Baśnie z dreszczykiem
„W wyśnionym lesie suseł śpi, co też się susłowi śni? Śnią mu się susłów miliony, każdy we śnie pogrążony. I śnią wszystkie jeden sen, a śni im się właśnie ten”. Tekst Bronisława Maja to literatura wielkiej próby. Zwracam na to uwagę nie dlatego, że brakuje w ostatnich latach w teatrze dla młodego widza ciekawych utworów – wręcz przeciwnie, dramaturgia dziecięca przeżywa swój złoty okres. Tyle że największą wartością sztuk Maliny Prześlugi czy Marty Guśniowskiej – że poprzestanę na najczęściej granych – są sytuacje, fabuły, zręczny dydaktyzm. Język, choć bogaty w piękne metafory, nie jest tkany z rytmów i rymów czy też z nieoczywistych zderzeń głosek. Bronisław Maj jest zaś poetą wrażliwym w pierwszej kolejności na materię, z której tworzy. Fraz, które bawiłyby się urokiem słów z takim wdziękiem, jak te ze spektaklu Ander-sen, nie usłyszy się obecnie w Łodzi w żadnym innym przedstawieniu dla dzieci.
Jeśli więc wasze dzieci robią wielkie oczy, gdy czytacie im Dżabbersmoka, i w ogóle, gdy mają frajdę z lektur Lewisa Carrolla, w którymś z poetyckich przekładów, to warto wybrać się rodzinnie do Pinokia. Wiem, argument o rozwijaniu u kilkulatków wyobraźni językowej jest dziś słabszy od argumentów o rozwijaniu u nich dorosłych postaw (ach, czemu zabieramy im dzieciństwo?!), ale może do kogoś trafi. Zwłaszcza że Ander-sen bawi się słowem w prawdziwie czarodziejskiej dekoracji. Justyna Bernadetta Banasiak rozbiła na scenie wielkie lustro, którego kawałki mocą nieznanej magii zawisły wysoko w powietrzu, aby mógł przejrzeć się w nich korowód baśniowych postaci i aby nadać temu korowodowi nowe kształty, już z innego porządku. Zatopiony w tajemniczym półmroku świat zaczynają więc ożywiać stworzenia z teatru cieni, które czasem zamajaczą sztywną sylwetką, ale innym razem nawet zakręcą rozbieganymi oczami. Aktorzy Pinokia dają tym szablonom do projekcji pulsujące rytmami życie w sposób pełen wrażliwości i troski o szczegół. Cienie rosną i maleją, ale i – przysiągłbym – wydają dźwięki, nucą melodie i wypowiadają słowa. Niewiele zaś później giną w powietrzu, oddając swój oddech wędrującym przez scenę aktorom, grającym już w żywym planie.
Aktorom także niecodziennie ustrojonym – z pobielanymi szronem lub pyłem twarzami, w koronach z brzozowych gałązek i w tiulowych sukienkach tak lekkich, jak wymalowane na nich ptaki. Jest nierealnie, czasem nawet prawie przerażająco. Baśnie Andersena, z których – jak z tego lustra na scenie – ocalały tylko okruchy i odblaski, czytane są tu według znanego skądinąd klucza, nakazującego skoncentrować się na niełatwym okrucieństwie historii. Żołnierzyk z ołowiu, jakby z zegarkiem w dziurze po sercu, przechodzi przez scenę jak na defiladzie, rytmicznie skandując słowa, których sensu nie chce już nawet zrozumieć: „Byłem biedny, byłem wolny, a teraz jestem bogaty”. Tak, zdobył magiczne krzesiwo i wypchał kieszenie bilonem ze złota. Czy stał się lepszy? Czy smutna Syrena cokolwiek zyskała, oddając swój głos za westchnienie księcia? Kto kazał zamknąć Kaja w klatce z lodu i kto go zaczarował, czyniąc z serca sopel? Jest w tej lekturze baśni Andersena naraz niewinność i strach przed ich szybkim końcem. Nie ma – no, poza ostatnią z historii – fajerwerków z radosnych finałów. Jest strasznie? Tak, troszeczkę. Czy jednak pojawia się lęk? Nie, na pewno nie. Tomasz Kaczorowski tak konstruuje opowieść, by nawet przez chwilę nie zbliżyć się do rzeczywistości. Śnimy z susłami ich wyśniony sen – więc boimy się dzięki temu troszeczkę mniej.
Z dużym uznaniem patrzyłem, jak Łukasz Batko (Ołowiany Żołnierzyk) z maszynową precyzją maszeruje raz w tę, raz we w tę, strzelając słowami jak z automatu. Urzekająca była Natalia Wieciech w zbudowanej z pantomimicznej gestykulacji roli Calineczki. Ale, może poza tymi dwoma przypadkami, aktorzy Pinokia najlepsi są tu wówczas, gdy mogą animować przedmioty bądź zagrywać się lalkami. Nie chodzi już nawet o ten zaczarowany teatr cieni. W jednej z baśni a to bawią się niedużą żabą, a to wprawiają w ruch dwa pogodne futerkowce… Scena pulsuje wtedy życiem jak zaczarowany las. Czy tylko ja zapomniałem wówczas o aktorach z żywego planu? Teatr formy, teatr przedmiotu, nieczęsto niestety obecny dziś w przedstawieniach, przeżywa w tym spektaklu swoje złote chwile. I nie jest to teatr prostego rekwizytu. Bogactwo technik, zręczne oświetlenie, płynne zmiany przestrzeni gry i aktorskie sztuczki sprawiają, że nieustannie zadajemy sobie pytanie: jak to jest zrobione? Pytanie skądinąd cenione przez dzieci, choć nie zawsze lubiane przez dorosłych.
I może właśnie z powodu tego zauroczenia plastyką sceny i rzemiosłem gry, trochę rozczarowywały mnie te nieliczne fragmenty (z zakończeniem na czele), gdy spektakl próbował porzucać swój samowystarczalny język, sugerując jakąś pragmatykę morałów z opowieści. No tak, wiemy, że miłość jest najważniejsza. Wiemy, że sami też możemy tworzyć baśnie. Ale w spektaklu Ander-sen najwspanialsze jest to, czego nie wiemy, czego nie rozumiemy, albo to, czego nie umielibyśmy zrobić. A nie umielibyśmy pisać jak Bronisław Maj, tworzyć scenografii i kostiumów jak Justyna Bernadetta Banasiak, ożywiać przedmiotów jak aktorzy Pinokia. Zazdrościmy? Ja – zazdroszczę (ale bez zawiści).
04-03-2020
Teatr Pinokio w Łodzi
Bronisław Maj
Ander-sen
koncepcja: Łukasz Bzura
reżyseria: Tomasz Kaczorowski
scenografia: Justyna Bernadetta Banasiak
muzyka: Miłosz Sienkiewicz
obsada: Łukasz Batko, Krzysztof Ciesielski, Danuta Kołaczek, Małgorzata Krawczenko, Żaneta Małkowska, Piotr Osak, Anna Sztuder-Mieszek, Natalia Wieciech
prapremiera: 22.02.2020
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.