AKCEPTUJĘ
  • Strona używa plików cookies, korzystanie z niej oznacza, że pliki te zostaną zamieszczone na Twoim urządzeniu. więcej »

Tango, 9 listopada 2013

Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.
A A A
Fot. Bartłomiej Sowa  

Tango jest szkolną lekturą, więc musi być regularnie wystawiane w polskich teatrach. Gra się je o porannej, czasem nieludzkiej porze dla watah młodych ludzi płci obojga, którzy każdą piędzią swego zachowania wyrażają obowiązkowy bunt przeciw szkolnemu obowiązkowi tudzież wszelkim autorytetom, w tym – najdobitniej i najboleśniej – przeciw instytucji teatru, do którego zostali zmuszeni pójść „na lekturę”.

Prawie każda polska inscenizacja Tanga jest obarczona ową „misją”, a zarazem przekleństwem. Nagrodą są statystyki frekwencji, ale dobre one dla teatralnych księgowych – cóż po nich aktorkom i aktorom, wystawionym podczas kolejnych szkolnych prezentacji Tanga na pierwszą linię boju o zachowanie artystycznej misji swego zawodu, a czasem po prostu o swą zwykłą ludzką godność?

Tak było, jest i będzie. Teatralne, publiczne instytucje kultury polskiej, zwłaszcza te działające w mniejszych miastach, muszą grać klasykę (czytaj: szkolne lektury), by spełniać misję i ratować budżet, zaludniając ranną porą widownię dziatwą i młodzieżą szkolną. Jak się przygotować do tej nieuchronnej konfrontacji? Jak zainscenizować, ustawić na próbach i zagrać Pana Tadeusza, Szewców czy Tango, by młodzi ludzie – mądrzy, głupsi, zainteresowani, zbuntowani, żujący, szeleszczący, wciskający głębiej słuchawki w uszy, głośno komentujący, robiący na złość paniom od polskiego, aktorkom i aktorom, edukacji narodowej, kulturze polskiej i światowej, normom, zasadom, regułom gry – jednak „się wciągnęli”, coś zrozumieli, coś autentycznego przeżyli, przetrawili – nie tylko na okoliczność omawiania w następny szkolny dzień pokazanej im na scenie „żywej lektury”?

Realizację Tanga Sławomira Mrożka w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie ustępujący dyrektor tej sceny, Tomasz Szymański powierzył Józefowi Jasielskiemu. Artysta ten, obchodzący czterdziestolecie pracy reżyserskiej, związany z gnieźnieńskim Teatrem od 1993 roku, zainscenizował w nim już wiele pozycji repertuarowych z półki „klasyka”. Jest reżyserem, którego nazwisko na afiszu jest  gwarancją, że nie będzie obciachu, że wszystko zostanie zrobione solidnie, bez inscenizacyjnych fajerwerków rodem z niekończącego się w polskim teatrze serialu pt. Reżyser ma pomysły – bez serc, bez ducha, bez sensu. Długa współpraca Jasielskiego z Teatrem im. Fredry stanowi tego wymowny dowód – tutaj, w przysłowiowym „mieście na G”, w dodatku najmniejszym z owych miast, położonym zaledwie 50 kilometrów od Poznania i 85 kilometrów od Bydgoszczy, każdy niewyważony krok grozi frekwencyjną katastrofą. Dyrektor Szymański dobrze o tym wiedział i przez z górą dwa dziesięciolecia swej dyrekcji zatrudniał Józefa Jasielskiego głównie do pożytecznych, a czasem nawet przyjemnych „robót przymusowych”, w tym m.in. do realizacji trzech szkolnych lektur wymienionych w poprzednim akapicie.

Jasielski i tym razem nie zawiódł – premierowa inteligencka publiczność Gniezna otrzymała w listopadową sobotę porządnie zrobiony spektakl, który panie od polskiego będą mogły omawiać na lekcjach bez konieczności bezradnego rozkładania rąk wobec niemożności wyartykułowania sensownej odpowiedzi na dociekliwe pytania młodzieży: „A dlaczego ten aktor…?”, „A po co ta dekoracja?”, „A co miał wyrażać ten dziwny kostium?”.

Na co warto zwrócić uwagę w tej inscenizacji Tanga? Co odróżnia ją od setek innych zrealizowanych w polskich teatrach? Czy fakt, że Stomil (Wojciech Siedlecki) dyryguje swoimi artystycznymi przedsięwzięciami z widowni, zasiadając przy reżyserskim pulpicie z nieodłączną lampką? (Później jego miejsce zajmuje tam przez chwilę Artur). Czy to, że Stomil ma na głowie siwą perukę, którą potem zdejmuje, odsłaniając blond czuprynę? Czy to, że granatowy garnitur Artura (Szymon Kołodziej) jest mało elegancki, nieco wymięty, a cały jego kostium, uzupełniony czarnym, wyglancowanym obuwiem, czarnym krawatem tudzież białą (też nieco wymiętą) koszulą, nosi wszelkie znamiona bankowo-ubezpieczeniowej „służbowości” drugiej kategorii? A może to, że porządny mieszczański pokój z trzeciego aktu jest tylko częściowo ograniczony teatralnymi ścianami z dykty i w gruncie rzeczy otwiera się wolną przestrzenią ku rampie, widowni oraz kulisom, w związku z czym jego „zamkniętość na klucz” jest dla aktorów i widzów bardzo umowna? Czy to, że postacie Eleonory (Katarzyna Czubkówna) i Ali (Martyna Rozwadowska) zostały w pierwszym (i drugim?) akcie zdecydowanie „doerotyzowane” poprzez kostiumy oraz niedwuznaczne działania? Czy to, że babcia Eugenia (Iwona Sapa) rusza się ze żwawością nastolatki, mając na sobie koszulkę i szalik kibica narodowej reprezentacji Polski w piłce nożnej?

To wszystko, nawet owo „doerotyzowanie”, mieści się z grubsza w przyzwoitej lekturowo-teatralnej normie i nie wzbudza we mnie ani oporów, ani entuzjazmu. Godna głębszego zastanowienia jest natomiast postać Edka, bardzo dobrze zagrana przez Macieja Hązłę. Jego sceniczna obecność jest od początku do końca reżyserskim oraz aktorskim sukcesem. Edek Hązły nie jest swojskim chamusiem, „napakowanym” byczkiem, nie ma też nic wspólnego ze stereotypowym obrazem kibola, choć na początku spektaklu nosi koszulkę i szalik polskiej reprezentacji. Kiedy zdejmuje koszulkę i snuje się po scenie ubrany jedynie w biały podkoszulek, odsłania małą fałdkę na brzuchu oraz przeciętnie umięśnione ramiona. To wszystko plus blond czupryna i gęsta broda bez siwizny pozwalają z grubsza określić jego wiek – już nie młodzieńczy, ale jeszcze nie średni. Wiek „okołochrystusowy”, przejściowy, ale czy już „po przejściach”? No właśnie: co ten Edek przeszedł w życiu? Kim jest? Skąd przychodzi? (Daleki kuzyn z prowincji, który „szuka pracy”? Nieznajomy poznany w pociągu – wpadł na chwilę i został?). Na razie wiem, że ten przeciętnie wyglądający już-nie-młodzieniec potrafi sprytnie pasożytować na marzeniach i kompleksach „awangardowej” mieszczańskiej rodziny – że „dobrze się ustawił”, że żyje na ich koszt, dając w zamian jedynie pozory.

Odnoszę jednak cały czas wrażenie, że ten przeciętniak-pasożyt ma w sobie jakąś tajemnicę, że jest silniejszy, niż się nam wszystkim – na scenie i na widowni – wydaje, że czai się do skoku. Na co? Skradający się krok przyczajonego Edka, jego zdawkowe odpowiedzi na nieliczne zadawane mu pytania – wszystko to w wykonaniu Hązły sprawia wrażenie jakiejś prostej, banalnej mimikry, której podłoża mieszkańcom domu Stomilów po prostu się nie chce lub nie opłaca się odkryć. Oni się nie czepiają, a póki się nie czepiają, on ich olewa i każdy z tego coś ma – ot i wszystko.

Nagły, niespodziewany zwrot następuje, gdy Edek zabija Artura – z zimną krwią, z dużą wprawą, tak jakby czynił to nie pierwszy raz. Scena zabójstwa trwa dobre kilkadziesiąt sekund: sypią się soczyste ciosy – z piąchy, z glana, w głowę, w brzuch… Edek zabija fachowo i beznamiętnie. Teraz już wiem, po co się tak czaił, po co tak się skradał, czemu służyła jego mimikra. Teraz działa po swojemu, na swoich warunkach, otworzył się. Nieokreślone, mgliste obawy, jakie mógł wzbudzać, znalazły w końcu swój kształt – ohydny, przerażający. Dziko swojski.

Koniec. Blond czupryna jest znów przygładzona, Edek z trudem łapie oddech. Nie, nie jest supermanem – będzie tak jeszcze dyszał przez kolejne parę minut. Teraz już wiem na pewno, że nie uprawia joggingu ani nordic walking, że nie dba o fitness, nie chodzi na pływalnię ani na „siłkę”. Ale fachowo przywalić, a nawet zabić potrafi. Gdzie się tego nauczył? Na stadionie? Na „ustawce”? A może po prostu na ulicy? Moje podejrzenia jeszcze z pierwszego aktu, związane z kibicowsko-narodowymi akcesoriami, mogą się teraz ukonkretnić. Czy to nie jest jeden z tych przeciętnych młodych ludzi, którzy podskakują rytmicznie na „żyletach” całej Polski, od czasu do czasu rutynowo i bezkarnie obrażają inne nacje, uroczyście składają kwiaty pod pomnikami narodowych zrywów, demonstracyjnie kultywują pamięć o heroizmie i męczeństwie, oskarżając nas – „liberałów” o zanik narodowej pamięci i dumy?

Inteligencka publiczność pierwszej stolicy Polski dostała ciekawy materiał do przemyśleń. Czyje dane w swoich laptopach mają nasi dzisiejsi Edkowie mijający nas z pogardliwą obojętnością na ulicach miast całej Polski? Na razie się czają, ale czy nie marzy im się, że kiedyś załomocą do drzwi i  przywalą z glana? Czyje to będą drzwi? Czy jesteśmy Stomilami-Eleonorami dwóch pierwszych dziesięcioleci XXI wieku? Co możemy przeciwstawić czającym się i skradającym tropicielom naszych rzeczywistych i wydumanych kompleksów, błędów, grzechów, lenistw i zaniechań?

Obawy na wyrost? Póki co, brawa i uznanie dla Jasielskiego i Hązły, że mnie do nich sprowokowali – autentycznie, poważnie, nieszkolnie, po dorosłemu.

Dwa dni po sobotniej premierze Tanga, w poniedziałek 11 listopada, obawy te chyba się jednak potwierdziły: Edkowie znów wyszli na ulice i znów pokazali swe rozległe możliwości. Data premiery była, jak widać, bardzo dobrze wybrana. A jeśli ta zbieżność obu dat była przypadkowa, chwała przypadkowi, który (tak się jakoś składa) sprzyja przedsięwzięciom udanym, a dla nieudanych może jedynie stanowić niezręczną wymówkę.

Inteligencka publiczność Gniezna ma o czym myśleć, a do Teatru im. Fredry już od wtorku, 12 listopada 2013 roku, przychodzą o dziesiątej rano kolejne roczniki uczniów – tym razem na Tango. Co nauczycielki-polonistki powiedzą następnego dnia w szkole wpatrzonym w nie z permanentnym niedowierzaniem (i lekką pogardą) potencjalnym Edkom obojga płci?

13-11-2013

 

Teatr im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie
Sławomir Mrożek
Tango
reżyseria, scenografia, opracowanie muzyczne: Józef Jasielski
choreografia: Juliusz Stańda
asystent reżysera: Katarzyna Czubkówna
obsada: Katarzyna Czubkówna, Martyna Rozwadowska, Iwona Sapa, Michał Frydrych, Maciej Hązła, Szymon Kołodziej, Wojciech Siedlecki
premiera: 9.11.2013

skomentuj

Aby potwierdzić, że nie jesteś robotem, wpisz wynik działania:
trzy plus dziesięć jako liczbę: