i poczuć zadziwiającą potęgę emocjonalną opery romantycznej.

06-07-2022

Opera Wrocławska
Jules Massenet
Manon
reżyseria, scenografia i światło: Waldemar Zawodziński
kierownictwo muzyczne: Bassem Akiki
kostiumy: Maria Balcerek
choreografia i ruch sceniczny: Janina Nierobska
obsada: Simona Mihai (gościnnie) / Hanna Sosnowska-Bill, Charles Castronovo (gościnnie) / Eric Fennell (gościnnie), Szymon Mechliński (gościnnie) / Mariusz Godlewski (gościnnie), Grzegorz Szostak (gościnnie) / Jakub Michalski, Aleksander Zuchowicz / Jędrzej Tomczyk, Sergii Borzov / Tomasz Rudnicki, Dorota Dutkowska -Filończyk / Katarzyna Toboła, Canan Kalki / Aleksandra Malisz, Aleksandra Opała / Zoia Roliska, Marek Klimczak, Aleksander Bardasau, Christian Bild, Liliana Jędrzejczak, Marika Gryń, Beata Marciniak-Kozłowiecka, Ewa Wadyńska-Wąsikiewicz, Mykhailo Hnatiuk, Vitaliy Potapchuk, Bolesław Słowiński, Andrzej Zborowski, Piotr Bunzler, Paweł Walankiewicz, Michał Czok, Jacek Lech, Jerzy Szlachcic, Christian Bild, Marcin Klarman, Lesław Kijas, Piotr Chłopicki
Balet, Chór i Orkiestra Opery Wrocławskiej

galeria zdjęć Manon, reż. Waldemar Zawodziński, Opera Wrocławska Manon, reż. Waldemar Zawodziński, Opera Wrocławska Manon, reż. Waldemar Zawodziński, Opera Wrocławska Manon, reż. Waldemar Zawodziński, Opera Wrocławska ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
siedem minus cztery jako liczbę:
komentarze (2)
  • Użytkownik niezalogowany SAFETOTO
    SAFETOTO 2024-03-10   10:27:25
    Cytuj

    It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 카지노 사이트.com

  • Użytkownik niezalogowany widzka
    widzka 2022-07-08   23:18:39
    Cytuj

    Chyba widzieliśmy zupełnie inne spektakle. Mój był pełen kiczowatego światła, bez żadnego wykorzystania bardzo kosztownej scenografii, która naprawdę nie wiadomo po co tam stała. Wokalnie było ogólnie nieźle, ale zdecydowanie spektakl opierał się na udziale Charlesa Castronova, który nie zawiódł. Orkiestrę na parterze słychać było kiepsko, więc nie będę komentować. Choreografia z lat 70, w dziwacznych kostiumach. Scena choreograficzna w kasynie bardzo, bardzo bardzo mocno zainspirowana "Zielonym stołem" Kurta Joossa. Niestety to wszystko przebrzmiałe estetyki, których trudno bronić.