O „czynieniu sobie Ziemi poddaną”
Istnieje kilka fraz w języku i w historii, które same w sobie brzmią niewinnie, sensownie lub wręcz strzeliście, a jednak przeobraziły się w makabryczną odwrotność. Stały się szyderczymi synonimami najgorszego Zła.
„Choroszaja strana rodnaja,
mnogo w niej lesow, polej i riek,
Ja drugoj takoj strany nie znaju,
gdie tak wolno dyszyt czełowiek”
Chyba w Moim wieku Wata, albo u Szałamowa zetknąłem się z opisem łagiernego apelu, gdzie z głośników trzeszczała płyta z cytowanym wyżej przebojem socrealistycznego filmu Cyrk.
Brama obozu w Auschwitz również opatrzona była sentencją sensowną lub wręcz strzelistą.
***
Orwell, rozpowszechniając w literaturze termin „nowomowa”, nazywał zjawiska spostrzegane pewnie od Gutenberga, ale w pełni rozwinięte wraz z powstaniem współczesnych systemów totalitarnych, gdzie jednym z fundamentalnych elementów władzy politycznej jest władza nad językiem, nad „nazywaniem” rzeczywistości.
Hitler i Stalin przeminęli, nowomowa trzyma się mocno. Okazuje się, że dla zdobycia i utrzymania władzy politycznej nie trzeba wyrywać paznokci, ani zakładać nowych łagrów. Powtarzam też myśl Łukasza Orlińskiego: złudzenie lat dziewięćdziesiątych o Internecie jako oazie wolności poszło dawno w rozsypkę. Internet stał się żyznym terenem popasu dla megakorporacji oraz wszelkiej maści władzy. Nowomowa robi nową karierę w wersji 2… 3... 4.0. Przyjmuje wersje globalne i lokalne.
W wersji nadwiślańskiej przybiera gargantuiczne rozmiary. „Ratować Puszczę Białowieską” oznacza wycinać Puszczę Białowieską, „odzyskiwać media publiczne” oznacza likwidować ich pluralizm, „usprawnianie Sądów” to ich obezwładnianie, „powaga Trybunału Konstytucyjnego” stała się synonimem pośmiewiska, protest nazwany jest „zdradą”, europejskość – „lewactwem”, gorzki krytycyzm – „przemysłem pogardy”. „Suweren – szlachetniejsza nazwa przeciętnego Polaka, który wstaje z kolan” – to w języku jeszcze niedawno obowiązującym – suma poglądów Jarosława Kaczyńskiego.
***
Siła rażenia nowomowy jest nieprawdopodobna. Nieprawdopodobna, ale prawdziwa.
Język się zmienia, meandruje, jest żywy. Znaczenia wietrzeją, spłycają się i wybrzuszają. Czy jeszcze niedawno istniał w języku polskim rzeczownik rodzaju żeńskiego „miesięcznica”? Dlaczego fraza „My chcemy Boga” stała się dla mnie ostatnio odpowiednikiem Gott mit uns? Kiedyś trzymałem w ręku klamrę pasa niemieckiego żołnierza Wermachtu z takim właśnie napisem: Gott mit uns. I kiedyś miałem dramatyczną rozkminę: Czy Bóg był z nim? Z tym żołnierzem? Z nimi? Z kim był Bóg? Co Bóg ma, a czego nie ma wspólnego z płonącym Gettem? Do dzisiaj się nie uporałem. A teraz, dzisiaj w Polsce, rozkminiam: Jakie „My”? Jakiego „Boga”? Czego „chcenie”? I też nie potrafię się uporać, ale czarne myśli przychodzą do głowy, a nawet… brunatne.
„My chcemy Boga” przeżywam tym bardziej, że w tym bajzlu sensów, w tej breji, babrany jest rzeczownik z powodu tradycji pisany wielką literą B oraz oznaczony rodzajem męskim.
***
Ten tekst wziął się z picia piwa w ogrodzie. Jeszcze latem, wiele miesięcy temu. Wziął się z rozkminy nad skurwieniem biblijnej frazy o „czynieniu sobie Ziemi podaną”. Z ministra Szyszko się wziął. Ale też z patrzenia na ptaki, które gromadami z całej okolicy zlatywały się do kąpieliska. Wcześniej, jeszcze bardziej minionego lata, spaliłem dwie szlifierki i obiłem młotkiem obie dłonie, ale udało mi się wydrążyć w kamieniu sporą misę, na dwa wiadra wody. Sporo jak na mnie. I właśnie do tej wody zlatywały się ptaki z całej okolicy. Nawet dzięcioł zielonosiwy zaleciał.
Ten tekst wziął się z przekonania, że nie jestem Panem, ale Sługą. Nie jestem Bogiem. Nie jestem Bogiem, a nawet niewiele albo z goła nic nie wiem o Jego istnieniu. A czynienie starotestamentowych słów sobie poddanymi to odwracanie kota ogonem. To odwrócone znaczenie złodziejstwa i morderstwa – to nowomowa… metafizyczna.
22-11-2017
Oglądasz zdjęcie 4 z 5