Lukier, cukier i landrynki
Dzieciństwo – specyficzny mikroświat wykreowany w makrokosmosie dorosłych. Zabawa była przywilejem, wyścig nie kojarzył się z wyścigiem szczurów, a na hasło „musimy się zabezpieczyć” wkładaliśmy na głowę papierowy hełm. A gdyby tak wrócić do tych lat beztroski?… Bez żadnych konsekwencji i tylko na chwilę?
Dźwięki muzyki to już klasyka. Amerykański musical oparty na prawdziwej historii młodej nowicjuszki z Salzburga – Marii Augusty Kutchery został wyreżyserowany przez Roberta Wise’a i po raz pierwszy wystawiony na Broadwayu w 1959 roku. Bardzo szybko zyskał miano międzynarodowego hitu za sprawą oscarowej adaptacji filmowej z Julie Andrews i Christopherem Plummerem w rolach głównych. Tajemnica sukcesu? Wpadające w ucho piosenki Richarda Rodgersa i Oscara Hammersteina II, genialne kreacje aktorskie, a także bezpretensjonalność i optymistyczny wydźwięk.
W polskim teatrze Dźwięki muzyki pojawiły się stosunkowo późno, bo dopiero w ubiegłym roku w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku. Na afisz Gliwickiego Teatru Muzycznego tytuł trafił 27 marca. Reżyserka Maria Sartova zaproponowała widzom optymistyczną, sielankową opowieść, która działa jak katalizator wspomnień z dzieciństwa. Towarzysząc Liesl podczas schadzki z Rolfem przeżywamy ponownie pierwsze zauroczenie, a podglądając dzieciaki kapitana podczas zabaw, na moment sami znów stajemy się dziećmi. Niestety, Sartova jak nadopiekuńczy rodzic za wszelką cenę próbuje uchronić widzów przed całym złem tego świata. W konsekwencji oglądamy bajkę. Naiwną, choć niepozbawioną uroku bajeczkę o zabarwieniu musicalowym.
To spektakl prosty w odbiorze, bez pretensji do artyzmu, w sam raz na niedzielne popołudnie. Zgodnie z przyjętą konwencją zło zostało zneutralizowane i pokolorowane na pastelowe kolory, tak aby musical był familijny w pełnym tego słowa znaczeniu. Podobnie jak cukier dodany do herbaty zmienia jej smak, tak wybrany przez Sartovą cukierkowy sposób obrazowania znacząco wpływa na kreację świata przedstawionego. Dzieci nie robią psikusów, bo od samego początku uwielbiają Marię, a Baronowa Schraeder prowadzi z nią kurtuazyjne rozmowy, jakby nie miała pojęcia o tym, że dziewczyna zakochała się w kapitanie (w gliwickim musicalu brak sceny, w której kobiety rozmawiają ze sobą na ten temat, co oczywiście osłabia wiarygodność motywacji Marii, kiedy opuszcza dom von Trappów). Grozy nie budzi również pojawienie się nazistów na scenie. Wbrew pozorom ciemność, mundury, swastyka i „Heil Hitler” nie załatwią sprawy – nawet dziecku nie wystarczy wskazać czarnych charakterów i powiedzieć: „Ci panowie są źli”. No cóż… Na rzecz spójności wizji artystycznej twórcy zrezygnowali z prawdopodobieństwa. Kwestią dyskusyjną jest odpowiedź na pytanie, czy w ogólnym rozrachunku im się to opłacało.
Na domiar złego owa bajkowość nakłada się na bardzo prosty schemat fabularny: jest książę, księżniczka, brakuje tylko złej wiedźmy, choć pewnie ze znalezieniem jej odpowiednika w tej historii nie byłoby większego problemu. Niedoszła zakonnica Maria (Sylwia Bocian) trafia w charakterze guwernantki do domu owdowiałego kapitana Georga von Trappa (Ireneusz Mitka), żeby zająć się siedmiorgiem jego pociech. Kobieta zaraża wszystkich swoją miłością do muzyki, a urokiem osobistym zdobywa nie tylko sympatię dzieci, ale i serce ich ojca. Potem obowiązkowo jest ślub w białej sukni (piękny welon!), parę komplikacji (niepotrzebnie bagatelizowanych) po drodze, the end i napisy końcowe.
Akcja toczy się w niespiesznym tempie, poszczególnym scenom brakuje dynamizmu, więc trwający prawie trzy godziny spektakl trochę się dłuży. W ramach rekompensaty: postać Marii w interpretacji fantastycznej Sylwii Bocian. Słowa uznania za wiarygodną kreację aktorską, energię… i umiar, bo nie tak łatwo zostać wcieleniem wszelkich cnót, nie popadając w przesadę. Bocian udało się to śpiewająco – zagrała anioła z krwi i kości; dziewczynę z charakterem, która przy całej swojej delikatności i słodyczy nie jest mdła. Poza tym aktorka ma bardzo dobry wokal i czysty głos, pasujący do wesołych musicalowych melodii. Każda scena z jej udziałem to powiew świeżości i potężna dawka optymizmu, który udziela się również widzom obecnym na widowni. Bez wątpienia najlepsza rola!
Niestety, Sartova jak nadopiekuńczy rodzic za wszelką cenę próbuje uchronić widzów przed całym złem tego świata. Pisząc o postaciach, nie sposób pominąć wszystkich najmłodszych bohaterów. Przyznam, że dzieci w teatrze to dla mnie zawsze duży kłopot i ogromne ryzyko dla twórców inscenizacji. Często w ocenach przymyka się oko na wypowiadane kwestie, które brzmią jak wyklepane na pamięć wierszyki ze szkolnej akademii, czy na wątpliwą naturalność, wynikającą z braku obycia ze sceną. Pozostają eufemizmy. Tylko po co? W Gliwicach na długo przed premierą zorganizowano casting do ról dziecięcych, który okazał się strzałem w dziesiątkę, bo wybrano naprawdę dobrze śpiewające dzieciaki. Talent czy ciężka praca? Bez znaczenia. Brawa dla Wiesława Gawełka za przygotowanie wokalne młodych aktorów, bo muzycznie było prawie bez zarzutu. Aktorsko też całkiem nieźle: bez sztucznej egzaltacji, za to z dziecięcą emocjonalnością, urokiem i autentyczną energią.
Autorem minimalistycznej scenografii jest francuski scenograf Yves Collet. Jak czytamy na stronie Gliwickiego Teatru Muzycznego, artystę nazywa się „grafikiem scenografii i malarzem światła”. Mimo że Dźwięki muzyki są dowodem na potwierdzenie tej tezy, to efekt ostateczny niestety nie powala na kolana. Niektóre rozwiązania można uznać wyjątkowo trafione i interesujące – mam tu na myśli przede wszystkim Alpy (wszak rzecz dzieje się w Austrii) z nakrytych białym materiałem kanciastych brył. Szkoda, że funkcja scenografii w dużej mierze została sprowadzona do roli tła i mało znaczących rekwizytów.
Nie ma się co oszukiwać – lubimy proste historie ze szczęśliwym zakończeniem. Tak było, jest i będzie. Czasy się zmieniają, świat idzie do przodu, dzieci zamiast słuchać bajek przed snem, wolą je oglądać. Ale skoro dobranocka to też już przeżytek – pora na musical w rytmie pop. Gliwickie Dźwięki muzyki są jednak zbyt głośne, by mogły kogoś uśpić. To spektakl prosty w odbiorze, bez pretensji do artyzmu, w sam raz na niedzielne popołudnie. Tym, którzy w teatrze szukają rozrywki, nie mają z kim zostawić dzieci albo sami na moment chcą poczuć się jak one – polecam!
2-05-2014
Gliwicki Teatr Muzyczny
Dźwięki muzyki
libretto: Howard Lindsay i Russel Crouse
teksty piosenek: Oscar Hammerstein II
tłumaczenie: Andrzej Ozga
reżyseria: Maria Sartova
scenografia i światła: Yves Collet
muzyka: Richard Rodgers
kostiumy: Tatiana Kwiatkowska
kierownictwo muzyczne: Wojciech Rodek
choreografia: Jacek Badurek
obsada: Sylwia Bocian, Jolanta Kremer, Jolanta Mazoń, Anna Jakiesz-Błasiak, Weronika Wons, Ireneusz Miczka, Jerzy Gościński, Maciej Pawlak, Anita Maszczyk, Andrzej Skorupa, Przemysław Witkowicz, Katarzyna Wysłucha, Wiesław Gawałek, Arkadiusz Dołęga, Danuta Widuch-Jagielska, Paula Piłat, Julia Odzimek, Weronika Januszkiewicz, Julia Łamacz, Karolina Wysłucha, Ambroży Żychiewicz, Bartłomiej Kaszuba, Marta Dobrowolska-Rezinkin, Magdalena Łamacz, Flaunnette Mafa, Grażyna Nowosielska, Natalia Stefanek
Premiera: 27.03.2014