Na co komu zgoda

Zemsta, reż. Anna Augustynowicz, Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie
aAaAaA

Zemsta Anny Augustynowicz rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przestrzeni: na scenie widzimy tylko podest, trzy wiszące ramy z siatką, przykryty czarnym obrusem długi stół, skrzynię. Z boku kilka bębnów, perkusja.

Próżno szukać elementu, który pozwalałby skojarzyć ten świat z przeszłością, odniesienia do współczesności są również nie bardzo czytelne: postaci występują w czarnych kostiumach, niejako roboczych, takich, w których aktorzy mogliby pojawić się na próbie. Aluzje do „teatralności” pojawiają się tu i ówdzie, na przykład w scenie, gdy Papkin (Feliks Szajnert) wyjmuje ze skrzyni czaszkę podobną do tej, z jaką zazwyczaj występuje Hamlet.

Augustynowicz nie buduje świata "tu i teraz", a jednak przedstawienie wydaje się komentarzem nader współczesnym. A jednocześnie – i to chyba najpoważniejsza skaza spektaklu – dla wtajemniczonych, bo kondensacja tekstu (niektóre kwestie wypowiadane są w takim tempie, że nie sposób zrozumieć ich znaczenia; całość trwa niespełna półtorej godziny), mimo braku skrótów, czyni całość czytelną dla tych, którzy Zemstę znają. Albo nawet więcej: widzowie mający w pamięci tekst Fredry zrozumieją, jakie znaczenie mają poczynione w redukcje czy roszady postaci; pozostali mogą być nie tyle zdezorientowani, bo akcja przebiega dość jasno, co zawiedzeni. Zemsta w Słowackim jest zwarta, oszczędna, tak jakby Augustynowicz chciała unieważnić nadmiar słów oraz bohaterów i wydobyć istotę komedii. Pytanie tylko, czy ten gest jest skuteczny i co pozostaje, kiedy pozbawić tekst jego urody i energii. Mimo wszystko krakowską Zemstę uważam za spektakl interesujący – i dziwnie przejmujący.

Głównym bohaterem wydaje się Papkin – niemłody, pozbawiony złudzeń. Równie niemłoda Podstolina (Hanna Bieluszko), zawzięta i nieobdarzona wdziękiem Klara (Karolina Kamińska), fajtłapowaty i wcale niepociągający Wacław (Mateusz Bieryt) – żadna z postaci nie jest w istocie interesująca, a nawet atrakcyjna. Są przeciętni i Augustynowicz podkreśla ich tuzinkowość również przez redukcję ich kwestii. Podstolina, Klara i Wacław pojawiają się w tych momentach, kiedy jest to niezbędne dla rozwoju akcji, i mówią tylko tyle, ile trzeba, byśmy zrozumieli, o co w niej chodzi. To niejako znaki postaci, a nie sami bohaterowie – owej zasadzie wymykają się Cześnik (Maciej Jackowski) i Rejent (Marcin Sianko). Owszem, ich działania są również silnie zredukowane, ale ci dwaj są przynajmniej wyraziści: Raptusiewicz przypomina nieco napakowanego kibola albo narodowca, co to nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać, a i tak w końcu może zostać wystrychnięty na dudka, o czym wie, więc prezentuje chamską siłę; Milczek, w ciemnym garniturze, ma być uosobieniem dewocji, za jaką kryją się, co nader czytelne, spryt i bezwzględność. Jedynym „ludzkim” bohaterem, którego sceniczne istnienie wykracza poza szkic czy dosłowność, jest właśnie Papkin. Szajnert gra człowieka walczącego już tylko o utrzymanie się na powierzchni, bo przegrał wszystko, co było do przegrania, i zmarnował – nieliczne – podsunięte przez los szanse. Nie wierzy w ani jedno wypowiadane przez siebie słowo, nie ufa temu, co słyszy od innych. Po prostu: funkcjonuje w jedynie możliwych okolicznościach. O tym, dlaczego takowe zaistniały, nikt już nie pamięta, ale każdy pielęgnuje ich trwanie; to w sumie wcale wygodne. Papkin zarzucił już „wielkie sprawy”, codzienność absorbuje go wystarczająco. Nie ocenia, nie zajmuje stanowiska – korzysta, z czego się da.

Rozumiem zarzuty, jakie krytycy stawiają przedstawieniu. A jednocześnie ta Zemsta istotnie mnie poruszyła. Świat pozbawiony kostiumów i masek, w którym nie jest ani zabawnie, ani groteskowo, za to dość groźnie, a przede wszystkim potwornie smutno. I smutek ten nie wyraża się jedynie we wdowiej woalce, jaką Klara przejmuje w finale od Podstoliny. Spektakl Anny Augustynowicz pokazuje odbicie dawnego konfliktu, w którym – mimo niepięknych pobudek – ścierały się pasje i osobowości. Dziś pozostał tylko brud intencji i nijakość bohaterów. Owszem, mają oni swoje, niekiedy tylko doraźnie używane, poglądy, ale trudno uwolnić się od wrażenia, że i Rejent, i Cześnik są oportunistami, którzy tak naprawdę walczą o swoje, i jedynie korzyść leży w polu ich zainteresowań. Pomiędzy tymi dwiema siłami, pozornie tylko spolaryzowanymi i równie pozornie wyznającymi manifestowaną ideologię, o swoje małe sprawy walczą pozostali: Podstolina, Papkin, Klara, Wacław. Jest jeszcze perkusista (Daniel Malchar), wypowiadający niekiedy i bez większego zaangażowania kwestie Dyndalskiego, Śmigalskiego i sług Cześnika. Malchar niby przygląda się całej akcji z boku, zdystansowany, ale – podobnie jak pozostałe postaci – nie może tego świata opuścić.

Augustynowicz mówiła przed premierą przedstawienia: „Współczesność tej właśnie komedii Fredry polega na nieustannej obecności w nas resentymentu – niechęci przyjęcia prawdy o sobie. Cześnik i Rejent przychodzą z tego samego domu, z tego samego zaniedbania świadomości własnej. Pytanie, które próbujemy postawić, jest w istocie pytaniem o możliwość otwarcia perspektywy dla Klary i Wacława”. W krakowskiej Zemście tej możliwości nie ma, a każda perspektywa okazuje się pozorna.

23-10-2017

Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie
Aleksander Fredro
Zemsta
reżyseria: Anna Augustynowicz
scenografia: Marek Braun
kostiumy: Wanda Kowalska
reżyseria światła: Krzysztof Sendke
muzyka: Jacek Wierzchowski
obsada: Hanna Bieluszko, Maciej Jackowski, Karolina Kamińska, Marcin Sianko, Mateusz Bieryt, Daniel Malchar, Feliks Szajnert
premiera: 06.10.2017

Zemsta, reż. Anna Augustynowicz, Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

Oglądasz zdjęcie 4 z 5