Starodawnie i przyzwoicie
Nie jest dziś łatwo robić dobry teatr dla dzieci, rozpuszczonych przez komputerowe animacje w trzech wymiarach, oferowane im w każdej niemal kinowej sali dowolnego handlowo-rozrywkowego molocha. A kiedy już w wieku lat, powiedzmy, pięciu same uzyskają dostęp do komputera… Cóż teatr może im wtedy zaoferować? Jakąś wersję kameralno-intymnego spotkania? Interaktywną, animacyjną wspólną zabawę w teatr? Wielu już tego próbowało, czasem ze skutkiem dobrym, czasem świetnym, czasem kiepskawym… Jak to w życiu, jak to w teatrze.
Tymczasem dyrektor świetnie sobie ostatnio radzącego Teatru im. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim, Jan Tomaszewicz, wybrał na przedświąteczno-mikołajkową premierę dla dzieci Andersenowski evergreen – Królową Śniegu, a w dodatku zadowolił się dokonaną na użytek Teatru Telewizji adaptacją Barbary Borys-Damięckiej, która przeniosła swój scenariusz na mały ekran w roku… 1984. Żeby jeszcze tego było mało, jako reżyser gorzowskiego spektaklu zaangażował scenografkę i choreografa, którzy współtworzyli udaną inscenizację tej baśni na deskach warszawskiego Teatru Syrena (jej główną „sprawczynią” była autorka adaptacji). Tyle że premiera tamtej Królowej Śniegu miała miejsce ponad trzynaście lat temu – w październiku 2001 i od tego czasu spektakl ten grany był ponad 400 razy! Dodajmy, „dla dobicia”, że istotną rolę w scenariuszu Borys-Damięckiej odgrywają piosenki napisane przez Agnieszkę Osiecką, z muzyką Piotra Hertla. One też oczywiście zostały zainscenizowane, wyreżyserowane i odśpiewane na gorzowskiej scenie w grudniu 2014 roku.
Reasumując te zestawienia stwierdzić należy, iż po pierwsze: dyrektor Teatru im. Osterwy postawił zdecydowanie na tradycyjną wersję teatru dla dzieci (adaptacja klasycznej baśni w wersji musicalowej, bogata inscenizacja oraz konsekwentnie w ślad za powyższym idąca „baśniowo-realistyczna” gra aktorów); po drugie: nie uda się uniknąć porównań z inscenizacją warszawską, która jest tutaj z wielu powodów (adaptacja, scenografia, kostiumy, choreografia, muzyka, słowa piosenek) obowiązkowym punktem odniesienia.
Królowej Śniegu w Teatrze Syrena nie widziałem, mogę więc tylko stwierdzić na podstawie zdjęć, że Tatiana Kwiatkowska-Mazur wykonała na użytek gorzowskiego spektaklu kilkadziesiąt „wariacji scenograficznych, rekwizytowych i kostiumowych na warszawski temat” (w niektórych wypadkach prezentując jednak całkiem nowe pomysły – vide kostiumy diabłów), zadowalając się na ogół twórczym nawiązaniem do poprzednich udanych projektów (kostium i sanie Królowej Śniegu), wywiązując się tym samym rzetelnie z postawionego jej przez reżysera zadania, którym było zapewne takie właśnie „twórcze nawiązanie”.
Powiem od razu rzecz najważniejszą: generalnie rzecz biorąc, niemal wszystko w tej gorzowskiej inscenizacji baśni Andersena wypadło przyzwoicie lub lepiej. Warszawskie przedstawienie sprzed trzynastu lat uzyskało tzw. atest Polskiego Ośrodka Międzynarodowego Stowarzyszenia Teatru dla Dzieci i Młodzieży (ASSITEJ), który jest środowiskowym potwierdzeniem wysokiej artystycznej jakości. Sądzę, że rozmyślnie nawiązująca do tamtej warszawskiej inscenizacja gorzowska mogłaby się również bez obaw ubiegać o takie wyróżnienie.
Generalnie pozytywna ocena spektaklu jest już objawiona, pora zatem trochę powybrzydzać. Po pierwsze, adaptacja Borys-Damięckiej oswaja grozę śnieżno-lodowego świata jego tytułowej władczyni, zwalając całą winę za komplikacje losu dwojga dziecięcych bohaterów na diabły. Oto bowiem czwórka reprezentantów piekieł płci obojga wyśpiewuje i wytańcowuje na samym początku swoją intencję gmatwania i zaburzania prostego ludzkiego życia, w tym radosnej dziecięcej egzystencji Gerdy i Kaja. W dodatku diabły w wersji gorzowskiej wyglądają i zachowują się w sposób „straśnie poczciwy”, a ich szef śmieszy widzów małpim, nieowłosionym zadem, z którego wystaje obowiązkowy chwost – tak jakby krowi. Podbiegunowa groza zostaje tym samym sprowadzona do swojskiego świata polskiej ludowej szopki. A gdy na sam koniec Gerdzie udaje się wreszcie wyrwać Kaja ze szponów Królowej Śniegu, diabły się w ogóle nie pokazują, żeby przyznać się do porażki. Ich scenariuszowa i sceniczna obecność zostaje tym samym zawieszona w kompozycyjnej próżni i ograniczona do funkcji dziwnych „konferansjerów”, którzy na samym początku przedstawienia oswajają i ocieplają lodową nicość, a potem – jak to konferansjerzy – znikają.
Po drugie na widowni Teatru im. Osterwy w niedzielę 7 grudnia o godz. 15.00 widziałem ludzi dwu-, trzyletnich, a może znalazłoby się tam paru jeszcze młodszych. A oni nie dość, że nie są po prostu w stanie zapoznać się z Królową Śniegu bez przeżycia ciężkiej traumy, nawet w soft-wersji typu „przytul mnie mamo i poczytaj mi z opuszczeniem co drastyczniejszych fragmentów”, to jeszcze tutaj, na teatralnej widowni, co rusz wybuchali płaczem, bo niektóre sceny były dla nich po prostu przerażające i nie do wytrzymania (dla dziesięciolatka pląsające na wyciemnionej scenie diabły mogły być nawet fajne i śmieszne, dla nich były straszne). Ta zmora wszystkich zespołów teatralnych grających w Polsce dla dzieci także w Gorzowie dała o sobie znać: nieodpowiedzialni rodzice i opiekunowie narażają maluchy na niepotrzebny ciężki stres, a teatralnej obsłudze trudno jest ich wypraszać razem z dziećmi, bo klient nasz pan i zawsze ma rację, no i raz wyproszony, drugi raz na pewno nie przyjdzie. W dodatku spektakle grane dla dzieci o tej porze roku połączone są z rozdawnictwem prezentów młodocianym widzom, przysłanym do teatru przez szkoły lub zakłady pracy rodziców (w Gorzowie odbywa się to pod szyldem Mikołajkowych Spotkań Baśniowych), a ponieważ prezenty są zapłacone, zapowiedziane i muszą być po spektaklu wręczone, to co robić?
Po trzecie: skoro zatem znaczna część młodych widzów obejrzanej przeze mnie prezentacji Królowej Śniegu w Teatrze im. Osterwy nie znała fabuły tej baśni i skoro z dużym prawdopodobieństwem można przypuścić, że tak wygląda widownia ogromnej większości prezentacji tego spektaklu, to scenariuszowe skróty, wykreślenia i pominięcia Borys-Damięckiej (konieczne i oczywiste z dorosłego punktu widzenia) są poważną przeszkodą dla zrozumienia przez młodych widzów głębokich sensów Andersenowskiego przesłania. Ba – można z dużą dozą pewności stwierdzić, że dzieci poniżej lat siedmiu (a takich z pewnością na gorzowskiej widowni było już sporo i w okresie mikołajkowo-gwiazdkowym znajdzie się jeszcze mnóstwo) nie wyłapią w ogóle zbyt wielu składników treści z tego, co dzieje się na scenie.
Jest to przykład teatru dla dzieci robionego porządnie, „po bożemu”, bez udziwnień.„To przedstawienie wyraża chyba jakąś tęsknotę każdego z nas, dorosłych, do lat dziecięcych, kiedy się przewracało kartki książki, wyobrażało sobie, jak wygląda królowa, Kaj czy Gerda. Andersen pokazuje, jaka jest miłość, jak ważne jest dążenie do jakiegoś celu, poszukiwanie swojego przyjaciela, brata. Warto, żeby to z powrotem w dzieciach obudzić, poprzez tę bajkę ukształtować osobowość dziecka. Warto wracać do tych klasycznych baśni, bo one mają taką puentę, pokazują sens postępowania w życiu” – stwierdza Jan Tomaszewicz, cytowany przez lokalną „Gazetę Wyborczą”. Ilu, nie popadając w skrajności, powiedzmy, czteroletnich widzów wyłapie ten sens? Żaden. A ilu z nich przestraszy się diabłów, ciemności, Królowej Śniegu czy jakichś innych osób albo scen, których wpływu na nich nie jesteśmy w stanie przewidzieć, bo spektakl przeznaczony jest dla dzieci od nich starszych?
Wybrzydzania ciąg dalszy (ale trochę chwalenia też będzie): Tomaszewicz, w odróżnieniu od Borys-Damięckiej, w rolach Kaja i Gerdy obsadził nie chłopca i dziewczynkę, lecz dwoje dorosłych aktorów. Bartosz Bandura grał Kaja pewnie i naturalnie, a jego dziecięcość była niewymuszona i wiarygodna. Gorzej było z Gerdą Joanny Gindy – jej przesadnie eksponowana „dziecięca spontaniczność i naiwność” (w wersji nadekspresyjnej i stereotypowej) w wielu momentach była wręcz denerwująca. A przecież Gerda to w tej baśni postać kluczowa, wiodąca, to ona przede wszystkim niesie owo przesłanie o głębokim sensie miłości, przyjaźni, bliskości, ciepła. Gdyby choć odrobinę, choć troszkę ograniczyć wysiloną „dziewczynkowatość” aktorskiej ekspresji Gindy, cały spektakl wzniósłby się wyżej co najmniej o dwa stopnie spójności, a także o dwa tony szlachetności. Dla tak uzdolnionej aktorki, która już wielokrotnie dowiodła swego dużego potencjału, jest to zadanie proste i łatwe do wykonania. Przecież Andersenowska Gerda dokonuje rzeczy nadludzkich, wykazując bohaterską odwagę, upór, determinację, wytrwałość i odporność psychiczną godne wszystkich Avengersów razem wziętych. A tu mamy Anię Shirley, i to w wersji zdecydowanie przedszkolnej.
Scenariusz sprzed trzydziestu lat eksponuje zdecydowanie specyfikę każdej z przygód, jakie są udziałem Gerdy na jej drodze do odzyskania Kaja i jego przyjaźni. Ważny jest tu koloryt lokalny i charakter napotkanych przez Gerdę postaci. W Gorzowie wygrywane jest to wszystko bardzo starannie, ale przytłoczony nieco tym bogactwem i starannością widz (zwłaszcza – jak domniemywam – młody) z wolna gubi – jak podejrzewam – pamięć o celu wyprawy dzielnej dziewczynki. Owszem, o zaginionym Kaju nawet dość regularnie się wspomina, lecz jego istnienie gdzieś tam, w lodowej dali pomalutku, nieubłaganie rozmywa się w pięknie intonowanych i celebrowanych pieśniach kwiatów, długaśnym groteskowym krakaniu wron, w starannie wygrywanych „przerażających” minach brodatych zbójców (w tym zwłaszcza Anny Łaniewskiej – niebrodatej, lecz obdarzonej wybuchową, wesołą energią – nieco „dzikawą”, lecz bardzo pozytywną), w wydłużonych ponad miarę dworskich pląsach Księcia i Księżniczki, w ziołowych oparach wysnuwanych leniwie i niespiesznie z naczyń Laponki…
W ten sposób opowieść o miłości, przyjaźni i dążeniu do celu mogłaby zamienić się w starannie celebrowaną „opowieść drogi”, której głównym motywem byłoby dojrzewanie Gerdy, jej wyrastanie z dzieciństwa w upartym, wytrwałym dążeniu do spełnienia się w przyjaźni i miłości. Ale na gorzowskiej scenie ta metamorfoza nie następuje, a w dodatku owa niespieszna narracja się w końcu rozmywa, bo w trakcie poszczególnych, z namaszczeniem, bez pośpiechu odgrywanych scen Gerda się nawet na jotę nie zmienia i jest wciąż, aż po sam koniec swej inicjacyjnej drogi, do bólu „dziewczynkowata”.
Dlaczego, pomimo tych wybrzydzań i zastrzeżeń, skłonny byłbym przyznać gorzowskiej Królowej Śniegu atest ASSITEJ? Bo, po pierwsze, jest to przykład teatru dla dzieci robionego porządnie, „po bożemu”, bez udziwnień, bez scenariuszowych tudzież inscenizacyjnych „fikołków”, które z lubością i uporem godnym lepszej sprawy prokurują nam co i rusz nawiedzani przez wicher natchnień dramaturdzy i reżyserzy, chcący koniecznie „poprawiać” i „unowocześniać” Andersena, braci Grimm czy Perraulta. Poza tym – po drugie – nie jest przecież winą twórców z gorzowskiego teatru, że opiekunowie dzieci są beztroscy i nieodpowiedzialni, przyprowadzając na ten spektakl maluchy.
Na scenie Teatru im. Osterwy Andersenowska baśń, owszem, snuje się powoli, ale wygrywana jest bardzo rzetelnie, starannie i precyzyjnie – co do gestu, co do miny (świetny przykład takiej precyzji to Renifer Edyty Milczarek). Wysiłki aktorów, scenografki, muzyków, choreografa i scalającego to wszystko reżysera mogą być tym samym przez widzów (tych właściwych, nie za małych) smakowane z rozmysłem, bez pośpiechu i bez niepotrzebnego, nieprzerwanego wysilania mózgownicy w gorączkowym odgadywaniu, co tu jest grane (w wersji soft-dorosłej: „Co też, kurka wodna, motyla noga, ci, w mordę jeża, autorzy spektaklu chcą przez to, do jasnej choinki, powiedzieć?!”).
I gdyby jeszcze tylko ta Gerda nie była wciąż, od początku do końca taka „wczesno-zielonowzgórzowa”…
15-12-2014
galeria zdjęć Królowa Śniegu, reż. Jan Tomaszewicz, Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim ZOBACZ WIĘCEJ
Teatr im. Juliusza Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim
Hans Christian Andersen
Królowa Śniegu
tłumaczenie: Stefania Beylin
reżyseria: Jan Tomaszewicz
scenariusz i adaptacja: Barbara Borys-Damięcka
scenografia: Tatiana Kwiatkowska-Mazur
choreografia: Tomasz Tworkowski
teksty piosenek: Agnieszka Osiecka
muzyka: Piotr Hertel
obsada: Beata Chorążykiewicz, Joanna Ginda, Bogumiła Jędrzejczyk, Marta Karmowska, Anna Łaniewska, Edyta Milczarek, Karolina Miłkowska-Prorok, Kamila Pietrzak-Polakiewicz, Bożena Pomykała-Kukorowska, Joanna Rossa, Bartosz Bandura, Jan Mierzyński, Artur Nełkowski, Krzysztof Tuchalski, Cezary Żołyński, dzieci ze studia teatralnego
premiera: 06.12.2014