AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Jet lag

Marat/Sade, reż. Marcin Liber, Wrocławski Teatr Współczesny
Reżyser teatralny, historyk i teoretyk teatru. Profesor na Uniwersytecie Wrocławskim i w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, absolwent Politechniki Wrocławskiej (1979) oraz Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST (1986). Publikuje m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”.
A A A
fot. Natalia Kabanow  

Walczę z nagłym atakiem senności. Kilkanaście godzin wcześniej, w środku nocy, wylądowałem na wrocławskim lotnisku po dwudniowym locie z drugiego końca świata. Dziwaczne linie lotnicze i bezduszne lotniska wyssały ze mnie energię. A tu na scenie rewolucja. Wariaci grają przedstawienie teatralne. Sami faceci.

W krótkich chwilach otrzeźwienia mam wrażenie, że wariaci tylko udają wariatów, bo naprawdę są więźniami, a przytułek w Charenton pod Paryżem, gdzie oryginalnie rozgrywa się sztuka Petera Weissa, to tak naprawdę współczesna kolonia karna. Wszyscy pensjonariusze, oprócz Pana de Sade’a, mają ciała poorane spektakularnymi dziarami jak członkowie jakuzy albo kibole. O co chodzi?

Trwa właśnie najnowsza premiera sztuki o bardzo długim tytule: Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata przedstawione przez zespół aktorski przytułku w Charenton pod kierownictwem Pana de Sade. Niemiecki pisarz Peter Weiss zakończył prace nad tym dramatem w roku 1964. Wtedy też odbyły się dwie głośne prapremiery tekstu. Niemiecki oryginał wyreżyserował Konrad Swinarski w berlińskim Schillertheater, a angielski przekład wystawił w Londynie Peter Brook ze sławnym zespołem Royal Shakespeare Company. Obie inscenizacje przeszły do teatralnej legendy XX wieku.

Swinarski użył sztuki do potępienia wojny, Brook stworzył manifest teatru awangardowego. Rolę narkoleptycznej zabójczyni Charlotte Corday zagrała młodziutka Glenda Jackson. Tekst Weissa umożliwia różne interpretacje, choć nie jest to czysta fantazja na temat francuskiej rewolucji.

Donatien Alphonse Francois de Sade pochodził ze znakomitej rodziny, sporo pisał, a kontrowersyjne eksperymenty seksualne sprawiły, że prawie trzy dekady życia spędził w różnych więzieniach. 14 lipca 1789 roku, kiedy rozpoczęła się rewolucja francuska, siedział akurat w Bastylii i podobno to jego okrzyk: „Na pomoc! Mordują więźniów Bastylii!”, sprowokował lud do spalenia znienawidzonego więzienia. Na koniec życia rzeczywiście trafił do zakładu w Charenton, gdzie wystawiał przedstawienia.

Weiss oparł więc swą sztukę na silnych przesłankach historycznych, przemienił jednak inscenizację Markiza w głębokie studium natury każdej rewolucji i krytykę nadużyć władzy. Spektakl w Charenton szybko wymyka się reżyserowi z rąk, bo rewolucyjny zapał rozpala pensjonariuszy przytułku.

Z trudem śledzę wrocławskie przedstawienie. Niewiele rozumiem z tego teatru w teatrze. Podejrzewam, że nie tylko ja cierpię na jet lag, czyli rozstrój organizmu wywołany nagłą zmianą strefy czasowej. Reżyser i aktorzy sprawiają wrażenie podobnie zabłąkanych w pętlach czasu i przestrzeni. Tylko Jerzy Senator w roli Markiza de Sade’a jest obecny tu i teraz. Wybitny artysta wypowiada ze zrozumieniem słowa sztuki i tylko on mówi wolno, bawi się rytmami, z perwersyjnym wdziękiem pogłębia człowieczeństwo płodnego pisarza i libertyna, od którego nazwiska pochodzi termin „sadyzm”.  

Pozostali wrzeszczą. Nawet świetny Piotr Łukaszczyk jako dyrektor przytułku poddaje się ogólnej histerii. Dobrze, że wrzeszczą, bo mnie skutecznie wybudzają, ale chwilami trudno ich zrozumieć. W dodatku krzyczą do mikroportów, co bywa bolesne. Chyba też nie zawsze wiedzą, co wykrzykują. Ich wrzask pełni funkcje muzyczne. Widocznie reżyser lubi koncerty punkowe.

W tych pełnych hałasu okolicznościach krótkie monologi Senatora jako de Sade’a nabierają wymiaru teatralnego arcydzieła. Wyczuwam wielkie skupienie na widowni. Każdy z ulgą i wielką przyjemnością wsłuchuje się w rozmyślania kontrowersyjnego arystokraty i piewcy indywidualizmu. Nawet ja nie przysypiam.

Z zasłuchania wyrywają mnie wytatuowani pensjonariusze. Znowu są wściekli. Przez chwilę tylko udawali wariatów, bo krzyczał na nich Łukaszczyk w roli dyrektora przytułku. Dlaczego tak się wściekają? Nie wiadomo. Trochę jak nasi narodowcy. Ci też mają dziary i też są zawsze wściekli.

W jednym ze wściekłych rozpoznaję reżysera. Przez chwilę myślę, że to z powodu jet lagu. Ale nie. To na pewno Marcin Liber. Wozi na wózku inwalidzkim kolegę aktora i świetnie się bawi. Liber to jedyna indywidualność w wytatuowanej masie mięśniaków. Jest wyluzowany. Nic nie mówi. Podtańcowuje dziarsko do ostrej muzyki, granej chwilami na żywo. Prawdziwy wariat pośród aktorów, którzy nie bardzo wiedzą, co mają udawać, bo wariatami przecież nie są.

Wielka szkoda, że Marcin Liber wystąpił tylko na premierze w zastępstwie chorego aktora. Uśmiechnięty reżyser stworzył najwybitniejszą obok Jerzego Senatora kreację w spektaklu. Wieloznaczna i intrygująca obecność pensjonariusza Libera przywoływała spektakle Brechta. Zdystansowany do swej postaci reżyser równocześnie grał i komentował swoją rolę. Nie potrafię pojąć, dlaczego nie pomógł kolegom stworzyć podobnych kreacji? Osadzić się mocniej w świecie przedstawionym? Dlaczego zredukował żywych ludzi do plakatów?

I co się stało z Maratem, głównym bohaterem teatru w teatrze? Spięty i lekko zagubiony Rafał Cieluch kreował tę postać bez naturalnej dla niego charyzmy. Reżyser zmusił wspaniałego i utalentowanego artystę do zachowań mu obcych, pokrzykiwania na ściśniętym gardle. A przecież spokojny Marat, który cichym głosem elektryzuje i porusza masy do wściekłej rewolucji, nabrałby mocy i mógłby stanowić znakomity kontrapunkt do super inteligentnego Pana de Sade’a. Wszak tytuł wrocławskiego przedstawienia Marat/Sade zapowiada dwóch bohaterów spektaklu. A Marat, jak potem Pol Pot, był osobą dobrze wykształconą. Miał narzędzia, by porwać tłumy.

Brak wyrazistego Marata z góry skazuje rewolucję na fiasko. Pozbawia też rewolucjonistów głębszych motywacji. A przecież każdą ludzką masę tworzą pojedyncze osoby z własnymi tragediami i radościami. Marat na pewno wielu ludzi przekonał do swoich racji. Szkoda, że reżyser nie pozwolił mu tych racji jasno zaprezentować. Śmierć Marata w finale wrocławskiego spektaklu nie staje się wydarzeniem traumatycznym, a jest tylko banalnym i pustym, choć pięknie zainscenizowanym widowiskiem.

Rewolucja w interpretacji reżysera Marcina Libera i dramaturga Michała Kmiecika to awantura zidiociałych mięśniaków. W przerwie spektaklu wytatuowani rewolucjoniści wpadają nagle do foyer, jak kibole do knajpy po meczu, straszliwie wrzeszczą, przeszkadzają widzom spokojnie wypić kawę i zjeść ciastko, a kilku z nich próbuje nawet rozbić wielkie okna na piętrze teatru i wydostać się na ulicę.

Czepiam się tego spektaklu z troski. Marcin Liber to bardzo utalentowany artysta. Sam pomysł na spektakl jest wyrazisty: masy kontra wybitna jednostka. Świat przedstawienia nie został jednak zamieszkany i zawłaszczony przez aktorów. Są tu obcy i nie u siebie, a przecież niezawodny Mirek Kaczmarek zbudował na scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego bardzo prostą i funkcjonalną scenografię. Ciała aktorów komponują się często w piękne obrazy. Ostatnie dwanaście minut spektaklu zachwyca i porusza, choć nie jest jasne, co właściwie znaczą sylwetki nagich mężczyzn w zadymionej saunie.

Na początku przedstawienia w tyle sceny wznosi się potężna kopia głośnego obrazu Wolność wiodąca lud na barykady. Eugène Delacroix namalował to płótno jesienią 1830 roku w hołdzie rewolucji lipcowej. Francuski lud udaremnił wówczas królowi Karolowi X powrót do absolutyzmu. Wolność na obrazie to kobieta we frygijskiej czapce, noszonej podczas rewolucji w 1789 roku. W czasach starożytnych frygijską czapkę otrzymywał niewolnik, któremu darowano wolność.

Obraz dość szybko zostaje usunięty ze sceny, ale wielka kukła kobiety we frygijskiej czapce towarzyszy aktorom w całym spektaklu. Kobiece ucieleśnienie wolności to również Marianne, symbol Republiki Francuskiej.

W najlepiej skonstruowanej scenie spektaklu z głośników rozlega się finał sławnej opery-baletu Les Indes galantes, skomponowanej przez Jeana-Philippe’a Rameau pół wieku przed rewolucją francuską. Ten fragment ma zresztą znamienny tytuł Les Sauvages (Dzicy)i świetnie się nadaje do ilustracji współczesnych „dzikich”, na przykład wytatuowanych chłopaków w czarnych kombinezonach pensjonariuszy obozu karnego. Kilka lat temu w nowoczesnym gmachu Opery Paryskiej przy placu Bastylii wybitnym śpiewakom towarzyszyli w tej scenie hip-hopowi tancerze z „czarnych” przedmieść Paryża.

Tematem spektaklu Marat/Sade nie są jednak tylko rewolucje Francuzów. Nikt zresztą nie stara się wymawiać poprawnie francuskich nazwisk i imion. Jeden z aktorów zdziera gardło, śpiewając angielski klasyk punkowy. Są też akcenty polskie. Przywoływani są obowiązkowo Ojciec Dyrektor, Prokurator Generalny i oczywiście Prezes. Przypominają mi się czasy peerelu. Wtedy artyści stosowali pokrętne aluzje do czasów współczesnych, żeby cenzor nie zatrzymał spektaklu. Nie wolno było krytykować władzy wprost. Kwitł teatr aluzji i mrugania okiem do widowni. Miałem nadzieję, że te ponure czasy dawno minęły…

„Każda” rewolucja to jednak „żadna” rewolucja. Uniwersalne znaczenia trzeba zakorzenić w lokalnym zdarzeniu, aby uniknąć protekcyjnego dydaktyzmu. Dziś w teatrze zbyt często jesteśmy przez aktorów pouczani. Smętna publicystyka zabija teatr. Przywołanie Ojca Dyrektora nie przenosi spektaklu w czasy współczesne, a tylko prowokuje rechot na widowni.

Siedzę w pierwszym rzędzie. Co jakiś czas ktoś do mnie podbiega i wbija we mnie groźnie wzrok. Ale ja się nie boję. Nie znajduję się w samolocie linii Air Niugini, ale na widowni teatru. Nie gapi się na mnie przerażony steward, a nawet nie wariat, tylko aktor. Więc tak sobie patrzymy przez chwilę w oczy i niewiele z tego wynika, bo wszyscy tu cierpimy na jet lag, każdy z nas jest gdzie indziej i kiedy indziej.

25-11-2022

Wrocławski Teatr Współczesny
Peter Weiss
Marat/Sade
przekład: Andrzej Wirth
reżyseria: Marcin Liber
współpraca dramaturgiczna: Michał Kmiecik
scenografia, kostiumy, światło: Mirek Kaczmarek
muzyka: Tomasz Leszczyński
ruch sceniczny: Hashimotowiksa
asystentka reżysera / inspicjentka: Elżbieta Kozak
realizacja dźwięku: Maciej Duszyński/ Michał Ganiebny/ Kacper Dubicki
realizacja światła: Janusz Kaźmierski
realizacja video: Agnieszka Piesiewicz
obsada: Jerzy Senator, Rafał Cieluch, Tomasz Taranta, Mariusz Bąkowski, Dominik Smaruj, Przemysław Kozłowski, Maciej Kowalczyk, Krzysztof Boczkowski, Krzysztof Zych, Miłosz Pietruszki, Tadeusz Ratuszniak, Piotr Łukaszczyk (gościnnie)
oraz Michał Paluch (gitara)
premiera: 19.11.2022

galeria zdjęć Marat/Sade, reż. Marcin Liber, Wrocławski Teatr Współczesny Marat/Sade, reż. Marcin Liber, Wrocławski Teatr Współczesny Marat/Sade, reż. Marcin Liber, Wrocławski Teatr Współczesny Marat/Sade, reż. Marcin Liber, Wrocławski Teatr Współczesny ZOBACZ WIĘCEJ
 

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę:
komentarze (1)
  • Użytkownik niezalogowany SAFETOTO
    SAFETOTO 2024-03-07   06:24:44
    Cytuj

    It's a game. Five dollars is free. Try it It's not an easy game ->-> 카지노사이트.com