Czaszki i ludzie

Jest rok 2312. Świat od dawna trawi zaraza bezsenności i podobnie, jak w jednym z rozdziałów powieści Sto lat samotności Gabriela Garcii Marqueza, zaczęły pojawiać się symptomy utraty pamięci.

aAaAaA

fot. Marta Kaczmarek

Jest rok 2312. Świat od dawna trawi zaraza bezsenności i podobnie jak w jednym z rozdziałów powieści Sto lat samotności Gabriela Garcíi Márqueza zaczęły pojawiać się symptomy utraty pamięci. Sąsiedzi nie rozmawiają już ze sobą, bo zapomnieli, na czym polega dialog. Już nikt nie podchodzi do płota, jako i ten drugi podchodził, zamiast tego stawiane są mury z kamieni ciosanych niczym starożytne budowle – wysokie na siedemdziesiąt i szerokie na pięćdziesiąt łokci.

Zaczęło się niewinnie. Gadające głowy, podczas niezliczonych debat w TV, mniej lub bardziej subtelnie w przekazie dnia coś zmieniły, coś przemilczały, a co innego podkreśliły, w trakcie rozmowy „nieuważnie” się przejęzyczając. Stopniowo ulegaliśmy propagandowej manipulacji. Po pewnym czasie zaczęliśmy ochoczo komentować widok pustych, szarych ekranów, dostrzegając w nich wszystko to, czego od dawna już tam nie było.

Wynikająca z tego bezsenność początkowo nawet wydawała się czymś pozytywnym – można było zrobić więcej i zdobyć więcej informacji, radośnie przeskakiwać po kanałach i porównywać punkty widzenia. Jednak to, co realne, i to, co wykreowane, memy z puszystymi kotkami oraz rolki z Instagrama prezentujące kontuzjogenne upadki parkourowców zaczęły się w końcu mieszać. Pojawiły się halucynacje. Ludzie w nadziei zachowania zdrowego rozsądku łykali jak pelikany fake newsy, na których wzbogacali się inni – niewidoczni, ale precyzyjnie skuteczni. Ci, którzy bezpardonowo wstrzymali Ziemię i wprawili w ruch Słońce, testując, jak daleko mogą posunąć się w naginaniu rzeczywistości.

Trudno było przewidzieć konsekwencje tej wielowymiarowej fikcji, mimo, że mechanizmy kłamstwa pozostają od wieków zaskakująco stałe, a historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać w kołowrocie dziejów.

W krainie mego dzieciństwa obowiązkowym punktem na mapie wycieczek była Kaplica Czaszek w Czermnej. Pamiętam jeszcze dziś ten irracjonalny chłód bijący od blisko 30 tysięcy zgromadzonych ludzkich czaszek i kości. Większość spoczywała w krypcie, ale imponująca ich liczba pokrywała również ściany kaplicy. To miejsce miało uczyć pokory i przypominać o tym, że istnieje jedna i ta sama sprawiedliwość dla wszystkich. Jak głosiła historia: ofiary i kaci, mieszkańcy i przybysze, wrogowie i przyjaciele, bogaci i biedni, znani i ci, o których istnieniu już wszyscy zapomnieli – spoczywali tam razem. Przed wejściem stał pomnik z napisem: „Ofiarom wojen ku upamiętnieniu, a żywym ku przestrodze”.

Niestety epidemia bezsenności i wynikająca z niej amnezja sprawiły, że ludzie utracili pamięć o swoich przodkach, stali się niejako oderwani od świata i siebie samych, bez tożsamości, poddani magicznej klątwie, która zaczęła rządzić się własnymi prawami.

Niektórzy z moich znajomych, powołując się na słowiański folklor, traktowali bezsenność jako znak nawiedzenia przez duchy. Spieraliśmy się, czy to klątwa o podłożu politycznym czy metafizycznym. Faktem jest, że nawiedziło nas coś więcej niż typowy problem zdrowotny – błędne koło. Im bardziej zamartwialiśmy się, że nie możemy zasnąć, tym trudniej było nam to zrobić, więc desperacko próbowaliśmy wszystkiego, co mogłoby nas uzdrowić.

Zbiorowo kładliśmy lawendę pod poduszki, dopóki dostawca mieszanki ziół – z piołunem i dziurawcem na czele – pamiętał nasze adresy. Jedna z moich przyjaciółek bezradnie kreśliła białą kredą kręgi wokół łóżka. Mnie jednak takie eksperymenty kojarzyły się z filmami o opętaniach, więc sobie odpuściłam (zamiast tego stawiałam przy wyrku żelazko, bo przeczytałam gdzieś, że odstrasza demony).

Hitem w moim bloku okazało się ustawianie butów na klatce schodowej w kierunku drzwi wyjściowych, aby złe duchy „odeszły” w ich stronę; niestety ktoś wypuścił wyżła na klatkę, a ten urządził sobie zabawę i poobgryzał zwilgotniałe od urojeń podeszwy. Dozorczyni biegając z miotłą po piętrach, zaklinała się, że już więcej do nas sprzątać nie przyjdzie. I faktycznie nie przyszła, ale nie dlatego, że słusznie poniosły ją emocje, ale dlatego, że po prostu zapomniała.

W końcu zredukowaliśmy nasze rytuały przeciw bezsenności do mantrycznego wypowiadania formułki „Niech sen przyjdzie łagodnie jak wiatr nad polem”. Akurat w tych dniach podawano w miarę wiarygodne Alerty RCB o nadciągających wichurach, sztormach i tornadach. Mimo to sen nie nadszedł.

Bez wytchnienia poszukiwaliśmy czegoś, co pomogłoby nam przetrwać – jakiejś bezcennej wskazówki, może namiastki Prawdy. Szkoda, że ostatecznie to tropienie przerodziło się w walkę o wpływy. Później nie chodziło już nawet o Władzę, lecz o atrakcyjnie polukrowaną Informację, którą można było nieuczciwie, ale z dużym zyskiem, spieniężyć.

Wystąpiliśmy przeciwko sobie.

Jest rok 2312. Spragniona przefiltrowałam skażoną bezsennością wodę po raz kolejny (filtry na szczęście są wielorazowe; płuczę je i wieszam na sznurze jak mokre skarpetki, by wyschły). Wzięłam łyk z miedzianego kubka. Zasnęłam. Niestety przed macherami zza niewidzialnej kurtyny nie można ochronić się jak przed zjawami, które znikają udobruchane kruszyną chleba i kilkoma kroplami wody zostawionymi im na parapecie okna. Są jak telewizor rozkręcony na cały regulator u niedosłyszącego sąsiada. Bezsenność murowana.

Obudziłam się. Jest rok 2025. Włączam radioodbiornik. Nie słyszę różnicy.

Oglądasz zdjęcie 4 z 5