Halucynacje Wandy
18 maja 1911 roku w Wiedniu umiera Gustaw Mahler, wybitny kompozytor muzyki symfonicznej. Ryszard Strauss, wstrząśnięty śmiercią przyjaciela, postanawia powrócić do zarzuconego przed laty projektu Die Alpen. Do uczczenia Mahlera, już wówczas przez wielu nazywanego „symfonikiem wszech czasów”, najlepiej nadaje się kompozycja instrumentalna. W dzienniku Strauss pisze: „To dla mnie jasne, że naród niemiecki uzyska nową energię twórczą tylko wtedy, kiedy uwolni się od chrześcijaństwa… Swoją symfonię alpejską zatytułuję Der Antichrist, bo reprezentuje moralne oczyszczenie przez własną siłę, wyzwolenie przez pracę, szacunek dla wiecznej, wspaniałej przyrody”.
Antychryst to tytuł sławnego eseju Fryderyka Nietzschego, napisanego w roku 1888, a opublikowanego dopiero siedem lat później, kiedy chory filozof trwał w apatii bez kontaktu ze światem. Antychryst był potężnym atakiem na fundamenty chrześcijaństwa. Ksiądz profesor Józef Tischner zwierzył mi się po jednym z wykładów w Krakowie, że często zagląda do tej niewielkiej książeczki, bo go stawia na nogi jako kapłana i wytrąca z samozadowolenia.
Strauss ostatecznie zrezygnował z nietzscheańskiego tytułu. Swoje dzieło symfoniczne nazwał po prostu Alpensinfonie. W dwudziestu trzech obrazach kompozytor ukazuje wędrowanie po wysokich górach od świtu do zapadnięcia zmroku. Wraz z zachodem słońca przyjazna natura ujawnia mroczną stronę. Zrywa się burza i wędrowców siecze potężna ulewa.
Symfonia alpejska Straussa, pomimo filozoficznych korzeni, jest dziełem niefilozoficznym. Kolejne obrazy dźwiękowe nie prowokują do myślenia, ale raczej zachęcają do współwędrowania i zanurzenia się w dźwiękowy pejzaż Alp. Strauss pomaga zrozumieć, dlaczego tyle osób ryzykuje własne zdrowie, żeby się wdrapać na skuty lodem i ośnieżony szczyt bardzo wysokiej góry. Niektórzy, jak Wanda Rutkiewicz, składają górom ofiarę z własnego życia.
Reżyser Cezary Tomaszewski i dramaturżka Klaudia Hartung-Wójciak podjęli karkołomną próbę zrozumienia Wandy Rutkiewicz z pomocą muzyki Straussa i działań mimów. Nazwali swój projekt „thrillerem spirytystyczno-pantomimicznym”. Najnowszy spektakl we Wrocławskim Teatrze Pantomimy to portret wewnętrzny legendarnej alpinistki i himalaistki. Artyści, zapewne z inspiracji obrazami Straussa, stworzyli dziesięć absurdalnych halucynacji Wandy Rutkiewicz, zamarzającej na dachu świata.
Halucynacje, jak to halucynacje, umykają władzom rozumu. Warto się im jednak poddać, bo pomagają dotknąć umysłu wycieńczonej himalaistki trzysta metrów pod szczytem Kanczendzongi na granicy Indii i Nepalu w maju 1992 roku. Na Ziemi wyższe są tylko Czomolungma, czyli Mount Everest w Himalajach Wysokich, i Czogori, czyli K2 w Karakorum. Oba te szczyty Rutkiewicz już wcześniej zdobyła. Była pierwszą Europejką na Czomolungmie (1978) i pierwszą kobietą na Czogori (1986).
Tomaszewski i jego team z dużym poczuciem humoru i urokiem piętrzą absurdy. W malowniczej, zaśnieżonej scenografii u szczytu groźnych Himalajów stoi biały kościółek z dużym krzyżem. „Stoi” to może za dużo powiedziane. Kościółek zapada się pod ziemię i tylko część budowli sterczy do góry. Chrześcijaństwo kona na wysokościach. Okna i wrota kościółka co jakiś czas desperacko zapraszają do środka różnymi kolorami, ale nikt tam nie wchodzi. W finale tylko na stromym dachu yeti przemieniają się w papieży.
Natalia Mleczak, autorka malowniczej scenografii, zaprojektowała też bardzo urokliwe i wieloznaczne kostiumy. Artyści pantomimy występują w pstrokatych trykotach rodem z komedii dell’arte, ale bez masek. Performerka Małgorzata Biela do roli tajemniczej dziewczyny i narratorki nakłada elegancką suknię z błyszczących wstążek i perukę. Cała ta barwna załoga przemieszcza się po lustrzanej podłodze pokrytej sztucznym śniegiem na tle równie kolorowych Himalajów. Od dojmującej bieli w krainie wiecznych śniegów Wanda doznaje barwnych halucynacji.
W inscenizacji Tomaszewskiego mimowie są przede wszystkim mimami, czyli niewiele mówią, a głównie działają ciałami. Robią to zresztą świetnie, bo to wybitny zespół. Reżyserowi nie wystarczają jednak same działania. Napisy na tylnej ścianie wyjaśniają więc publiczności, co aktualnie robią mimowie. Trochę jak w niemym kinie. Ale wydarza się to wszystko w zawrotnym tempie. A napisów jest sporo. Błyskawicznie znikają ze ściany. Ledwo nadążam z czytaniem. W dodatku mimowie na scenie skutecznie odwracają uwagę od tych napisów. Kilka tekstów mi umyka.
Trochę jednak zdążyłem przeczytać. Dowiedziałem się, że grupa francuskich mimów przez trzy stulecia chroniła się przed prześladowaniami w klasztorze ukrytym pośród himalajskich ośmiotysięczników. Teraz postanawiają zejść na dół.
Mimowie anachoreci to tylko jedna z halucynacji Wandy. W trakcie schodzenia z Himalajów w kolejnych halucynacjach trzy artystki przemienią się w Wandę Rutkiewicz, spotkają aż trzech tajemniczych yeti, którzy w rzeczywistości są papieżami, a na koniec postanowią jednak nie schodzić na dół. Lepiej już zamarznąć na szczytach.
Halucynacje z papieżami są nieprzypadkowe. Wanda Rutkiewicz wdrapała się na Mount Everest 16 października 1978 roku. Tego samego dnia nad Kaplicą Sykstyńską w Rzymie ukazał się biały dym. Kardynałowie wybrali nowego papieża, tym razem „z dalekiego kraju”. Ta wiadomość rozhisteryzowała Polską Agencję Prasową. Relacja ze zdobycia Czomolungmy przez Polkę została gwałtownie przerwana. Wanda mogła się poczuć dotknięta.
Po halucynacjach z napisami narrację przedstawienia przejmuje żywa performerka. Małgorzata Biela szczegółowo wyjaśnia reżyserowi i nam na widowni, dlaczego mimowie ruszają się jak mimowie i co w ten sposób wyrażają. Opowieści o siedemnastowiecznej Francji mieszają się z relacjami współczesnymi. A wszystko tonie w patetycznych dźwiękach Symfonii alpejskiej Straussa. Muzyka rozlega się oczywiście z głośników. Do wykonania tego utworu potrzeba aż sto czterdzieści osób z instrumentami! Nie pomieściliby się we wrocławskiej „Piekarni”.
Biela, niezależna performerka, występuje w spektaklu gościnnie i świetnie sobie radzi ze słowem mówionym na tle muzyki symfonicznej Straussa. Mówi jednak chyba trochę za dużo. Potoki słów chwilami nokautują pantomimiczny thriller. Robi się nudno jak w teatrze dramatycznym. Raz nawet przysnąłem.
Streszczanie tego niezwykłego przedstawienia nie ma oczywiście sensu. Trzeba tego doświadczyć na żywo i w realu. Wszyscy artyści tworzą świetnie role. Cezary Tomaszewski nie narzucił mimom własnej choreografii, nie zredukował pantomimy do tańca. We Wrocławskim Teatrze Pantomimy na nowo ożyła wspaniała sztuka Henryka Tomaszewskiego, patrona zespołu.
Jan Kochanowski rozpoczyna przedstawienie samotnie na tle Himalajów. Podczas wchodzenia publiczności na widownię stoi na pustej scenie i wykonuje proste, zapętlone gesty. Potem wciela się w jednego z francuskich mimów anachoretów oraz w jednego z trzech yeti, a w znakomitej scenie z Arturem Borkowskim gra…konia. Przed laty na scenie Teatru Polskiego we Wrocławiu legendarny mim Jean-Louis Barrault zademonstrował mistrzowską etiudę na temat konia. Jan Kochanowski nie ustępuje talentem francuskiemu mistrzowi, a zdecydowanie przewyższa go naturalnym poczuciem humoru.
Największe wrażenie zrobiła na mnie Agnieszka Kulińska. Gra francuską mimkę anachoretkę. Artystka zadziwiająco sprawnie łączy zdyscyplinowaną sztukę mimu z aktorstwem dramatycznym. Tworzy pogłębiony portret starszej Agnes, wielkiej artystki teatru zagubionej w śniegach Himalajów.
W wieloraką osobowość Wandy wcielają się aż trzy artystki: mimki Agnieszka Dziewa i Monika Rostecka oraz performerka Małgorzata Biela. Pomysł intrygujący, choć nie zawsze czytelny. Trudno było pojąć, jaki właściwie aspekt osobowości Wandy reprezentuje każda z pań, bo chwilami niewiele się różniły. Ale może nie o to chodzi w tym zwariowanym spektaklu. Dziewa zachwyca elastycznością ciała i oryginalnym humorem. Rostecka koncentruje się na pantomimie. Biela najwięcej z nich mówi.
Rolę lekko opóźnionego Gasparda, marzącego o le petit croissant, gra z polotem Jakub Pewiński. Młody artysta obdarzony jest scenicznym magnetyzmem. Uroczo błąka się po Himalajach. Jego rola stanowi świetny kontrapunkt do perfekcyjnych rutyn mimów.
Akrobata Mariusz Nguyen fruwa w powietrzu jako postać o imieniu Nguyen. Stypendysta Fundacji Wspierania Kultury Ruchu OCELOT zaskakująco dobrze radzi sobie z trudną sztuką pantomimy. Znakomicie dopełnia zespół lekko odmienną wrażliwością cielesną.
Artur Borkowski wciela się z energią w kilka bardzo odmiennych postaci. Jest francuskim mimem anachoretą i jednym z trzech yeti, a jako pechowy wysłannik ginie trafiony sztyletem przez metresę. Dialogi Borkowskiego z Kochanowskim to przykład sztuki pantomimy najwyższych lotów.
Krzysztof Szczepańczyk trwa dzielnie na gór szczytach najpierw jako mim anachoreta, a potem jeden z trzech yeti i jeden z papieży. Grupę mimów anachoretów fantastycznie dopełnia wielce utalentowana dyrektorka Wrocławskiego Teatru Pantomimy, czyli Agnieszka Charkot w roli młodej Agnes.
Trudno dziś powiedzieć, czy Ryszard Strauss zachwyciłby się tak szaloną interpretacją swej muzyki. Podobno słynął z dziwacznego poczucia humoru. W spektaklu pojawia się także kultowy fragment jego poematu symfonicznego Also sprach Zarathustra oraz przebój Britney Spears. Po amerykańskiej premierze w roku 1916 krytycy ochrzcili Symfonię alpejską „muzyką filmową” (cinematic music). Cezary Tomaszewski dowiódł we Wrocławiu, że mogli mieć rację. Thriller spirytystyczno-pantomimiczny Symfonia alpejska to nieme kino na żywo z lektorką. Chwilami porywające, chwilami…przegadane.
21-06-2023
Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego
Symfonia alpejska
reżyseria, choreografia i opracowanie muzyczne: Cezary Tomaszewski
scenariusz i dramaturgia: Klaudia Hartung-Wójciak
muzyka: Ryszard Strauss
scenografia i kostiumy: Natalia Mleczak
reżyseria światła: Jędrzej Jęcikowski
obsada: Agnieszka Dziewa, Jan Kochanowski, Agnieszka Kulińska, Mariusz Nguyen (gościnnie 2.06, 4.06, 30.06) / Martyna Wojtysiak (3.06, 1.07, 2.07), Jakub Pewiński, Monika Rostecka, Artur Borkowski, Krzysztof Szczepańczyk, Małgorzata Biela (gościnnie), Agnieszka Charkot
premiera: 2.06.2023
galeria zdjęć Symfonia alpejska, reż. Cezary Tomaszewski, Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego ZOBACZ WIĘCEJ
It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 카지노 검증업체.COM
It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 카지노사이트.com
To wyjątkowy papa's freezeria występ