O czymś w rodzaju balonika
Deszcz padał, padał bez końca.
Dobre zdanie. Dobre na początek. Więcej już nic nie trzeba. Kropka. A jednak, pomyślał dalej. Pomyślał, że odkąd żyje, a miał on lat już bardzo dużo, nigdy nie widział takiego deszczu.
***
A ile lat to jest bardzo dużo? Pomyślał: może trzy, a może i cztery? Pierwszy raz tak pomyślał w tysiąc dziewięćset dwudziestym szóstym.
To ile lat miałby teraz… Młodszy od Camusa, trochę starszy od Marqueza. Coś mi się zdaje, że o wiele starszy. Może rówieśnik Koheleta, tego od pomyślenia, że czas i przypadek jest we wszystkim? To też dobre zdanie na początek, ale nie tak dobre. Nie jak się ma lat może trzy, a może i cztery.
W każdym razie Dzień w dzień, dzień w dzień deszcz, deszcz i deszcz.
***
Lepiej być dwóm niż jednemu, bo dwaj ogrzeją się od siebie, a jeden jak się ogrzeje? – pomyślał Kohelet. No właśnie. Gdybym przynajmniej – myślał wyglądając przez okno – miał jakieś towarzystwo przez cały ten czas i nie musiałbym sterczeć samotnie jak kołek i rozmyślać, kiedy nareszcie deszcz ustanie.
I wyobrażał sobie, że jest razem ze swoim Przyjacielem i że mówi do niego: „Czy widziałeś kiedy taki deszcz, Przyjacielu?”. A on tak by odpowiedział: „Czy to nie straszne, Przyjacielu? A podmiot liryczny znów na to: „Ciekaw jestem, czy u innych też tak pada”. A tamten powiedziałby: „Mam wrażenie, że cały świat chyba już utonął”.
Byłoby rozkosznie tak rozmawiać i doprawdy było bardzo smutno nie mieć żadnych innych przeżyć niż potoki wody, zwłaszcza że tym przeżyciem nie można się było z nikim podzielić.
Zresztą, było to naprawdę silne przeżycie. Małe, wyschłe rowki, w których nasz podmiot liryczny tak często gmerał, zmieniły się w całe potoki. Małe strumyki, przez które często przechodził w bród, stawały się rzekami. A rzeka, na której urwistych brzegach nieraz bawił się wesoło, wystąpiła z koryta i rozlewała się tak szeroko na wszystkie strony, że podmiot liryczny zaczynał się zastanawiać, czy nie zaleje ona niedługo jego własnego korytka.
***
„To jest trochę Niemiłe – mówił do siebie – być Bardzo Małym Zwierzątkiem Zewsząd Otoczonym Wodą. Jedni mogliby się ratować włażeniem na Drzewa, drudzy – Skakaniem, trzeci – Fruwaniem, czwarci – Zaryciem się w Norę, jeszcze inni mogliby się ratować, dajmy na to, Wydawaniem Dzikiego Ryku, aż nadeszłaby jakaś Pomoc. A ja, co?”
***
Deszcz padał i padał, a woda każdego dnia wznosiła się wyżej i wyżej, aż dosięgała prawie do okna podmiotu lirycznego.
***
„Weźmy takiego Przyjaciela – rozmyślał. Nie ma on za wiele Rozumu, a nigdy mu się nic złego nie przytrafia. Robi rozmaite głupstwa i zawsze się z nich jakoś wykaraska. Albo weźmy Mądrą. Mądra właściwie też nie ma za wiele Rozumu, ale jest za to Uczona. Wiedziałaby, co zrobić, gdy jest się zewsząd otoczonym wodą. Albo Sąsiad. Ten nie uczył się z Książek, ale mimo to zawsze potrafi coś mądrego wymyślić. Albo Mama. Mama nie jest w prawdzie Mądra, nie można o niej tego powiedzieć. Ale w tym wypadku tak bardzo by się troszczyła o swoje potomstwo, że bez namysłu zrobiłaby to, co należy. Albo weźmy jeszcze całą resztę, resztę takich jak ja. Oni są zawsze tak nieszczęśliwi, że wcale nie zwróciliby na to uwagi.
Ale ciekaw jestem, co by zrobił Krzyś?
***
Ze świątecznym podziękowaniem dla Ireny Tuwim, Czesława Miłosza oraz siedmiorga studentów II roku WoT AT w Warszawie.
05-01-2022
Oglądasz zdjęcie 4 z 5