AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Sześciu wspaniałych

Przegląd prac dyplomowych Studium Ciśnień, 3-5 czerwca 2019, Wrocław
Doktor nauk humanistycznych, krytyk teatralny, członek redakcji portalu „Teatralny.pl”. Pisze dla „Teatru”, kwartalnika „nietak!t”, internetowego czasopisma „Performer” i „Dialogu”. Współautor e-booka Offologia dla opornych. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.
A A A
 

Zacznijmy od listy nazwisk, bo w tym akurat wypadku jak najbardziej wypada. Paula Musiał, Malwina Kulisiewicz, Kinga Wlaszczyk, Karolina Moc, Barbara Gołębiowska i Adrianna Górka – sześć studentek Niepublicznego Policealnego Studium Musicalowego Capitol. Właściwie sześć młodych, utalentowanych absolwentek tej uczelni, bowiem pokazy dyplomowe, które mogliśmy zobaczyć na Scenie Ciśnień, kończą ich trzyletnią edukację.

Edukację z założenia jak najbardziej wszechstronną. W programie studium stworzonego „z myślą o osobach, które mają predyspozycje aktorskie, wokalne i taneczne i swoją zawodową przyszłość chcą związać z pracą na scenie teatru muzycznego” znajdziemy takie przedmioty, jak śpiew, piosenka, gra oraz improwizacja aktorska, taniec współczesny z elementami stepu, dykcja, rytmika, zespół wokalny i podstawy tańca klasycznego. Wśród wykładowców postacie wrocławskiemu widzowi, zresztą nie tylko jemu, dobrze znane: dyrektor Przeglądu Piosenki Aktorskiej Cezary Studniak, zdobywca Gran Prix tegoż konkursu Mikołaj Woubishet czy aktorka i śpiewaczka Ewa Klaniecka. Kierownikiem Studium jest kompozytor, aranżer, akordeonista i pianista Piotr Dziubek, autor muzyki do takich capitolowych hitów, jak Frankenstein, Idiota, Ja, Piotr Riviere... oraz wciąż obleganego od czasu premiery w 2013 roku Mistrza i Małgorzaty.

Odpowiednio wieloaspektowym okazał się egzamin finałowy. Składał się z kilku etapów i miał udowodnić szerszej publiczności, że przed nami nowe pokolenie artystów, które w pełni opanowało warsztat. To znaczy sześć artystek. Jak wyżej – same absolwentki i żadnego absolwenta. Sytuacja, jeżeli nie wyjątkowa (w poprzednich latach, z tego co wiem, żywioł męski też nie był nadreprezentowany), to z pewnością dość unikatowa. Niby niejaki kłopot pod względem różnorodności obsadowej, a tak naprawdę, jeżeli spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy, szansa i punkt wyjścia do wielu intrygujących pomysłów, czego doskonałym dowodem oba spektakle dyplomowe – Męskie granie oraz Spokojnie jestem szalona.

Zacznijmy od tego pierwszego. W nim reżyser Cezary Studniak, słusznie zauważając, „że aktorstwo, to chyba jedyny zawód na świecie, który daje tak szerokie możliwości praktycznego zgłębiania wszelkich zachowań, odruchów i sposobów myślenia”, postanawia „wybrać się w podróż po krzywiznach męskiej natury”. Jak się już domyślacie, nietuzinkowa to będzie wycieczka. Za pomocą ośmiu numerów aktorsko-muzycznych Studniak na wiele sposobów i na wielu płaszczyznach zderza wrażliwość swoich podopiecznych z tego rodzaju „samczością”, którą najtrafniej podsumowuje Piosenka o prawdziwym mężczyźnie: „Trzeba mieć duży brzuch / i śmierdzące nogi / by prawdziwym być facetem / tylko takie są wymogi”.

W brawurowym wykonaniu Kingi Wlaszczyk brzmi ona zdecydowanie lepiej i ciekawiej niż w oryginale, który zawdzięczamy Kabaretowi DNO. Zresztą nie tylko jej udało się „prześcignąć” pierwowzór, w czym wielka zasługa żywych i wyrazistych aranżacji Rafała Karasiewicza, który wraz z Piotrem Dziubkiem (fortepian/akordeon) przez cały czas towarzyszył wykonawczyniom muzycznie. Zaliczył też zabawną scenę solową. Elegancko ubrany z całą powagą, wręcz z demonstracyjną dostojnością, beznamiętnym głosem przeczytał polskie tłumaczenie tekstu piosenki More Than Words. Wyglądało to tak, jakby podał je na pięknym srebrnym talerzu. Ten prosty zabieg, dobitnie wykazujący, jakim właściwie banałem są rzewne zwierzenia zespołu Extreme, stał się doskonałym dopełnieniem groteskowego obrazu, który z użyciem gitary, dorysowanych bród, kilku wysokich krzeseł i długich rozpuszczonych włosów wykreowała cała szóstka.

Prócz tej zabawnej i trafiającej w punkt parodii na modelowe zachowanie pięknych, rozkochanych w sobie chłopców z boysbandów oraz pochrząkującego, przemieszczającego się po scenie o lasce staruszka w iście popisowym wykonaniu Pauli Musiał (Widziałem Cię / Dymać orła białego) Męskie granie proponuje przyjrzeć się sprawom znacznie bardziej skomplikowanym i niejednoznacznym. Takim chociażby jak egzystencjalne rozterki przybywającego na kacu, wymagającego szczególnej delikatności faceta (jakże dobra aktorsko i wokalnie Barbara Gołębiowska z piosenką Delikatnie z repertuaru Bogusława Lindy i Świetlików), czy wręcz czemuś głęboko tragicznemu, jak kwestia molestowania seksualnego nieletnich przez księży. Numer Czerwone majtki wymieszał zgrywę i kpinę z wyrażoną w najprostszych słowach bolesną prawdą w taki sposób, żeby uzyskać piorunujący efekt śmiechu przez przerażenie. Ciarki przechodzą po plecach, kiedy przebrana za nieogarniętego, odklejonego od rzeczywistości, trawionego od środka przez swoją traumę chłopako-mężczyznę Adrianna Górna fruwa po scenie na klęczniku z kółkami. Nie mniejsze wrażenie robi następujący po i w dotkliwy sposób z nim korespondujący numer Synu. Piosenka Macieja Maleńczuka we wnikliwej interpretacji Malwiny Kulisiewicz potwierdza przykrą tezę, że wszyscy jesteśmy nie tylko, a czasami wręcz nie tyle wychowankami, co ofiarami własnych rodziców, dobrymi chęciami których bywa wybrukowane dziecięce piekło. 

Konrad Imiela podszedł do sprawy jakby od drugiej strony. Z grupą aktorek zrobił spektakl wybitnie, o ile można tak powiedzieć, żeński. Do tego stopnia, że do programu Spokojnie jestem szalona została przypięta mała drewniana broszka autorstwa Agaty Bartos. Obok znajdziemy następującą instrukcję: „Proponujemy, aby używać jej, informując świat wokół siebie o swoim PMS. Czerwone koło można również zrobić samodzielnie, używając dowolnych materiałów. Na pytanie: «czy potrzebuję informować otoczenie o swoim PMS-ie?» – kobieta musi już odpowiedzieć sama”. Gdyby ktoś przypadkiem nie wiedział, czym jest PMS, notka programowa natychmiast wyjaśnia, że chodzi o Pre-Menstrual Syndrom, czyli zespół napięcia przedmiesiączkowego. Wyjaśnia, jak podejrzewam, zbyt zapobiegliwie, bowiem tych „zacofańców”, co nie potrafią owego skrótu odszyfrować, w wielkich miastach została garstka. Akurat na badanie socjologiczne. Temat od lat przestał być czymś z kategorii tabu. W teatrze nieraz i na różne sposoby wtajemniczano nas, czyli ma się rozumieć przede wszystkim męską część widowni, w prawidła tej „huśtawki nastrojów związanej z naturalnym rytmem miesięcznego cyklu” (określenie samego Imieli). Kluczowe, jak zapewniano, są tu słowa „naturalny” i „cykl”. Z drugiej jednak strony, niby to rozmów na ten temat jest coraz więcej, ale czy powodują one wzrost realnej wiedzy i (samo)świadomości? Czy niebieski płyn z reklam podpasek to tylko już taka umowność?

Podobne pytania, powiedzmy to od razu, nie będą jedynymi, które będziemy zadawać. Dyrektor Capitolu, występując też w roli scenarzysty i scenografa, nie zamierza nikogo epatować czy na siłę reedukować. Jeśli igra z konwencją wykładu w stylu popularnych TED-ów, to tylko właśnie igra. Spokojnie jestem szalona, na co wskazuje tytuł, jest dziełem wybitnie przewrotnym, (auto)ironicznym, pełnym dystansu, lekkości oraz wspaniałej muzyki… z filmów Tarantino. Za pomocą takich znanych i lubianych przebojów, jak Girl, You’ll Be a Woman Soon, Lonesome Town czy Don’t Let Me Be Misunderstood aktorki opowiadają o tym, jak przeżywają te dni, „kiedy czerwone słońce czeka na swój wschód”. Są to generalnie rzeczy arcyludzkie, jak nałogowe szukanie w „youtube’owych puszczach” wzruszeń emocjonalnych, dziwaczne i zmienne zachcianki kulinarne czy szczere pragnienie przywalenia komuś w mordę.

Niekiedy te poszczególne etiudy ocierają się o absurd i czysty wygłup, innym razem pół żartem, pół serio przypominają o „ciemnej, zakazanej stronie” kobiecej mocy i postulują zawarcie (jednostronnego) paktu o nieagresji. Zmiana nastrojów i tematów następuje dość szybko, aż wreszcie Kinga Wlaszczyk zamknie resztę towarzyszek za drzwiami, żeby pokusić się na święte i nie zwracając uwagi na głośne sprzeciwy ze strony „uwięzionych”, zaśpiewać legendarne Bang Bang, My Baby Shoot Me Down. Ale najpierw z pauzami, na spokojnie, rozglądając się po widzach i wykazując się zarówno dramatycznym jak i komicznym talentem, wyraźnie zaznaczy własną pozycję: „Nie przesadzajmy!”. W rzeczy samej, nie przesadzajmy. Chyba, że z oklaskami dla młodych artystek. Tu wręcz warto było nieco przesadzić. Chociaż, jeżeli zasłużenie, to przecież żadna przesada.

10-07-2019

Przegląd prac dyplomowych Studium Ciśnień, 3-5 czerwca 2019, Wrocław

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
dwa plus trzy jako liczbę: