Rozmazywanie
Jest ich sześcioro. Cztery kobiety i dwóch mężczyzn. Chodzą nieco bezradnie dookoła sali i klaszczą w dłonie. Każdy przedstawia się jako Elena Greco, bohaterka głośnego cyklu powieści o byciu kobietą w Neapolu. Autorka tych powieści, Elena Ferrante, choć uznana za jedną z najbardziej wpływowych osób w świecie, w rzeczywistości nazywa się inaczej. Jak? Nie wiadomo. Może to Anita Raja, tłumaczka literatury? Może „Ferrante” to pseudonim mężczyzny? A może grupy pisarzy?
W przedstawieniu także nic nie jest oczywiste. Aktorzy błąkają się po sali, zdesperowani i osamotnieni. Autorka, jak bohaterka jej powieści, jest fikcją. Reżyserki chwilowo nie ma. Zapewne po raz kolejny czyta powieści Ferrante. Rozmyśla. Bezradni aktorzy nie wiedzą, co mają grać. Chodzą w kółko. Wypowiadają włoskie imiona i nazwiska, coś próbują wyjaśnić, ale nic z tego nie wynika, robią zagadkowe gesty. W tym dziwnym świecie wszystko jest względne. Wszystko jest performansem. Jesteś tym, co performujesz i dopóki performujesz. Potem znikasz. Albo zamienisz się w kolejny performans.
Niekiedy reżyserka ujawnia się jako reżyserka. Buduje etiudę. Aktorzy performują aktorów, wcielają się w postaci z książek Ferrante, robią to nierzadko znakomicie, ale tylko przez chwilę, bo już zaraz dystansują się do własnej gry cytatami z powieściowej narracji lub prywatnym komentarzem, zwykle zabawnym. Często zwracają się również bezpośrednio do publiczności. Niektóre kwestie wypowiadają po cichu i adresują do najbliżej siedzących. Proszą też widzów o odczytywanie fragmentów powieści. W zasadzie recytacje publiczności nie różnią się od recytacji aktorów. Chłopak na ławie czyta swoje kwestie z pełnym zaangażowaniem, wciela się na kilka sekund w postać. Dziewczyna na materacu zadziwia dykcją i logiką recytacji. Zawodowych aktorów w tym spektaklu nie zawsze można zrozumieć.
I tak to trwa przez dwie godziny. Widzowie siedzą na twardych krzesłach i ławach porozstawianych blisko ścian. Kilka młodszych osób zajmuje miękkie materace. Aktorzy odgrywają kolejne etiudy w całej sali. Bywa, że symultanicznie. Nie ma podziału na scenę i widownię. Znika też podział na aktorów i publiczność. Wszyscy jesteśmy performerami. Chwilami spektakl przypomina dobre przedstawienie teatralne. Ale krótko. Reżyserka wraca do rozmyślań, a aktorzy przestają performować aktorów. Nie jest jasne, co wtedy robią. Często, niestety, tracą tożsamość. Stają się niewidzialni i mniej ciekawi od widzów. Niekiedy wychodzą z sali.
Publiczność jest w potrzasku. Musi performować. Spoglądamy na siebie nawzajem z zainteresowaniem, choć zwykle ukradkiem, lekko skonsternowani siłą naszego wzroku. I odrobinę zagubieni, bo nikt nie wie, jak trzeba performować widza. Na szczęście aktorzy prowokują nas do gry, do zabrania głosu, odczytania partii dialogu. Przez krótkie chwile kilkoro z nas może performować aktora. Zerkam na takie osoby z zazdrością. Nie zaproponowano mi żadnego tekstu do przeczytania. Musiałem jakoś trwać w tym byciu oglądanym jako widz.
Spektakl nie próbuje nawet udawać adaptacji powieści. Toczy z nią raczej postmodernistyczny dialog. Weronika Szczawińska i Piotr Wawer jr, autorzy scenariusza, spróbowali przełożyć ulubione wątki literackie na autonomiczne dzieło teatralne. Pomysł mieli świetny i kilka scen znakomicie napisali. Otwarta struktura przedstawienia kojarzyła się chwilami wręcz z Osiem i pół Felliniego. Zabrakło jednak precyzji w konstrukcji całości. A przede wszystkim rzetelnej pracy z aktorem.
Anna Kieca odważnie cytowała i performowała fragmenty z życia głównej bohaterki i jej genialnej przyjaciółki. Najczęściej też zmieniała kostium. Jej aktorstwo nie było już jednak tak różnorodne i finezyjne. Grała chwilami jak na wielkiej scenie, choć widzowie siedzieli metr od niej. Anna Błaut rewelacyjnie i brawurowo wcielała się w histeryczną matkę, lecz były to niestety krótkie epizody i znacznie gorzej sobie radziła z recytowaniem tekstu „na biało”.
Najciekawszą rolę w przedstawieniu stworzył Jerzy Senator, aktor wybitny. Potrafił uwewnętrznić każde zdanie i przemienić je w osobistą wypowiedź. Bywał zabawny i żałosny, patetyczny i dziecinny. Znakomicie wykorzystywał naturalne poczucie humoru do kolejnych transformacji. W jego aktorstwie nigdy nie pojawiła się nuta sztuczności, teatralnego udawania. Przypominał amerykańskich aktorów filmowych. Z wielką swobodą i bardzo świadomie zamieszkiwał salę pełną widzów. Niczego nie grał, żył raczej i świetnie się bawił. Senator dał lekcję nowoczesnego aktorstwa. Picasso, zanim wynalazł kubizm, świetnie rysował.
Genialna przyjaciółka we Wrocławskim Teatrze Współczesnym to seria nieco przypadkowych performansów tożsamościowych. Trwają, dopóki trwają. Niewiele z nich wynika. A szkoda. Autorzy inscenizacji zagubili sensy pośród wzajemnie się dekonstruujących narracji i cytatów. Rozmazali fascynujący portret dojrzewającej kobiety w poszukiwaniu siebie i zaginionej przyjaciółki.
11-04-2018
Wrocławski Teatr Współczesny
Elena Ferrante
Genialna przyjaciółka
na podstawie tetralogii neapolitańskiej Eleny Ferrante
przekład: Alina Pawłowska-Zampino [Genialna przyjaciółka] oraz Lucyna Rodziewicz-Doktór [Historia nowego nazwiska, Historia ucieczki, Historia zaginionej dziewczynki]
adaptacja: Weronika Szczawińska, Piotr Wawer jr
reżyseria: Weronika Szczawińska
dramaturgia: Piotr Wawer jr
scenografia i kostiumy: Karol Radziszewski
muzyka: Krzysztof Kaliski
projektowanie dźwięku: Łukasz Maciej Szymborski
światło: Jan Sławkowski
obsada: Anna Błaut, Anna Kieca, Ewelina Paszke–Lowitzsch, Paulina Wosik, Jerzy Senator, Mariusz Bąkowski
Oglądasz zdjęcie 4 z 5
Powiązane Teatry
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Suspendisse varius enim in eros elementum tristique. Duis cursus, mi quis viverra ornare, eros dolor interdum nulla, ut commodo diam libero vitae erat. Aenean faucibus nibh et justo cursus id rutrum lorem imperdiet. Nunc ut sem vitae risus tristique posuere.