Rosja się nie zmieni
Rosja – taka, o jakiej pisali wielcy dysydenci – wypadła z kręgu zainteresowań współczesnego teatru w Polsce. Ważnymi tematami jeszcze wczoraj były kwestie wojennej pamięci i holokaustu, dziś są nimi prawa liberalnej i neoliberalnej gospodarki. A Rosja? Pojawia się w nieśmiertelnym Czechowie, czasem – choć dziś rzadziej – w inscenizacjach współczesnej dramaturgii zza wschodniej granicy: i tu, i tam, niestety, najczęściej na poziomie samowarowego rekwizytu czy zapijaczonej czarnuchy. W tym sensie Akimudy w Teatrze Nowym to spektakl jakby z innego okresu. Żadne inne przedstawienie grane obecnie w Łodzi nie brzmi tak współcześnie.
Chodzi o współczesność dwojakiego rodzaju: nowa powieść Jerofiejewa jest – inaczej być nie może – odpowiedzią pisarza na przemiany dzisiejszej Rosji. Ale jest jeszcze druga współczesność, związana z prezentowaną w Akimudach dziwaczną wojną: ni to domową, ni to przeciwko konkretnemu państwu. Z wojną, która służy nie tyle ekspansji kraju, ile utwierdzaniu panującej władzy. Z taką agresją na zewnątrz, której cele formułuje przede wszystkim ministerstwo spraw wewnętrznych. Tak, Akimudów w Nowym nie sposób nie czytać przez pryzmat trwającej wojny na Ukrainie.
Rzecz jasna powieść Wiktora Jerofiejewa z 2012 roku, wydana w Polsce kilkanaście miesięcy temu w świetnym przekładzie Michała B. Jagiełły, nie jest o zajęciu Krymu i rosyjskiej interwencji na wschodzie Ukrainy. To raczej makabreska z elementami powieści politycznej i futurologicznej o podbiciu Rusi przez tajemnicze Akimudy – państwo, któremu służą żywe trupy powracające do współczesności niczym wyrzut sumienia i gwarancja stabilizacji jednocześnie. Niby doszło do przewrotu, niby najeźdźcy przejęli władzę, ale zmieniło się niewiele: kto oddał stery rządu, a kto je przejął? Czym różni się nowy ustrój od poprzedniego? Czy to zmiana reżimu, czy tylko zmiana warty nad upiornym sarkofagiem niepochowanych (i nieodżałowanych) tyranów?
U Jerofiejewa mnożą się postaci i wątki. Autor przyjmuje na kilka stron jedną konwencję pisania, by wkrótce ją porzucić. Od posępnego realizmu do pastiszu, od osobistego pamiętnika do dialogu dramatycznego, od gawędy do reportażu. Fikcyjne postaci z fikcyjnej współczesności mówią o prawdziwych wodzach Rosji (i Rewolucji). Czy w ten sposób dają im drugie życie, czy przeciwnie, przenoszą do świata dawnych bóstw?
To, co było fragmentaryczne w powieści Jerofiejewa, w spektaklu Piotra Siekluckiego (na podstawie adaptacji Tomasza Kireńczuka) wydaje się skruszone na drobny pył. Nie ma pamiętnikarskiego gadulstwa, które pozwoliłoby na odtworzenie chronologii wydarzeń, żaden narrator nie wprowadza i nie opisuje postaci, nie wskazuje się strony, z którą sympatyzują twórcy spektaklu. Więcej: dość szybko podział na tych z Rosji i tych z Akimudów ulega zatarciu. Oczywiście, przeczytawszy powieść można wyśledzić wątki, które znalazły swoje miejsce na scenie, ale przedstawienie nie jest ani brykiem z utworu Jerofiejewa, ani wyborem tego, co najciekawsze. Adaptacja i spektakl nieustannie zbliżają się do granicy niejasności, przemierzając wielkie pole niedopowiedzeń: i właśnie te niedopowiedzenia aktywizują widza do nazywania rzeczy po imieniu. Do znalezienia własnego rozumienia terminu „Akimudy” i związku między – w większości – fikcyjnymi postaciami zaludniającymi scenę a projekcjami czarno-białych dokumentów czy wizerunku Putina. Ta rekonstrukcja nie jest prosta, Sieklucki rozpędza spektakl, mnoży efekty sceniczne i postaci, ale koniec końców udaje mu się stworzyć pełen mocy, posępny obraz Rosji i jej recepty na trwanie. „Z kim graniczy Rosja?” – krążył niedawno taki posępny żart. „Z kim chce” – padała odpowiedź. „A z kim chce?”. Oczywiście: „Z nikim”.
Jeśli by łączyć „rosyjskie” spektakle Piotra Siekluckiego – a należałoby zaliczyć do nich zwłaszcza Encyklopedię duszy rosyjskiej (na podstawie Wiktora Jerofiejewa, współreżyserowaną przez Tomasza Kireńczuka) i Moskwę–Pietuszki (na podstawie Wieniedikta Jerofiejewa) – to Akimudy wydają się spektaklem najciekawszym i najbardziej złożonym. Nie mają dosłowności Encyklopedii…, a muzyczność,
Sieklucki rozpędza spektakl, mnoży efekty sceniczne i postaci, ale koniec końców udaje mu się stworzyć pełen mocy, posępny obraz Rosji.która – trochę jakby chodziło o pastisz festiwalu w Kołobrzegu i zaangażowanych pieśni z czasów sowieckiego podziemia – organizowała Moskwę–Pietuszki, tu staje się narzędziem uspójniającym formę, nie jej wypełnieniem. Wydaje się, że Sieklucki pozbył się tego bagażu, z którym na poznawanie Rosji rusza niemal każdy z naszych krajanów: nie koncentruje się już na współczesnych oligarchach (to przecież jedynie efekt rosyjskiego domina, nie jego spiritus movens), nie celebruje rosyjskiego przywiązania do wódki i samogonu. Potrafi zaś uchwycić dziwaczną dynamikę zmian rządzących tym krajem, opierającą się na wiecznym powrocie do starego, na zataczaniu koła, w którym – jak w fenomenalnej scenie tańca w tym spektaklu – nie tylko wraca się na swoje miejsce, ale porusza się zawsze wspierając o kogoś (bądź wspierając kogoś): nieważne, czy chodzi o trupa, czy o trupa w niedalekiej przyszłości.
Oczywiście, trudności z odtwarzaniem fabuły czasem frustrują, ale rodzące się w trakcie pytanie „Kto wreszcie przejął władzę?” i niemożność znalezienia na nie odpowiedzi nie jest tu przecież niedopatrzeniem. W rzeczywistości, w której wszyscy wszystkich szpiegują, a szczerość jest towarem deficytowym, Sieklucki i Kireńczuk też nie odkrywają wszystkich kart, bawiąc się niekiedy w blef. Opowieść o nieszczerych od urodzenia bohaterach prowadzona jest za pomocą środków godnych najpilniejszych uczniów tego systemu: tu nawet kamera wideo może kłamać (podróż do podziemi na spotkanie z zombie mimo pozoru retransmisji jest tylko nagraniem wideo – jakby zagrożenie ze strony Akimudów było tylko sprawnym montażem rosyjskiej telewizji), tu kobieta nie jest kobietą, a pociąg seksualny ma niewiele z naturalności. W takim chaosie nie da się żyć? Pewno, że nie da. Co Rosja daje w zamian? Tyraniczny porządek perfekcyjnej choreografii jak z defilad na Placu Czerwonym, pokazany w Akimudach w zagranej z niespotykanym skoncentrowaniem gimnastycznej scenie zbiorowej z pierwszej części (choreografia Jarek Widuch).
No właśnie, pisanie o koncentracji jest przy okazji tego spektaklu bardziej niż zasadne. Sieklucki zbliża się przecież nie tylko do granicy niejasności, ale także do granicy kabaretu. Po raz kolejy siłuje się z widzami. Czy to irytuje? Może irytować, ale przecież zabieg ten pozbawia Akimudy niedorzecznego patosu, który częstokroć towarzyszy narracjom o Rosji. Ważne, że aktorzy potrafią przed tą granicą się zatrzymać. Zapada w pamięć Krzysztof Pyziak w kobiecej roli, ale nie forsuje on na siłę komizmu sytuacji. Nie próbuje zresztą jakoś szczególnie psychologizować: zbliża się do granicy sztubackiego żartu, ale nie robi kroku dalej. Jerofiejew Przemysława Dąbrowskiego jest swoistym mędrcem-erotomanem; dziwaczna mieszanka, ale tu wciągająca, zwłaszcza że Dąbrowski gra na wielu poziomach: jest inny, gdy staje się uczestnikiem scenicznych zdarzeń, inny, gdy stara się je komentować. Urzekająca jest scena jego rozmowy z matką (wspaniała Barbara Dembińska) już pod koniec spektaklu, gdy przez scenę zdążą się przetoczyć pochody odrażających typów. Nagle jesteśmy jakby w innym świecie: intymnej rozmowy dwojga ludzi zapatrzonych w siebie, choć mierzących wzrokiem siedzącą tuż przed nimi publiczność. Może w tym momencie powinny się kończyć Akimudy? A może końcem powinna być scena koncertu fortepianowego (gra – mistrzowsko – Adam Kupaj)? Może warto było zaufać bardziej dramaturgii spektaklu niż samej fabuły?
Ot, takie pytania, które rodzą się w głowie patrzącego na spektakl o obrzydliwej rzeczywistości, którą chciałoby się móc unieważnić pięknym formalnie obrazem. Spektakl nie ma finału? A co, inwazja Akimudów na Ruś ma finał? A Rosji na Ukrainę?
2-03-2015
Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi
Wiktor Jerofiejew
Akimudy
Przekład: Michał B. Jagiełło
adaptacja: Tomasz Kireńczuk
reżyseria: Piotr Sieklucki
scenografia: Łukasz Błażejewski
muzyka: Paweł Harańczyk
choreografia: Jacek Widuch
improwizacja fortepianowa: Adam Kupaj
wideo: Rafał Korzeniewski
kamera live: Mateusz Owczarek
obsada: Barbara Dembińska, Jolanta Jackowska, Kamila Salwerowicz, Delfina Wilkońska, Paweł Audykowski, Wojciech Bartoszek, Przemysław Dąbrowski, Jerzy Krasuń, Adam Kupaj, Adam Mortas, Wojciech Oleksiewicz, Krzysztof Pyziak, Sławomir Sulej, Bartosz Turzyński, Piotr Gawron-Jedlikowski (gościnnie)
premiera: 05.10.2014
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.