Kaczmarski wygładzony

Kanapka z człowiekiem, reż. Jerzy Satanowski, Teatr Nowy w Poznaniu
aAaAaA
fot. Jakub Wittchen

Jacka Kaczmarskiego (1957–2004) słuchałem wielokrotnie – z kaset i parę razy na żywo, między innymi w sali Ośrodka Teatralnego UAM „Maski”, gdzie występował na zaproszenie Teatru Ósmego Dnia, oraz w poznańskim Teatrze Nowym podczas koncertu piosenki studenckiej, będącego częścią Finału VI Festiwalu Kultury Studentów PRL (26 października 1978). A teraz na tej samej scenie przy ulicy Dąbrowskiego 5 obejrzałem i usłyszałem muzyczny spektakl-oratorium Kanapka z człowiekiem złożony z jego piosenek, „zorganizowany” w całości przez Jerzego Satanowskiego, a „zagospodarowany” wokalnie i aktorsko przez pięć kobiet (Pamelę Adamik, Bożenę Borowską-Kropielnicką, Karolinę Głąb, Oliwię Nazimek, Agnieszkę Różańską) oraz jednego mężczyznę (Marcina Januszkiewicza), który pełnił w tym widowisku rolę alter ego pieśniarza.

Sceneria jest nader sugestywna – całą niemal powierzchnię sceny zasłano rozłożonymi czarnymi parasolami, spośród których wystają tu i ówdzie mikrofony oraz uliczne latarnie. Ze ścian po obu stronach wystają typowe dla Poznania tablice z nazwami ulic. Czytelniejszej aluzji do „czarnych protestów” już chyba być nie może, choć ulice Łozowa (dzielnica Dębiec) i Hiacyntowa (daleki Grunwald) są jednak znacznie oddalone od miejsc kobiecych demonstracji. Tył sceny zamyka lustro, w którym odbijają się parasole. Później okaże się ono ekranem, na którym wyświetlane będą obrazy „uczytelniające” malarskie, historyczne i literackie inspiracje dla poszczególnych piosenek. Po lewej stronie z przodu mamy miejsce dla zespołu muzycznego (fortepian, gitary, kontrabas, instrumenty perkusyjne, saksofon i klarnet – sporo tego jest).

Natomiast prawa przednia część sceny jest zorganizowana zupełnie inaczej: zamyka ją z boku szklana ściana z sylwetkami ptaków, czyli autostradowy lub uliczny ekran. Tuż pod nim ustawione są doniczkowe kwiaty obecne tu w dużej ilości i rozpiętości. Ten wydzielony kawałek scenicznej przestrzeni, zdecydowanie się różniący od rozległej, parasolowej, ciemnej płaszczyzny zamknięty jest od tyłu jakimś informatycznym ekranem z zawiłym systemem kropek, które zapewne coś znaczą w jakimś komputerowym języku, ale to rozstrzygać mogą tylko znawcy. Tę właśnie przestrzeń, dopełnioną jeszcze krzesłem i starodawnym, lecz klasowym sprzętem nagrywająco-odtwarzającym w stylu „audio-vintage”, wypełnia swymi działaniami Marcin Januszkiewicz, parząc sobie herbatkę i uruchamiając od czasu do czasu sprawny, choć antyczny sprzęt, by puścić ze starej kasety poruszające teksty Kaczmarskiego mówiące o powolnym, lecz nieuchronnym, naznaczonym przez niszczycielskie działanie raka odchodzeniu w zaświaty. Paląco aktualny jest tu zwłaszcza tekst o rozmowach w szpitalnej sali przesyconych szowinizmem i antysemityzmem. Gdy niebiorący dotąd udziału w tych rozhoworach narrator rzuca na koniec, na odchodne w twarz antysemickiemu towarzyszowi niedoli: „Jestem Żydem!”, na widowni zapada grobowa cisza. Objawia się tutaj „cały Kaczmarski” – bezkompromisowy, temperamentny, buntowniczy, idący pod prąd, zawsze potrafiący znaleźć gorzką pointę, czy to dla cudzej głupoty i podłości, czy dla własnych, często filozoficznie spiętrzonych, poetyckich rozważań.

Jerzy Satanowski deklarował w przedpremierowych wypowiedziach, że chciałby ukazać poznańskiej publiczności (dla której tworzy już od czterdziestu trzech lat, współpracując regularnie z Teatrem Nowym!) pełnię poetyckiego talentu Jacka Kaczmarskiego, bo talent ów – tak przecież niewątpliwy – często przysłaniany bywał, a to przez polityczne, paląco aktualne konteksty, a to przez niewłaściwą artykulację, kiepskie nagłośnienie i fakt, że pieśniarz nie występował sam, lecz w składzie słynnego tria Kaczmarski-Gintrowski-Łapiński. No i Satanowski słowa dotrzymał – pięć aktorek-piosenkarek wyśpiewujących to, co Januszkiewicz – sceniczne wcielenie poety – sugerował, inspirował i co wprowadzał swymi działaniami oraz wypowiedziami na scenę, wykonało kilkanaście pieśni Kaczmarskiego czysto, profesjonalnie, czytelnie, sugestywnie, a do widzów-słuchaczy dotarła każda sylaba i każdy znak przestankowy. I tak oto talent poetycki pieśniarza rzeczywiście rozkwitł na scenie, przesłaniając (przynajmniej w moim odbiorze) wszelkie aktualne polityczne aluzje, których w dużej liczbie można się było (jak się chciało) dopatrywać w tym spektaklu-oratorium. Na wierzch wyszła za to głębia i uniwersalność rozważań Kaczmarskiego o przemocy, dyktaturze, odwiecznej, wszechpanującej, wszędobylskiej głupocie ludzkiej, szlachetności, podłości, egzystencjalnej pustce i na koniec o przerażeniu, a zarazem nieodpartej ciekawości w obliczu śmierci.

I wszystko by było fajnie, problem jednak w tym, że – jak to zawsze bywa w domenie „piosenki aktorskiej” – w pełni zawodowe, dobrze wyszkolone wokalnie artystki śpiewały pieśni, które Kaczmarski zawsze, niezależnie od ich literackiej formy, śpiewał „od siebie”, „w pierwszej osobie”. A one, chcąc nie chcąc, musiały śpiewać to wszystko „w trzeciej osobie”, wysyłając ku nam nieuchronny, nie do uniknięcia, podstawowy komunikat: „Ja śpiewam to, co on sam stworzył i sam śpiewał – to on śpiewa poprzez mnie”. I cały ten ich rzetelny, profesjonalny wysiłek musiał być przez to brany w nawias, a na wierzch wychodziła nieuchronnie siedząca w uszach widzów (większość z nich to ludzie w wieku 50+) surowa szorstkość autorskich wykonań Kaczmarskiego, często gardłowo wykrzykiwanych, odmierzanych gwałtownymi uderzeniami w struny gitary. Konwencja „piosenki aktorskiej” taka niestety już jest – czy się śpiewa Brela, Brassensa, Cohena, Młynarskiego, Ciechowskiego czy Kaczmarskiego. „Piosenka aktorska” jest po prostu na ogół „twórczym odtworzeniem tworzenia i wykonania”. I nieuchronnie dzieje się tak, że to, co było surowe, często niedorobione, czasem wręcz nieprofesjonalne, ale płynące z duszy, serca, płuc i trzewi – teraz jest całkiem uładzone, wygładzone, przetrawione, dopracowane w każdej nucie i sylabie, sprawnie zagrane i podane na tacy rzetelnego wykonania przez prawdziwych zawodowców.

Szczególnie dojmujące duszno-uszne męki przechodziłem, gdy śpiewał Marcin Januszkiewicz – młody aktor świetnie operujący wyszkolonym głosem, modelujący go od czasu do czasu na soulową nutę. Z czysto muzycznego punktu widzenia było to impeccable – bez zarzutu, a jednak powodowało u mnie odruch buntu. Żeby była pełna jasność: nie mam nic przeciwko własnym, odmiennym interpretacjom znanych piosenek, ich twórczym przetworzeniom, indywidualnym wariacjom na temat itp. Chodzi mi o to, że im więcej mamy w „piosence aktorskiej” przetworzenia autorskiego autentyzmu przez profesjonalne rzemiosło, tym bardziej ów autentyzm zanika. I jest to nieuniknione, niestety. Soul (styl muzyczny) w śpiewie Januszkiewicza, choć warsztatowo doskonały i godny podziwu, to z pewnością nie był soul Kaczmarskiego (mam tu na myśli soul w tłumaczeniu dosłownym, czyli duszę), bo „dusza” śpiewu Kaczmarskiego była indywidualna, niepowtarzalna i oryginalna (że tak się gastrycznie wyrażę) do głębi jelit. 

Co z tym fantem począć? Ano, chyba trzeba „wziąć to na klatę” i zbytnio nie marudzić, jeśli wykonanie jest na odpowiednim poziomie i nie robi zdecydowanej krzywdy muzyce ani tekstowi, a tu akurat nie robiło, wydobywając w dodatku na wierzch intelektualne walory poetyckich tekstów. Profesjonalne wygładzenie jest tu procesem nieuchronnym i trudno jest ten fakt mieć komukolwiek za złe. A przecież mi żal…

Na koniec dwie uwagi: po pierwsze, rzucane na tylną ścianę-lustro-ekran zdjęcia i filmy, które miały objaśniać źródła poetyckiego natchnienia autora i dopełniać treść jego wierszy-pieśni, były momentami łopatologiczne. Otwarta gęba przy wykonaniu tytułowego utworu straszyła i zniesmaczała mój wzrok zbyt długo, odrywając moją uwagę od sugestywnego wykonania pieśni przez Agnieszkę Różańską. Podobnie było z Autoportretem Witkacego – tu z kolei zwielokrotnione na ekranie zdjęcia kolejno raz się rozmazywały, raz wyostrzały, nie pozwalając mi się do końca skupić na śpiewie Marcina Januszkiewicza. Z pewnością ukazywanie malarskich inspiracji niektórych piosenek oraz podkreślanie „generalnego nastroju” innych (na przykład jakaś betonowa konstrukcja, zapewne relikt „socjalistycznej obronności” towarzyszący Przedszkolu) pomogło widzom w odbiorze, momentami projekcje były jednak zbyt długie i nachalne, tak jakby Jerzy Satanowski chciał dobitnie potwierdzić, że aranżująca w spektaklu multimedia Justyna Bielecka rzeczywiście, ponad wszelką wątpliwość ma swój istotny wkład w całość dzieła.

Po drugie, cóż, od czterdziestu trzech lat śledzę współpracę Jerzego Satanowskiego z poznańskim Teatrem Nowym, a w związku z tym osłuchałem się z jego muzyką ponad wszelką miarę i gdy słyszę po raz enty charakterystyczne solówki na klarnecie, które określam na mój prywatny użytek jako „klarnetowość satanowską”, czuję się laryngologicznie znużony.

Mam jednak wielką nadzieję, że już w niedalekiej przyszłości na widowni nie będą przeważać spektatorzy w wieku 50+, natomiast na Kanapkę z człowiekiem zaczną przychodzić licznie i ochoczo ludzie młodzi, a ich nieprzesycony nostalgią za dawnymi artystycznymi wzruszeniami odbiór pieśni Kaczmarskiego w profesjonalnym wykonaniu pięciu aktorek i aktora da im wiele istotnych przeżyć – muzycznych, scenicznych oraz intelektualnych.

Tak dla pewności: jak wynika z powyższych rozważań, mój odbiór mnie też – mimo wszystko – dał.

PS Kanapka z człowiekiem inauguruje serię kilku premier Teatru Nowego, które złożą się na cykl pod tytułem Sezon na Polskę. Wszystkie te inscenizacje tekstów polskich autorek i autorów (między innymi Pawlikowska-Jasnorzewska, Mickiewicz, Słowacki, Konwicki) uświetniające stulecie niepodległości zostały obficie dofinansowane przez Unię Europejską.

13-04-2018

Teatr Nowy w Poznaniu
Jacek Kaczmarski
Kanapka z człowiekiem
układ tekstu, reżyseria, aranżacje muzyczne: Jerzy Satanowski
scenografia: Anna Tomczyńska
kostiumy: Jola Łobacz
reżyseria świateł: Katarzyna Łuszczyk
multimedia: Justyna Bielecka
ruch sceniczny: Marta Szumieł
obsada: Pamela Adamik (gościnnie), Bożena Borowska-Kropielnicka, Karolina Głąb, Oliwia Nazimek, Agnieszka Różańska, Marcin Januszkiewicz (gościnnie)
zespół muzyczny pod kierownictwem Jacka Skowrońskiego: Jacek Skowroński (fortepian), Andrzej Mazurek/Mirosław Kamiński/Maksymilian Mińczykowski (instrumenty perkusyjne), Grzegorz Kopala (gitary), Jarosław Wchowiak/Robert Błoszyk (saksofon, klarnet), Piotr Max Wiśniewski (kontrabas)
premiera: 17.02.2018

Kanapka z człowiekiem, reż. Jerzy Satanowski, Teatr Nowy w Poznaniu
Kanapka z człowiekiem, reż. Jerzy Satanowski, Teatr Nowy w Poznaniu

Oglądasz zdjęcie 4 z 5

Powiązane Teatry

Logo of Teatr Nowy im. Izabelli CwynarskiejTeatr Nowy im. Izabelli Cwynarskiej

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.