Monitory nas nie ocalą
Jakub Kasprzak: Transhumanizm, androidy, sztuczna inteligencja – wydaje się, że to tematy typowe dla hollywoodzkiego kina science fiction. Tymczasem ty poruszasz te problemy w inscenizacji Humanki Jarosława Murawskiego w Teatrze Nowym w Łodzi.
Lena Frankiewicz: To przewrotna decyzja, żeby zmierzyć się z konwencją SF w teatrze. Jest to tematyka podejmowana przez teatr dość okazjonalnie, choć zawsze z pewnym ładunkiem ekscytacji. Oczywiście są bardzo ciekawe eksperymenty Krzyśka Garbaczewskiego, Trzy stygmaty Palmera Eldritcha Jana Klaty, wielokrotne inscenizacje Lema – choćby Solaris, jednak w ogólnym rachunku podejmowanych tytułów i konwencji science fiction, delikatnie mówiąc, nie wiedzie prymu na deskach polskiego teatru. Humanka rozgrywa się w dekoracjach – jak to określił autor – „nieodległej przyszłości”, są one jednak dla mnie tylko pretekstem do przyjrzenia się temu, co dzieje się tu i teraz w zakresie ludzkich relacji i zagrożeń, jakie niesie technologia i skala „udogodnień”, które stwarzając wrażenie perfekcyjnego i zorganizowanego życia, coraz bardziej zawłaszczają naszą osobistą przestrzeń. Tekst Jarka jest błyskotliwie napisany i stanowi świetny materiał dla aktorów, można byłoby z powodzeniem zrealizować go jako mieszczańską komedię z hipsterskim posmakiem przyszłości. Jednak moje początkowe pomysły w toku pracy uległy znacznym przemianom. Informacje, które do nas docierały ze świata w ostatnim czasie, wszystkie niepokoje, którymi żyły media, były przez nas wchłaniane i odnajdywały potwierdzenie w tekście. To sprawiło, że choćby początkowa koncepcja lekkiej i jasnej przestrzeni, o której rozmawiałam ze scenografem, Mirkiem Kaczmarkiem, przeistoczyła się w coś biegunowo różnego. Inscenizacja okazała się znacznie mroczniejsza, niż początkowo zakładałam.
Ten mrok wynika z pesymistycznej wizji dotyczącej dzisiejszego człowieka czy z niepokoju o przyszłości naszej planety?
To się wzajemnie nakręca. Kluczem do skonstruowania tego świata przyszłości jest coś, co Jarek nazwał „portalem komunikacyjnym”. Nie chcieliśmy przedstawiać tego urządzenia jako tradycyjnego ekranu, zastanawialiśmy się, jak taki „portal” mógłby wyglądać w przyszłości, szukając jednocześnie jakiegoś zaczepienia w tym, co nas dziś określa. W swoich poszukiwaniach zatoczyliśmy dość duże koło, trafiając w końcu na klasykę kina – na Odyseję kosmiczną Kubricka. Jest to film, który za każdym razem robi na mnie piorunujące wrażenie i stwierdziłam, że – w ramach pracy nad Humanką – zamierzam z tego wrażenia skorzystać. Postanowiliśmy zacytować monolit występujący w tym obrazie: przewrócony ekran, przeskalowaną pionową płaszczyznę, kojarzącą się z ekranem smartfonów, wokół których skoncentrowana jest nasza uwaga i wzajemna komunikacja.
Do czego służy ten portal?
Ten portal to główny problem bohatera, którego gra Bartek Turzyński. Ten mężczyzna oddycha adrenaliną, cały czas szuka bodźców, jest niecierpliwy, nie potrafi nawiązać żadnej długotrwałej relacji. Portal jest osią jego życia, zacierając różnicę między fikcją a tym, co jest naprawdę. Portal to droga do „uniwersum”, wirtualnej przestrzeni, w której można się spotykać z innymi ludźmi. Podczas pracy rodziły nam się pytania. Czy i my żyjemy już w takim uniwersum? To się wiąże z teorią algorytmów, które podtrzymują złudzenie wolnej woli, ale tak naprawdę nami sterują. Czy to, co się teraz wydarza, wydarza się realnie, czy już jest jakimś rodzajem symulakrum? Może tobie się tylko wydaje, że chcesz przeprowadzić ze mną tę rozmowę, że z własnej woli przyszedłeś do tej kawiarni i że podjąłeś samodzielną decyzję, żeby zamówić sobie sok, który w tym momencie pijesz? Ja jestem „analogiem”, który obsługuje wprawdzie te wszystkie popularne dzisiaj urządzenia, ale zdecydowanie bardziej cenię sobie kontakt na żywo – niezależnie od tego, czym ostatecznie okaże się to „na żywo”. Szybciej umówisz się ze mną na kawę niż na Skype'a. Jestem dosyć sceptyczna, jeśli chodzi o powierzenie całej organizacji życia aplikacjom. Patrzę na mojego dorastającego syna, który właściwie żyje w ekranie, i widzę, jak wiele wysiłku wymaga, żeby go z tamtego świata wyciągnąć. A ja wierzę, że w relacji analogowej możemy uzyskać coś prawdziwszego, mniej pozornego niż przez ekran. I ta Humaka zafrapowała mnie w tej warstwie.
Opowiesz trochę więcej o fabule sztuki?
Jak wspomniałam, rzecz dzieje się „w nieodległej przyszłości”. Główny bohater po rozpadzie kolejnego związku z prawdziwą kobietą postanawia zainwestować w relacje z humanoidem. Te humanoidy są praktycznie nie do odróżnienia od prawdziwych ludzi poza tym, że mają na karku specjalne znaczniki. Są zaprojektowane zgodnie z preferencjami właściciela.
Taki Blade Runner?
Bardziej Blade Runner 2049. Zamawiasz sobie taką humankę przez aplikację, wybierasz, czy ma być miła, czy jest kłótliwa, ekspansywna czy raczej nieśmiała, blondynka czy brunetka, co ma gotować i tak dalej. Bohater dookreśla parametry i inwestuje w relację z tym tworem, który okazuje się tak doskonały, że po bardzo krótkim czasie trudno już z nim wytrzymać.
Humanki nie można wyłączyć i schować do szafy?
No właśnie nie do końca. Tutaj tekst dotyka dylematów natury etycznej. Zadaje pytania, czy taki robot, który jest myślącą i czującą sztuczną inteligencją, jest jeszcze rzeczą czy już osobą? Humanka przestrzega wszystkich praw robotów, o których pisał Asimov w swoim opowiadaniu: że robot nie może skrzywdzić człowieka, że nie może zaniechać działania, które mogłoby ocalić człowieka, że nie może działać na szkodę ludzkości; ale jednocześnie ona posiada własne potrzeby i dąży do własnych celów. Zakochuje się w swoim właścicielu. To jest odkrycie tego tekstu, że w przyszłości więcej empatii i emocji mają roboty niż ludzie. I to jest właśnie à rebours. Nie jak u Kubrica, że ten robot zagraża ludzkości, tylko bardziej jak w wizjach Harariego, który pisał, że ludzie są mądrzy w wynajdowaniu wynalazków, ale potem tak szalenie głupio z tych wynalazków korzystają. Bardzo urzekła mnie w Humance jej ukryta feministyczna warstwa, w ramach której dwie robotki – Szi i Mi (inteligentny system operacyjny) kierują się humanistycznymi ideami („Myśleć to, co prawdziwe, czuć to, co piękne, i kochać, co dobre – w tym cel rozumnego życia”). Na pewno nie jest to zerojedynkowy opis świata, w którym roboty mają zniszczyć ludzkość.
Nie będzie scen znanych z Terminatora?
Nie, właśnie wręcz przeciwnie. Na największego palanta wychodzi główny bohater. Cały czas mówimy de facto o tym, co się stało dzisiaj z ludzkimi relacjami. Z tego teraz wyrasta nasza przyszłość. Nie wiemy, jak bardzo odległa jest ponura wizja, którą stworzył Mirek Kaczmarek. Patrzymy na relacje z Australii, na raporty klimatyczne i możemy tyko przeczuwać (lub wypierać), do czego to zmierza.
Wątek ekologiczny jest dla was ważny?
Tak, w scenografii jest motyw roślinki, którą pielęgnuje główny bohater. Jedna może z ostatnich ocalałych na świecie roślin. Znaleźliśmy w ogóle jakiś rym między tą sztuczną inteligencją i naturą. W dramacie występuje tajemnicza postać systemu operacyjnego, której głosu użycza Monika Buchowiec. System operacyjny jest nadrzędnym bytem, sztuczną inteligencją, która zarządza tym światem. Na jakimś etapie zapragnęłam „sparować” ją z tą roślinką. Ciekawiłoby mnie, co by się stało, gdyby maszyny sprzymierzyły się z naturą przeciwko człowiekowi, który tę naturę niszczy.
Masz na myśli to, że człowiek stworzy rasę mądrzejszą od siebie, która lepiej wie, jak żyć, jak szanować życie?
Tak. To jest moje odkrycie, nie zakładałam tego początkowo. Sporo wynikło z naszego procesu.
Jak się pracuje z aktorem nad zagraniem maszyny?
To jest bardzo ciekawe. Długo zastanawiałam się, kto tę humankę mógłby zagrać. Szczęśliwym dla spektaklu trafem Marianna Zydek zgodziła się wejść w ten projekt. Na ogół z aktorem pracuje się nad tym, żeby uprawdopodobnić jego działania, szuka się prawdy, motywacji. Tu było zupełnie odwrotnie. Marianna jest intuicyjną aktorką, obdarzoną wielką swobodą i naturalnością. Tutaj szukaliśmy sposobów, żeby z niej tę naturalność ściągnąć. Wszystko na odwrót! Szukaliśmy gestów, które z jednej strony pozwoliłyby sformatować aktorkę jako robota, a z drugiej strony pozwoliłyby pokazać, że ten robot ze sceny na scenę uczy się, jak być człowiekiem. W ostatniej scenie jest od człowieka prawie nie do odróżnienia – nagle ma tę samą dynamikę ciała, te same emocje zdradzane w ten sam sposób. Gdy to człowieczeństwo się w niej „ładuje”, to jest bardzo ciekawy moment. Na początku oczywiście Mariannie było trudno znaleźć ten motyw sztuczności, to zaburzenie naturalnego toku. Ale gdy to w sobie odkryła i załadowała inny rodzaj bycia w przestrzeni ciała, w przestrzeni reagowania – efekty okazały się fascynujące.
Ale nie szukaliście pordzewiałego robota, którego można byłoby pokazać środkami pantomimy, izolacją ruchu itp.?
Jest taki czechosłowacki film Elektroniczne babcie, w którym aktorki poruszają się właśnie jak zardzewiałe roboty. Tak właśnie nie chcieliśmy tego grać (śmiech). Szukałyśmy zaawansowanej technologii. W przyszłości te roboty mają być prawie nie do odróżnienia od człowieka.
Czyli trzeba było szukać subtelniejszych środków?
Tak się staraliśmy. Szukaliśmy w minimalistycznych elementach. W trakcie prób wyłoniła nam się taka zasada, że w sytuacji, w której bohaterka jest pewna swoich reakcji, poglądów – jest bardzo ludzka. Ale kiedy czuje się zagrożona, kiedy zdarzenia ją zaskakują, elementy sztuczności pojawiają się wtedy mocniej, to jest taki rodzaj „erroru”. Czyli gdybym była robotem i powiedziałbyś mi nagle w rozmowie na przykład, że przejrzałeś moje zamiary sprowadzenia tematu, o którym rozmawiamy od godziny, na manowce, i za chwilę zresetujesz mój system, to w reakcji na twoje słowa mógłby pojawić się u mnie izolowany ruch i nienaturalna intonacja, nie mówiąc już o innych „atrakcjach” (śmiech).
Powiedz, na ile zależy ci na stworzeniu iluzji? Chciałabyś wciągnąć widzów w ten świat tak, jak wciąga kino? Chciałabyś, żeby zapomnieli, że to żywa aktorka stoi przed nimi i uwierzyli, że pod jej skórą nie ma krwi i kości, tylko kable i mikroprocesory?
To jest umowa. Nie zależy mi na tym, żeby widz poczuł się w teatrze jak w kinie. Swoją drogą to jest świetny materiał filmowy. Ale tutaj mamy umowę z widzem. Kręci mnie to, że widz przyjdzie i zobaczy Mariannę Zydek, którą kojarzy z naturalnością, świeżością, spontanicznością, jak nagle posługuje się całkiem innymi środkami wyrazu. Ma to w sobie coś komicznego. Zawsze gra z formą w teatrze jest pociągająca. Teatr ma w tym momencie akurat przewagę nad filmem w takim sensie, że zabawy formalne można pociągnąć dalej niż można byłoby pozwolić sobie przed kamerą. Jedną z postaci w spektaklu jest na przykład męska seks-lalka, bardzo zaawansowana i hojnie wyposażona przez producenta. Cezar, bo tak ma na imię ta postać, bierze udział w wielu sekwencjach, wygłaszane są do niego monologi, w paru scenach uprawia seks.
Spektakl jest tylko dla dorosłych?
Tak. Od 18 lat wzwyż.
Chciałem cię zapytać o seksualność robotów. W kinie pojawiają się maszyny, które są obiektami pożądania. Przychodzi do głowy chociażby kobiecy android w trzecim Terminatorze czy pociągający na swój sposób Michael Fassbender grający cyborga w Prometeuszu. Co jest sexy w robotach?
Wyobraź sobie, że przychodzi do ciebie dziewczyna zaprogramowana zgodnie ze wszystkimi twoimi preferencjami, gotowa spełnić każdą twoją zachciankę... Wiesz, wystarczy popatrzeć na Mariannę Zydek, na to, co się dzieje z jej ciałem w tych scenach. Razem z Karoliną Kraczkowską pracowałyśmy nad ruchem, w którym wykorzystywane są doświadczenia Marianny z gimnastyki artystycznej. To jest tak perfekcyjne, że aż nienaturalne. Jest szansa na coś, co jest cybersexy – również dlatego, że opiera się na poczuciu inności nazywanym też doświadczeniem „osobliwości”. Chodzi o to, że pociąga nas w robotach ich podobieństwo do nas, ale jednocześnie czujemy dyskomfort w chwili, w której to podobieństwo jest zbyt duże. Popatrz, jak wygląda Sofii – android, który w 2017 roku otrzymał obywatelstwo Arabii Saudyjskiej, który udziela wywiadów telewizyjnych.
Chodzi o to, że zacierają się granice i nie można w łatwy sposób zaklasyfikować danego zjawiska?
Tak. To się dopiero zaczyna, ale granice już dzisiaj się zacierają. Istnieją roboty, które mają się opiekować starszymi ludźmi. Potrafią wygłaszać proste komunikaty, potrafią zrozumieć ludzką mowę. Jest to jakoś upiornie przerażające. Wracając do spektaklu – w scenie, w której humanka poznaje się ze swoim właścicielem, mężczyzna zachowuje się jak chłopiec, który dostał nową zabawkę. Podnieca się tym, że może jej dotykać, że ona zrobi wszystko, czego on będzie chciał. Kręci go władza, kręci go także ta nowość, ten miks technologii i człowieczeństwa.
Mówiłaś, że dużo rozmawiasz z aktorami, że poruszacie tematy współczesnego rozwoju technologii, stopnia jej zaawansowania, newsów, które docierają z mediów. Jak ważne to jest w kontekście pracy nad spektaklem?
To buduje cały background. Mamy na przykład scenę z asystentem – postacią, która też jest postczłowiekiem. Gra go Łukasz Gosławski. I ten asystent w trakcie sceny przeżywa atak hakerski. I teraz powiedz mi, jak aktor ma to zagrać? To jest świetny materiał, ale żeby móc coś zaproponować, musimy o tym rozmawiać, poszukiwać, czytać. To nas otwiera, ośmiela aktorów podczas improwizacji, wskazuje kierunki.
Powiedz, w grupie twoich współpracowników więcej jest osób przerażonych przewidywaniami dotyczącymi przyszłości czy znajdują się może także optymiści, którzy wierzą, że sztuczna inteligencja może w jakiś sposób uratować ludzkość?
Człowiek na pewno nie powstrzyma się od wynalezienia sztucznej inteligencji, tak samo jak nie umiał powstrzymać się od wynalezienia bomby atomowej. Ten imperatyw jest w nas silniejszy, nie jesteśmy w stanie tego skończyć. Pytanie, jak to będziemy wykorzystywać? Ale w rozmowach z zespołem dało się słyszeć przede wszystkim niepokój dotyczący tego, co dzieje się teraz. Zmiany klimatyczne, degradacja planety to coś, czego boją się wszyscy. Sztuczna inteligencja jako robot humanoid jest jeszcze zbyt odległa w naszej perspektywie, za mało mamy z nią kontaktu. To się dzieje gdzieś daleko, w Japonii, w Korei. My zastanawiamy się, jak w ogóle będzie wyglądała przyszłość: zdrowie, komunikacja, jedzenie. Nasi bohaterowie jedzą, śpią, sikają. I jest pytanie o to, jak wygląda sen przyszłości, regeneracja przyszłości... Interesowała nas cała ta obyczajowość.
Ten aspekt fizjologicznego życia bohaterów także zaistnieje na scenie?
Też. To się będzie wyrażało w nawykach bohaterów, w ich życiu skupionym wokół ekranu.
Opowiedz o swoich inspiracjach. Co poza samym tekstem?
Na pewno lektura Harariego, który pisze o dyktaturach cyfrowych, o tym, jak algorytmy badają nasze potrzeby. Autor Humanki od dawna ma zaklejoną plastrem kamerę w swoim laptopie i telefonie. Bo to, że jesteśmy słuchani i oglądani, jest oczywiste. Nie chcę tu brzmieć jak zwolenniczka teorii spiskowych, pychą jest twierdzić, że informacje gromadzone o mnie mają jakieś wielkie znaczenie dla kogokolwiek, ale jednak samo zjawisko algorytmów, które podsuwają ci twoje potrzeby i rozwiązania, umiejętnie dobierając reklamy produktów, którymi masz szansę się zainteresować, niewątpliwie istnieje i nikt myślący tego nie może już podważyć. Nie chcesz wiedzieć, jakie i czego reklamy wyświetlają mi się od miesiąca w powiadomieniach w telefonie, odkąd zamówiliśmy do spektaklu seks-lalkę. Powiem tylko, że wcześniej takie reklamy mi się nie pokazywały. Oglądałam całą masę filmów SF. Na pewno inspirował mnie Kubrick. Przeżyciem było dla mnie przeczytanie wiersza, który napisała sztuczna inteligencja. Przy lekturze ma się poczucie, że autorem jest człowiek. Zaraz ci to zacytuję. Tytuł tomiku brzmi Słońce straciło szklane okna, a wiersz zatytułowano Przymus szczęśliwego życia:
Dzieje się to na dachu kościoła pewnego
poety
Słońce powędrowało na zachód zostałem porzucony
budzący zaufanie wąż potrafi wrzeszczeć pod niebiosa rybim głosem
Nie słychać pogody głosu
Jakby w pobliżu był obywatel który
Za naturalną ma sztukę tworzenia tekstów językowych
Przebywający w mojej duszy
Przymus szczęśliwego życia
To właśnie jest sens istnienia ludzkości
To jest piękny wiersz! Na pewno dla takiego analoga, jakim jestem, dotknięcie tego tematu to coś odkrywczego, a zarazem niepokojącego. Im bardziej to zgłębiam, tym większą mam potrzebę wyjazdu na łono natury... W ogóle uważam, że natura, pomimo że jest w wielu aspektach brutalna, to jednak może nas ocalić. I wierzę, że nie jesteśmy pępkiem świata. Tęsknię za wielopokoleniowymi rodzinami, za życiem w większych grupach, za większym uczestniczeniem nawzajem w swoim życiu. To mi się wydaje wartością nie do przecenienia. A tymczasem żyjemy coraz bardziej sami. Wiem, że brzmię teraz jak stary piernik, ale to, co się dzieje w tym najmłodszym pokoleniu, ta apokalipsa klikania, to jest straszne. Monitory nas nie ocalą.
Boisz się apokalipsy podobnej do tej z kreskówki WALL-E?
Tak, WALL-E też jest wspaniałym filmem. Tam, podobnie jak u nas, jest wizja tej ostatniej roślinki...
I wizja grubasów, którzy całe życie spędzają na latających platformach przed ekranami, dokarmiani przez roboty i sterowani przez sztuczną inteligencję...
Która jest przedstawiona jako czerwone oko, tak jak komputer z Odysei kosmicznej. Ilu twórców zainspirował Kubrick! Jestem ciekawa, czy jest jakiś punkt zwrotny w tym wszystkim, czy też dawno został on przez nasz cywilizację przekroczony. Czy to kwestia indywidualnych decyzji, czy może globalnej awarii całego systemu. Nie chcę zdradzać, jak się kończy Humanka, ale powiem, że główny bohater ostatecznie zostaje sam.
Mówiłaś o mroku swojej inscenizacji, ale tekst Murawskiego jest tekstem komediowym, prawda?
W punkcie wyjścia tak. Jest śmieszny, dowcipnie napisany, ale w całym swym przekazie w gruncie rzeczy ponury. Jak się wchodzi w motywacje bohaterów, to okazuje się, że są tam pokłady czarnego humoru i jakiejś emocjonalnej kastracji.
Lubisz nową dramaturgię?
Tak, podoba mi się przede wszystkim to, że jest tak bogata, ma w sobie tak różne podejście do języka, który w wypadku wyboru tekstu jest dla mnie cholernie ważnym komponentem. Staram się czytać dużo współczesnej dramaturgii, również oglądać realizacje kolegów, ale nie zamykam się na adaptacje współczesnej prozy – na przykład w przyszłym sezonie będę robić Nieczułość Martyny Bundy, materiał z założenia niekoniecznie przeznaczony do teatru, ale adaptację pisze specjalistka od rzeczy niemożliwych, Małgorzata Maciejewska, z którą wielokrotnie współpracowałam jako dramaturżką i adaptatorką (Wassa Żeleznowa, Roberto Zucco, Jak być kochaną, Inkarno), więc nie mam wątpliwości, że i tym razem uda się wymyślić formułę dla tego tekstu, jakim jest niezwykle poruszająca powieść Bundy. W naszej współpracy z Małgorzatą zwykle jest tak, że ja dookreślam świat, jaki widziałabym w ramach nadrzędnego tematu, atmosfer, brzmienia – bardziej myślę uchem i obrazem, zmysłowym aspektem zagadnienia, a ona nadaje temu literacką formę. To się sprawdza, dociera. Czeka nas w przyszłym sezonie jeszcze jedno bardzo duże wyzwanie, na które wspólnie się cieszymy. Jednocześnie mam w sobie wielką ciekawość dotykania rejonów, w których mnie jeszcze nie było – będę także niedługo po raz pierwszy współpracować z Agnieszką Jakimiak, którą ogromnie cenię za bezkompromisowe podejście do języka i pokłady ironii, humoru w tym, jak podchodzi do rozmaitych tematów. Jeśli chodzi o polskich autorów, nie czytam rzecz jasna wszystkiego, ale staram się być na bieżąco. Dużo oglądam, nasłuchuję. Pisanie Jarka Murawskiego bardzo mi odpowiada, to jest nasza piąta współpraca, wcześniej był Komeda, Ziemianie, Bobo i Moskwin – projekt robiony od początku bez tekstu, ze scenariuszem powstającym na próbach.
To druga inscenizacja Humanki?
Trzecia, bo poza przedstawieniem Agaty Puszcz w Bielsku była jeszcze realizacja filmowa w Teatrotece. A… i był jeszcze dyplom w Akademii Teatralnej. Czyli to będzie czwarte wystawienie. Ale nie widziałam żadnego z tamtych spektakli.
Mówiliśmy w tej rozmowie dużo o zagrożeniach, o pesymizmie. Ale na drugim biegunie jest wizja sztucznej inteligencji, która jest zbawcza, która dla ludzkości stanie się bogiem, która nauczy nas wreszcie, jak żyć, i która rozwiąże wszystkie nasze problemy.
Wierzysz w to?
Jakoś pociąga mnie ta wizja. Nie chciałabyś, żeby niedoskonała ludzkość stworzyła coś doskonałego?
Trudno mi to sobie wyobrazić. To, że człowiek mógłby oddać dyktat maszynie, że mógłby uwierzyć w nią. Człowiek w ogóle ma problem z wiarą, z zaufaniem. Jest w nim jednak pęd do decydowania o sobie, do podmiotowości, do egocentryzmu. Nie sądzę, żeby ludzie dobrowolnie się tego wyrzekli. Chyba, że to się stanie w inny sposób. Nie wiem, jestem jednak zbyt dużym laikiem w tych kwestiach. Coś tam sobie poczytałam, ale co ja mogę wiedzieć o tym, na jakim to jest naprawdę stopniu zaawansowania? Na razie roboty pełnią funkcje usługowe. Roboty żołnierze, towarzysze życia, którzy opiekują się starszymi, takie rzeczy. To, co dalej, to są rozważania futurologów i tematy powieści SF. Chociaż, jak wiemy, Lem, tworząc swoje wizje 50 lat temu, wiele się nie pomylił w pewnych kwestiach. Mam jednak poczucie, że na razie naprawdę największym zagrożeniem dla świata jesteśmy my sami.
25-03-2020
Lena Frankiewicz – aktorka i reżyserka. Absolwentka Wydziału Aktorskiego krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Jako aktorka pracowała w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu (2003-2009), a od 2009 roku jest etatową aktorką Teatru Studio w Warszawie. W 2009 roku debiutowała też jako reżyserka spektaklem 60/09 w Teatrze Wytwórnia. Sztuki w jej reżyserii wystawiane były również w Teatrze Konsekwentnym, Teatrze Polskim (Warszawa), Teatrze Baj Pomorski w Toruniu oraz w Teatrze Nowym im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu. W 2011 roku zdobyła II nagrodę za reżyserię na Koszalińskich Konfrontacjach Młodych m-teatr (za spektakl „Kto znajduje, źle szukał”), a w 2015 indywidualną nagrodę za reżyserię Plastusiowego pamiętnika w Teatrze Polskim w Bydgoszczy w Konkursie na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.